Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-05-2009, 23:04   #31
Penny
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
- To jest drzewo – głos zabrzmiał wyjątkowo chłodno i oschle, ręka powędrowała ku najbliższemu masywowi pnia. Nasarin poczuła się jak małe dziecko, któremu matka pokazuje wszystkie cuda świata. – To chmura – dłoń zatoczyła koło – to ja, a to jest... nóż, moja droga...
Kobieta usiadła gwałtownie kierując rękę do kieszeni spodni, gdzie zawsze miała ukryty scyzoryk. Gest przerwała w pół, gdy jej rozmówczyni wybuchła perlistym śmiechem. Zresztą kieszeń i tak była pusta. Pamiętała, że wyciągnęła scyzoryk podważając przeszkadzający jej kamień i nie schowała go potem.
Nasarin podniosła się z ziemi słuchając mętnych wyjaśnień blondwłosej dziewczyny, która najwyraźniej do czegoś się spieszyła. Była dość wysoka o śniadej karnacji, choć mogła być to tylko opalenizna. Jasnobrązowe włosy spięte były w koński ogon, z którego zdążyły już wymknąć się kosmyki włosów. Grzywka opadała na oczy podkreślając tylko ich brązową barwę. Nie była klasyczną pięknością, ale nie była też brzydka. Greckie korzenie jej matki dały jej śródziemnomorskie rysy, co sprawiało, że przyciągała spojrzenia. Po prostu miała to „coś”. I wcale nie starała się tego podkreślić. Jej jasne, trochę przybrudzone dżinsy były o co najmniej numer za duże, tak samo zresztą jak biała koszulka na ramiączkach.
Ruszyły w końcu w stronę tego skąpanego w oceanicznej mgle miasta, które wydawało się jej jakby stworzone na wzór legendarnego miasta Ys.
Dróżka, pomimo że nie uczęszczana, była wyraźna i łatwa do przebycia. Wiła się wśród tropikalnych zarośli, soczyście zielonej trawy okraszonej oszałamiająco kolorowymi kwiatami, których gatunków i odmian Nasarin w większości nie potrafiła wymienić. Po drodze nieznajoma szczebiocząc wesoło opowiadała jej o wyspie, Flavii, na której się znalazła. Dziewczyna nie bardzo chciała jej uwierzyć, że to, co widzi jest prawdziwe. W prawdziwym świecie nic nie jest tak piękne, soczyste i kolorowe. Nic nie jest tak rzeczywiste. Jeszcze bardziej sceptycznie podeszła do kwestii wieku nieznajomej.
- Na imię mi Lasair. Hm... Podobne te nasze imiona, nie uważasz, Nasarin?
- Ich pochodzenie jest zupełnie inne – stwierdziła odruchowo, wsłuchując się w coraz wyraźniejsze odgłosy miejskiego życia. Czuła się jakby nagle rzucono ją na plan jakiegoś pokręconego filmu pseudohistorycznego. Czy to było możliwe? Chyba nie – w końcu na pewno uderzyła się w głowę podczas upadku. Ale czy to nie było zbyt skomplikowane by jej umysł potrafił sam to wygenerować?
Czy to ma tutaj jakieś znaczenie? – spytała z ciekawością w głosie.
-Nie– odpowiedziała ze śmiechem. – Zaśpiewać ci piosenkę, Nasarin?
I zaśpiewała zanim kobieta wydała z siebie jakikolwiek dźwięk. Pieśń wydała się jej bardzo nietypowa. Melodia była dziwna: urzekająca i niepokojąca zarazem. Proste w odbiorze słowa pieśni trafiły wprost do serca Nasarin i poruszyły nią do głębi. Jednakże najbardziej poruszył ją widok samotnej łzy spływającej po policzku Lasair. Co mogło sprawić, że jej dotąd pogodna przewodniczka nagle przestała kontrolować samą siebie? Dlaczego płacze? Pogrążona w myślach nie zauważyła nawet jak ścieżka powiodła ich łagodnym zboczem wprost do bliskiego już miasta. Rozejrzała się dookoła dopiero gdy szum morskich fal rozbijający się o klif dotarł do niej wraz ze słonym zapachem morza. Miasto nie było, tak jak wcześniej myślała, spowite złotą mgłą. To słońce wydobywające żółte refleksy z pokrytych złotem dachów. Delikatny zefir dmuchnął w twarz Nasarin sprawiając, że z radością wzięła głęboki, orzeźwiający wdech.
Lasair skierowała się do nagrzanej słońcem ławki o fantazyjnych zdobieniach. Kobieta usiadła obok przesuwając dłońmi po nagrzanym metalu, zastanawiając się do jakiego stylu by je przyporządkować… prawdopodobnie art nouveau, ale nie była pewna.
- Jeżeli uważasz, że ja i wszystko czego doświadczasz, to tylko wytwory twojego umysłu pogrążonego we śnie, jesteś w błędzie – mówiła patrząc się w oczy dziewczyny. – Jeżeli myślisz, że nie żyjesz, a miejsce, w którym się znalazłaś to pokuta bądź nagroda za twoje doczesne życie, jesteś w błędzie. I wreszcie, jeżeli jesteś przekonana, że za chwilę ockniesz się w piwnicy swoich wykopalisk... tak, znowu jesteś w błędzie.
- Szczerze mówiąc to tak właśnie myślałam – przerwała Lasair wywód. – Z naciskiem na to ostatnie… Szczególnie przy tym…
I tutaj Nasarin zdjęła z nóg wygodne, ale trochę podniszczone adidasy i wysypała z nich drobniutki piasek. To samo zrobiła z drugim butem.
- Wszystko jest tak, jak wtedy – powiedziała otrzepując dżinsy z piasku. – Ale kontynuuj. Przerwałam ci.
- ToLasair wykonała nieokreślony gest – jest rzeczywiste. Tu, wszystkie twoje życiowe funkcje sprawują się tak, jak to na nie przystało. Świat ten jest tak samo prawdziwy jak inne. Chcesz żebym powiedziała ci dlaczego jesteś teraz przy mnie, na zachodnim brzegu wyspy Falvii?
- Tak – stwierdziła po chwili milczenia. – Tak, chcę… widzisz zanim tu trafiłam znalazłam się w moim rodzinnym domu. Był urządzony tak jak to pamiętam. Tylko na jednej ścianie było mnóstwo zdjęć, jakby stop-klatek z filmu o moim życiu… Dziwne, nie?
- I tak muszę to zrobić. Obiecaj tylko, że zachowasz spokój i nie rzucisz mi się do gardła – na te słowa Nasarin prychnęła cicho. Dlaczego miałaby rzucać się jej do gardła? To niedorzeczne.
- Hm... Po prawdzie, to i tak nie możesz mnie choćby złapać za gardło... No ale...Nasarin spojrzała na nią wyczekująco, co dla Lasair było chyba znakiem, że ma ciągnąć dalej– Ściągnęła cię tu twoja siostra, NasarinEffie. Nie wiem jak. Naprawdę. Może pomogła w tym więź jaka między wami jest, może… W każdym razie ona potrzebuje pomocy. Więzi ją szalony człowiek, którego jedynym celem jest poszerzanie swojej władzy i łamanie ludzi, nie tylko w sensie psychicznym. To właśnie on jest źródłem wszelkich niepowodzeń…
Effie. Jej mała, słodka Effie. W co się znów wpakowała ta gówniara? Zawsze zadawała się z nieodpowiednimi ludźmi… Jej siostrzyczka. Potrzebowała jej tak samo jak przed laty, po śmierci rodziców. Wtedy odwróciła się od niej. Opuściła ją. Odwróciła się. Zawiodła ją.
A teraz Effie znów potrzebowała jej pomocy. Nasarin wstała gwałtownie z ławki, na kilka sekund przed Lasair.
- Więc na co czekamy? Musze jej pomóc!
- Musimy dołączyć do innych. Do czterech osób, które podobnie jak ty znalazły się w Falvii z jakiegoś powodu, albo wręcz przeciwnie, bez niego. Niektórych zwiódł ślepy los, innych przeznaczenie, pozostali po prostu tego chcieli. To jakieś piętnaście minut drogi. Chodź…

***

Lasair powiodła Nasarin szerokimi ulicami tego cudownego miasta – Moltirii. Blondwłosa przewodniczka co chwila musiała przypominać jej dokąd zmierzają. Wszystkie wspaniałości miasta o złotych dachach tak niezmiernie ją kusiły, zapachy i dźwięki – uwodziły. Jednak największą wspaniałością jaką widziała okazały się Królewskie Ogrody. Nasarin tak zachwyciła się ich pięknem, że zapomniała w ogóle przedstawić się pozostałym, których zresztą Lasair bardzo szybko pogoniła w inne miejsce.

***

Wpatrywała się w ogień płonący u ich stóp. Słuchała dziwnego śpiewu Lasair i tej drugiej kobiety próbując zapamiętać poszczególne słowa. Wydawało jej się, że gdzieś już słyszała ten język. Ale gdzie? Zasłoniła oczy ramieniem, gdy wydało jej się, że ogień otoczył ich ze wszystkich stron. Było gorąco, goręcej nawet niż w spieczonej słońcem Turcji.
I nagle wszystko zniknęło. Rozwiało się w powietrzu, które nagle stało się chłodne. Nasarin opuściła rękę i rozejrzała się wokoło. Kraina wokół nich wydawała się być czymś w rodzaju brzydkiego pustkowia.
- Jak po wybuchu bomby atomowej – mruknęła otrzepując jasne dżinsy z pyłu. Odwróciła się do pozostałych, słysząc głos jednego z nich, którego Lasair nazwała Emilem. Później odezwał się inny, chyba miał na imię Jan.
- Oczywiście, że mam pytania. Pierwsze i jedno z ważniejszych, to co niby jest w stanie zrobić zwykły biznesmen. Nie wiem jak wy ale ja na znam się odrobinę na walce wręcz, ale w gruncie rzeczy nie jest to nic szczególnego. A po drugie czemu miałbym pomagać, skoro primo nikogo tu nie znam, sekundo nikt nie pytał mnie o zdanie sprowadzając mnie tu?
- Ani ja się nie znam. Oprócz zajęć z samoobrony na studiach nie mam pojęcia o walce – stwierdziła pogodnie. – Widać nie o to chodziło. Nikt się nas nie pytał czy coś potrafimy. Przy okazji – nazywam się Nasarin. Jestem archeologiem… z małym doświadczeniem, co prawda…
Zastanowiła się przez chwilę nad pytaniem Jana.
- Nikt nie pytał nas o zdanie, ale ja znam tu kogoś. Moją siostrę – wspomnienie o Effie odbiło się na jej twarzy nagłym grymasem wściekłości i bólu – porwał jakiś szalony czarnoksiężnik. Nie wiem jakim cudem, ale Effie sprowadziła mnie tutaj.
Odwróciła się ponownie do Emila.
- Emilu, może wiesz mi kim jest ten szalony człowiek?
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)
Penny jest offline