Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-05-2009, 19:06   #11
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Karczma „Ognisty Kufel”


- Mów mi... - dziewczyna zawahała się, ale tylko na moment - Tavarti. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko? - szturchnęła Damarri w ramię. - A może powinnam poczekać, aż moje imię mi się objawi?
Damarri przybliżyła twarz swą do twarzy dziewczyny i uśmiechając się rzekła.- Nie. Jesteś dorosła. Sama wybierasz swój miecz, swego mężczyznę i swego wierzchowca. Imię też wybierz sobie sama. A Tavarti...to mocne imię. Silne imię dla silnej kobiety. Poprzednia Tavarti była kawalerzystką, która w jeden dzień zabiła sześciu wrogów i posiadła trzech mężczyzn w noc po tych bojach. Tak mi matka opowiadała.
Nowo nazwana Tavarti pochyliła się w stronę orczycy.
- Czy „ujnort” jest obraźliwe? – szepnęła, po czym dodała głośniej - Wszyscy mówią o tej Wielkiej Grze. O co w niej chodzi?
-Ujnort...to zależy. Ty jesteś ujnort i ten troll w kącie jest ujnort.- Damarri wskazała na olbrzymią sylwetkę w kącie gospody.- Wy jesteście ujnort – „ci, którzy nie rozumieją”. Nie orki. Tak zwiemy wszystkie inne rasy. Gdy słyszysz ujnort zwróć uwagę na intonację. Pogardliwie wypowiedziane to obelga. Wypowiedziane z podziwem zaś to pochwała. Oznacza bowiem, że mimo iż jesteś ujnort, dorównujesz nam, orkom. I nie szepcz Tavarti. Orki mówią otwarcie to co myślą...nie boją się opinii innych. Nie bawią się w ozdobniki.
- Hej Damarri, ona nie ma gahad w sobie. Powinna jednak zważać na słowa.- wtrącił się Hrall.
- Co to jest gahad?- spytała Tavarti. A orczyca rzekła.- Gahad to żar serca i występuje tylko u orków...My kochamy całym sobą, śmiejemy się całym sobą, nienawidzimy całym swym jestestwem. A gahad to gniew, to wściekłość, to nieopanowana furia, którą trzeba z siebie wyrzucić, bo pali żywym ogniem w trzewiach. Gdy ork wpadnie w gahad, to lepiej zejść mu z drogi lub uciec, bo to jest niszczycielki ślepy szał i furia bojowa. Czasami to dobra rzecz, bo pozwala pokonać wroga, a czasami... Hrall opowiedz jej.
- To było kilka lat temu. Byłem wtedy jeszcze wędrującym po barsawii adeptem wojownikiem. Młodym, butnym i głupim. Ja i moi towarzysze wędrowaliśmy przez dżunglę Liaj. Praxa, ładniutka ksenomatka, podobna nieco do Damarri, zdobyła skądś mapę prowadzącą do nietkniętego ponoć kaeru. Rywalizowałem o jej względu z takim łucznikiem...nie pamiętam imienia. Ja go nazywałem Brukiew, a on mnie Chlaj. Rywalizacja ta wtedy często przekształcała się w wyzwiska i wyzwania...Wracając jednak do tematu. Natknęliśmy się na skeorxa. Widziałaś kiedyś coś takiego ? Trzymetrowy tygrys o jasnozielonej sierści z ciemnozielonymi pasmami i długim wężowym ogonem gęsto pokrytym długimi kostnymi kolcami. No i pazurami jak zakrzywione noże...Mordercza bestia. Już nie pamiętam jak się zaczęło, ale skończyło się fatalnie. Ogarnięty przez żar gahad rzuciłem się samotnie skeorxa z mym mieczem w dłoni. A skończyłem, tak jak widzisz, moja twarz to jego dzieło. Jakimś cudem towarzyszom udało się odgonić bestię od mego ciała i znaleźć Poskramiaczy...I przekupić ich by mnie uleczyli.- Hrall uśmiechnął się mówiąc.- Słyszałem już kilku „bohaterów” którzy twierdzili, że w pojedynkę pokonali skeorxa i wiem, że każdy z nich był kłamcą.
Pijąc łyk przyniesionego jej napoju Damarri rzekła.- A Wielka Gra...to wspaniałe widowisko. Otóż miastem rządzą trzej rajcowie, przy czym choć rządy każdego rajcy trwają trzy lata. To wszystko jest tak ułożone, że co roku jeden rajca odchodzi ze stanowiska. I wtedy są organizowane wybory, owa Wielka Gra. Każdy mieszkaniec miasta, który jest na tyle zamożny by zatrudnić jakiegoś adepta w roli w czempiona, może zostać członkiem władz Travaru. O ile jego rycerz zwycięży w konkurencjach dwutygodniowego turnieju, pełnego zagadek, pułapek, zagrożeń i magicznych wyzwań. Oczywiście im adept bardziej znany i doświadczony, tym hojniejszego sponsora może znaleźć. A że choć turniej widowiskowy, to jest jednocześnie bezkrwawy, przyciąga wielu adeptów do Travaru.
- Wielu przechwalających się adeptów.- mruknął Hrall.- Większość dzielnych czynów którymi się chwalą, powstała w ich wyobraźni.
- Tak czy siak, magowie z Rady Pięciu przygotowują naprawdę wyśmienite widowisko, które zacznie się za kilka dni. Sama wtedy obejrzysz, czym jest Wielka Gra.
- wtrąciła Damarri.
- A tymczasem, możemy również obejrzeć widowisko. Hej ty!- krzyknął Hrall do orczycy z łukiem.- Pokaż no magię adeptów.
-Moje talenty nie służą uciesze gawiedzi, znajdź sobie jakiegoś trubadura, karczmarzu.-
prychnęła orczyca.
- Nie będziesz musiała płacić za zjedzony posiłek.- odparł spokojnie Hrall. A orczyca spojrzała na talerz przed sobą, wzięła łuk w dłoń i wyciągnąwszy strzałę z kołczanu, położyła ją obok prawie pustego talerza, na którym były resztki, tego co zjadła.
- Rzuć do mnie bukłak z alkoholem.- rzekła głośno. A Hrall westchnął głośno i cisnął w jej kierunku bukłak. Orczyca nie podnosząc się z krzesła, szybki ruchem nałożyła strzałę na łuk i naciągając cięciwę obróciła się w stronę ciśniętego w powietrze bukłaka. I wypuściła strzałę, pocisk w powietrzu zapłonął i gorejąca strzała trafiła w bukłak powodując ognistą eksplozję.
- Hej! To mogło być niebezpieczne.- huknął Hrall.
- Ale robi wrażenie, co nie? Raz się żyje karczmarzu.- zadrwiła łuczniczka.
- Ano racja. Szkoda trochę tylko tego jednodniowego kumysu.- mruknął Hrall.- No, a wy jedzcie.
Damarri zaczęła łapczywie jeść mocno pachnący ostrymi przyprawami posiłek, popijając to strasznie cuchnącym płynem.
Jedzenie było...tłuste, pachniało korzennymi potrawami, pełne było kawałków mięsa i tłuszczu. Kumys był zawiesistym płynem koloru mleka i smakował trochę jak kwaskowate mleko.
- Obiema rękami Tavarti.- mruknęła orczyca, pomiędzy jednym a drugim kęsem.- To nie elfi przybytek, my tu przyszłyśmy zjeść, a nie ładnie wyglądać przy posiłku.
Orcza potrawa miała posmak krwi, była tłusta...i gdzieś w sercu Tavarti czuła, że zwykła jadać lepiej. Ale jej ciało miało swe potrzeby...Pierwsze kęsy spowodowały, iż zrozumiała jak bardzo jest głodna. I po chwili łapczywością przewyższyła Damarri, co Hrallowi wyraźnie pochlebiało.
Kolejne kubki kumysu sprawiały, że wszystko wyglądało lepiej, radośniej... Alkohol zaczynał szumieć w głowie Tavarti, a i Damarri też nie wyglądała na trzeźwą. Orczyca opowiadała o barwnym życiu, o swych kochankach (których miała sporo), o pracy tancerki ( w skąpych strojach za spore napiwki), dysponowała też sporym arsenałem kawałów, w większości sprośnych. I wiele z nich dotyczyło wad innych ras, choć Damarii podchodziła do swych opinii o innych rasach z żartobliwym dystansem. Dla orczycy krasnoludy był zapatrzone w siebie i żądne władzy: „Dla naszego dobra oczywiście. W końcu bez przewodnictwa krasnali, żadne z nas nie potrafiło by sobie nawet trzewika zawiązać” , elfy fałszywe i kłamliwe: „One tak ukochały piękno, że udają, iż nie widzą nic poza nim. Są takie idealne, takie śliczne...buunda z tym. Elfy nie potrafią powiedzieć wprost, że cię nie lubią. Uśmiechnie się taki, i poczeka aż się odwrócisz, a wtedy wbije ci sztylet w plecy. Choć potrafią być przyjemnymi kochankami, nie tylko w łóżku. To komplemenciarze.”, ludzie pozbawieni poczucia własnej wartości : „Oni potrafią być bardziej orczy niż orki, bardziej elfi niż elfy, bardziej krasnoludcy niż krasnoludy, ale na Pasje, rzadko kiedy bywają sobą. Ale to także ich urok, sypiałam z istotami różnej rasy i płci. I trudno znaleźć wśród nich dwóch identycznych ludzi. U nas, orków, nie ma takiego zróżnicowania.” , obsydianie dziwni i powolni „Ale czego się spodziewać po kawałku ożywionej skały? Może to to jeść i pić, ale natura poskąpiła mu innych życiowych przyjemności. Tam gdzie my żyjemy, oni kontemplują. Możesz błogosławić Pasje za to, że nie urodziłaś się obsydianinem. Nie ma gorszej klątwy niż ich żywot, choć ponoć tysiącletni.” trolle porywcze i okrutne, bez krzty honoru, za to łatwe do obrażenia „Trolle są hałaśliwe, pyszałkowate, porywcze, paskudne...i ogniste w łóżku. Choć ciężko trafić na ładnego trolla, nawet jeśli się jest niezbyt wymagającą orczycą” t’skrangi zaś dziecinnie i niepoważne „Och, można się z nimi dobrze bawić w barach, w komplementach prawionych kobiecie prześcigają elfich fircyków na kilometr. Szkoda tylko, że jak przychodzi co do czego, to zwykle kończy się na przechwałkach. Poza tym są nieodpowiedzialne, w ogóle nie można na nich polegać” oraz irytujące wietrzniaki „One są jak gadające komary. Latają namolnie wokół głowy i trajkotają. I równie ciężko jest się od nich uwolnić, jak od komarów. Poza tym, nie mają chyba kilku klepek pod czupryną...Lubię być podrywana, ale wolę, by mój adorator miał więcej niż 50 centymetrów wzrostu. Powiedz kochana, co można zrobić z wielbicielem mniejszym niż pięcioletnie dziecko? Nic. Ale wytłumaczysz to wietrzniakowi? Nigdy. Uparty robal nadal będzie ci furkotał przy uchu zapewniając o swej wielkiej miłości.”
Tavarti nawet nie zauważyła jak zaczęło się powoli zmierzchać. Ale Damarri zauważyła i pomiędzy jednym a drugim beknięciem rzekła.-Wracamy do świątyni kochanieńka, nasz elfi opiekun będzie się zamartwiał o swą pacjentkę.
I chwiejnym krokiem obie wyszły z karczmy...a po kilku chwilach, ukryty w cieniu troll również skierował się do drzwi.
Na placu nie było już takiego tłoku, ale chwiejny krok obu dziewcząt utrudniał szybsze poruszanie i droga się dłużyła. Tavarti cały czas czuła obecność swego klejnotu. Przyciśnięty do ciała tuż powyżej jej łona, wydawał się być jej dzieckiem. Nie odczuwała jego ciężaru i ani ucisku, jedynie kojące i uspokajające ciepło. W połączeniu z kumysem wędrującym w jej ciele, owo ciepło klejnotu dawało poczucie radości, upojenia nocą.
I ten przyjemny dzień za kłóciło przykre zdarzenie...
Drogę zaszedł im ten sam mężczyzna, którego spotkała rano...Chociaż może i nie. Niemniej spojrzenie jego oczu było takie same. Pełne gniewu i nienawiści. Wyciągnął krótki miecz i rzekł do kobiet.- Dawajcie wszystko, co ma jakąś wartość, to może nie zaciągniemy was w ciemne miejsce i ...wiecie same co.

Damarri spojrzała z wściekłością na mężczyznę i dyszała.- Lepiej uważaj co mówisz, bo ci odgryzę nie tylko ucho, gnojku. Zadzierasz z uzdrowicielkami Garlen, ty ludzki padalcu.
Gdy jednak to mówiła, od tyłu do dziewczyn, podeszli dwaj inni mężczyźni. W cieniu rzucanego budynku, ich rysy zacierały się. Jednak było widać że są barczyści, a krótkie ostrze ich broni lśniły złowieszczo.
-Dobrze wiem z kim mam do czynienia.- odparł bandyta stojący przed nimi i spojrzał wprost na Tavarti mówiąc.- Kamień kobieto, dawaj ten klejnot.
On wiedział! To nie był przypadkowy napad! Tavarti odruchowo położyła dłonie na klejnocie...Jakoś nie potrafiła, jakoś nie mogła sobie wyobrazić życia bez tego klejnotu. On był jej i tylko jej! Strach o życie mieszał się z obawą o stratę klejnotu.
Nagle do jej umysłu dotarło wrażenie...które najłatwiej było określić jako słowa, „przygotuj się do ucieczki”. Za osiłkami stojącymi za dziewczyną pojawił się ktoś jeszcze. Masywna wysoka sylwetka pojawiła się za napastnikami znajdującymi się za plecami dziewczyn. Mężczyzna blokujący został gwałtownie popchnięty przez niewidzialną siłę i przewrócił się. Tavarti chwyciła Damarri za dłoń i zaczęła gnać co sił w nogach. Było to dziwne uczucie, dotąd umysł zasnuty był alkoholem, a nogi zdawały się bardziej plątać, niż iść. A teraz Tavarti wyminęła leżącego bandytę ciągnąc za sobą zaskoczoną orczycę. Nie rozumiała tego, ale jej umysł był jasny i gnała z szybkością jakiej by się po sobie nie spodziewała, ciągnąc za sobą orczycę...Tylko cudem wytłumaczyc można to, że Damarri się nie wywróciła. Co więcej, Tavarti czuła że dokonuje czegoś nadzwyczajnego, czegoś podobnego do tej strzały wystrzelonej przez łuczniczkę.Czuła że uczyniła coś niezwykłego i to dzięki klejnotowi.
Dotarły do drzwi świątyni...I co dziwne. Tavarti nie czuła się zmęczona, zaś Damarri łapała oddech.
- Co to było...-wydyszała orczyca.- Dziewczyno, ty niesamowicie szybko wracasz do formy.
Spojrzenie Tavarti przesunęło się na miejsce skąd uciekły. To był spory plac...aż dziw, że tak szybko go przebyła. Nadal widać było prawie dwumetrową sylwetkę kosturem trzepiącą skórę trzem rzezimieszkom, które napadły na obie dziewczyny.
- Chodźmy do środka...dużo hurlgu i bieganie nie chodzą w parze.- westchnęła dość blado wyglądająca orczyca.

Lazaret przy świątyni Garlen, Travar


I powróciła do tego miejsca. Miejsca które zobaczyła zaraz po przebudzeniu. Miejsca które nie było jej domem, ale było wszystkim co pamiętała. Jedynego miejsca które mogła powiązać ze sobą. Pokoju w którym była kurowana. Tavarti siedziała na łóżku, a naprzeciw niej stał Alweron uśmiechając się życzliwie. Przy oknie siedziała Damarri zupełnie nie przejmując się tym, że jej biała szata w świetle zachodzącego słońca była...prześwitująca.
- A więc wybrałaś imię Tavarti...ładne imię.- rzekł elf.- Wiedz więc Tavarti, że utrata przez ciebie pamięci nie jest spowodowana żadnym urazem. Jutro zostaniesz przebadana magicznie, a konkretnie twój wzorzec. Może to pozwoli nam znaleźć sposób na odzyskanie przez ciebie pamięci.
Przez chwilę milczał, po czym rzekł. –A dziś ...spróbuj sobie przypomnieć Tavarti, cokolwiek. Skup się na jakichkolwiek wspomnieniach, wrażeniach...na czymkolwiek co może być powiązane z twoja przeszłością i opowiedz mi o tym.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 26-05-2009 o 11:15.
abishai jest offline