Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-05-2009, 13:46   #81
woltron
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Madeleine Bearnadotte

Rozmowa z Huntem dłużyła się niemiłosiernie. „Może jestem niesprawiedliwa, ale wydaje mi się, że pan Hunt nie powie nam nic nowego” pomyślała. Marzyła o opuszczenia jadalni; w końcu użyła standardowego wykrętu dobrze urodzonych dam i udała się na górę do swojej sypialni.
- W końcu – powiedziała sama do siebie Madeleine rozpinając suknię. Była zmęczona i zła, choć nie potrafiła powiedzieć, z jakiego powodu: czy dlatego, że przez cały dzień bolała ją głowa czy też, dlatego że nie mogła towarzyszyć Edricowi w jego wycieczce nad jezioro, które zdawało się skrywać jakąś tajemnicę. Odłożyła suknię na krzesło i ubrała się w koszulę nocną. Podeszła do kwiatu, który dostała do Sharpe. „Jest śliczny” pomyślała dotykając opuszkami palców lewej ręki płatków i pozwalając sobie na chwilę zapomnienia: o tym miejscu, dniu i całej sprawie.
Zmęczona weszła do łóżka, zgasiła święcę i zamknęła oczy by po chwili zasnąć.

*
Godzinę później obudził ją ludzki krzyk, dochodzący gdzieś z oddali…

Pozostali

- Wilka? – Hunt był wyraźnie zaskoczony tym, co usłyszał, ale mina i lekko ironiczny uśmieszek zdradzały, że nie uwierzył Somerset’owi – Zapewne się pan pomylił. W Anglii, jak i w całych wyspach, nie ma wilków. Zostały wybite przed wieloma laty. Być może był to duży pies, niestety okoliczni farmerzy porzucają czasem te stworzenie, które pałętają się po okolicy, aż ktoś ich nie odstrzeli. Nie słyszałem też, a żyję tu wystarczająco długo, by okoliczna roślinność miała jakieś nadzwyczajne właściwości wpływające, jak to ujął pan, na percepcję.
Przez chwilę zapanowała cisza. Nikt nie skomentował słów Hunt’a czy Somerset’a, dlatego konstabl kontynuował odpowiedź:
- Co do Sir Fellowa, to Bally może mieć jakieś pamiątki po nim, a ocalone książki, o ile takie są, zapewne są w biblioteczce Earla Ross. – Spojrzał się za okno, a potem po was. – Obawiam się, że muszę powoli państwa pożegnać. Mimo iż noc jest bezchmurna, droga do Dawenvill zajmie mi trochę czasu. Jeżeli będą mieli państwo jakieś pytania lub będą państwo czegoś chcieć, to służę pomocą. Mieszkam w starym domu naprzeciwko kościoła. Jest to niewysoki budynek, który bardzo łatwo poznać, ponieważ dwa okna są zakratowane. A teraz państwo wybaczą…


*

Rozeszli się do swoich pokoi. Jedynie Edric Sharpe udał się na wieczorny, samotny spacer po ogrodzie.

Edric Sharpe

Historia o wilko-psie opowiedziana przez Somerseta z jednej strony wydawała się nieprawdopodobna, a z drugiej strony Somerset nie wyglądał na kogoś kto mógłby zmyślić taką historię. Sharpe postanowił jednak odsunąć sprawę wilko-psa na jutro, a wieczór zakończyć spacerem po ogrodach earla Ross.
Ogrody Persona nocą były równie wspaniałe jak za dnia. Długa aleja róż, wyjątkowo zadbanych, cieszyła oczy nawet w świetle księżyca. Noc zresztą była wyjątkowo jasna, choć do pełni księżyca zostało jeszcze kilka dni, idealna na przechadzkę. Sharpe nie śpieszył się, szedł wolnym krokiem rozmyślając nad sprawą Lucy. „Za dużo znaków zapytania. Zbyt wiele niewiadomych.” – pomyślał. Nadal nie potrafił wyjaśnić skąd Lucy mogła znać imiona walijskich bóstw, ani tego skąd miała srebrny naszyjnik. „Ktoś musiał jej go dać.” – stwierdził – „Ale kto? I kiedy?”. Kolejne pytania bez odpowiedzi. Pochodził jeszcze parę minut po ogrodzie, obserwując letnią rezydencję Persona i wpatrując się w okno Madleine, po czym wrócił do środka, przyniósł sobie bujany fotel na niewielki taras znajdujący się na pierwszym piętrze i usiadł w nim wygodnie obserwując niebo pełne gwiazd. W zamyśleniu nie zauważył, że w całej okolicy zapanowała dziwna cisza. Dopiero krzyk pani Davies wytrącił go z rozmyślań. Krzyk dochodzący z głębi lasu…



Olimpia

Rozmowa z Huntem rozczarowała Olimpię. Nie powiedział prawie nic nowego, a na dodatek rozwiał nadzieję Olimpii, że w rezydencji Persona działo się coś niezwykłego. Jedynie Somerset zdawał się dzielić entuzjazm Włoszki, co do niezwykłości całej sytuacji, w jakiej się znaleźli, choć z drugiej strony istniała spora szansa, że pomylił owczarka niemieckiego z wilkiem – nie było to trudne, szczególnie dla osoby, która nigdy nie widziała wilka, a Olimpia szczerze wątpiłaby pan Somerset, mimo swoich podróży do dalekich krajów, widział.
Wróciła do niewielkiej sypialni i wyjęła list matki – ten sam, w którym opisywała dziwaczne maszyny, stwory… „Jak wiele bym dała by to zobaczyć” – pomyślała przewracając kolejne strony. Nic jednak nie się nie stało. Żaden „latający parowóz” nie wylądował w okolicy, a jedynym dźwiękiem, jaki dochodził z zewnętrz było skrzypienie okiennic. Olimpia podniosła wzrok znad listów i rozejrzała się po pokoju. Czuła, że coś jest nie tak, ale nie potrafiła powiedzieć co. Wstała i podeszła do okna, po czym je otworzyła by wpuścić do środka trochę zimnego, odświeżającego powietrza; wtedy zdała sobie sprawę z tego, co jest w nie w porządku – wokół panowała cisza. Nie było słychać żadnego nocnego stworzenia, panowała absolutna cisza.
- Co do cho… – nie zdążyła dokończyć gdy z lasu usłyszała ludzki krzyk. Po głosie poznała panią Davies…

Wilhelm Somerset

To był ciężki dzień, a na dodatek nic nie zapowiadało żeby miał się szybko skończyć. Rozmowa z Huntem była średnio udana, a jego uwaga na temat wilk-psa była nie na miejscu, ale Wilhelm nie chciał robić problemów sobie i pozostałym. „Szczególnie, że być może jeszcze będziemy potrzebować pomocy tego zadufanego głupca” – dodał, gdy konstabl odjechał do domu na swej kary klaczy.
Wilhelm przed pójściem spać postanowił sprawdzić księgozbiór Persona. W tym celu poprosił jednego ze służących by pokazał mu gabinet lorda. Gabinet Rosa znajdował się na pierwszym piętrze. Był to duży pokój, wypełniony półkami z książkami.
- Niestety nie wiem gdzie pan trzyma książki po profesorze Fellowie… - powiedział służący. Po chwili zaś dodał – Pan rzadko pozwala tu wchodzić służbie.
- Rozumiem – odpowiedział Wilhelm. – Myślę, że sobie poradzę. Dziękuję.
Służący ukłonił się nisko i wyszedł z pokoju, zostawiając Somerseta samego.


*

Minęła godzina, a Wilhelmowi nie udało się znaleźć żadnej z ksiąg Fellowa. Nie było w tym jednak nic dziwnego – księgozbiór był gigantyczny. Somerset sięgał właśnie po kolejną książkę, gdy za okna usłyszał ludzki krzyk. Dochodził z lasu.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline