Słysząc i czytając wytwory wielu współczesnych, nie wiem czy mam się śmiać, czy płakać. Nie próbuję nawet wypowiadać części słów, bo to może skończyć się tragicznie - zakrztuszeniem i połknięciem języka. Chodzi mi tutaj o podstawowy błąd. Udziwnianie tworzonej mowy.
Ja to robię w ten sposób, że wpisuje losowy ciąg liter, ale to zwykle są parodie. Natomiast w przypadku niektórych "poważnych" dzieł, efekt komiczny jest raczej niezamierzony. Często zamiast z punktu miłośnika obcych języków zastanawiać się nad konstrukcją danego fragmentu, wpadam w podświadome palpitacje, bo mi to kojarzy się z (w przypadku mowy elfickiej) pijacki bełkot wysubtelniony pod wodą czy (w przypadku mowy orków) z charczeniem i wypluwaniem flegmy. Tak robił pan Paolini w Eragonie.
Poza tym do stworzenia sensownego języka trzeba znać trochę z "naszego" świata. Należy najlepiej sprawdzić jak ewoluowały, potrafić wyszczególnić różnice między poszczególnymi grupami. To jest mnóstwo pracy.
Oczywiście można iść całkiem w epickość i tworzyć nazwy bez ich tłumaczenia. Niewielu się czepi realizmu albo raczej jego braku. |