Przeszukiwania księgozbioru zaczynały Wilhelma irytować ~ Jak można prowadzić bibliotekę nie stosując żadnej systematyki? - pytał sam siebie, ten sam niezbyt życzliwy głos sączył niepochlebne myśli na temat konstabla. Aż musiał upomnieć się w myślach, iż nie tak powinien myśleć chrześcijanin, do tego emocje były takie nieracjonalne i rzadko pomagały. Potrzebował przerwy. Wziął niewielką lampkę i podszedł do okna, popatrzył na ogród przez zaparowane szyby. I wtedy usłyszał krzyk kobiety oraz trzy strzały.
Potem nastąpił ciąg decyzji, które przelatywały mu przez głowę tak szybko, że na żadnej z nich nie był nawet w stanie się skupić. Dopiero będąc już na dole, zaczynał układać co tak właściwie się wydarzyło, pamiętał jak ręka własnym impulsem sięgnęła po niewielki dzwoneczek na służbę stojący na biurku Earla, w uszach ciągle dzwoniło szaleńcze brzmienie. Był jeszcze chłopiec, ktoś z służby, zdyszany i najwyraźniej zdenerwowany, musiał też słyszeć krzyk, były strzały, trzy pociski opuściły rewolwer zaraz po kobiecym krzyku, ale to już było odległe, przytłumione przez drzwi gabinetu. Jego rozmowa z gońcem musiała być szybka, pewnie większość z nie śpiących domowników słyszała krzyk:
- Potrzebuje dwóch ludzi z latarniami i pałkami, a także strzelbę... dwie strzelby, oraz mister Sharpe'a. - wykształcony szkot chyba został w rezydencji. - Na dole. Szybko idź. - nie mógł odmówić sobie powściągliwości.
Dalszy ciąg myśli przerwały odgłosy ciężkich kroków, to grupa poszukiwawcza schodziła się do holu. Odebrał strzelbę dla siebie i drugą dla doktora. Wyczuwał spojrzenie na sobie, zupełnie jakby wiedział co się stało i co należy robić, nienawidził tego spojrzenia, i tego że musiał robić to co nakazywało.
- Pannę Davies spotkały przykrości jak sądze. Idziemy ich poszukać. - przeładował strzelbę - Wrócimy niebawem, ale niech nikt się nie kładzie i zostanie przygotowany pokój dla... rannych. - zebrał misję ratunkową i ruszył w stronę skąd dochodził krzyk. Kto by się bliżej przyjrzał, że opalone policzki nabiegły krwią, oddech przyspieszył, zaś dłonie w białych rękawiczkach pociły się nieubłaganie, gdzieś pod płaszczem odpowiedzialności baronet miał swoje własne krzyki niepokoju. Ale na to czasu nie mieli.
Wilhelm nie był wielbicielem polowań, tropienie zwierzyny miało w sobie cień emocji, ale już zabijanie jej z bezpiecznych stu kroków w otoczeniu poganiaczy wydawało się mu pozbawione treści. Niestety z braku kobiet i rozrywek wielu oficerów i gubernatorów w koloniach uwielbiało to zajęcie i oczekiwało od każdego arystokraty tego samego, a że od ich pomocy zależały losy wyprawy, Sommerset wolał ich nie zawieść. Był więc strzelcem cynikiem praktykiem. A teraz nie wiedział na co polują i czy przypadkiem sami nie są zwierzyną.
- To może być zdziczały pies, widziałem dziś jednego. - powiedział lokajom, wolał nie myśleć jakie bajki dopowiadały sobie umysły prostych ludzi i sam też wolał by przyszło im się zmierzyć tylko z przerośniętym psem.
Ostatnio edytowane przez behemot : 12-05-2009 o 18:00.
|