Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-05-2009, 17:52   #82
behemot
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu
Przeszukiwania księgozbioru zaczynały Wilhelma irytować ~ Jak można prowadzić bibliotekę nie stosując żadnej systematyki? - pytał sam siebie, ten sam niezbyt życzliwy głos sączył niepochlebne myśli na temat konstabla. Aż musiał upomnieć się w myślach, iż nie tak powinien myśleć chrześcijanin, do tego emocje były takie nieracjonalne i rzadko pomagały. Potrzebował przerwy. Wziął niewielką lampkę i podszedł do okna, popatrzył na ogród przez zaparowane szyby. I wtedy usłyszał krzyk kobiety oraz trzy strzały.

Potem nastąpił ciąg decyzji, które przelatywały mu przez głowę tak szybko, że na żadnej z nich nie był nawet w stanie się skupić. Dopiero będąc już na dole, zaczynał układać co tak właściwie się wydarzyło, pamiętał jak ręka własnym impulsem sięgnęła po niewielki dzwoneczek na służbę stojący na biurku Earla, w uszach ciągle dzwoniło szaleńcze brzmienie. Był jeszcze chłopiec, ktoś z służby, zdyszany i najwyraźniej zdenerwowany, musiał też słyszeć krzyk, były strzały, trzy pociski opuściły rewolwer zaraz po kobiecym krzyku, ale to już było odległe, przytłumione przez drzwi gabinetu. Jego rozmowa z gońcem musiała być szybka, pewnie większość z nie śpiących domowników słyszała krzyk:
- Potrzebuje dwóch ludzi z latarniami i pałkami, a także strzelbę... dwie strzelby, oraz mister Sharpe'a. - wykształcony szkot chyba został w rezydencji. - Na dole. Szybko idź. - nie mógł odmówić sobie powściągliwości.

Dalszy ciąg myśli przerwały odgłosy ciężkich kroków, to grupa poszukiwawcza schodziła się do holu. Odebrał strzelbę dla siebie i drugą dla doktora. Wyczuwał spojrzenie na sobie, zupełnie jakby wiedział co się stało i co należy robić, nienawidził tego spojrzenia, i tego że musiał robić to co nakazywało.
- Pannę Davies spotkały przykrości jak sądze. Idziemy ich poszukać. - przeładował strzelbę - Wrócimy niebawem, ale niech nikt się nie kładzie i zostanie przygotowany pokój dla... rannych. - zebrał misję ratunkową i ruszył w stronę skąd dochodził krzyk. Kto by się bliżej przyjrzał, że opalone policzki nabiegły krwią, oddech przyspieszył, zaś dłonie w białych rękawiczkach pociły się nieubłaganie, gdzieś pod płaszczem odpowiedzialności baronet miał swoje własne krzyki niepokoju. Ale na to czasu nie mieli.

Wilhelm nie był wielbicielem polowań, tropienie zwierzyny miało w sobie cień emocji, ale już zabijanie jej z bezpiecznych stu kroków w otoczeniu poganiaczy wydawało się mu pozbawione treści. Niestety z braku kobiet i rozrywek wielu oficerów i gubernatorów w koloniach uwielbiało to zajęcie i oczekiwało od każdego arystokraty tego samego, a że od ich pomocy zależały losy wyprawy, Sommerset wolał ich nie zawieść. Był więc strzelcem cynikiem praktykiem. A teraz nie wiedział na co polują i czy przypadkiem sami nie są zwierzyną.
- To może być zdziczały pies, widziałem dziś jednego. - powiedział lokajom, wolał nie myśleć jakie bajki dopowiadały sobie umysły prostych ludzi i sam też wolał by przyszło im się zmierzyć tylko z przerośniętym psem.
 

Ostatnio edytowane przez behemot : 12-05-2009 o 18:00.
behemot jest offline