- Cichaj Krzysiu, nie rób tyle hałasu. Przysiądź na ławie i daj sobie na wstrzymanie. - Karczmarka kręcąc wdzięcznie biodrami, przyniosła jedzenie i podała je z wprawą wielką, niczym usługująca od lat wielu kelnereczka.
Spojrzała na nich z rozbrajającym uśmiechem, mówiącym : „nie chcę cię uwieść” i „nie jestem twoją konkurencją”, po czym rzuciła konfidencjonalnie:
- Coś dziwnego dzieje się w naszym świecie. Nie patrzcie tak na mnie. Nie wiem zbyt wiele. Ktoś nie tylko zmienia wydarzenia, ale niszczy postacie i miejsca. Nie wiem jakie są jego pobudki, jaki cel przed sobą postawił. Zostaliście wybrani, nie łudźcie się - to był przypadek... On tu jest, węszy, obserwuje... knuje. Nie wiem na pewno... ale... - tu spojrzała na Phila – wybacz, muszę mieć pewność – dotknęła nieobecnego duchem od jakiegoś czasu detektywa. Tak po prostu.
Czar? Nie zdziwił ich. Przed chwilą tu był, nagle rozpłynął się w powietrzu. Na stole pozostały tylko cztery przedmioty: paczka białych rurek z brązowym środkiem, podłużny czerwony przedmiot z żelaznym kółeczkiem na końcu podobnym do młyńskiego, mała książeczka z zapiskami i obły przedmiot zakończony, z jednej strony dość ostro, z drugiej, dającym się wciskać i wyciskać dzyndzelkiem.
Kasztanowłosa popatrzyła na nich przepraszająco.
- Cały czas wyczuwam obecność nie z tego świata... wasz towarzysz też nie był stąd , a skoro zapadł w swego rodzaju letarg.. wybaczcie... tylko zakłócał ... - wciągnęła głęboko powietrze, a jej nozdrza rozszerzyły się gwałtownie – pachniał realizmem... - kolejny wdech... - już lepiej, ale... nadal czuję naruszenie aury baśniowości... - rozejrzała się trwożnie.
- Jest gdzieś niedaleko... - Podeszła do okna i wpatrzyła się w okolicę otaczającą gospodę. Odwróciła się w końcu do nich. Jej oblicze emanowało głębokim zamyśleniem i ledwo zauważalnym przestrachem. Pstryknęła palcami, ulubionym gestem, bądź tikiem, przywołując się do stanu względnej normalności.
- Ach, zapomniałabym – uśmiechnęła się słodko - w zamian za brakujących towarzyszy otrzymacie wsparcie ze strony innych... jak zwykle losowo wybranych, nie doszukujcie się tutaj jakiejś metody czy planu – zrobiła znaczący ruch szyją w stronę przysłuchującego się wywodowi Krawczykowi.
Rozejrzeli się wokół siebie. Ze zdumieniem odkryli, że nie ma wśród nich wilka i Katarzynki.
Nieme pytania na ich twarzy Karczmarka skwitowała tajemniczym:
- Bajki muszą toczyć się własnym życiem...
- Dziewczynce nic nie będzie, nie martwcie się – dodała po chwili. - Co do Szewczyka... sami zadecydujcie. On też nie wygląda na przytomnego – pokręciła głową z dezaprobatą.
- Jeszcze jedno... nie mam nic wspólnego z wydarzeniami jakie was spotykały do tej pory, nie mogę mieć wpływu na to co nastąpi.
Czas na mnie już. Jeśli macie jeszcze jakieś pytania czy prośby, słucham... Ach nie! – zaśmiała się gardłowo – za chwilę nastąpi arcyciekawa zamiana miejsc. Ten, kto pojawi się zamiast mnie, odpowie na trzy wasze pytania. Nie męczcie go, Muhammad Ibrahim Aziz nie ma pojęcia „dlaczego”, tak jak i wy został wybrany przypadkiem.
Tylko czy przypadki zawsze są nieprzypadkowe? - retoryczne pytanie towarzyszyło powolnemu zanikaniu zmysłowej kobiety, ustępującej miejsca pojawiającemu się zamazanemu obrazowi mężczyzny w turbanie.
__________________ A quoi ça sert d'être sur la terre? |