Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-05-2009, 20:43   #87
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
- Mogłem więcej biegać – zaklął przemęczony Sharpe przedzierając się przez pokręcone, poplątane gałęzie. Czuł, że łydki zaczynają mu sztywnieć i choć zmuszał się do utrzymania równego tempa zdradzieckie ciało żądało respektowania swoich możliwości, emanując coraz większym bólem. Przygryzł wargi, aż parę kropel krwi powoli spłynęło mu po brodzie, a potem dalej, barwiąc jaskrawa czerwienią lśniącobiałą koszulę.

Serce waliło mu jak młot parowy wypychając kolejne porcje krwi w rozdygotane tętnice. Dyszał zmęczony na podobieństwo niesamowitego wynalazku inżyniera Stephensona, który dowiózł Lexingtona i Courtney do Dawenvill.
Niech to!” - Myślał intensywnie - „Gdzie jesteś? Gdzie jesteś?”
Chciał krzyknąć, ale co, jeżeli ktoś ja zaatakował? Jeżeli tylko rozjuszy napastnika? Jeżeli to jacyś bandyci?
- Co za idiotyzm – zwyzywał sam siebie. - Tu? Bandyci? Pewnie zrobiła coś sobie, jakiś wypadek.
I już chciał krzyknąć: „Madame Davies! Madame Davies!”
- Zaraz! - Zganił znowu własny pomysł. - Przecież byli z nią inni. Gdyby nic się nie stało, to inni powinni biec, wołać pomocy. A tu krzyki, strzały! Niech to! Gdzie jesteś, gdzie do jasnej ciasnej jesteś?”

Kompletnie skołowany już nie wiedział, co robić. Posuwisty szum wiatru wraz z rechotem żab i charakterystycznym, intensywnym zapachem nocnego lasu uderzały ponurym nastrojem. Gdyby była choć chwila, żeby skupić się zbierając myśli rozbrykane niczym dzikie konie, podsuwające makabryczne obrazy. Ale bal się stracić arcyważny czas. Biegł, a raczej próbował biec dalej. Ciemność niczym w zadku murzyńskiego niewolnika otulała go. Wdzierała się gdzie tylko mogła, ogłuszając zmysły i myląc sunącego do przodu mężczyznę. Kilka razy uderzył jakieś drzewo, przeciął grube kłęby pajęczyn, trzasnął o jakieś gałęzie. Widział coś tylko chwilami, kiedy na moment światło księżyca przedzierało się przez nagłe wyrwy w gęstych koronach drzew. Szum

- Au! - Wrzasnął, a raczej chciał wrzasnąć, bo z jego ust wydobyło się coś pomiędzy charkotem a koszmarnym wyciem, kiedy w ciemnościach nocy chciał odepchnąć się od pokrytego kolczasta roślinnością drzewa. Odrapana paskudnie prawa dłoń mocno zabolała. Wściekły ruszył do przodu i … niech to szlag! Nie zauważył wykrotu. Potknął się wywalając się z wielkim hałasem na kępę krzaków jałowca. Szlag! Szlag! Szlag! Przecinając drobne gałązki łomotnął o ziemię tłukąc biodrem o jakiś kamień. Aj! Rad by kląć, gdyby nie to, że nie mógł przez chwilę złapać powietrza, a potem tylko syknął podpierając się na bolącej dłoni. Wkurzony wygramolił się jakoś na kolana i na czworakach przedarł przez rozłożyste krzewy pokryte gęstym listowiem. Uf, po chwili wychylił się ze ściany liści na jakiejś polanie. Zapachniały kwiaty. Dziwne, takie, jak w tym pamiętnym śnie. Księżyc! Pięknie lśniący nagle zaświecił pełnym blaskiem oślepiając na chwilę zmęczonego i potłuczonego mężczyznę. Edric uniósł odrapaną prawą rękę osłaniając na moment oczy.

***

Ból! Ból! Ból! Przenikający każdą cząstkę ciała od chwili, gdy ostre pazury bestii zagłębiły się w jej ciele.
- James! Przynajmniej on ocalał – uśmiechnęła się do siebie. Może rzeczywiście jej życie nabrałoby wartości teraz, gdyby … och boli! Orzeźwiło ja to. Miała pistolet, broń niosącą zagładę. Tak sobie przynajmniej mówiła, próbując zachować świadomość i nie do końca pewna, co się wokół dzieje. Drżąca ręka trzymała go i choć nie miała siły unieść wyżej była … była pewna, że jakby co … Mysli zawirowały. Ból! Pistolet! Ach, jakiś szelest od strony krzaków. James, Mężczyźni byli gdzieś daleko, chyba … nie słyszała ich. Ale nie była bezbronna. Chwyciła mocniej pistolet od Jima, odchyliła kurek i wycelowała. Tam! Tam, tam jest ona! Bestia. Ręka drżała jej ze strachu i z bólu, ale nie miała wyjścia. Bestia mogła ją zabić, dokończyć to, co zaczęła. Przedzierała się … tak! Na polanę, gdzie leżała. Jeśli nie zdoła się obronić … Wycie, wyłaniające się z krzaków błyszczące dzikością oczy, które przesłoniły nagle cały wszechświat.

- Aaa! - Kolejny, rozpaczliwy krzyk Courtney zbiegł się z uniesieniem okrwawionej łapy przez szykującą się do skoku bestię. - Ach! Nie!
Nie mogła nic zrobić, nie mogła, poza … poza naciśnięciem spustu.
- Aaa! - Potęga siły wybuchającego w lufie prochu odrzuciła w jedną stronę dłoń zaciskającą rękojeść broni, natomiast w drugą pomknęło kilka gramów gorejącego ołowiu. Idealnie prosto w kierunku unoszącej się bestii, która jakimś cudem zaczęła się w jej oczach przeobrażać w powstającego Edrica.
Dziewczyna zbladła z przerażenia i wyszeptała cicho:
- O Boże, co ja narobiłam!
 
Kelly jest offline