Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-05-2009, 00:17   #32
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Ten facet go niemiłosiernie wkurwiał i bynajmniej nie było to zbyt mocne określenie. Tylko pozbawiony mózgu idiota może się tak do niego zwracać, nie wspominając o ściganiu go jak królika, przewracaniu i brudzeniu jego garnituru.

On nienawidził jak ktoś brudził mu garnitur, szczególnie kosztujący pięć tysięcy funtów brytyjskich.

Sam krawat był wart więcej niż ten śmieć, który odważył się dotknąć jego osoby!

-Ja skończę w rowie, ty w piachu! Z dziurą w…-krzyczał tamten, wymachując pięściami, co wzmogło zdenerwowanie Thomasa.

-Spróbuj tylko, to ty i cała twoja rodzina będzie miała przepierdolone do końca swoich dni! Tak wam zniszczę życie, że twoje wnuki będą cię wyklinać! Zgnijesz we własnym gównie! Utopisz się we własnych szczynach! Wylądujesz tak nisko, że nawet koń będzie brzydził się kopnąć cię w pysk!-wrzeszczał tak zirytowany, że na twarz wystąpiła mu czerwona barwa o intensywności maków.

On za sprawą swoich kontaktów, wpływów oraz pieniędzy, mógł wypromować daną personę, ale również ją zniszczyć w rozmaity sposób. Pierwszym z nich był subtelny, czarny pijar. Jego metody przechodziły przez rozmowy z odpowiednimi osobami, które kontaktują się ze swoimi znajomymi, zaś łańcuszek ciągnął się do momentu, kiedy trafiło się na osobę, która bezpośrednio będzie mogła zadziałać, by promować lub degradować daną osobę.

Ostatecznym krokiem mogło być zabójstwo z upozorowaniem porachunków mafijnych, co skutecznie utrudniało życie rodzinie, zaś nieufność, jaka się rodziła w takich wypadkach, była praktycznie nie do zmycia.

-Uciszcie się wreszcie! Słychać was w całym pałacu!-odezwała się Vincent.

Swoją drogą, Thomas zaczął zastanawiać się, kto dał kobiecie męskie imię? Przecież największą krzywdą dla dziecka było nadanie imienia charakterystycznego dla płci przeciwnej, co ma miejsce w tym właśnie przypadku.

On na jej miejscu podałby wystąpiłby o zmianę imienia chociażby na podobne, lecz jednak zmianę.

-Gówno mnie to obchodzi! Może być mnie słychać nawet w krowiej dupie!-wrzasnął, wracając do mendy, która ośmieliła się ubrudzić mu garnitur. Jednakże niestety Vincent stanęła między nimi i być może dobrze zrobiła, gdyż Learmont w tej chwili miał ochotę strzelić w pysk tamtego.

Obiektywnie rzecz biorąc to rzeczywiście było to rozsądne posunięcie, nie mniej jednak subiektywna opinia mężczyzny była daleka od właściwego zdania. W aktualnej chwili, gdyby miał broń, rozwaliłby łeb tamtemu.

-Jak by nie było jesteście na siebie skazani! No co tak na mnie patrzysz? Będziecie musieli spędzić ze sobą wiele więcej niż kilka minut. Jeżeli zamilkniecie usłyszycie to, co zamierzam wam teraz powiedzieć. Jeżeli nie… Cóż, wasza strata-zdołała ich przekrzyczeć.

-Gówno... mnie... to... obchodzi... i... gówno... prawda...-wycedził przez zaciśnięte zęby, zbierając kolejną dawkę bluzgów, jaką chętnie miał złożyć w ofierze pajacowi, gdy nagle Vincent zaczęła mówić.

-Rzecz ta działa się 500 lat temu, tu na Falvii...-te słowa pohamowały Thomasa, który uspokoił się, wpadając w zadumę. Sugestia była wyraźna, a mówiła ona, iż nie są w Szkocji.

Nie, to było niemożliwe. Musieli być w Szkocji, ponieważ Mark nie wiózłby go do szpitala w jakimś innym kraju. Tylko jak się tu znalazł, skoro był w szpitalu? Być może miał amnezję? Takie przypadki się zdarzają, że amnezja początkowo obejmuje wszystko, a później ustępuje, nie pozostawiając śladu po kilkudniowym okresie niepamięci, ale za to zwracając dawne czasy.

-...dużej wyspie pośrodku Wielkiego Morza, kiedy to do Króla zawitał tajemniczy podróżny-to bynajmniej nie poprawiło jego humoru, rzucając cień wątpliwości na swoją hipotezę.

Przecież w Wielkiej Brytanii była królowa Elżbieta! Przecież nie ma żadnego króla!

Wszystko to jedna, wielka mistyfikacja, mająca na celu omamić go i wywieźć w pole. Być może nawet program typu Big Brother lub ukryta kamera.

-Nadszedł wieczorem, skrywając swą twarz w cieniu głębokiego płaszcza-zabrzmiało to w uszach Thomasa lekko poetycko, gdyż nie wierzył, by w tych czasach ktokolwiek na Wyspach Brytyjskich nosił takie płaszcze, o których mówi Vincent.

To musi być oszustwo.

-Pchając przed sobą strach, powitany został pustką ulic-mężczyzna zastanowił się, czy nie chodzi jej o policjanta, ale ci raczej nie wzbudzają żadnego strachu. A może to jest tylko przenośnia?

-Mieszkańcy ulękli się go, gdyż do boku miał przypasany miecz-to już była kompletna bzdura. Nikt w tych czasach nie chodzi z mieczami. Poza tym zabrania tego prawo, więc taka osoba musiałaby ładnie beknąć za taki kaprys.

-Rzecz w Moltirii-być może to jakiś szyfr, lecz Learmont nie mógł wpaść na pomysł, w jaki sposób mógłby go złamać.

-Wolnym krokiem dotarł do bram Królewskiego Parku-to była już kompletna bujda. Strażnicy prędzej by go rozstrzelali, niż przepuścili od tak sobie.

-Strażnicy zdjęci jakimś niepojętym przerażeniem nawet nie próbowali go zatrzymywać-teraz uznał to za oczywistą bajkę. Wielu ochroniarzy nie przestraszyłoby się jakiegoś jednego człowieka w przestarzałym ubraniu.

-Głuchy na wołania i upomnienia dotarł przed jego oblicze, nawet nie skłaniając głowy wyjął zza poły płaszcza zapieczętowany czerwonym lakiem zwój i bez słowa odszedł-to ponownie włożył między bajki, ponieważ do królowej nie dało się od tak wejść, a tym bardziej od tak wyjść, skoro weszlo się bez pozwolenia.

-Co głosiła treść zwoju? Tylko kilka prostych słów: „Bramy światów zostały otwarte. Strzeżcie się. Czuwajcie.”

Po tym stwierdzeniu musiał zadać sobie jedno, bardzo ważne pytanie. Brzmiało ono mniej więcej w ten sposób: "Jakich, do cholery ciężkiej, światów? Jakie bramy? Co ona pieprzy?"

-Co ma to wspólnego z wami? Myślę, że wiadomość traktowała między innymi o was. O sposobie w jaki tu przywędrowaliście. No nie patrzcie na mnie jak na wariatkę!

-Z pewnością!-sarknął Thomas, krzywiąc się przy tym. Tego było zdecydowanie za dużo. Mógł śmiało stwierdzić: FFFP, czyli Fikcja Fikcją Fikcję Pogania.

Geneza przekształceń do tej formy wzięła się z języka rosyjskiego, gdzie ZSRR było zapisywane cyrylicą jako CCCP. Słyszał różne tłumaczenia tego skrótu oraz tworzone nowe, a zawsze były nieco oryginalne.

-Myślicie, że łatwo wytłumaczyć komuś coś, o czym ma się jedynie mgliste pojęcie? Zaraz powinna przyjść tu Lasair z Nasarin. Ona powinna zrobić to po stokroć lepiej niż ja. A w międzyczasie...

Mimo swego osobistego przekonania o nieprawdziwości wszystkiego, co go otacza oraz braku wiary w słowa Vincent, Thomas czuł się coraz bardziej niepewny i zagubiony.

-Mógłbyś mi pokazać jak wyglądają w waszym świecie pieniądze?-zdanie owe sprawiło, że zarówno pogłębiło się uczucie zagubienia, a jednocześnie poczuł się znacznie pewniej i już miał dać kobiecie dziesięć tysięcy funtów za dobrą grę. Chciał nawet zaproponować jej rolę w filmie, gdy nagle ktoś przybiegł.

-Wy jeszcze tutaj? Mamy piętnaście minut! Ruszcie się!-były to dwie kobiety.

-Ale do czego? Kurwa mać-warknął, podążając za pozostałymi, ponieważ nie mógł skontaktować się z nikim, niezależnie czy znajomym czy nie.

Ten... Emil? Tak, Emil, mówił, że pieniądze mu się nie przydadzą, tak jak komórka i inne gadżety. Śmiał w to wątpić, albowiem uważał to wszystko za grę aktorską, a wszystkich za świetnych aktorów, lecz narazie nie miał dowodów. Narazie.

Nagle stwierdził, że doszli do jakiejś wilgotnej jaskini. Po co oni tam lezą? Wdepną jeszcze w jakieś gigantyczne kupsko krowy czy niedźwiedzia lub innego tałatajstwa.

Strumyczki wody spływały po ścianach jaskini, sugerując, iż dostają się tu przez pęknięcie, przez które woda wpływa do środka, tworząc cienkie strużki wody o fantazyjnych wzorkach.

Nie mniej jednak dosyć szybko wyparowywały one, czego powodem było gigantycznej wielkości ognisko, budzące zdecydowanie przyjemne skojarzenia.

Był tutaj Emil, trzymający jakieś zwoje oraz... bodajże Jan z naprędce zerwanymi naręczami owoców. Była także Nasarin i on, przyglądający się wszystkiemu znad uniesionych brwi.

Musiał przyznać, że efekty specjalne były porządne i obsada musiała się solidnie napracować, by coś takiego zrobić.

-Naprawdę przepraszam was, że wygląda to tak ostatecznie źle-powiedziała szybko jakaś kobieta, zaś Learmont skrzywił się.

-Delikatnie powiedziane-warknął.

-Wybaczcie nam. Jeżeli za pięć minut nie odprawimy rytuału stracimy jakiś miesiąc, który normalnie musielibyście poświęcić na drogę.

-Nic mnie to nie obchodzi!-powiedział, zaczynając wpatrywać się w płomienie.

-Aj... Wy nawet nie wiecie po co i gdzie tak naprawdę się znajdziecie... Hm.... O wszystkim powie wam Emil. Jest najlepiej poinformowany i w dodatku opanowany. Przygotujcie się. Poczujecie lekki dyskomfort i uczucie jakby ktoś przeciskał was przez wąską rurkę-wyjaśniła.

Początkowo czuł oburzenie, ponieważ ciągle wokół kłamano, lecz reakcją na ostatnie zdanie było zbladnięcie. On wybitnie nie lubił być przeciskany przez wąską rurkę. Co prawda nigdy tego nie doświadczył, lecz był przekonany, że by mu się nie spodobało.

Nagle kobieta o żółtych włosach i Vincent zaczęły coś śpiewać, a ogień zareagował tryskając iskrami. Ponadto w robiło się coraz bardziej gorąco, szczególnie w garniturze, nawet najlepszym.
Niepokojącym było to, że ogień zbliżał się, aż w końcu... pochłonął ich!

Obrazy pojawiły się mu przed twarzą. Zobaczył... kogoś. Był to mężczyzna z lutnią... Zaraz! To Thomas Learmont! Jego imiennik o takim samym nazwisku! Tomasz Rymopis!
Co on tu robił? Nie potrafił tego odgadnąć i jednocześnie chciał to od siebie odsunąć oraz poznać co to wszystko znaczy...
Gwałtowny śmiech rozbrzmiał mu w czaszce, natomiast tuż przed nim pojawiło się jedno, gigantyczne oko, na widok którego wzdrygnął się.

Nagle głosy ucichły, a on ponownie znalazł się w pustce. Tym razem było to jednak dużo krótsze i nie tak bogate w doznania. Po tym pojawił się na szarej równinie o szarobrunatnym niebie zapełnionym przez chmury, natomiast w oddali majaczyły jakieś ruiny.

Był również siwy kruk, siedzący na szczątkach krzaku. Dziwnym był jednak jego wzrok, który był jakby inteligentny oraz nienaturalny.

Nagle odwrócił się i zobaczył zanikającą za plecami jaskinię.

Reszta zaczęła ze sobą rozmawiać, ale Thomas nie dołączył się do rozmowy. Rozmyślał nad tożsamością dziwnego oka. To jedno oko było przerażające, porażające i paraliżujące. Tak jakby je znał od wieków, a jednocześnie nie spotkał ani razu. Tak jakby patrzył na nie i tylko na nie od zawsze, a jednocześnie jakby go na oczy w życiu nie widział.

Coś w tym było. Może odpowiedzi należałoby szukać w opowieściach babci...

-O kurwa!-sapnął. Przypomniał sobie bitwę na Magh Tuirseadh. Odbyła się wtedy wojna między Tuatha de Danaan i Fomorianami. Piękna rasa i obrzydliwa rasa. Uczestniczyli w tym również ludzie, zaś w bitwie wsławił się Nuada i Lugh.

Nuada dzierżył Clawdwfech, legendarny miecz utożsamiany z Elskaliburem Króla Artura, zaś w dłoni Lugha spoczywała Włócznia Lugha. Jedno z czterech potężnych insygniów.

To nikt inny jak Lugh zabił najstraszniejszego przeciwnika, z jakim można było się zmierzyć, wodza Fomorian, który jednym tylko spojrzeniem, potrafił z łatwością zabić każdą istotę.

Lugh zabił go, rzucając włócznią w czuł punkt wodza, czyli w oko. Jedno, jedyne oko, jakie miał.

Balor...
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline