Walka trwała. Mimo, że jeden z bandytów już nie żył, a drugi zwiewał ile tylko sił miał w nogach, pozostała dwójka zachęcona pojawieniem się pierwszej krwi na ciele krasnoluda - nie miała zamiaru przegapić potyczki.
Caraewn, kiedy już zadbał o własny tyłek, mógł włączyć się do walki i nie planował pozbawić pozostałych w boju bandziorów nieświadomych jego zdolności. Ustawił się na dogodniejszej pozycji i zaczął pospiesznie grzebać w woreczku z komponentami wyciągając z niego sproszkowany liść rabarbaru ukryty w niewielkiej fiolce i jakiś mały kawałek mięsa, a drugą ręką wygrzebując z kieszeni miniaturkę rzutki do gry w darta. Zmieszał pospiesznie w dłoni proszek z fiolki z owym suszonym kawałkiem 'czegoś' wypowiadając słowa, w wyniku których komponenty uległy efektownemu zwęgleniu, a na ich miejscu w dłoni czarodzieja pojawiła się kopia trzymanej w drugiej ręce rzutki. Carewn zamachnął się w stronę jednego ze zbirów, z którym walczył Gusin i celując niepewnie, nie wiedząc dokładnie jak rzucić, żeby nie trafić krasnoluda, wykonał lekki zamach i posłał ociekającą zieloną cieczą strzałkę wprost w walczących. Niestety, może jego zdolności magiczne prezentowały się całkiem nieźle, jednak umiejętność rzucania do celu - raczej miernie - lotka przeleciała obok Gusina, a łotr korzystając z ukrycia jakie dawało mu przysadziste ciało krasnala wywijającego toporem zdołał uchylić się przed pociskiem. Szczęściem w nieszczęściu nie trafił swojego...
Gordron nie dbając o rozwój potyczki za nim rzucił się ślepo w pościg za zbiegłym przeciwnikiem, lecz niestety dobiegając do narożnika budynku, za którym zniknął łotr, ze zdziwieniem stwierdził, iż najwyraźniej tym razem pozostawią po sobie świadków. Ulica była kompletnie pusta i jedynie wisząca nisko zaraz za rogiem latarnia kołysała się, zostawszy najpewniej potrącona przez uciekającego osiłka, który musiał grzmotnąć się w nią głową.
Mesto widząc kiepski raczej rezultat ostatniego zaklęcia, postanowił sięgnąć tym razem po odrobinę większy kaliber. Wskazał palcem na bandziora, z którym walczył Gusin i wypowiedział kilka sylab w języku, w którym zapisywane są zwoje z zaklęciami, a które w wolnym tłumaczeniu można tłumaczyć jako 'spal się na popiół'. Z dwóch palców czarodzieja, które a moment rozpaliły się do czerwoności wystrzeliły dwa trzaskające ogniem promienie. Niestety wyglądało na to, że albo drużynowi magowie mają problemy z myśleniem, albo po prostu przeceniają swoje bojowe zdolności. Na drodze promieni stał zarówno Caraewn, jak i Gusin to też udane trafienie w cel nie należało do najprostszych i również tym razem spełzło na niczym, przynajmniej w przypadku jednego z promieni, który osmalając odrobinę włosy i brodę Gusina pomknął w mur. Na szczęście jeden z promieni bezbłędnie, z trudem naprowadzony, trafił bezbłędnie w twarz zbira stapiając mu nos i oczy z resztą twarzy i zagotowując mózg - zbój sztywny i dymiący padł na glebę i nie miał się już podnieść - nim upadł był martwy.
Gusin widząc, że jego kompani najwyraźniej postanowili uczynić sobie z niego tarczę celniczą, bądź przynajmniej potrenować jego kosztem własną celność - zszedł im z drogi, tak na wszelki wypadek, gdyby mieli zamiar próbować jeszcze raz. Na końcu wziął wymach od dołu mając w zamiarze uczynić z pozostałego Ognistego Noża eunucha. Biorąc pod uwagę fakt, że Gusin bądź nie bądź był w miarę wyszkolonym wojownikiem i poszukiwaczem przygód o niezłym dorobku, a jego przeciwnik zaledwie jakimś byle nożownikiem żerującym zazwyczaj na ofiarach, którym nawet do głowy nie przyszłoby się bronić, efekt był z góry do przewidzenia. Gdyby Gusin ciął dokładniej, ptaszek zbója pofrunąłby ku niebiosom, jednak krasnolud nie miał na celu ciąć z chirurgiczną precyzją - rąbał na odlew byleby ze skutkiem. W efekcie zbir zawył z bólu witając w ten sposób nowy etap w swoim życiu, które w kontekście stojącego przed nim wściekłego Gusina, mogło okazać się krótkie. Następny cios nadszedł z góry... było po walce, a kompania była na najlepszej drodze do zyskania sobie miana rzeźników nie różniących się wiele od Ognistych Noży...
Usłyszeliście ciężkie kroki, w dużej ilości i chwilę potem zza domu przy, którym trzęsły się jeszcze trupy dwóch zbirów wybiegło pięciu Purpurowych Smoków mających pełne determinacji, surowe twarze mówiące same za siebie 'stójcie, albo wam zrobimy z dupy bagno'. Odziani w ciężkie kolczugi z nałożonymi na nie kamizelkami z godłem Cormyru. Troje z nich trzymało w rękach pokaźne miecze, które jakością wykonania z pewnością nie ustępowały ostrzu dzierżonemu przez Gusina, pozostałą dwójka trzymała wycelowane w Caraewna i Mesto ciężkie kusze, gotowi wystrzelić w każdej chwili.
- Na kolana z twarzą pochyloną do ziemi! - wrzasnął jeden z nich, pełniący najwyraźniej funkcję dowódcy patrolu. Był to wysoki i rosły chłop o ciemnych brwiach i groźnym spojrzeniu, który od wielu miesięcy zmagał się zapewne z Ognistymi Nożami, chcąc utrzymać w mieście porządek i prawo.
- Coś mi się zdaje, że będzie was czekać stryczek! - wydarł się ponownie mężczyzna podchodząc bliżej wraz z resztą straży - Na kolana powiedziałem!