Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-05-2009, 01:34   #65
MigdaelETher
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
Spoczywający w niedbałej, na wpół leżącej pozie starszy mężczyzna w skupieniu wysłuchał młodego Eutanatosa. Jego jasne, przenikliwe oczy mówiły wszystko. Z uśmiechem na ustach zwrócił się do Karima, jak ojciec zwraca się do nieświadomego oczywistych faktów dziecka.

- Komisarz równowagi oraz osoby reprezentujące stronnictwa, mają objąć władzę w fundacji powiadasz... - mężczyzna skinął dłonią, dopiero teraz młodzieniec zauważył śniadego służącego w turbanie, skrytego za udrapowaną, jaskrawoczerwoną kotarą - Rajat, fajka...

- Palisz młodzieńcze...? - nie czekając na odpowiedź Sir Watt kontynuował - Pozwól, że zadam Ci dość filozoficzne pytanie...a czym, że jest Fundacja bez swojej siedziby, czym jest bez Węzła?

- Niczym -stwierdził twardo odbierając z rąk Hindusa tytoń oraz fajkę i zaczął ją starannie nabijać.




- Nasz Marabout, nasze serce znalazło się w rękach tej... kobiety, żony Henrego - zapalił, po pokoju rozszedł się przyjemny, ciężki aromat tytoniu i kamfory - Czy według ciebie ta niewiasta zaakceptuje szarogęszącego się w jej domu komisarza i przedstawicieli Tradycji?

- Nie sądzę - stary Eutanatos, nagle jakby przestał zauważać Karima, sam stawiał pytania i sam udzielał na nie odpowiedzi - Może sprawa byłaby o wiele łatwiejsza, gdyby świętej pamięci hrabia Fox poślubił pierwszą lepszą Śpiącą, a nie córkę jednego z najpotężniejszych i najbardziej enigmatycznych Oświeconych w Londynie, dlatego może zdradzisz mi przebieg twojej rozmowy z hrabią Berkley?

- Czy zechce zaopiekować się swoją, owdowiałą córką i przekona ją do sprzedaży, poleconym osobom posiadłości, odziedziczonej po mężu? - mężczyzna utkwił spojrzenie przenikliwych, jasnych oczu w młodym magu, na te pytania niestety nie mógł sam udzielić sobie odpowiedzi.

***

Albreht spojrzał z pewnym niesmakiem na wyciągniętą w jego kierunku umorusaną, krzepką dłoń Reya.

- Parweniusz - skwitował w myślach Moroui, jednak mimo pewnego wewnętrznego oporu uścisnął szorstką, spracowaną prawicę mężczyzny.

Do na wpół zalanych podziemi kamienicy, przez wąskie, piwniczne okienka z wolna zaczynało sączyć się jasne światło poranka. Albreht zaklął siarczyście pod nosem, w jakimś nieznanym Raymondowi języku, spoglądając na kieszonkowy zegarek zawieszony na na długim, złotym łańcuszku. Jego kopertę zdobiła misternie wygrawerowana waga. Na jednej szali spoczywało oddane z dbałością o anatomiczne szczegóły serce, a na drugą z wolna opadało pióro.

- Masz - Moroui rzucił Scottowi czyste, suche ubranie - Ubieraj się, porozmawiamy w powozie.

Widząc malującą się na topornej twarzy robotnika dezorientację, mieszającą się z zakłopotaniem, Albreht westchnął zrezygnowany.

- Wytłumaczę ci wszystko po drodze - rzucił nie oglądając się za siebie, żwawo maszerując do wyjścia - Za niecałe dwie godziny mam bardzo ważne spotkanie, na które spóźnić się byłoby w bardzo złym tonie, w końcu nie możemy pozwolić by dama czekała.

W tak zagadkowy sposób Albreht zakończył rozmowę, a właściwe monolog. Echo jego słów dudniło jeszcze długo, mieszając się z odgłosem kroków, odbijającym się od arkadowych sklepień piwnicy.


 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 17-06-2009 o 10:59.
MigdaelETher jest offline