Gdyby nie dobre wychowanie,
Luca kląłby niczym robotnik portowy. Albo szewc.
Nie wiedzieć czemu, te właśnie profesje zaliczane były do tych, które używają najwięcej słów z dziedziny nieparlamentarnych.
A tak pięknie zaczął się dzionek. Miła rozmowa z sympatyczną dziewczyną...
Na twarzy
Luki pojawił się mimowolny uśmiech, nieadekwatny do całej sytuacji.
A potem, ledwo od
Założyciela dowiedział się, która to dziewczyna jest córką
Paula, pojawienie się
Lucyna. Stan, w jakim się znajdowała, wywołał zrozumiałe poruszenie. Przyniesione przez nią wieści... to już była rewelacja. Bardzo nieprzyjemna.
Co by było, gdyby dowiedział się wcześniej? Robiłby z siebie idiotę i chodziłby za
Aniołkiem jak cień? Jakby w tym całym obozie można było kogokolwiek upilnować. Każdy chodził gdzie chciał i kiedy chciał.
Niech to szlag...
Nawet nie zauważył zniknięcia dziewczynki. Nie, dziewczyny... Wszak
Aniołek nie była dzieckiem.
W dodatku nikt nie zauważył, że
Aniołek poszła w las... Dosłownie.
Ale jakim cudem
Lucyna nie potrafiła sobie dać rady z
Aniołkiem?
Lucyna wyglądała na taką, co potrafiłaby powstrzymać zarówno rozhukanego wierzchowca, jak i pijanego drwala. Jakim zatem cudem nie zatrzymała kogoś, w wypadku którego samo imię świadczyło o łagodnym charakterze. Cicha i potulna dziewczyna, słabsza od
Lucyny? Co jej się stało?
Akurat na to pytanie
Lucyna potrafiła odpowiedzieć.
-
Ubzdurała sobie, że idzie do ojca - powiedziała. -
A potem wplątaliśmy się w walkę. I zabrali Aniołka.
Tłumaczenie było bardzo enigmatyczne i niewiele wyjaśniało. Jakim cudem
Aniołek nagle wymyślił sobie ojca?
-
Biedne dziecko... - W tonie Luki grzmiało umiarkowane uczucie. -
Trzeba by ją odnaleźć - powiedział.
Może nic nie powinien mówić. Może powinien udać, że nic go to nie obchodzi. Przyłączyć się do zorganizowanego przez kogoś innego pościgu. Spokojnie, bez emocji, niejako z czystego obowiązku, Z chęci odwdzięczenia się za gościnę.
Zanim jednak wyruszy na jakąkolwiek misję, warto było dowiedzieć się paru szczegółów.
-
Ilu ich było? - spytał.
-
Trzech - wyjaśniła Lucyna ponuro. -
Dwóch napastników i Vodaccianin, który walczył z tamtymi.- syknęła z bólu, próbując wygodniej usiąść na krześle.
Dwa na dwa i przegrałaś - pomyślał Luca. -
Kiepsko, Lucynko...
-
Jak wyglądali, dokąd pojechali? W którą stronę? Wymienili jakieś imiona? Lucyna obrzuciła
Lukę złym spojrzeniem. Sama miała wyrzuty sumienia, a teraz jeszcze "obcy" ją przesłuchiwał. Strażnik czy co? Zresztą miała wrażenie, że uważał, że się nie spisała podczas walki. To jej zwierzę podpowiadało, szemrało do ucha, choć w słowach czy postawie
Voddaccianina nie dało się dostrzec nic nagannego.
- N
ie tak szybko, łeb mnie boli a język nie nadąża - rzuciła cierpko. -
Mężczyzna był dobrze zbudowany, wbity w skórzaną czarną zbroję i kudły też miał krucze. Cera blada. Nie mówił wcale (chyba że wymienienie imienia swojego - obecnie - martwego - "Jorgen" - znajomego chłodnym głosem mam liczyć), więc nie wiem skąd go przywiało. Ale to najemnik z pewnością. Jeśli nawet ci powiem w którą stronę odjechali, nic ci to nie da. - machnęła zdrową dłonią młynka -
Las przed nimi szeroki i ciemny, zaszyć się mógł wszędzie, albo skręcić po drodze. Ten twój rodak poranił go. Może skurczybyk z mocnej kości, ale z pewnością daleko nie odjechał.
Daleko w tej sytuacji zdawało się kwestią sporną. W gruncie rzeczy napastnik mógł zawieść
Aniołka wszędzie, gdzie tylko chciał.
-
Przepraszam bardzo, że cię męczę. - Wyglądało na to, że
Luca mówi dość szczerze. -
Czy mogłabyś mi jeszcze powiedzieć, czy ten najemnik był wysoki? I jak wyglądał jego koń?
-
A ja wiem? Jego wzrost nie był największym problemem, przed jakim stanęłam. Myślę, że mieścił się w normie. A co do konia - czarny ogier z bielmem na lewym oku.
-
Dziękuję bardzo - powiedział
Luca. -
I jeszcze raz przepraszam, że ci zawracałem głowę...
Chociaż wyglądało na to, że
Luca mówił szczerze, to spojrzenie
Lucyny pozostało dość niechętne.
-
Mam dość i idę spać - powiedziała. -
Żanna... Pomożesz mi?
Obie ruszyły w stronę jednego z wozów.
Lucyna, dość powoli nieco niezgrabnie, wgramoliła się do środka.
Luca odprowadził ją wzrokiem.
Teraz pozostawała rozmowa z kimś, kto miał w obozie najwięcej do powiedzenia.
-
Czy w obozie znajdzie się jakaś broń? Pistolet? Kusza?
Szczególnie to drugie było przydatne, by wyeliminować kogoś z daleka i po cichu.
-
Wiem, że Cyganie to lud kochający pokój - starał się, by w jego głosie nie zabrzmiał nawet cień ironii -
ale może jednak...
-
I czy znalazłby się ktoś, kto potrafi odczytywać ślady? Błąkanie się po okolicy i wypytywanie o Aniołka byłoby mało rozsądne.
Pozostawało jeszcze pytanie, czy Cyganie w ogóle zechcą dać kogoś do pomocy. Teoretycznie więzy między członkami tej społeczności powinny być silne, ale czy dotyczyło to w tej samej mierze
Aniołka?
Ale raczej tego typu sprawy nie należało zostawiać domyślności Założyciela. A nuż doszedłby do wniosku, że Luce nie potrzeba żadnej pomocy...
-
Ile osób może wyruszyć, by odszukać dziewczynę? - spytał wprost.
Aza zamrugała.
-
Zadziwiasz mnie, monsieur. - Dygnęła, choć było to pełne sarkazmu -
Ty potrafisz mówić prosto i konkretnie. Powinnam zacząć obawiać się o twoje zdrowie? - uniosła jedną brew.
-
Wolałbym, żebyś tego nie rozgłaszała - powiedział
Luca. -
Jeszcze bym stracił reputację.
Aza nic nie odpowiedziała.
- SIŁA!
Podszedł do nich rosły usuriańczyk.
-
Ilu może pójść bez zbędnego zwracania na siebie uwagi?
Ten podrapał się po podbródku.
-
Miś się przejął. Ja idę. Ty jesteś naszym nosem. - wyliczał na palcach. -
Żonglerzy się zgłosili na ochotnika również. I z pięciu młodych.
-
To dziesięć bez signiora Luki i eisenki.
-
Jeszcze pewnie z raz tle się znajdzie. A i posłałem też młodych do najbliższych wiosek, może ktoś coś widział.
-
Dziękuję. - cmoknęła go w policzek. -
Pójdę sprawdzić co u rannego Voddaccianina. Luca bez wahania ruszył za nią.
_______________
Wynik rzutu:
9