Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-05-2009, 14:03   #118
Rusty
 
Rusty's Avatar
 
Reputacja: 1 Rusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemu
Nie wiedział jakiego powitania się spodziewać. Widok mężczyzny celującego do pokracznego karła, był jednak jednym z najbardziej zaskakujących jakie mógł sobie wyobrazić. Umysł usilnie podpowiadał by się nie mieszał, a że nigdy nie rozwinął w sobie pociągu do dyplomacji, stał niewzruszony. Miast pchać się pod lufę nieco nadpobudliwego żołnierza, wolał kontynuować obserwację z bezpiecznego miejsca. Jego uwaga skupiła się na karle i choć cały jego wygląd był w stanie wprawić jego koncentrację w lekkie zakłopotanie. Dostrzeżony numer okazał się być tym, co pozwoliło zebrać rozbiegane myśli do kupy. Klon, a może robot? Z pewnością wyglądał bardziej jak twór jakiegoś nieszczególnie racjonalnego umysłu, niż przynajmniej podobna do ludzkiej istota. Rozmyślania przerwał mu właśnie ów karzeł, któremu zdecydowanie zależało na czasie. Nie miał powodów by stawiać opór.

Wykonał już pierwszy krok, kiedy dostrzegł niewielką postać w czerwieni. Jej bezwładne ciało zdawało się być pominięte przez percepcję tych istot. Nawet nie zwrócił uwagi na fakt, że choć z całą pewnością większość grupy należała, podobnie jak on, do rasy ludzkiej. Ani przez moment nie patrzył na nich jak na swych studentów, czy współpracowników. Byli mu absolutnie obcy. Nie zdziwił się szczególnie, że pozostawili ją samej sobie, wyglądali na zdrowo pokiereszowanych. Przełknął cicho ślinę, przez tą jedną chwilę nim Shaffer zdołał zatrzasnąć tą furtkę, jego wyobraźnia pozwoliła mu oglądać siebie w podobnym stanie. Ten obraz nie należał zdecydowanie do najprzyjemniejszych. Pokręcił energicznie głową i ruszył wraz z resztą. Uprzednio zabierając jeszcze ciało dziewczynki. Dopiero w tej chwili zdał sobie sprawę, że pośród tych wszystkich dziwacznych istot, to ona wyglądała najbardziej osobliwie.

Co też mogła robić w takim miejscu? - zastanawiał się. Czyżby podobnie jak on została brutalnie wyrwana z miejsca, które nazywała domem? Taka młoda, z pewnością to słowo nadal wiązało się dla niej z niezwykle silnymi uczuciami. Naprawdę jej współczuł. Trudno było mu sobie wyobrazić istotę, która mogłaby doprowadzić do takiego stanu niewinne dziecko.

Idąc nieustannie wodził wzrokiem po otaczających go urządzeniach. Często zmuszony był walczyć z niepohamowaną chęcią, wzięcia czegoś we własne ręce w celu dokładniejszej analizy. Ostatecznie poddał się, kiedy znaleźli się w tym dziwnym pomieszczeniu. Stąpając ostrożnie po kładce, niemal nieustannie wbijał wzrok w ciekłą substancję. Jego oczy stopniowo dostosowywały się do światła, aż w pewnym momencie dostrzegł ...
Kokony!

Stanął jak wryty. Nachylił się jeszcze bardziej, chcąc dostrzec więcej, znacznie więcej szczegółów. Nie zawiódł się, liczby które zauważył zdawały się być odpowiedzią na trapiące go pytanie. Powiódł wzrokiem ku karłowi, niemal w tym samym momencie kiedy ten postanowił go pogonić. Słodka satysfakcja, zaczęła mieszać się z gorzką niepewnością. Irytacja wywołana niemożnością sprawdzenia czegoś, co wzbudziło w nim ciekawość, rosła z każdą chwilą. Nieustannie ktoś mu przerywał, zawsze ktoś dziwaczny, istniejący wbrew wszelkim zasadom racjonalnego myślenia. Coś takiego było dla niego nie do pomyślenia. Trafił do tego dziwacznego miejsca, wyrwany siłą ze swej pracowni. Zaś jedyną nagrodą za bycie "najcenniejszym osobnikiem ze swego świata", stanowił tytuł niższej istoty i traktowanie niczym pozbawionego inteligencji dzikusa, którego pędzi się jak zwierzynę hodowlaną.
Zaklął pod nosem i ruszył. Tym razem w milczeniu i braku uwagi dla czegokolwiek poza swymi butami, uderzającymi miarowo o podłogę. Gdzieś w głębi modląc się natomiast by wszystko to dobiegło wreszcie końca.

Pomieszczenie będące jednocześnie tymczasowym końcem ich podróży, okazało się być zupełnie inne niż się spodziewał. W niczym nie przypominało tych, które do tej pory miał wątpliwą przyjemność tu oglądać. Rozglądał się uważnie, choć ani na moment nie pozwalając sobie na utratę kontaktu wzrokowego z karłem. Tylko dzięki temu był w stanie dostrzec zbliżające się macki. Niestety ciało okazało się być zbyt powolne, by nadążyć za impulsem zrodzonym w układzie nerwowym. Uderzenie, które otrzymał było dla niego czymś niespotykanym. Miał wrażenie, że jego żebra łamią się jak zapałki, dopiero kiedy ostatecznie wylądował na ziemi. Zrozumiał, że nie doznał żadnych poważniejszych obrażeń. Przynajmniej takich informacji dostarczała mu średnia, bo średnia, ale jednak wiedza z zakresu medycyny. Znacznie bardziej ucierpiał jego umysł, który trawiony przez narastający w Mercuriusie gniew. Potraktował cios jak moment idealny by dać upust nagromadzonym, negatywnym emocjom.

- Co to wszystko ma znaczyć?! - jego zadziwiająco donośny krzyk, odbijał się od ścian niczym seria pocisków.
Podniósł się z ziemi i przez chwilę stał w milczeniu, dysząc jakby przed momentem skończył maraton. Kiedy ponownie przemówił jego głos choć daleki od krzyku, nadal nacechowany był zdenerwowaniem.
- Czego właściwie oczekuje się ode mnie i kim wy do jasnej cholery jesteście?

Choć w myślach nieustannie starał się uspokoić skołatane nerwy, powtarzając do znudzenia, że to tylko sen. Umysł już od dłuższego czasu zdawał się sam w to nie wierzyć.
 
Rusty jest offline