Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-05-2009, 23:47   #111
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Może was to zdziwi, ale Jestem polubił Vertę. Nic dziwnego, że była oschła skoro nie mogła cieszyć się naturą. Żadna żywa istota nigdy nie byłaby pełna życia i energii mieszkając w takim miejscu jak ona. Gdy kobieta podeszła do ściany aby pokazać różne światy Jestem, ten z zaciekawieniem spoglądał na zmieniające się na monitorach obrazy. To co ujrzały jego oczy, było w jego mniemaniu piękne, dzikie a przede wszystkim nowe. Wśród niezwykłych rzeczy jakie napotkały jego oczy. Jestem zwrócił szczególną uwagę na konia.

To był przecudny widok. Zwierzę było chyba najpiękniejsze ze wszystkich jakie kiedykolwiek zobaczyły jego oczy. Krótka lśniąca sierść, masywne umięśnione nogi, piękna smukła długa szyja i ten pęd, ta gracja z jaką poruszało się to zwierze. To było coś niewyobrażalnie doskonałego w swej prostocie.

„Dlaczego ja nigdy nie dałem mu życia ? ”

Zastanawiał się zszokowany Awatar. Chwile później jego umysł zanotował równie ważną informację co konia.

„Cało stado zdrowych osobników Viji ! Całe zdrowe stado ! Czy to oznacza, że kamienne bloki zniknęły ? Czy zagrożenie zniknęło ? Moje dzieci są bezpieczne !? Ale jak ? Nie, to nie miało sensu.” - podekscytowany spojrzał w kobiece oczy, prawie dostając zawału Verta obserwowała Jestem uważnie. Awatar zaskomlał błagając ją w myślach o przysługę. - „Pokaż mi je, pokaż raz jeszcze, chce zobaczyć czy nic im nie jest. Verto ! Proszę.”

Zamiast spełnienia prostej prośby usłyszał od niej kilka gorzkich słów. Z pełnym pogardy spojrzeniem, kobieta dała mu do zrozumienia, iż może minąć bardzo dużo czasu zanim zobaczy swych potomków.

- Nie możesz powrócić do swojego domu, zanim misja nie zostanie wypełniona…zanim nadejdzie chwila oświecenia i uratujemy cały wszechświat.

„Co mnie obchodzą inne światy. Moje dzieci mnie potrzebują, istoty najbliższe mi ! ” – Pomyślał rozżalony by chwile później zganić samego siebie za swą głupotę. - „A ten piękny okaz życia ? Czy on mnie też nie obchodzi ? Nie ! To by było zuchwalstwo z mojej strony. Nie mogę pozwolić aby jego dom stał się takim miejscem jak to.”

Jestem rozwścieczonym wzrokiem rozejrzał się dookoła siebie. To miejsce było złe, było pozbawione natury, pozbawione życia. Skoro on może coś z tym zrobić to....

Nagle wszystko przestało mieć znaczenie. Rozszedł się głos informujący o przybyciu nowych kompanów. A Jestem poczuł niezapomniany czysty zapach Abigeil. Zapach rzeki płynącej wartkim strumieniem, zapach świecącego słońca wprost na swych potomków. Zapach domu. Zmrużył oczy przypominając sobie wszystkie swoje dzieci. Z każdą mijającą sekundą czuł coraz wyraźniej swój dom. Zupełnie jakby stał on naprzeciwko niego. Poczuł coś dziwnego. Radość. Poczuł radość.

Zdumiony otworzył szeroko oczy, spojrzał w kierunku z którego rozchodził się przyjemny dla nosa zapach. Nie wytrzymał, rozanielony merdając żwawo ogonem ruszył pędem w kierunku niczego niespodziewającej się Pani Lodowca. Skoczył na nią powalając swym cielskiem na podłogę i bez opamiętania zaczął lizać kobietę po twarzy. Choć jego ciało przypominało wielkiego kota z liściastą sierścią zachowywał się niczym pies, którego pan dopiero co wrócił do domu. Radość jakiej nie mógł pohamować, aż w nim kipiała.

Stało się też coś jeszcze, z każdym liźnięciem głowa Jestem stawała się coraz cięższa. Oczy zaczynały go szczypać a nos, nos był cały podrażniony. Awatar nie wytrzymał i z całą niepohamowaną siłą kichnął fioletową wydzieliną wprost na twarz Lorelei. Jestem nie wiedział co począć, z jednej strony podrażniony nos dawał o sobie znać, z trudem powstrzymywał się przed kolejnym kichnięciem z drugiej zaś miał taką wielką, ogromną ochotę być przy tej kobiecie. Tulić się do niej, wąchać.

Było to coś czego jak dotąd nigdy nie doznał. Coś nowego, tajemniczego i pociągającego.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
Stary 09-05-2009, 20:39   #112
 
Rusty's Avatar
 
Reputacja: 1 Rusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemu
Wędrował obcymi mu korytarzami, dawno już porzucając irytującą myśl. Uporczywie informującą go o fakcie, że najpewniej się zgubił. Do jego uszu docierały pomruki pracujących maszyn i miarowe uderzanie obcasów o podłogę. Czuł się jak w domu, choć coś było nie tak. Czyżby wehikuł czasu jednak zadziałał? Przypomniał sobie młodzieńcze lata, kiedy wkraczał w świat nauki. Wtedy podobnie jak dziś, czuł się niczym dziecko z liczydłem, rzucone na pastwę sal pełnych komputerów. Z lekkim uśmiechem powitał myśl, że nie zmienił się tak bardzo. Tym razem to również go nie zniechęcało. Czuł, że pojęcie każdego prawa, które rządziło tym miejscem, jest mu po prostu przeznaczone. Z każdym oddechem chłonął prócz tlenu czystą esencję wiedzy. Właśnie po to się urodził.

Kontynuował swą wędrówkę. Tym razem blokując dostęp do swego umysłu wszystkim rozpraszającym go myślom. Skupił się tylko na otoczeniu i ku miłemu zaskoczeniu ujrzał światło. Niewielkie okienko pozwoliło bez większych problemów zweryfikować hipotezę. Trzeba przyznać, że wszystko to wzbudziło w nim jedynie jeszcze większe zainteresowanie. Kiedy ujrzał nieograniczone połacie ziemi pokryte niezliczonymi kablami i urządzeniami, po jego plecach przeszedł dreszcz. Pierwszy raz zastanowił się czy jego niezrozumienie urządzeń znajdujących się w tym miejscu, nie wynika przypadkiem z ich zacofania. Jego maszyna działała, nie wiedział do końca w jaki sposób, nie ulegało jednak wątpliwości, że zdołał uruchomić wehikuł. Czyżby udało mu się zamknąć podobną potęgę, w znacznie mniejszym urządzeniu? Nie miał pewności, na szczęście przyzwyczaił się już do jej braku. Skrzywił się tylko na myśl, że jeśli się myli. Będzie zmuszony dalsze prace kontynuować na dnie oceanu. Zmiana ciśnień zawsze przyprawiała go o irytujący ból głowy.

Wolał zmienić obiekt swoich zainteresowań. Skoro wszędzie tu znajdowało się tyle maszyn, z pewnością oddychanie wiązałoby się z dyskomfortem, którego jednakże nie czuł. Początkowo założył istnienie jakichś filtrów. Podobne zresztą weszły już dawno do użytku na Platformach. W świecie bez roślin przetrwanie istot ludzkich jest możliwe. Metoda nadal pozostawała jednak nader interesująca. Wyciągnął ze swej torby niewielkiego robota i postawił na swym przedramieniu. Analiza składu powietrza powinna pomóc mu choć częściowo.


Zbliżył do niego dwa palce, na obu znajdowały się sporej wielkości sygnety. Uderzył nimi o siebie kilkukrotnie, lecz nim zdołał ostatecznie wydać polecenie. Usłyszał słowa tej dziwnej kobiety.

- Co do kurwy nędzy tu robisz i kim jesteś?! – gruby kobiecy głos rozbrzmiał na drugim końcu korytarza, gdzie stała już wkurzona jego posiadaczka.

Shaffer nie czuł się bynajmniej nieswojo w towarzystwie kobiet. Co zapewne wynikało z faktu, że w tego typu sytuacjach zawsze ponad męskie potrzeby stawiał ciekawość naukowca. Na wyjątek w tym wypadku nie można było liczyć. Jego uwaga miast na kobiecych kształtach, skupiła się więc na ramieniu rudowłosej. Już miał zabrać głos, kiedy rozległ się ten komunikat. Choć „niższa istota” bynajmniej mu nie umknęła, postanowił puścić ten epitet mimo uszu. Nie należał do ludzi zbyt przewrażliwionych, to zaś nie była w żadnym wypadku straszna obelga.

- To o tobie mowa, ale nie myśl, że uciekniesz mi stąd bez wyjaśnień!
- Zacznę od tego, że nazywam się Mercurius Shaffer. Zostałem tu sprowadzony wbrew mojej woli przez Vertę, jak się domyślam gospodarza tego kompleksu.

Wiedział doskonale jak zbić z tropu innych. To wiedza, którą nabył podczas niezliczonych wykładów ze swymi studentami. W tej chwili mógł raczyć nieznajomą głupawymi żartami, niewytłumaczonym zdenerwowaniem, czy innym idiotycznym zachowaniem. Jak zwykle postanowił być jednak ponad wszelką miarę chłodny i rzeczowy. Z otwartymi ramionami przyjął zmieszanie, które pojawiło się na twarzy jego rozmówczyni.

- W tej chwili wypadałoby również się przedstawić – poinstruował ją, tak na wszelki wypadek.
- Taaaa. Emilia i radzę ci dobrze zapamiętać. To ja jestem właścicielką miejsca, po którym w najlepsze się plączesz – zatrzymała się i otaksowała dokładnie mężczyznę stojącego tuż przed nią. - Lepiej byłoby dla ciebie, gdyby nie okazało się, że coś zniszczyłeś.
- Byłbym wdzięczny za wskazanie mi drogi do Verty – nie miał zamiaru pozwalać kobiecie się rozpędzić, zależało mu po prostu na zakończeniu tej niezbyt przyjemnej konwersacji i udało się.
- Po twojej prawej znajduje się żółta rura, jedyna tutaj. Kieruj się nią, a dotrzesz do celu – nieco poirytowana odwróciła się i ruszyła przed siebie. Na odchodne rzucając tylko niezbyt przyjemnym tonem. - Będę miała na ciebie oko.

Mercurius ruszył w swoją drogę. Ta natomiast, ku ogromnemu zaskoczeniu naukowca zakończyła się zaledwie po niezbyt długiej prostej i zakręcie. Stanął przy masywnych drzwiach i nie czekając na zaproszenie, nacisnął klamkę, po czym popchnął. Trafił dokładnie w to samo miejsce ze szklanymi tubami i najróżniejszymi przyrządami, które ujrzał zaraz po przebudzeniu. Przyjrzał się dokładnie wszystkim zgromadzonym. Prawdę mówiąc nie będąc pewnym, na kim wypadałoby skupić swoją uwagę. Dziwaczny błazen, mężczyzna, który wyglądał jak wyciągnięty żywcem z podręczników do historii, kobieta kot? Dopiero wtedy dostrzegł, że Jestem ponownie zachowuje się nader dziwacznie. Pokręcił energicznie głową, chcąc odzyskać pełnie świadomości i przywitał wszystkich uniesioną dłonią.

- Nazywam się Mercurius Shaffer, miło mi was poznać – w ostatniej chwili opamiętał się i nie dodał czegoś o nauce. Nawyki rodem z sal wykładowych raczej nie zdałyby tu egzaminu.

Choć mierzył blisko dwa metry, sam będąc w istocie nieco za chudy. Co jednak skutecznie ukrywała jego brązowa kurtka, z jakiegoś syntetyku niezbyt udanie imitującego skórę. To dzięki przyjemnej aparycji i niewielkiemu uśmiechowi, który zarysował się na jego twarz, wyglądał całkiem sympatycznie.
 
Rusty jest offline  
Stary 10-05-2009, 17:16   #113
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
Ostatnie spojrzenie na świat Kapelusznika i podróż do Thaiyal, którym włada Verta

Zachowanie Niaa zaskoczyło i zaniepokoiło Lodową Różę. Co się stało z Opiekunką? Wiedziała, że kocica nie udaje. W jej oczach nie było najmniejszego śladu tamtej potężnej istoty i to poważnie zdenerwowało Lorelei. Obawiała się najgorszego – że Opiekunka wzięła na siebie cały atak Karolinki i nie dała mu rady. A może teraz po prostu regeneruje siły? Może nie ma się o co martwić? Niepotrzebnie tak od razu naskoczyła na biedną, teraz niczego nie rozumiejącą, kocicę. Przytuliła ją do siebie i pogłaskała po łepku.



- Już dobrze, Niaa. Przepraszam, pomyliłam się, nic złego się nie stało. Nie płacz już, wszystko będzie dobrze.


Niestety nie wszystko było dobrze. Nagły wybuch mocy wstrząsnął zniszczonym światem Kapelusznika. Pojawienie się potężnych istot ścięło niemal krew w żyłach Obdarzonej. Wiedziała, że ich drużyna nie miała najmniejszych szans na walkę z kolejnymi przeciwnikami. Spojrzała na swoich towarzyszy i szybko przeanalizowała ich sytuację. Niaa na powrót stała się zwykłą kocicą – choć waleczną, to jednak nie dysponującą taką mocą, jak upadła Opiekunka. Dagata była wyczerpana, podobnie jak Lorelei. Tim i Nigel byli ranni. Tylko Świetlik wyglądał na zdrowego, jednak czarodziejka nie miała nawet pojęcia czym on jest i co właściwie potrafi (właściwie do tej pory wiedziała o nim najmniej z całej drużyny i nie miała okazji zastanowić się nad jego rolą w tym wszystkim). Nawet gdyby chcieli skorzystać z tajnej mocy Karolinki... dziewczynka i tak była nieprzytomna i nie zapowiadało się na to, by ocknęła się w odpowiedniej chwili. Czy jednak po tym wszystkim zechciałaby im pomóc?


Nie było czasu do stracenia! Lorelei wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z Dagatą i wiedźma natychmiast przekręciła swój pierścień. Obdarzona była przygotowana na wszystko, oprócz... oprócz tego, że nic się nie stanie, a pierścień straci swą moc w rękach Dagaty!


- Lorelei musisz nas stąd zabrać, nie mogę użyć pierścienia! – zawołała do czarodziejki.


Obdarzona spojrzała na swoją dłoń – pierścień w kształcie kryształowej róży wciąż lśnił na jej palcu. Przekręciła go pospiesznie i postarała się z całych sił skoncentrować tylko na tym jednym imieniu.


- Verta, Verta, Verta...


Obce istoty zbliżały się coraz bardziej, a portal wciąż się nie pojawiał. Pierścień nie wyglądał na pozbawiony energii, a jednak nie zadziałał! Lorelei czuła się za wszystko odpowiedzialna i wiedziała, że nie może teraz pozwolić na siłową konfrontację. Gdy czarne postacie zmaterializowały się tuż przy nich, zdecydowała się zacząć pertraktacje.


- Brać wszystkich z wyjątkiem pasożyta, jego zlikwidować. – odezwał się mężczyzna posiadający symbol koła nad głową, zapewne przywódca.


Pasożyta? Czyżby chodziło im o Opiekunkę zamkniętą w ciele Niaa? A więc już wiedzą!


- Poczekajcie! - zawołała, gdy w tym samym czasie Acheont również próbował tego sposobu – Porozmawiajmy...!


Nim ktokolwiek zdołał rozważyć tę propozycję, tuż obok nich pojawił się wreszcie portal. Jeszcze chwila zwłoki i mogło być z nimi naprawdę źle! Lecz wraz z portalem pojawił się ktoś jeszcze... ktoś wyglądający równie okropnie, jak czarne postacie, a jednak bez jego pomocy z pewnością tamci przeszliby od razu do twardych środków perswazji...


- Czekacie na zaproszenia?! – jadowity głos przybyłego był wyjątkowo irytujący. – Ruszać się, długo ich nie przytrzymam!


Lorelei zawahała się przez chwilę, lecz zrozumiała, że nie mają wyboru. Jeśli to kolejna pułapka i kolejny wróg – będą się tym martwić po drugiej stronie. Choć tak naprawdę nie miała pojęcia która ze stron jest mniej niebezpieczna... to jednak Czarni mówili o zlikwidowaniu Niaa, a na to Lodowa Róża nigdy nie pozwoli! Czuła się odpowiedzialna za wszystkich członków tej wyprawy.


Szybko podniosła z ziemi Karolinkę i wcisnęła ją w ręce Dagaty, tym samym nakazując jej przejście przez portal. Potem zawróciła po Tima i Nigela.


- Niaa! Pomóż mi! Musimy przenieść ich przez portal. Acheoncie, na co czekasz? Idź!


Razem z kocicą podniosły mężczyzn z ziemi i oferując im pomoc i podporę jak najszybciej przeszły przez portal.


***


Międzywymiarowe drzwi wyrzucił ich w jakimś dziwnym miejscu, które zupełnie nie podobało się Lodowej Róży. Była jednak na tyle wyczerpana, że nie miała nawet siły myśleć o sterylności szklanej klatki i zupełnym braku jakiegokolwiek zapachu. Musiała puścić ramię jednego z mężczyzn, by samej nie upaść na ziemię z wyczerpania.


Widok dziwnej i strasznej kobiety oraz jej towarzyszy również nie zrobił na Lorelei takiego wrażenia, jakie powinien. A więc to była Verta i jej brzydki świat. Dochodziła powoli do wniosku, że nic jej już nie zdziwi, cokolwiek zobaczy i gdziekolwiek zawędruje. Nawet informacja o tym, że jeden z ich nowych towarzyszy „gdzieś” się zapodział.


Pomyliła się jednak. Zdziwiła się i to bardzo, gdy istota, którą początkowo brała za jakiś rodzaj zwierzęcia, a później przedstawiono go jako ich dodatkowego członka drużyny, skoczyła na nią w biegu i powaliła na ziemię. Zmęczona do granic możliwości Lorelei automatycznie poszukała zapasu Mocy i przygotowała się do utkania czaru, gdy nagle zrozumiała, że ten przedziwny osobnik nie atakuje jej lecz... liże ją po twarzy z przejawem nieograniczonej radości! Przez chwilę nie wiedziała co zrobić, obezwładniona tą ogromną dawką czułości. Wreszcie odważyła się, wyciągnęła rękę i pogłaskała go po głowie i tułowiu. Musiała przyznać, że wyglądał pięknie. Nigdy wcześniej nie spotkała takiego stworzenia. W jej świecie nie brakowało zwierząt, można było znaleźć białe niedźwiedzie, śnieżne wilki i wszelkiej maści zimowe stworzenia. Nigdy jednak nie widziała istoty podobnej do kota i jednocześnie do rośliny! Piękne, liściaste futro było przyjemne w dotyku, choć na jego ciele widać było ślady poparzeń i ran.


- Jesteś ranny... - odezwała się w chwili, gdy Liściasty (jak go w myślach zaczęła nazywać) na moment przerwał lizanie jej twarzy i spojrzał jej głęboko w oczy; Lorelei była teraz bardziej zatroskana jego obrażeniami, niż swoim stanem.


- Niestety nie mogę cię teraz wyleczyć, nie dam rady... Kim jesteś? Jak się nazywasz?


Lorelei myślała, że nawiąże z Liściastym kontakt, gdyż zamiast lizać, obwąchiwał ją i przybrał dziwny wyraz pyszczka. Jednak to nie było zamyślenie – jak początkowo przypuszczała Obdarzona. Zamiast odpowiedzi na jej pytanie, nowy towarzysz zamaszyście kichnął prosto w jej twarz, oblepiając ją dziwną, fioletową mazią.


Lodowa Róża oparła głowę o chłodne podłoże i... wybuchnęła śmiechem. Sytuacja ta wydała jej się tak zupełnie abstrakcyjna, że nie mogła przestać się śmiać. Była jednocześnie na skraju wytrzymałości fizycznej, nie miała więc siły zrobić nic innego. Leżała więc na podłodze, z wielkim liściastym kotem na piersi, wysmarowana fioletowym glutem na twarzy, śmiejąc się z całej absurdalności tego, co ją spotkało i jednocześnie pragnąc gorącej kąpieli, miękkiego łóżka i ciepłej kołdry. Tego było już za wiele jak na jeden, bardzo długi i bardzo męczący dzień...
 
Milly jest offline  
Stary 11-05-2009, 01:17   #114
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Chyba wszystkich mocno zaniepokoiło omdlenie Karolinki. Timothy spróbował wstać, chcąc dostać się do nieprzytomnej dziewczynki, lecz nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Upadł na kolana i mimo, że upierał się dalej, żeby dotrzeć do dziecka, Dagata powstrzymała go zmuszając, aby z powrotem położył się na ziemi, póki nie dojdzie do siebie. Pewnie nie posłuchałby jej, nawet gdyby musiał się doczołgać do dziewczynki, ale do akcji wkroczył Świetlisty, zajmując się nią osobiście.

„Możliwe, że nigdy nie zrozumiem, jak on to robi” –pomyślała Wiedźma patrząc, jak Acheont, mała kulka światła, układa przy niej Karolinkę. Biorąc pod uwagę niepozorność postaci i brak jakichkolwiek kończyn, wydawało się to dość problematyczne, jednak Świetlisty doskonale sobie radził, nie po raz pierwszy sprawiając, iż Dagacie trudno było pogodzić się z oczywistymi faktami.

Biło od niego ciepło, a miękki, melodyjny głos sprawił, że podniosła się znad cięgle jeszcze osłabionego Żołnierza.

- Nie łam się Siostrzyczko, nic mu nie będzie… -i tu urwały się jej możliwości pojmowania toku monologu niezwykłej istoty.

Z całej przemowy, do Czarownicy dotarło tylko to, aby nie martwiła się o Tima i zaczerpnęła energii z wnętrza Acheonta.

Musiała przyznać, iż propozycja była bardzo kusząca. Zarówno ze względu na mizerną kondycję własną, jak i współtowarzyszy, lecz także na osobisty interes Wiedźmy. Czyż mogłaby znaleźć bardziej sprzyjającą sytuację? Sam podmiot jej zainteresowania domagał się psychicznego kontaktu, czyż więc mogła się oprzeć takiej pokusie? Nic dziwnego więc, że zdecydowała się na pobranie oferowanej mocy, pomijając fakt, iż ponownie miała poważny problem powiązany z nagłym odkryciem, iż nie pamięta momentu, kiedy tak właściwie postanowiła położyć dłoń na świetlistej kuli Acheonta.

Wkroczenie w strefę prywatności tak nowej dla siebie istoty, jak Świetlisty, wiązał się z pokonaniem istotnych barier międzygatunkowych. O ile w przypadku ludzi i Kotołaczki różnice te nie były trudne do przewidzenia i pokonania, o tyle w przypadku Acheonta nie potrafiła dostrzec żadnych wspólnych cech, które mogłyby posłużyć jej za punkt oparcia. Badała więc na oślep sferę energetyczną dziwnego stworzenia, poruszając się w niej niemal dosłownie po omacku.

Zadanie okazało się tym trudniejsze, iż reakcje samego Świetlistego były dość nieoczekiwane. Miotał się i dygotał pod jej dłonią wydając przy tym dźwięki mogące wyprowadzić z równowagi osoby nawet bardziej opanowane niż Dagata, tym energiczniej, im głębiej zapuszczała się w poszukiwaniu dostępu do źródła jego mocy. A zapuszczać skłonna była się bardziej, i bardziej… mimo rozpraszających ją chichotów, radosnego wycia i rechotania połączonego z wierzganiem i tłumionymi spazmatycznymi piskami.

Początkowo pokłady mocy przyswajalnej dla Wiedźmy wydawały się znikome. Potrzebowałaby zbyt długiego czasu, by zaspokoić własne potrzeby, a co dopiero wspomóc towarzyszy. Zapuściła się więc odrobinę dalej tam, gdzie jakby za mgłą pulsowało coś emanującego większymi możliwościami. Mgiełka gęstniała proporcjonalnie do głębokości penetracji. Zanim zorientowała się, że zaczyna być groźnie mgła wybuchła nagle wokół niej feerią barw, a kolorowe obrazy poczęły przemykać obok niej z wizgiem i szumem nie dając nawet cienia szansy na zorientowanie się, co tak właściwie przedstawiają.


Ponownie spróbowała zaczerpnąć mocy i tym razem jej napływ przeszył ją ekstatycznym dreszczem. Popłynęła niesiona nurtem szybszych i coraz bardziej szalonych wizji odpowiadając uśmiechem na szeroki uśmiech tego czegoś wołającego ją z dala. Uśmiech podobny do pęknięcia w obrazie z narkotycznego snu. Uśmiech pełen drobniutkich, ostrych jak igły kiełków w talerzu zawierającym coś targanego wewnętrznymi eksplozjami i pokrytego pomarańczowożółtym zapieczonym panierem. Czegoś wyglądającego z daleka, jak okrągły owoc pokryty gęsią skórką. Tylko, że Dagata nie rozumiała dlaczego jej ucieka i dlaczego zaczyna zachodzić za potężnym lasem szklanych wież i sprawia, że niebo płonie. A twarz paliła ją od bijącego od niego żaru. Przez kilka błogosławionych sekund mogła analizować te wrażenia obiektywnie, spoglądając w zwariowany kalejdoskop, w jaki zmieniła się jej głowa. A potem subiektywność ją przytłoczyła.


Unikiem ominęła powoli pełznącą w jej stronę upapraną ziemią łapę o rozcapierzonych palcach i skoczyła, lądując miękko w półobrocie na ugiętych nogach. Jeszcze w locie poczuła jednak szarpnięcie ciągnącej ją za sobą kuli światła. Nie wiedzieć skąd do łapy dołączył Nigel, cofając się w czerwonej mgle, a światełko skoczyło ku niemu, pociągając ją za sobą, niczym kometa swój ogon. Potem zaczęła powoli opadać ku ziemi oddalonej o kilka mil. Tylko nie miała pojęcia, za co spalona i stanowczo zbyt ubita ziemia tak mocno ją uderzyła?



Twarz nadal paliła, jednak wzrok Nigela i jego umazane błotem, znajomo wyglądające ręce wyciągnięte w obronnym geście sugerowały, iż nie jest to poparzenie słoneczne. Czuła wyraźnie odciśnięte na policzku pięć palców winowajcy i poprzysięgła, że to już ostatni raz. Definitywnie. Z nadludzkim wysiłkiem przypomniała sobie sekwencję poruszeń prowadzącą do wstania. Zdołała nawet przejść kilka kroków w jego kierunku, nim spojrzała w dół i zrezygnowała chichocząc, gdyż skończyły jej się nogi. Oszołomiona ciągle jeszcze, uderzeniową dawką energii, raczej podświadomie wyczuła zbliżające się cztery istoty o potężnej mocy.

Otrzeźwiała momentalnie. Czuła jak włosy jeżą jej się na skórze. Wystarczyło jedno spojrzenie w oczy Lorelei, by zrozumieć jej milczącą sugestię. Energicznie i z entuzjazmem grożącym utratą palca przekręciła trzy razy pierścień powtarzając jak mantrę, imię Verty. Nic. Gorzej niż nic! Pierścień odmówił współpracy, zmieniając się na powrót w zwykłą srebrną obrączkę. Wiedźma poczuła wszechogarniające oburzenie i żal do losu, odwdzięczając się pełnym nie krytej paniki spojrzeniem ku Lodowej Róży.

- Lorelei musisz nas stąd zabrać, nie mogę użyć pierścienia! –stwierdziła przytomnie z nienaturalnym spokojem graniczącym z rezygnacją przyjmując fakt braku zaistnienia portalu również po interwencji Obdarzonej. Jedynie upiorny klekot zbliżających się nieludzkich stworów sprawiał, iż była gotowa bronić się jak lwica, nawet gdyby w efekcie miała paść, jak mucha. Ostatecznie przekonały ją do tego słowa, które padły równocześnie z nasileniem się wywołującego mdłości klekotania:

- Brać wszystkich z wyjątkiem pasożyta, jego zlikwidować.

Dziewczyna miała nieprzyjemne przeczucie, iż wie o kogo konkretnie chodzi. Wszystko potoczyło się jednak tak szybko, że nie miała czasu ani ochoty sprawdzać. Ni stąd ni zowąd pojawił się portal. Z niego natomiast wytrysnęły pasiaste, czarno białe giętkie macki i nim Wiedźma zdążyła się wzdrygnąć oplotły w duszącym uścisku czterech klekoczących łowców. Tuż za mackami wyskoczył, jak pajac z pudełka, parskający zupełnie niezabawnym śmiechem… pajac? Zrugał ich za opieszałość i pogonił do działania. Lorelei wcisnęła jej w ręce nieprzytomną dziewczynkę i pchnęła w kierunku portalu. Wiedźma obejrzała się jeszcze za siebie by zobaczyć, jak razem z Niaa taszczą słaniających się na nogach mężczyzn i szczęśliwie wpadła siłą bezwładu w otwarte przejście. Wypadła z niego równie gwałtownie huknąwszy kolanami na twardą posadzkę, desperacko chroniąc trzymane w objęciach dziecko.

Zanim zdołała wyjęczeć, co obite kolana sądzą o takim traktowaniu przywitał ich monolog przypominający serię szczeknięć.

- Witam w Thaiyal. Jestem Verta, Opiekunka tego świata. –Po dwóch zdaniach z twarzy witającej zniknął grymas mający zdaje się uchodzić za uśmiech. -Widzę, że ładnie was poturbowano… no cóż, trzeba będzie was przywrócić do stanu, że tak powiem używalności. –Kobieta obrzuciła przybyłych krytycznym okiem. Dagacie wydawało się, że widzi w nim sporą dozę obrzydzenia.
- Pana Jołki-Połki już poznaliście, a teraz zanim was opuszczę, przedstawię wam waszego nowego towarzysza. To jest… nie mam pojęcia jak się nazywa. – tu wskazała ręką na zielonego wielkiego kota. – Jeszcze gdzieś zapodział się drugi ochotnik…
- Panie Jołki-Połki proszę zająć się gośćmi, ja udam się na spoczynek po ciężkim dniu. – powiedziała i wyszła z pomieszczenia, jak gdyby dalsze przebywanie w ich towarzystwie było próbą ponad jej możliwości.

Uśliniony po pas pajac ciamkający wpakowanym w szerokie, jak u ropuchy usta kciukiem, wyseplenił:

Śpoookojnie, ja was załatam…

Brzmiące przyjaźnie niczym bulgotanie grząskiego bagna zapewnienie, zachęciło przytłoczoną nieco Wiedźmę do trzymania się od niego tak daleko, jak to tylko było możliwe. Pod warunkiem, że zdąży się obudzić, zanim odrażający kurdupel zabierze się za niesienie jej pomocy…

"Nigdy więcej" –pomyślała jeszcze.

–Nigdy więcej Świetlisty. Strzeż mnie Czwórjedyna przed wszelkimi światełkami i ich szemraną energią. Co ty w ogóle opowiadasz dziewczyno?– stwierdziła z przekonaniem, dziwiąc się co się stało z jej ćwiczoną przez lata osobowością,a następnie z rezygnacją zwalając się jak długa na podłogę.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 11-05-2009 o 14:28.
Lilith jest offline  
Stary 12-05-2009, 23:47   #115
 
g_o_l_d's Avatar
 
Reputacja: 1 g_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znany
Acheontowi umknął ten moment, w którym Dagata zdecydowała się zagłębić we jego jaźń. Ostatnią rzeczą jaka pamiętał przed „kontaktem”, była myśl:

~~W tej wiedźmie jest coś, co przyprawia o dreszcze… Nigdy wcześniej tego nie doświadczyłem… Czemu dopiero teraz to zauważyłem? To sposób, w jaki patrzyła, kiedy mówiłem do niej. Całkiem jakby słuchała…


Świetlisty nie wiedział jak długo Wiedźma łaskotała jego myśli. Nigdy wcześniej nie doznał uczucia, które wymusiło by na nim piskliwy rechot wraz z niemal spazmatycznymi drganiami całego ciała. Do jego małego rozumku kołatał natrętnie myśl, chcąc zasugerować rychłą powtórkę:

- No Dagatko, żadna mi tak jeszcze dobrze nie zrobiła. Ubaw pod pachy, czy jak wy to tam mówicie…


Acheont nagle urwał, gdyż zaczął drażnić go dziwaczny zapach. Jego „Niezawodne przeczucie” od dłuższej chwili, próbowało zwrócić uwagę na to, że Świetlisty jest w nie lada tarapatach. Jednak kolejka do jaźni Acheonta praktycznie się nie kończyła. „Przeczucie” miało dosyć robienia za gońca. Stwierdziło, że skoro Świetlistemu pisane jest przeżyć kolejne spotkanie z „ludźmi od brudnej roboty”, to ono wcale się nie musi strać. „Przeczucie” nie miało w zwyczaju czekać i nie robiło tego. Wyglądało tak jakby się czaiło w ukryciu, niby obojętnie niczym grabie leżące w trawie, czekające na nierozważna stopę.

I stało się. W chwili, w której Acheont spostrzegł kto trafił na jego trop, wyraźnie pobladł. Gdy do jego „uszu” dotarł doskonale znany dźwięk, aż „podskoczył”. W tej samej chwili „Niezawodne przeczucie” doznało niebywałej satysfakcji. Fala ciepła nagle zalała całego Acheonta. Drżenie ciała, dawało wyraz temu jaki nie bywał stres przeżywa teraz Świetlisty. Odruchowo, mała lewitująca kulka światła, przełknęła donośnie ślinę, gdyż nasłuchała się od jakiegoś mądrali, że to pomaga na stres. Po chwili przełknęła jeszcze raz. Nie pomogło. Zresztą nigdy nie pomagało. Ale co szkodziło spróbować?


Eeee.. Panowie, strasznie pobłądziliście. Znów te koagulacje w matrycy czasoprzestrzennej? Powiedzcie szefowi, żeby w końcu cos z tym zrobił. Mi też to przeszka… Znaczy pozdrówcie go… Eeee
– na buzi Acheont pewno malowało by się teraz nie lada zakłopotanie, gdyby nie fakt, że spojrzenie kolesia z „nimbem” nad głową, nie tylko go uciszyło, ale niemal sprowadziło do parteru.


- Po raz n-ty wam powtarzam, że nie jestem tym za kogo mnie uwarzcie. Pomyliliście świecące kulki, jest nas tu pełno. Zresztą zawsze jeśli chodzi o błyszczące obiekty, charakteryzowaliście się gustem i opanowaniem obłąkanej sroki. Dobra koniec żartów. Połóżcie pistolety na stół. I uprzedzenia odrzućcie w kont. Jesteście jedynie bandą parszywych faszystów. Nie znosicie „innych rąk”. Ale nie wszystkich da się zabić. To niemożliwe. Czy w oczach Kreatora to, co odpieprzacie, ta cała samowolka, decydowanie kto ma żyć a kto nie, jest dobre? A nawet jeśli to, cholera co komu po takim Kreatorze?
Acheont dramatycznie zniżył dość nabrzmiał ton głosu – Cholerka mam nadziejnej, że nie słyszał…
Śmiejecie się ze mnie ponieważ jestem inny, a ja śmieje się z was, ponieważ wszyscy jesteście tacy sami! Ale żarty się skończył. Nie wiem czy wiecie agenci, ale ja jestem zapowiedzianym wybrańcem, przepowiedzianym przez Wyrocznie! To ja jestem Neo-n! Drżyjcie i błagajcie o autografy! W myśl przysłowia "Choć życie nasze splunięcia niewarte, Eviva l'arte!" Zrobię wam z dupy jesień średniowiecza i podpisze Vinci!.
– Wtem całą banda ruszyła spokojnym krokiem w stronę Acheont, który jak zwykle nie zauważył portalu, przez, który zdążyli uciec wszyscy inni. Głos Świetlistego zaczął się łamać. Słowa grzęzły mu w „gardle”. Mimo całego jąkania, dało się jednak coś zrozumieć:

- Nie podchodźcie… Zabije… Obórce w pył… Jak mi obiad miły… I kolacja… Stójcie!
Jak mówię, że zrobię to znaczy, że mówię!
Wtem czyjś głos sprawił, że Acheont spojrzał w stronę portalu. Widząc to dziwne istoty ruszył pędem w jego kierunku. Nim zniknął w tafli przejścia, jego słowo musiało zabrzmieć jako ostatnie:
[i]

Tym razem wam się udało uratować tyłki. Dobre chęci matką głupich! Haha! Szkoda, że cały mój trud jak psem, o budę, ale nic! Jeszcze się spotkamy. A wtedy…
Będę cicho jak miś pod miotłą…

Chwili, w której Świetlisty wpadł do pomieszczenia, nikt nie mógł przegapić. Jak zwykle poprzestawiał kilka przedmiotów na tyle skutecznie, że ich kawałki, utworzył na podłodze nie małą mozaikę. Podleciawszy do Lorelei, kompletnie nie bacząc na to co prawi im Verta, szepnął Różyczce na ucho:


- O matko, babko córko! Wygląda na taką która jak by miała chodź ociupinkę bardziej nasrane we łbie byłaby niczym kibel. Nie sądzisz?
 
__________________
Nie wierzę w cuda, ja na nie liczę...

Dreamfall by Markus & g_o_l_d

Ostatnio edytowane przez g_o_l_d : 12-05-2009 o 23:55.
g_o_l_d jest offline  
Stary 17-05-2009, 09:26   #116
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Był słaby jak dziecko... nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Nie potrafił nawet dojść do Karolinki, kiedy "Ci" po nich przyszli. Nigdy w życiu nie czuł się taki bezradny... chciał chwycić za pistolet, ale zgrabiałe palce nie poradziły sobie z otwarciem kabury.

Nagle ich napastnicy zostali zneutralizowani w iście dziwny sposób. Lepkie macki, które wyszły z nowego portalu szybko przytrzymały i oplotły ich adwersarzy. Biała Czarodziejka podała omdlałą Karolinkę Dagacie, a sama z Niaa pomogła jemu i Nigelowi przejść przez portal.

*****

Znaleźli się w całkiem innym świecie. Tim ze zdziwieniem stwierdził, że jest już w stanie stać pewnie na nogach, czuł jakby wracały mu siły. Nie wiedział czy to jakaś właściwość tego nowego świata, czy to podróż przez portal tak na niego wpłynęła.

Poznali Vertę... Opiekunka tego uniwersum była chyba jedną z najbardziej antypatycznych osób jakie widział w swoim życiu.... uosobienie wszystkich negatywnych uczuć. Podobnie jak jej sługa... pokraczny i śliniący się karzeł, ssący obleśnie swój kciuk zbliżał się w kierunku Dagaty.

Śpoookojnie, ja was załatam…

Włosy zjeżyły się Timowi na karku, na sam ton głosu zmutowanego sługi. Nie mógł pozwolić by ten śmierdziel tknął Wiedźmę czy Karolinkę. Zagrodził mu drogę, spoglądając z wyższością wynikającą z różnicy wzrostu. Karzeł zatrzymał się przed nim, czując między oczami lufę pistoletu Colta.

- Odejdź śmierdzielu i nie waż się ich tknąć... chyba, że masz kolegę, który Cię posprząta jak nie posłuchasz!!! - w głosie Tima dało się słyszeć zdecydowanie, podszyte jednak nutką desperacji.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 20-05-2009, 12:46   #117
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Thaiyal

Wszyscy


Wszyscy oprócz dwójki nowych potrzebowali solidnego odpoczynku, więc wszelkie sprzeczki z gospodarzami były raczej niewskazane. Tylko jak zaufać śliniącemu się obrzydliwie karłowi i tej pokręconej kobiecie?

Thimoty nie miał wątpliwości co do odpowiedzi na to pytanie i mimo nieprzyjemnego wzroku niziołka, wciąż celował prosto w jego łepetynę z colta. Karolinka i Dagata były nieprzytomne, a ten dziwoląg najwyraźniej próbował się zająć nimi na samym początku.

- Niech pan-smaczny się nie burzy. – karzełek swoim miniaturowym palcem wskazującym trącił lekko lufę broni, po czym uśmiechnął się szeroko, powodując, iż kolejna obfita dawka śliny ujrzała światło dzienne.

- Pani Verta powiedziała, że mam pomóc, to pomogę bez żadnych ekstra mniam-mniam-gryzów. – jego słowa jednak nie brzmiały w żadnej sposób zachęcająco.

Chyba nie chcecie sobie niczego wyziębić w tym paskudnym pomieszczeniu prawda?! – zwrócił się do wszystkich. – A pan Jołki-Połki zaprowadzi was do miłego pomieszczenia gdzie zregenerujecie siły i będziecie mogli popytlować do woli. A ty panie-smaczny, niech pan sam ciągnie zagryz…kobiety ze sobą.

Nikczemnej postury postać odwróciła się i zaczęła dreptać niczym kaczka w kierunku jednego z licznych wyjść z ogromnego pomieszczenia. Po kilkunastu metrach odwrócił się mrucząc coś i marudząc pod nosem, zważywszy, że reszta raczej nie kwapiła się do tego, aby udać się za nim.

- Na co czekacie?! Ruchy, ruchy…


Nie było za wiele czasu na wymianę uprzejmości z dwójką nowych istot, nie licząc radosnego powitania Lorelei przez Jestem, który nie odstępował swojej pani ani na krok. Acheont spoglądał na to dziwnie zatroskany, lecz przynajmniej do tej pory nie skomentował dziwnego roślinnego pupila, na którego mógłby znaleźć zapewne niejedną teczkę.

Niaa przestraszona wszystkim co się wokół niej działo milczała i z wielką ostrożnością trzymała się w bezpiecznej odległości od pani Czarodziejki, która w tym momencie mogłaby dostać tytuł „ulubienicy dziwnych istot”. Kotołaczka wciąż jednak zachowywała się nieswojo, a jej wewnętrzna lokatorka najwyraźniej musiała dostać niezłego łupnia podczas starcia z Karolinką - tak przynajmniej mogła zakładać Obdarzona, lecz jak było naprawdę?


Shaffer obserwował z ciekawością przybyłych, którzy wydawali mu się zbieraniną niezwykle ciekawych osobowości…a przynajmniej istoty, które były przytomne. Niestety jego przybycie zostało niemal niezauważone, przez sprzeczkę z karzełkiem, w którą wdał się żołnierz. No cóż, zamierzał to również skrzętnie wykorzystać i przyjrzeć się bliżej klaunowi – ich przewodnikowi. Mężczyzna nie zauważył nic specjalnego oprócz niewielkiego tatuażu na szyi, wyglądającego jak numer seryjny…

103520e

Nie miał jednak czasu przyjrzeć się bliżej, ponieważ karzełek, czy też pan Jołki-Połki jak sam się tytułował, zaczął poganiać wszystkich do wymarszu i sam podszedł do jednych z drzwi. Naukowiec, choć nikt tego od niego nie oczekiwał pomógł nieść mała dziewczynkę, ubraną w czerwony strój i trzymającą kurczowo w małej dłoni niewielką parasoleczkę.

Thimoty zabrał Dagatę i razem z resztą udali się za dziwadłem…


- Nie zbaczać ze ścieżki, nie dotykać niczego! – krzyknął karzełek niczym przewodnik oprowadzający wycieczkę po muzeum. Większość jednak osób nie interesowała się tak czy inaczej pomieszczeniami, przez które przechodzili, byli po prostu zbyt wyczerpani by zwracać uwagę na otaczające ich cuda techniki. Mercurius i Acheont wręcz przeciwnie. Pierwszy kierował się ciekawością wiedzy, drugi był po prostu ciekawskim stworzeniem.

Ich uwagę w szczególności przykuła długa komnata o organicznych ścianach, przypominających pancerzyk owada, niepasująca do całej reszty.


Była wypełniona dziwną przezroczystą, ciekłą substancją i jedyną bezpieczną drogą przez nią, była niewielka kładka, po której właśnie stąpali. Coś jednak znajdującego się po powierzchnią płynu nie dawało spokoju Shafferowi. Przystanął i wytężył wzrok, aby w końcu dostrzec, że całe dno „stawu” wypełniały kokony. Ich powierzchnie pokrywały dziwne symbole, które po kilku sekundach wpatrywania się w nie układały się w…liczby.


- Ty tam z tyłu, nie ociągać się! – przewodnik zdecydowanym głosem pogonił profesora.


Reszta spaceru nie trwała długo i już po kilku minutach wszyscy stanęli przed metalowymi topornymi drzwiami. Pan Jołki-Połki jedynie podszedł do nich, a wejście automatycznie otworzyło się ukazując piękne pomieszczenie, niesamowicie jasne, kontrastujące z mrokiem korytarza.


Przewodnik sam wsunął się pierwszy do środka i gestem dłoni zachęcił pozostałych do wejścia.

Każdy, kiedy przekroczył próg poczuł niezwykle przyjemne ciepło bijące zewsząd. Uspokajało i sprawiało, że bolesne ślady niedawnych walk nie doskwierały już tak bardzo.

- To jest pomieszczenie regenerujące z pełnym wyposażeniem i przede wszystkim z am-am-zapasami. – wyjaśnił klaun.

Dagata ocknęła się w ramionach Thimotiego zaledwie po kilku chwilach spędzonych w pokoju, choć nie miała wciąż sił, aby stanąć o własnych siłach. Niestety reakcja Karolinki nie była taka sama i mała wciąż nie okazywała żadnych znaków poprawy. Spalone liście Jestem szybko zaczęły się regenerować, razem z siłami pozostałych.

- No cóż miłego pobytu…- karzeł nie widząc więcej, w czym mógłby być pomocny kaczym chodem podreptał do drzwi i odwrócił się gwałtownie jakby o czymś zapomniał. – Aaaa właśnie!

Pomponiki na jego czapce drgnęły i wystrzeliły z oszałamiającą szybkością w kierunku Karolinki niczym macki. Shaffer w odruchu próbował zasłonić ją własnym ciałem, lecz nie był na tyle szybki. Potężne uderzenie w klatkę piersiową pozbawiło go oddechu i powaliło na ziemie, a liny owinęły się wokół dziewczynki w mgnieniu oka wyciągając ją z pomieszczenia.

- HAHAHAHAH!

Usłyszeli jeszcze szaleńczy śmiech karła zanim w miejscu drzwi pojawiła się ściana.

Zostali sprowadzeni do miejsca gdzie mogli zregenerować siły i jednocześnie stali się więźniami? Wydawało się to wyjątkowo nielogiczne…

Coim pozostawało poza odpoczynkiem?
 
mataichi jest offline  
Stary 21-05-2009, 14:03   #118
 
Rusty's Avatar
 
Reputacja: 1 Rusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemu
Nie wiedział jakiego powitania się spodziewać. Widok mężczyzny celującego do pokracznego karła, był jednak jednym z najbardziej zaskakujących jakie mógł sobie wyobrazić. Umysł usilnie podpowiadał by się nie mieszał, a że nigdy nie rozwinął w sobie pociągu do dyplomacji, stał niewzruszony. Miast pchać się pod lufę nieco nadpobudliwego żołnierza, wolał kontynuować obserwację z bezpiecznego miejsca. Jego uwaga skupiła się na karle i choć cały jego wygląd był w stanie wprawić jego koncentrację w lekkie zakłopotanie. Dostrzeżony numer okazał się być tym, co pozwoliło zebrać rozbiegane myśli do kupy. Klon, a może robot? Z pewnością wyglądał bardziej jak twór jakiegoś nieszczególnie racjonalnego umysłu, niż przynajmniej podobna do ludzkiej istota. Rozmyślania przerwał mu właśnie ów karzeł, któremu zdecydowanie zależało na czasie. Nie miał powodów by stawiać opór.

Wykonał już pierwszy krok, kiedy dostrzegł niewielką postać w czerwieni. Jej bezwładne ciało zdawało się być pominięte przez percepcję tych istot. Nawet nie zwrócił uwagi na fakt, że choć z całą pewnością większość grupy należała, podobnie jak on, do rasy ludzkiej. Ani przez moment nie patrzył na nich jak na swych studentów, czy współpracowników. Byli mu absolutnie obcy. Nie zdziwił się szczególnie, że pozostawili ją samej sobie, wyglądali na zdrowo pokiereszowanych. Przełknął cicho ślinę, przez tą jedną chwilę nim Shaffer zdołał zatrzasnąć tą furtkę, jego wyobraźnia pozwoliła mu oglądać siebie w podobnym stanie. Ten obraz nie należał zdecydowanie do najprzyjemniejszych. Pokręcił energicznie głową i ruszył wraz z resztą. Uprzednio zabierając jeszcze ciało dziewczynki. Dopiero w tej chwili zdał sobie sprawę, że pośród tych wszystkich dziwacznych istot, to ona wyglądała najbardziej osobliwie.

Co też mogła robić w takim miejscu? - zastanawiał się. Czyżby podobnie jak on została brutalnie wyrwana z miejsca, które nazywała domem? Taka młoda, z pewnością to słowo nadal wiązało się dla niej z niezwykle silnymi uczuciami. Naprawdę jej współczuł. Trudno było mu sobie wyobrazić istotę, która mogłaby doprowadzić do takiego stanu niewinne dziecko.

Idąc nieustannie wodził wzrokiem po otaczających go urządzeniach. Często zmuszony był walczyć z niepohamowaną chęcią, wzięcia czegoś we własne ręce w celu dokładniejszej analizy. Ostatecznie poddał się, kiedy znaleźli się w tym dziwnym pomieszczeniu. Stąpając ostrożnie po kładce, niemal nieustannie wbijał wzrok w ciekłą substancję. Jego oczy stopniowo dostosowywały się do światła, aż w pewnym momencie dostrzegł ...
Kokony!

Stanął jak wryty. Nachylił się jeszcze bardziej, chcąc dostrzec więcej, znacznie więcej szczegółów. Nie zawiódł się, liczby które zauważył zdawały się być odpowiedzią na trapiące go pytanie. Powiódł wzrokiem ku karłowi, niemal w tym samym momencie kiedy ten postanowił go pogonić. Słodka satysfakcja, zaczęła mieszać się z gorzką niepewnością. Irytacja wywołana niemożnością sprawdzenia czegoś, co wzbudziło w nim ciekawość, rosła z każdą chwilą. Nieustannie ktoś mu przerywał, zawsze ktoś dziwaczny, istniejący wbrew wszelkim zasadom racjonalnego myślenia. Coś takiego było dla niego nie do pomyślenia. Trafił do tego dziwacznego miejsca, wyrwany siłą ze swej pracowni. Zaś jedyną nagrodą za bycie "najcenniejszym osobnikiem ze swego świata", stanowił tytuł niższej istoty i traktowanie niczym pozbawionego inteligencji dzikusa, którego pędzi się jak zwierzynę hodowlaną.
Zaklął pod nosem i ruszył. Tym razem w milczeniu i braku uwagi dla czegokolwiek poza swymi butami, uderzającymi miarowo o podłogę. Gdzieś w głębi modląc się natomiast by wszystko to dobiegło wreszcie końca.

Pomieszczenie będące jednocześnie tymczasowym końcem ich podróży, okazało się być zupełnie inne niż się spodziewał. W niczym nie przypominało tych, które do tej pory miał wątpliwą przyjemność tu oglądać. Rozglądał się uważnie, choć ani na moment nie pozwalając sobie na utratę kontaktu wzrokowego z karłem. Tylko dzięki temu był w stanie dostrzec zbliżające się macki. Niestety ciało okazało się być zbyt powolne, by nadążyć za impulsem zrodzonym w układzie nerwowym. Uderzenie, które otrzymał było dla niego czymś niespotykanym. Miał wrażenie, że jego żebra łamią się jak zapałki, dopiero kiedy ostatecznie wylądował na ziemi. Zrozumiał, że nie doznał żadnych poważniejszych obrażeń. Przynajmniej takich informacji dostarczała mu średnia, bo średnia, ale jednak wiedza z zakresu medycyny. Znacznie bardziej ucierpiał jego umysł, który trawiony przez narastający w Mercuriusie gniew. Potraktował cios jak moment idealny by dać upust nagromadzonym, negatywnym emocjom.

- Co to wszystko ma znaczyć?! - jego zadziwiająco donośny krzyk, odbijał się od ścian niczym seria pocisków.
Podniósł się z ziemi i przez chwilę stał w milczeniu, dysząc jakby przed momentem skończył maraton. Kiedy ponownie przemówił jego głos choć daleki od krzyku, nadal nacechowany był zdenerwowaniem.
- Czego właściwie oczekuje się ode mnie i kim wy do jasnej cholery jesteście?

Choć w myślach nieustannie starał się uspokoić skołatane nerwy, powtarzając do znudzenia, że to tylko sen. Umysł już od dłuższego czasu zdawał się sam w to nie wierzyć.
 
Rusty jest offline  
Stary 24-05-2009, 21:56   #119
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Niaa poruszała się otępiała niczym świeżo wybudzona ze snu... a może wciąż pozostając w jego ciełyych objęciach? Otoczenie było takie... nierzeczywiste. Choć widziała wszystko, słyszała wszystko, to od świata odgradzała ją jakaś dziwna, nieprzenikniona bariera. Nawet lekkie ukłucie zazdrości przy aż nadto wylewnej konfrontacji Jestem z Obdarzoną było cieniem uczucia, którego winna doświadczyć.

Szła za innymi, robiła to, co pozostali niewiele rozumiejąc z sytuacji. Miała świadomość, że nowi towarzysze...ba, nowy świat, w którym się znalazła – powinny ją zaciekawić, jednak... było jej wszystko jedno. Jakby jakaś część osobowości kocicy przepadła, jakby... ktoś obciął jej najpiękniejszą i najcudowniejszą część ciała – ogonek.
Ponieważ jednak drgająca nerwowo kita była na swoim miejscu, Niaa nie czuła powodów do zdenerwowania. Dopiero zmiana atmosfery w pomieszczeniu, do którego doprowadził podróżników karzeł, sprawiła, że kocica zaczęła próbować ogarnąć sytuacje.

Widząc, jak pan Jołki-Połki zabiera Karolinkę, zdawała sobie sprawę z faktu, że nie powinna się na to godzić. Sierść na grzbiecie zjeżyła się, lecz zanim Niaa zebrała się w sobie, drzwi ponownie się zamknęły. Powstały mętlik w głowie stworzenia i wątpliwości, o dziwo, wyraził jeden z nowoprzybyłych.

- Co to wszystko ma znaczyć?! - jego zadziwiająco donośny krzyk, odbijał się od ścian niczym seria pocisków.
- Czego właściwie oczekuje się ode mnie i kim wy do jasnej cholery jesteście?

- Ja jestem Niaa.
– kiedy wypowiadała te słowa, jakby sama przekonywała się o tym, kim faktycznie jest. Powoli jej wielkie, zdziwione oczy zaczęły nabierać cienia inteligencji – Tylko Niaa niewiele wie. Niaa się sama pogubiła. Ale Niaa by chciała uratować dziewczynkę, bo Niaa pamięta, że dziewczynka ważna dla świata. Wielu, wielu światów. Niaa i pozostali mają ratować światy, bo... umieranie światów jest złe! A czy pan poważny jest zły czy dobry? – spojrzała oceniająco na Mercuriusa, po czym przeniosła wzrok na Jestem Bo to coś, to na pewno jest głupie, o! - rzekła kocica, po czym demonstracyjnie pokazała ozorek awatarowi ewolucji – Blee!
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 27-05-2009, 10:20   #120
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Dobrze było, nie martwiąc się o nic, wtulić się w ciepłe, bezpieczne ramiona. Wdychać znajomy zapach mężczyzny, zapadając się w uspokajająco mrocznej ciszy i kołysząc się w rytm jego równych, nieśpiesznych kroków. Zatracała się w sennym rozmarzeniu, półprzymkniętymi powiekami i wyłączonym umysłem ignorując przesuwające się obrazy długich korytarzy. Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak długo szli. Wiedziała tylko, że nie musi się niczego obawiać, o nic martwić i kłopotać, i że Tim nie pozwoli ich skrzywdzić. Ani jej, ani Karolinki, ani nikogo z pozostałych członków ich grupy. I chciała, aby to nigdy się nie skończyło. Czuła się otumaniona, zamroczona siłą oddziaływania mocy Acheonta, a teraz także stanem błogości nieporównywalnym z niczym, z czym dotąd kiedykolwiek się spotkała.

Poprzez jej powieki przebiło się jednak wkrótce, jasne światło. Wiedźma uchyliła je i ogarnęła przestrzeń lekko nieprzytomnym wzrokiem. W każdej cząstce jej ciała rozprzestrzeniało się miłe ciepło. Uśmiechnęła się mimo woli i przytuliła policzek do ramienia Żołnierza zarzucając mu ramiona na szyję, w pieszczocie przesuwając palce pośród krótko przyciętych włosów na jego karku. Dopiero po chwili oprzytomniała na tyle, żeby zdać sobie sprawę, co się właściwie dzieje. Spojrzała spłoszonym, zmieszanym wzrokiem w twarz Tima, cofając dłonie. Poczuła gorący rumieniec wpełzający powoli na policzki. Spuściła zawstydzona wzrok i nagle, jak gdyby zapadła się w jego ramionach. Najchętniej uciekłaby teraz, tyle że nie miałaby nawet siły stanąć na własnych nogach.

Musiał to wyczuć, gdy obejmując nadal jej talię, powoli i ostrożnie postawił ją na ziemi. Delikatnym, niemal czułym gestem odsunął kosmyk włosów z jej twarzy. Nie puścił jej jednak ze swoich objęć. Uśmiechał się tylko ciepło i nadal podtrzymywał ją silnym ramieniem, nie pozwalając jej upaść. Pierwszy raz od bardzo dawna poczuła się wreszcie bezpiecznie. Westchnęła głęboko przymykając oczy. Siły wracały jej dziwnie szybko, nienaturalnie wręcz.

- No cóż miłego pobytu…- zabulgotał karzeł i odprowadzany podejrzliwymi spojrzeniami kilkorga z nich, kaczym chodem podreptał do drzwi. Odwrócił się gwałtownie, jakby o czymś zapomniał. – Aaaa właśnie!

Poczucie sielankowego spokoju prysło w jednej chwili. Nie zdążyli nawet zareagować. Macki z czapki obrzydliwego karła wystrzeliły w mgnieniu oka ku trzymającemu Karolinkę na swych rękach, nowo poznanemu mężczyźnie. Uderzyły z brutalną siłą w jego pierś odrzucając go gwałtownie i jednocześnie wyrywając ciało dziecka z jego uścisku.

- Nieee! – powietrze rozdarł pełen gniewu i rozpaczy krzyk żołnierza.

Wypuścił ją z objęć i rzucił się ku ciągnącemu dziecko ku otworowi wyjściowemu, wstrętnemu człowieczkowi. Nogi ugięły się pod nią. Opadła na kolana, lecz natychmiast podążyła za nim. Nie zdążył. Wejście zatrzasnęło się tuż przed nim sprawiając, że z rozpędu uderzył w zamykające się drzwi za którymi cichł ohydny śmiech karła. W jednej chwili wejście do pokoju zmieniło się w litą ścianę. Krzyczał i wołał Karolinkę tłukąc bezsilnie pięściami w mur.

Udało jej się stanąć na nogach i mimo, że pokój wirował jej przed oczami, podejść do ściany, za którą zniknął karzeł z Karolinką. Przez głowę przelatywały jej straszne myśli wzbudzające w jej wyobraźni równie koszmarne obrazy. Broniła się przed nimi rozpaczliwie. To nie mogło się tak skończyć. Nie teraz. Nie po tym wszystkim, co przeszli. Oparła w niedowierzaniu dłonie o mur, szukając nimi jakiegoś śladu przejścia. Obcy, który dopiero teraz odzyskał oddech po ciosie, wykrzyczał głośno swój gniew i frustrację.
Żołnierz przywarłszy do ściany, jeszcze raz wyczerpany uderzył w nią obiema pięściami. Odwrócił się i ogarnął pokój błędnym, szalonym wzrokiem.

-Nieee! – jęknął, a jego głos zabrzmiał jak skowyt. Upadł na kolana zasłaniając twarz dłońmi.

- Siostrzyczko… - Wiedźma zakwiliła cicho, wspierając czoło o zimną ścianę. Skupiła myśli próbując przebić się przez nią i odnaleźć miejsce, do którego uprowadzono dziecko. Bała się potwornie, że nie ujrzy już światła jej duszy, śladu myśli niezwykłej istotki, którą zdążyła pokochać, i której mocy równocześnie się obawiała. W ciemności pod przymkniętymi powiekami z wolna wyłaniała się mapa życia w czeluściach korytarzy świata Verty.

Coś jednak było nie tak jak powinno. Nie widziała jak zwykle punktów światła rozsianych jak gwiazdy jaśniejące na nocnym niebie. Ciemność zszarzała, rozświetlana jasnymi smugami rozmytymi, jakby żywe istoty za ścianami ich więzienia poruszały się z trudną do wyobrażenia prędkością. Jak żarzące się głownie w Tańcu Ognia. W siateczce lśniących linii tkwił jednak jeden jedyny nieruchomy punkt. Znała go już bardzo dobrze i potrafiła odróżnić od tysięcy innych, odległy ślad istnienia Siostrzyczki. Żyła. Wciąż żyła.

Dagata wzdragała się przed przerwaniem kontaktu, lecz musiała to zrobić. Musiała wydostać się poza więżące ich ściany, a był na to tylko jeden sposób. Niebezpieczny i ostateczny. Musiała jednak spróbować…
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 27-05-2009 o 11:36.
Lilith jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172