Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-05-2009, 17:54   #113
Aeth
 
Aeth's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetny
Gdyby dało się zapomnieć o świdrującej umysł świadomości, iż pobyt na dachu był zaledwie wstępem do mającej rozegrać się wkrótce krwawej przeprawy, kilka chwil ciszy i panującego na nim spokoju można by wręcz nazwać relaksem. Jeśli zaś spojrzeć na to z innej perspektywy - rozpoczynającej się w momencie pierwszego spotkania z Reatarem, za którym jak lawina podążył ciąg nowych twarzy, zdarzeń i wyzwań - chyba dopiero teraz można było po raz pierwszy od kilku godzin pogrążyć się we własnych rozmyślaniach. A jeśli kapłanka miałaby sięgnąć myślami nawet i dalej, z godzin zrobiłyby się dni - długie, niosące dziesiątki niewiadomych dni, tak różniące się od codzienności jaką miała na swych dawnych, bezpiecznych gruntach. Dawnych... Przecież Vivienne dopiero co rozpoczęła swą podróż. I wydawało się aż nieprawdopodobne, że od opuszczenia fortecy minęło tak niewiele czasu, a już przed jej oczami stawała globalna inwazja ze strony tajemniczych Tagosai. Czy całe Tais właśnie tak wyglądało po tej Wojnie? Opuszczone miasta, zagadkowe zniknięcia, widma śmierci czające się za każdym zakrętem? Czy miała zastać jeszcze coś bardziej poważnego? Gdzieś w głębi serca kapłanka znała odpowiedzi na te pytania, lecz jedyną, jakiej mogła sobie w tej chwili udzielić było spuszczenie głowy, zapatrzenie się w dal, zwykłe, ludzkie odmówienie nazwania prawdy po imieniu. Vivienne wystarczało, że świadomość o jej istnieniu głęboko w jej sercu leżała.

Przez cały czas cichego oczekiwania na jej twarzy nie pojawił się jednak wyraz głębokiego zaniepokojenia. Odetchnąwszy z ulgą po zakończeniu niespodziewanej wspinaczki, kapłanka uszanowała potrzebę samotności Reatara i nie próbowała nawiązywać z nim rozmowy. Jej samej zresztą krążyły po głowie myśli, w omówieniu których nikt nie mógłby jej pomóc. Pomimo bowiem tego, że wiedziała, czym były Tagosai i jakie zagrożenie stanowiła ich zorganizowana grupa, nie była pewna, czego dokładnie mogła spodziewać się podczas nadchodzącego starcia. Magii? Bestii? Wyszkolonych maszyn do zabijania? Liczebność oblegającej miasto grupy sama w sobie podważać mogła fundamenty, na których opierała się cała ich operacja, a co dopiero mówić o sposobach walki najeźdźców. Dwójka, z którą zmierzyli się przed bramą z pewnością nie świadczyła o umiejętnościach regularnej armii - jeśli o armii właśnie dało się mówić. Jakiekolwiek jednak miało stanąć przed nimi wyzwanie, Vivienne wiedziała jedno - że się nie wycofa.
Zaciekawiła ją za to mgła, która spowijała ulice Graiholm. Kapłanka nie przypominała sobie, by wcześniej ją widziała, a jej pojawienie się oznaczało kolejną niewiadomą, która mogła zaważyć na wyniku zdarzeń tej nocy. Widok mieniących się zielenią pasm był hipnotyzujący nawet, jeśli nie było się pewnym ich magicznych właściwości. Vivienne w zasadzie chciała przerwać ciszę pytaniem o to tajemnicze zjawisko, kiedy ją pierwszą dobiegł dźwięk słów Reatara.
- A więc zmierzasz do Arhaagu, w jakim celu wybrałaś się w tak niebezpieczną podróż. Nie lepiej by ci było zostać w swej świątyni?
Pierwszą reakcją dziewczyny było spojrzenie na starca, jakby w chęci upewnienia się, że odpowiedź na to pytanie faktycznie mężczyznę interesowała. Uśmiechnęła się słabo, kiedy potwierdził jej to wyraz jego twarzy.
- Nie pochodzę z żadnej świątyni - odpowiedziała łagodnie. Odruchowo spuściła głowę, ale nie wydawała się zażenowana. - Nauki Oplatającej są częścią mojej duszy, lecz nie wstąpiłam w jej kapłańskie szeregi w świątynnych murach. Miałam... nauczycielkę - chwilę zawahania poprzedził delikatny uśmiech. - To dzięki niej poczyniłam pierwsze kroki na tej ścieżce życia. Otworzyła mi oczy na rzeczy, których nigdzie indziej nie byłabym w stanie dostrzec. W pewnym sensie tak, można powiedzieć, iż jej dom był świątynią - boskość Oplatającej przenikała tam w ciała i dusze nawet przez samo oddychanie. Duchowość była wręcz... namacalna - znów ten sam grymas na twarzy - taki, jakby kapłanka życzliwie pocieszała obawiające się kary dziecko. Szybko jednak zostawiła w tyle przywołane wspomnienia i spojrzała Raeatowi prosto w oczy. - To właśnie ją pragnę odszukać w Arhaagu. Jej imię to Lady Illida.
Odczekała moment, by zbadać reakcję starca, a gdy ten zaproponował po chwili wspólną podróż, odpowiedziała bez wahania:
- Będę z tego bardzo rada, Raetarze.
I zanim nadszedł moment, którego oczekiwali, Vivienne zdążyła tylko pomyśleć, iż ta rozmowa nie doczekała się jeszcze ostatecznego zakończenia.

Tymczasem pojawiły się Tagosai - i od razu stało się jasne, że trafili na bogatą żyłę. O ile tylko nie stępią im się kilofy, zanim będą mogli się do niej dostać... Gdyby bowiem udało się pochwycić elfkę żywą, może znalazłby się sposób, by wyciągnąć z niej jakieś informacje. Albo - co, biorąc pod uwagę fanatyczne oddanie Tagosai sprawie, jaką mieli zamiar w Tais załatwić, było o wiele bardziej prawdopodobne - znaleźć przy niej niejedną cenną ciekawostkę. Tak czy inaczej czworo elitarnych wojowników, para kolczastych bestii, treser i najprawdopodobniej posługująca się czarami kobieta stanowili nad wyraz bogaty zestaw. Elfka na dodatek posiadała różdżkę - potężny, jak na te czasy, atut...
O wiele ciekawszą niespodzianką okazał się jednak "wierzchowiec" wyczarowany specjalnie dla Vivienne. Kiedy dziewczyna zobaczyła, jakiego stwora Raetar jej podarował, była w stanie tylko unieść w niedowierzającym zdumieniu brew.
- Czy następnym razem mógłby to być kucyk? - zażartowała. Marudzić oczywiście nie miała zamiaru, dlatego pełne wstrętu myśli o obrzydliwych odnóżach ogromnego pająka zachowała dla siebie. Minęła następna chwila i okazało się, że na stworze czarowanie starca jeszcze się nie skończyło - tak, jak nie kończył się jego dobry nastrój.
- Myślisz, że nas zauważyli?
- Nawet jeśli, to i tak wypada się przywitać - leciutki uśmieszek przemknął przez twarz Vivienne.
Jeden z wyjców szczęśliwie został już wyeliminowany, a szóstka elfów skutecznie poraniona. Teraz pozostawało zwabić ich w pułapkę, jaką przygotowała dla nich kapłanka przy tylnej ścianie tawerny. Postawiony nim weszli na dach glif strażniczy miał trysnąć kwasem na każdego elfa, który wszedłby w obszar jego działania - a od niego dzieliło wrogów zaledwie kilkanaście metrów...
- Ściągnę ich w obszar glifu - rzuciła do Reatara. Miała nadzieję, że nie musiała mu mówić, iż liczyła na jego wsparcie - chociaż przypuszczalnie byłby w stanie poradzić sobie z tym patrolem zupełnie w pojedynkę. Mimo wszystko dziewczyna z lekkim tylko wahaniem wspięła się na swego "wierzchowca". - Zabierz mnie na dół.
A tam, stanąwszy na powrót na własnych nogach, poprosiła pajęczą bestię, by skryła się w cieniu tuż obok, podczas gdy ona miała zamiar ściągnąć na siebie uwagę Tagosai. Przed nią znajdował się chroniony inskrypcją obszar, a gdzieś dalej na przedzie jej elfi wrogowie. Jeśli udałoby się jej sprawić, że przeciwnicy zaczną biec w jej stronę, wtedy nadzieją się na glif - ona zaś skorzysta z pomocy, jaką zapewnić jej miały cztery pary ogromnych odnóży, i zniknie z ich pola widzenia. Nie chciała jednak atakować jako pierwsza, bo wymagałoby to podejścia bardzo, bardzo blisko, a do tego gwarantowało o wiele bardziej prawdopodobną śmierć. Kapłanka wolała załatwić to na odległość. Jedynym więc wyjściem była krótka modlitwa i żarliwa prośba, aby szalejąca magia nie zwróciła się przeciwko niej. Vivienne przymknęła na moment oczy i wypowiedziała słowa rozpraszającego magię zaklęcia...
Jakiekolwiek czary chroniły elfkę i jej gwardzistów, przy odrobinie szczęścia chronić ich przestaną...
 
Aeth jest offline