Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-05-2009, 16:43   #42
andramil
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Podróż była męcząca. Upalny żar spływał z nieba. Leniwa fala światła zalała cały świat jak gęsty i słodki miód. Piekielna temperatura dała się we znaki chyba każdemu członkowi D12. Wszędzie czuć było smród końskiego potu i ludzkich ciał. Nie mogło być to przyjemne uczucie, jednak wojownik już dawno przyzwyczaił się do takiego życia. Martwił się tylko, że inni będą narzekać.

Aby umilić sobie czas podróży, zamierzał skorzystać z towarzyszki jadącej na tym samym koniu. A idealną rozrywką wydawała się być rozmowa. Tak mógłby pomyśleć obiektywna osoba jadąca obok. Jednak Son nie traktował dialogów jak przyjemności. Zresztą od pewnego czasu mało co sprawiało mu radość. Wyminę zdań uważał za pracę. Konieczność by przeżyć. W każdym znaczeniu tego słowa.

***

Podróż była nudna. Burza która ich złapała mogła by dać odrobinę dreszczyku emocji. Mogła by, ale nie jemu. Nawet tak silne zjawisko pogody było tylko zwykłą rzeczą. Niedogodnością którą trzeba był znieść, przeczekać. Jednak Kuń tak nie uważał. Wierzgał, rzucał się i walczył. Aż trudno było go przywrócić do porządku. Głupi koń. Jedynie tyle przeszło mu przez myśli.

Wreszcie rozbili obóz. Wojownik ubrany w czarne stroje, nie patrząc na innych rozbił swój niewielki ciemnozielony namiot. Dwa maszty, parę sznurków i płachta. To wszystko. Tak nie wiele, a gdy pada deszcz, tak wiele. Son rozłożył się wygodnie i nasłuchiwał dźwięków nocy. Nie zauważył kiedy zasnął.

Następnego dnia, po porannej toalecie, goleniu i zjedzeniu skromnego posiłku coś pojawiło się niedaleko obozu. Coś co już zainteresowało miecznika. Niedźwiedź, nie największy, bez żadnego większego zainteresowania przeszedł się niedaleko obozu. Raz tylko spojrzał i patetycznie ruszył w swoim kierunku. Nie podobało się to Sonowi. Zwierz był zbyt spokojny. Nienaturalnie spokojny.

Miasta lubiły zaskakiwać. Bez takich niespodzianek nie obyło się i tym razem. Masa trupów, smród, krew i ogień. Tak można było opisać pozostałości po kiedyś dumnej siedzibie ludzi. Jakaś tragedia spotkała tych nieszczęśników. Podróżnicy nie mogli im w niczym pomóc. No może oprócz zostania kozłami ofiarnymi. Bo oto zostali otoczenie przez gwardię z sąsiedniego miasta. Nie zostali potraktowani chlebem i solą. Za to glewiami i groźbami.

Odprowadzono ich do więzienia.

Cela nie była zbyt duża. Dziewięć metrów kwadratowych na sześc ludzi to jednak mało. Za to nie musieli czekać długo na jakieś zainteresowanie. Grimr został wzięty na spytki.

- O bogowie... Dajcie cierpliwości tym biednym ludziom. Toż to załamią sie psychicznie. - jego mamrotanie co chwila przerywały piski i skomlenia sąsiada zza ściany. Chyba chorego psychicznie.

Chwile potem Kolej nadeszła na Sonnillona. Zawołali Syna, jednak wojownik nie sprzeciwiał się. Wstał i posłusznie acz z rezygnacją i znudzeniem ruszył w ich stronę. Prowadzili go kilka minut. Dotarł do drzwi, a kiedy mu je otwarto posłusznie wszedł do środka. Pokój nie był duży. Na środku stało krzesło oraz stół. za stołem siedział prawdopodobnie mężczyzna. Miał on białą maskę i czarny kaptur.
-Siadaj!- wydał rozkaz. Widząc zamaskowanego wojskowego Son zdumiał się mocno. Jednak starał się tego nie okazywać. Nie chciał dać po sobie poznać żadnych emocji. Chciał wygrać te rozdanie. jak każde. Z doświadczenia wiedząc że nie warto zbytnio się kłócić usiadł posłusznie. Jednak milczał. Nie będzie im ułatwiał.
-A więc synu. Według twojego ojca posiadasz ważne informacje dotyczące Dziecka. Jakie one są?
- To trochę bardziej pokręcone niż się wydaje z zewnątrz. Nazywam się Sonnillon i nie jestem jego synem. Również on nie jest moim ojcem. Jeśli Cię to interesuję wyjaśnię to... jeśli nie przejdę dalej. - chciał zacząć gierkę słowną z strażnikiem. Zobaczyć co uda mu się wyciągnąć i jak wiele zachować dla siebie.
-Nie interesują mnie wasze związki rodzinne! Co wiesz na temat Dziecka! I Co robiliście w mieście - przesłuchujący nie dał się zbić z tropu. Dążył do swojego celu.
- W mieście? Nic. Podróżowaliśmy w tę stronę gdyż podobno tam urodził się Shiboz. Możliwe, że gdy był jeszcze człowiekiem czuł jakiś sentyment do tego miasta. Może to tam spłodził dziecko. - tą informację mógł oddać. Wszyscy to wiedzieli - To jest nasza jedyna poszlaka. Zresztą nie tylko nasza. Wiele drużyn szło w tym samym kierunku co my. Niedługo tu się zjawią
-I tu zaczyna się wasz problem. Byliście w niewłaściwym czasie w nie właściwym miejscu. Macie jakieś dowody, świadków, że przybyliście po tej rzezi?
Son chwilkę milczał. Jakby się zastanawiał. W końcu odpowiedział
- Jeszcze trzy dni temu byliśmy w Rumar. Tam może jeden strażnik bramy potwierdzić że z nim rozmawiałem. Zresztą w moim worku są dowody, że tworzymy drużynę D12. Nie zdążylibyśmy w tak krótkim czasie zrobić takiej masakry. - A zresztą po co? Myślisz że jesteśmy tak głupi by zwracać na siebie uwagę większą niż to konieczne. Żałosne. Nudzi powoli mnie to.
- Według Grimra, który przejawiał oznaki choroby psychicznej jest możliwość, że to wy!
- Zresztą ludzie po drodze też mogli by być świadkami, ale to konkurencja. Nie będą chcieli współpracować... - chciał kontynuować przesłuchiwany, lecz nagłe uderzenie w twarz przerwało mu.
- Nie przeszkadzaj mi jak mówie psie! - Wsciekł się strażnik w masce.
- Przepraszam, nie będę. Grimr, masz rację przejawia oznaki choroby psychicznej - pomasował obolały policzek - był on cały czas z nami. Wydaje się być jakimś czarodziejem który postradał zmysły poprzez swe eksperymenty.
- Hmmm z tobą da się porozmawiać w przeciwieństwie do niego. Czy będąc tam nie zauważyłeś czegoś dziwnego?
- Podczas podróży oprócz gwałtownej burzy, która jednak wydawała się normalna, spotkaliśmy na swej drodze niedźwiedzia. Mogło by to wydawać się normalne gdyby nie to, że nas całkowicie zignorował. Nawet nie zainteresował się zapachami z nad porannego ogniska. Jakby był nazbyt inteligentny i omijał "kłopoty". Było to naszego ostatniego dnia wolności, rano.
- Jakiej burzy? Nie było żadnej.
- Na naszej drodze była poprzedniego dnia
- U nas niebo było czyste i bez skazy.
- Może to było tylko przejściowe opady. - Nużyła powoli go ta rozmowa.
- Czy burza wydawała się jakaś dziwna? Bo miasto było spalone ze znakami opadu deszczu i to bardzo gwałtownego...
- Możliwe iż to piorun podpalił jeden z domów. Burza... Na początku padał deszcz. Raczej nie dość silny. Zmienił się gwałtownie w ulewę. Zaczęły bić pioruny. Jakby bogowie się denerwowali. Gdy po trzech godzinach myśleliśmy, że ustanie, zaczał padać grad wielkości ludzkich paznokci. Burza skonczyła się późno w nocy.
- Dobra liczmy, że piorun podpalił dom, ale kto rozszarpał mieszkańców na strzępy?
- Możliwe, ze ten niedźwiedź. Spotkaliśmy go kilka godzin, rano, po burzy. - Odpalił pierwsze co mu przyszło na myśli. Oczywiście pewnie to nie była prawda. W końcu misie nie strzelają z kuszy.
- Ale czy jeden niedźwiedź dalby rade w pojedynkę rozszarpać prawie tysiąc ludzi?
- Nie powiedziałem że był to zwykły niedźwiedź. Na oko mierzył z dwieście kilogramów. Czarną sierścią był pokryty. Ale z przebłyskami brązu. Nie znam się na gatunkach tych zwierząt. - kontynuował lekko rozbawiony - Zresztą nie koniecznie był to "niedźwiedź". Może jakiś zmiennokształtny się kreci w pobliżu? A może był to zwykły, stary i znudzony ursus.
- Być może. Póki nie znajdziemy winnych będziecie dalej przetrzymywani w areszcie.
- Jednak to może opóźnić nasze poszukiwania. Nie chciałbym nic sugerować, ale każda minuta spędzona, w oczywiście dobrym towarzystwie, oddala nas od celu. A nie jest to nasza prywata, lecz dążymy do dobra całego narodu. Nie wiem czy król byłby rad gdyby przez taką, jakby nie patrzeć, niefortunną pomyłkę kolejni żołnierze ginęli by pod naporem Shiboza.
- Z tego co wiem to jest wasz więcej niż jedna drużyna. Jeśli jedna będziecie tutaj to dużo się nie zmieni - podał dość logiczny kontrargument.
- Ale my, z powodu przewagi liczebnej jąka obdarzyły nas władze, mamy największe szanse. Nie stawiałbym na innych... Lubię zresztą zawsze upewnić się, ze wszystko zrobione dokładnie. Dlatego często sam angażuję się w różne zadania.
- Czy ty właśnie obniżasz moją władzę? Myślisz, że jesteś lepszy ode mnie
- Nie. Od innych drużyn.
- Więc nie podważaj moich decyzji, bo od chwili waszego pojmania to ja wiem lepiej co jest dla was teraz najważniejsze i nie jest to na pewno poszukiwanie Dziecka!
- Mam jednak nadzieję, na nie pochopne i przemyślane decyzje. Zresztą nadzieję... jestem tego pewien, że człowiek na takim poziomie jak ty nie myśli nierozważnie. Miałbym też prośbę by, gdy nas już wypuścicie, usatysfakcjonowano nas przydatnymi informacjami, i jeśli nie sprawi wam to kłopotu to trzema końmi.
- Zabrać go stąd i przyprowadźcie następną osobę..tym razem obojętnie kogo
-Tak jest! Sir! - Odpowiedział gromko strażnik pilnujący więźnia. Poszukiwacz przygód ruszył w drogę powrotną do swego nowego miejsca pobytu. Gdy wracał czuł, że stanie się coś niedobrego. Coś niespodziewanie mogło pokrzyżować wszelakie nadzieje. Tylko co? Son mógł się tylko domyślać.

Gdy wrócił do celi spojrzał na Moresa.
- Teraz pewnie będziesz Ty. Powodzenia.
 
__________________
Why so serious, Son?

Ostatnio edytowane przez andramil : 22-05-2009 o 20:28.
andramil jest offline