Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-05-2009, 23:55   #43
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Proszę Szanownych Graczy. Zostałem poproszony z powodów wiadomych tylko GMom obecnej sesji, o napisanie posta z punktu widzenia postaci z karawany. Uczyniłem to na ile potrafiłem nie wgłębiając się specjalnie w sesję i nie mając jakiejś koncepcji opisywanej postaci i na ile miałem czas. Mogłem wprawdzie opisać jakiegoś NPCa z wioski oraz karczmę wewnątrz, ale zwyczajnie nie wyrobiłem się. Pozostawiam to Wam. Pozdrawiam



Hallus oszalał! Znaczy, wcale nie oszalał, ale dopiero teraz do Chanta dochodziła ta prosta prawda, że kupiec miał w rzyci problemy wynajętych przez siebie ludzi, byle tylko mógł dotrzeć przed wszystkimi konkurentami na Srebrny Jarmark. Wykorzystywał ich bezczelnie, a jeszcze miesiąc temu, kiedy poszukiwał pomocników, tyle gadał o zarobkach, wikcie i opierunku. No i o grupie młodzików, którzy mieli wykonywać najgorszą robotę. Zawsze znajdą się takie dudki, mówił mu, chcące jechać tanim kosztem - to będą harować, matoły, przy wozach.

Początek jego służby zapowiadał się naprawdę nieźle, a przynajmniej lepiej ,niżeli praca stajennego u poprzedniego pana. Tamten jeść nie zawsze dawał, a jak wściekły był, gdy mu jakiś interes nie poszedł, albo w kości co przegrał, i grzbiet potrafił porachować. A chłop był wielki, znacznie wyższy i tęższy w barach, niż dość przeciętny wzrostem i budową Chant. Wreszcie nie wytrzymał bicia i któregoś dnia odwinął się, robiąc z nosa pracodawcy okrwawiona kluskę. Dlatego właśnie musiał czym prędzej zwijać manatki i z radością zatrudnił się u Hallusa, który na dzień dobry nagadał mu stek bzdur o świetlanej przyszłości i zaproponował jakieś psie pieniądze plus żarcie. Początek był niezły i w miarę lekki, ale potem przyszła wyprawa z Darrow nad Srebrne Jezioro, wzdłuż podmokłych brzegów rzeki Uran.

Wtedy dopiero Chant zdał sobie sprawę, co to znaczy służba, i przeklinał w duchu kupca, razem z jego pieniędzmi i towarami. A to koło wpadało w głębszy wykrot, a to dziura wielkości porządnej beczki uniemożliwiała przejazd, a to jakieś rozwalone drzewo … a nade wszystko ta woda, przed którą nie było sposobu się bronić. Przemarznięte stale nogi i jakieś pływające świństwa, które starały się co chwila dobrać do jego łydek. Jeszcze do tego jakieś komary, które nad wodą urządzały sobie królewską ucztę, spijając całymi kubkami krew ich i rumaków. Swędziało, a konie co chwila wierzgały nogami i machając ogonami próbowały spędzić natrętne owady. Nawet nie chciał już liczyć, ile to razy musieli się zatrzymywać, by poprawiać uprząż, czy z powrotem ładować pakunki, które na nierównym trakcie wypadały z wozów. Niby były zabezpieczone, ale …

Miał tego serdecznie dosyć obiecując sobie to raz dziewięćdziesiąty, że gdy tylko dotrą na jarmark zostawi swojego pracodawcę. Ocenił, iż pewnie znajdzie w tak wielkim skupisku ludzi kogoś, kto przyjmie go do siebie na służbę. Tymczasem jednak rozmyślając o przyszłych przyjemnościach wypowiedzenia roboty harował jak wół, podobnie zresztą, jak wszyscy w karawanie. Jedynym pozytywnym promykiem tej całej wyprawy była grupa młodzików wynajętych przez kupca. Och, nie byli może specjalnie starsi od niego, ale jakoś tak się przyjęło nazywać takich chwilowych najemników młodzikami. Okazało się, że w przeciwieństwie do poprzedniego razu, Hallus zatrudnił sporo dziewcząt i to takich, na których Chant chętnie zawiesiłby oko … gdyby miał tylko chwilę wolnego i nie był tak zmęczony. Właściwie, to nie było nawet specjalnej okazji do najprostszej rozmowy, poza zwykłymi „podaj”, „potrzymaj”, „podnieś”, kiedy po raz kolejny wyciągali zapadnięte koło z jakiejś dziury. Przy takiej pracy kiedy chwila była, człowiek szedł przysiąść gdzieś, czy przedrzemać się, a nie gadać po próżnicy. Byle chwilkę odsapnąć od tego całego bajzlu. Na jakiekolwiek rozmowy czas przychodził dopiero wieczorem, kiedy kilka dziewczyn brało się za kolację, a pozostali oporządzali konie, ustawiali wozy, rozpalali ognisko. Przy misce zupy mógł się przyjrzeć nowym i zagadać:
- I jak ci się podoba ta cała wyprawa? - Zapytał wieczorem dziewczynę o imieniu Maeve, kiedy kupiec udał się już na spoczynek po szczególnie ciężkim dniu. Wprawdzie nie miał pojęcia, czy tak naprawdę się nazywa, ale słyszał, jak raz kupiec tak zwrócił się do niej. - Masz, napij się łyka. Najlepsza na zimno – podał jej flaszkę mocnej okowity. Właściwie, to on sam nie lubił wódki, ale zawsze starał się mieć przy sobie jakiś porządny trunek na rozgrzewkę. - Jak kto chce, to można łyczka czy dwa pociągnąć – zachęcił resztę. - Niezła ona i przedniego smaku. Zawsze to trochę cieplej, a i śpi się lepiej. Mam na imię Chant – przedstawił się – i jestem na służbie od niedawna.

Miał nadzieję, że podejmą rozmowę i uda się jakoś dogadać. Tak czy siak, mieli ze sobą przebywać jeszcze kawał czasu i zawsze to byłoby milej poznać się chociaż trochę. Toteż czekał na odpowiedź nerwowo przygłaskując bródkę. W zasadzie, to zapuścił ją stosunkowo niedawno, gdy usłyszał od kolejnej osoby, iż ma bardzo dziecinną twarz, przypominająca oblicze raczej młodego chłopaka niż mężczyzny. Broda pozwalała je ukryć, ale jeszcze od czasu do czasu swędziała go skóra na twarzy nie przyzwyczajona do zarostu. Stąd odruchowe sięganie do niej, zwłaszcza, gdy był czymś zaaferowany i zapominał kontrolować ten dość śmieszny odruch.

***

Zmęczonemu Chantowi "Szynkla i Piworz'' wydała się najwspanialszą karczmą na świecie. Jeszcze niedawno nazwałby ją speluną, ale teraz, kiedy ledwo zipał ze zmęczenia, przemieniła się niemal w królewska siedzibę. Dawali ciepłe jadło i spanie, a to wszystko za darmo! Znaczy, na koszt Hallusa. Wprawdzie widział niechęć kupca, kiedy obiecywał zapłacić za gospodę, ale co tam, zgodził się, więc musiał płacić. Jeszcze tylko oporządzili konie, zaprowadzili pod wiatę i ustawili wozy pod budynkiem karczmy. Uf, z bliska może straszyła brudem i starością, za to wabiła zapachami gotowanego mięsiwa oraz sosów.
- Gulasz! - Wykrzyknął odruchowo Chant wciągając do nosa rozkoszny aromat jadła. - Na onuce goblina, to jest gulasz.
 
Kelly jest offline