Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-05-2009, 21:18   #232
Tammo
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Seirei Mura, dom Doji Taeko, prowincja Wadashi, blisko prowincji Sumiga, terytorium Klanu Żurawia; 24 dzień miesiąca Shiby; lato, rok 1112, wczesny poranek.

Ta noc była nocą ciężkich decyzji dla kobiet Shiby Haetsu Eigena. Jego córka samowolnie wybrała się na drogę wojownika, nie pytając o pozwolenie nikogo, kto takiego pozwolenia mógł jej udzielić, nie czekając nawet na swoje gempukku, czy prawowite otrzymanie ostrzy z rąk kogoś, kto prawo dać jej te ostrza miał.

Lecz w oczach Sakury nikt nie miał większego prawa do tego, niż sam Eigen. A jeśli on to zrobił, miecze były jej. A jej gempukku było już za nią. Nie było potrzeby rytów czy mruczenia shugenja, pytania jej o imię lub zabierania jej jej własnych mieczy by włożyć jej je z powrotem w ręce.

Bo po co?

Zdeterminowana dziewczyna wędrowała raźnym krokiem ku ziemiom Kraba, podjąwszy decyzję po wyjątkowo ciężkiej nocy, pełnej zmagań z dylematami zwykle rozstrzyganymi przez osoby starsze, bardziej okrzepłe oraz zdecydowanie bardziej doświadczone.

Sakura pozostawała nieświadoma tak tego, co niesie szlak, jak i tego, co zostawia za sobą.

Prędzej czy później miała się tego dowiedzieć.

* * *

Droga była przyjemna dla oka. Równinny teren sprzyjał monotonii, lecz pola ryżowe okolicznych wieśniaków urozmaicone były okazjonalną kępą krzewów, kilkoma drzewami i usiane kamiennymi murkami znaczącymi drogi i groble pomiędzy zalanymi wodą gruntami. Na tej ziemi, do czego Sakura zdołała się już przyzwyczaić, rzadko kiedy można było zobaczyć ugór. Ziemie Żurawi były żyzne, wyjątkowo wręcz. Jedną z sił klanu, co dziewczyna pamiętała z lekcji matki, było zboże. Mimowolnie pamięć podpowiedziała delikatnym głosem pani Taeko:

- Sakura-chan, Klan Żurawia każdego roku ma nadmiary zboża, nawet po zapłaceniu podatków. Od ponad dwu wieków Żurawie nie potrzebowały Błogosławieństwa Cesarza i rodzina Doji czerpie z tego pewną dumę.

Ale tylko chwilę zaprzątały idącą sprawy zboża Klanu Żurawia, jak i jej własne dalsze plany. Uporczywie wracały wydarzenia wczorajszego dnia.

Kim był dla jej matki pan Kakita Hatamai? Wieloletnim przyjacielem, to prawda. Niewątpliwie adoratorem, Sakura sama pamiętała, że pan Hatamai parę razy się tak określił, raz nawet w obecności jej ojca. Eigen dobrodusznie odparł, że doskonale wie, że jego żona ma adoratorów i że sam zalicza się do ich grona, co wywołało uśmieszki politowania na niektórych twarzach i grymas furii na twarzy Eizo. Między innymi wtedy plotki o romansie były dość silne.

Sakura ponownie przypomniała sobie własne próby ustalenia, jak się rzeczy mają. Wtedy poniosła fiasko, a pan Hatamai był jedynym, który kręcił się wokół jej matki tak zuchwale. Teraz było przecież więcej adoratorów, gorliwych do pocieszenia pięknej wdowy.

Był przecież ów samuraj Lwa, który towarzyszył im w podróży. Było dwu kuzynów, którzy usłyszawszy o tym, że Shiba Taeko stała się ponownie Doji, przybyło w przeciągu niecałego tygodnia złożyć wizyty. Świat, w jakim obracała się matka w Shiro sano Kakita był kompletnie inny niż ten, który Sakura uznawała za jej na ziemiach Feniksa.

Bogatszy. Pełen uprzejmych i wyrafinowanych ludzi. Z mnóstwem przyjęć, zabaw, gier kemari lub partii sadane. Z wieczorami, kiedy ludzie czytali sobie wzajem poezję, w tym często przez się napisaną. Dyskutowano tu o sztukach jakie wystawiali aktorzy i to wcale nie o zabawnych i lekkich sztukach kabuki, na których Sakura parę razy bawiła się razem z małą panienką Hachimizu, lecz także o sztukach no. Pełnych dramatyzmu, w których występowali i które pisali samuraje.

Strumień myśli Sakury można byłoby zobrazować jako prostą wagę szalkową. Na jednej szali był dom w malowniczej lecz właściwie odciętej od świata Dolinie Ośmiu Stawów. Z ojcem, bratem oraz zabawami jakie - co teraz Sakura rozumiała - charakteryzowały domostwa prowincjuszy. Na drugiej był piękny i elegancki świat Żurawi. Gdzie często napotkać było można ludzi, którym nieobcy był polor dworu, częstym było napotkanie kogoś z kuge, może nawet z rodzin cesarskich, lub przynajmniej blisko spokrewnionego. Żeby jeszcze można było nazwać ten świat pełnym blichtru! Lecz ten świat miał przecież ludzi takich jak Kakita Higeru. Stary mistrz miecza tak spokojnie podchodził do każdej przecież rzeczy i dał się półsierocie poznać jako ktoś naprawdę wartościowy. To był też świat w którym tak wiele rzeczy można było wyrazić przez drobiazgi. Odpowiedni prezent, strój, gest wachlarzem bądź poproszenie o przysługę.

Przy tym wszystkim, dla Sakury spokojne spojrzenie ojca, jego cicha obecność przeważała szalę. Pozostawała tylko dławiąca dobry nastrój wątpliwość, że dla pani Taeko niekoniecznie.

* * *

Podczas gdy nastolatka raz jeszcze przeszukiwała rzeczy przeszłe, by znaleźć odpowiedzi łączące śmierć jej ojca z dziwnym atakiem Skorpiona oraz przykrą sceną jakiej mimowolnym świadkiem stała się w domu, pani Taeko stanęła przed decyzją równie trudną, jak ta, którą nieco wcześniej podjęła jej córka.

Słowa przepraszam, nie usłyszałam utknęły jej w gardle, kiedy dostrzegła wlepione w siebie bezczelne spojrzenie ronina. Było jasne, że nie wycofa tego, co powiedział i że nie żartował. Jego oczy pałały, a muskularna sylwetka była zrelaksowana. Pewność siebie emanowała z założonych na piersi ramion, a zuchwałe spojrzenie śmiało obejmowało wzrokiem całą postać siedzącej przed nim kobiety, chłonąc jej urodę. Wbrew sobie, nawet tak obyta kobieta jaką była Doji Taeko nie zdołała powstrzymać rumieńca.

- Dość... oryginalna moneta - odrzekła po chwili piorunowania zuchwalca wzrokiem. Zuchwalec zupełnie nie był poruszony.
- Oczywiście pani. Ale niańczenie Twojej córki przez najbliższe kilka miesięcy będzie kosztować dużo więcej niż suma jaką możesz zgromadzić.
- Byłbyś zaskoczony widząc, jaką sumę mogę zgromadzić.

Mężczyzna uśmiechnął się lekko, zaś pani Taeko zrozumiała, że wybrała dobrego człowieka. Łowca nagród był nie tylko dobry i doświadczony, był też inteligentny.

- Nie stać cię pani na mnie. Nie tak. Bo jeśli przyjmę na siebie to giri, to nie spędzę przy tej dziewczynce paru tygodni, lub paru chwil. Spędzę przy niej taki czas, jaki będzie konieczny by przeżyła. Zatem nie stać cię pani na mnie. Gdybyś była moim daimyo, to co innego. Ale nie przyjmiesz mnie do siebie na służbę, bo sama niedawno zmieniłaś nazwisko, w dodatku nie po ożenku, a po owdowieniu. Ale dawno już nie spędziłem nocy z taką kobietą jak Ty, pani. I stąd moja cena. I nie przeciągaj pani, swej decyzji. Bo kiedy tak patrzysz na mnie cała zagniewana to mam wrażenie, jakbym złapał za nogi samą Benten. I już się niemal złamałem by powiedzieć, że cena wzrosła do tygodnia ze mną.

Z lekkim uśmieszkiem Rei Sin obserwował jak kobieta walczy z rumieńcem, który teraz objął jej całą drobną twarzyczkę. Nie kłamał, mówiąc to. Chłopaki w mieście donieśli mu o ostatnich wydarzeniach i ta pięknotka była ich osią. A jeśli jej córka naprawdę odeszła z domu, to przy tym całym Skorpionie Rei Sin nie dawał za nią złamanego grosza. Arata, czy jak go tam zwali, nie da jej nawet szansy na dobycie katany.

Klaśnięcie echem odbiło się po całej herbaciarni. Wszyscy goście unieśli głowy, widząc spłonioną i podnoszącą się od stołu kobietę.

- BYDLAK - rzuciła ona do spoliczkowanego samuraja i ruszyła ku drzwiom.

Ogłupiały i zaskoczony Rei Sin spoglądał za kobietą w niemym zdumieniu. Jego ludzie jednak nie zostali spoliczkowani i mimo pewnego onieśmielenia na widok rozgniewanej kobiety z wyższej kasty, paru heiminów zaczęło się podnosić od stolików. Ten widok ocucił łowcę do reszty. Nie musiał szacować wzrokiem okolicy. Kobieta przyszła z dwójką służących, mężczyzną i kobietą. Tu żadnego zagrożenia. We wspólnej sali herbaciarni siedziało paru heiminów pod jego komendą i paru miejscowych, których łatwo było usadzić. Jedyny problem to samotna roninka siedzącą w kącie i uważnie obserwująca całą tą scenę. Rei Sin dyskretnie zerknął w jej kierunku i natychmiast napotkał jej baczne spojrzenie. Jej ręce już znajdowały się na broni. Łuku. Rei Sin nie widział powodu by robić sobie wrogów lub ryzykować, że łuczniczka uzna go za prowodyra podjudzającego półludzi do ataku na kobietę. Dyskretnie nakazał swoim pozostanie na miejscach. Powstał i nie trudząc się płaceniem ruszył do tylnego wyjścia.

Po drodze do domu kobiety był odpowiedni zaułek, a on miał przy sobie parę noży do rzucania. Kiedy jedno z jej służących skona z ostrzem w oku, ta Doji, czy Shiba, czy jak jej tam było szybko zmieni zdanie na temat swojej ceny.

Rei Sin dawno temu odrzucił honor. Ale nie reputację. Wiedział czego chce i wiedział, że będzie w stanie zdominować tę kobietę. Czy to przez wspólne noce, czy to przez jej córkę. Zaś wciąż paliła go twarz i w uszach wciąż tętniła mu krew i brzmiało jej nasączone pogardą "BYDLAK". Toteż szedł szybkim krokiem, obmyślając jak zmusić tę dumną kobietę do całkowitego posłuszeństwa.

Kiedy łowca szedł, heimini schodzili mu szerokim łukiem z drogi, widząc jego twarz. Była aż purpurowa z gniewu i upokorzenia.

* * *

Cały dzień upłynął dziewczynie na marszu. Wiedziała, że ceny w okolicznych gospodach i zajazdach będą astronomicznie wysokie. Była w końcu niedaleko od Piast, w tej części Rokuganu przebywali najdostojniejsi i najbogatsi. To nie było miejsce dla roninów. Mówiły też o tym dobitnie spojrzenia, jakie na nią wlepiano po drodze, lub uwagi wypowiadane nosowo na temat 'nieświeżego zapachu' jaki nagle mieli rzekomo poczuć notable czy inna elita podróżująca w zdobionych palankinach kiedy mijali ją na drodze.

Miała dziś tylko dwie przygody, ale nauk było wiele. Po jednym dniu miała już bolesną świadomość, że droga jaką wybrała jest drogą pariasa. Niewielu samurajów witało ją czy nawet oddawało jej ukłon. Niektórzy, ci dostojniejsi, zdawali się w ogóle zdziwieni, że ona się im kłania, a nie przemyka bokiem. Dwa palankiny się zatrzymały.

Z jednego wysiadł młody chłopiec o krótkich włosach, którego dziadek pozostał w środku. Chłopiec, młodszy o niej o może dwa lata, skłonił się jej z szacunkiem i dziecięcym głosem zapytał, czy nie jest przypadkiem głodna, spragniona lub ranna. Patrząc z perspektywy czasu, Sakura uznała, że pytanie najpewniej podyktowane było tym, że akurat odpoczywała w widocznym miejscu. Ktokolwiek był w palankinie musiał dostrzec długo leżącą w bezruchu postać. Jej przeczącą odpowiedź chłopiec przyjął z powagą, by zapytać, czy czegoś jej może potrzeba. Kiedy ponownie podziękowała i zaprzeczyła, czując, że palą ją policzki ("czy właśnie proponują mi jałmużnę?!") chłopiec życzył jej dobrego dnia, opieki Fortun i pożegnawszy się, wsiadł do palankinu z powrotem. Kiedy palankin był niesiony dalej, udało jej się przypomnieć sobie jaki mon go zdobił. Mon Akodo Rezumori, rikugunshokana Klanu Lwa, jednego z kuge rodziny Akodo, dowódcy Drugiego Cesarskiego Legionu. Sakurę ciekawiło, czy ten człowiek może miał dla niej pracę, kiedy pytał o to, czy czegoś jej potrzeba? Bo dlaczego wysłał chłopca można było wytłumaczyć na wiele sposobów.

Drugi palankin był w ciemnych barwach, a ze środka wysiadł jowialnie wyglądający grubasek z maską z muślinu na twarzy, która nie kryła nieco nalanej, lecz ogólnie sympatycznej twarzy o oczach jak guziki. Mony nad palankinem przedstawiały skorpiona z siecią, zaś mężczyzna był pełen nachalnej troski o "tak samotną osobę" i proponował kolację w niedalekiej gospodzie. Oferta była uzasadniona późną porą i tym, że przed zmrokiem Sakura miała nie osiągnąć żadnej gospody, a cofnąć się do ostatnio mijanej nie było trudno ani daleko. Ale wspomnienie twarzy Shosuro Araty było świeże zaś coś w zimnym i lubieżnym spojrzeniu mężczyzny taksującego jej biodra i usta spowodowało, że Sakura oblała się zimnym potem i potoczyście a zarazem z nienaganną uprzejmością odmawiała tak długo, aż z wnętrza palankinu dał się słyszeć zniecierpliwiony głos kobiecy:

- Mój drogi, chłopiec nie ma ochoty a my nie mamy czasu na zaspokajanie twoich zachcianek... dobroczyńcy.

Wkrótce i ten palankin się oddalił, a Sakura z nową energią przebierała nogami by jak najbardziej zwiększyć dystans między sobą, a mężczyzną o oczach jak guziki.

I tak zastał ją zmierzch. Skorpion nie kłamał, mówiąc o tym, że nie uświadczy na drodze nawet lichej wioski i dziewczyna pogodziła się już właściwie z dość ponurą myślą, że przyszedł oto czas na jej pierwszą noc pod otwartym niebem. Niepokoiło ją tylko to, że owa noc wypadnie w środku lasu, którym szła już niemal pół godziny. Nie umiała orzec, czy leśne zwierzęta w tym regionie są powodem do zmartwień czy nie, obawiała się też bandytów, przypomniawszy sobie opowieści o tym, jak to lasy od zawsze stanowiły świetną kryjówkę dla wszelakich mętów.

W takim nastroju ogarniała spojrzeniem obie strony drogi, kiedy zaszeleściły krzewy metr może od niej, po jej prawej stronie...



Wioska we mgle przy zejściu z Shiro Togashi, prowincja Yamatsuke, terytorium Klanu Smoka; wieczór trzeciego dnia miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114.

Medytacja była uspokajającym krokiem. Krokiem, który pozwalał na ogarnięcie wielu dziejących się wokół człowieka rzeczy, pozwalał na pozostanie skałą wśród nurtu niekiedy bardzo porywistej rzeki.

Ale nie tym razem. Zimno stało się szybko nadzwyczaj przenikliwe, nasuwając myśli o zmianie pogody, czy raczej jej załamaniu. Ale aby efekty tegoż miały być tak odczuwalne nawet na tej wysokości?

Zganiła samą siebie. Do zejścia pozostawał jej jeszcze tydzień, nawet z jej znajomością szlaków. Załamanie pogody tak wczesną wiosną nie było niczym niezwykłym... choć mgła już owszem. Niewytłumaczalność mgły była irytująca, ale Jego Złośliwość nie był ponad naprawdę niskie sztuczki by postawić na swoim zatem...

Kyoko zakrzątnęła się wokół paleniska, narzuciła na siebie wynalezione okrycia, otuliła się kocem. Piętnaście minut później wiedziała już na pewno, że zimno nie jest naturalne, a ona sama jest na najlepszej drodze do zamarznięcia. Nie zwlekając, dziewczyna ruszyła ku drzwiom wypatrzonym w tylnej ścianie kuźni, próbując przedostać się do części mieszkalnej budynku.

- Nic to nie da, Mirumoto-sama - rozległ się charkliwy głos, typowy dla starców. Chwilę zajęło Kyoko zorientowanie się, kto mówi. Starowinka była niewielka, podobna figurce przydrożnej bardziej niż prawdziwej postaci. Stała w cieniu wejścia, mimo że wytatuowana nie pamiętała ani skrzypu otwieranych ani zamykanych drzwi, ani fali zimna, która powinna przy tej temperaturze otwieraniu ich towarzyszyć.

Figurka stała w cieniu, lecz nim Kyoko zdołała zaobserwować cośkolwiek więcej, staruszka nagląco rzekła:

- Musisz uciekać, Mirumoto-sama. My już jesteśmy straceni, ale Ty możesz jeszcze uciec. Uciekaj. Uciekaj.

Głośny trzask polan, rozbłysk ognia i wysoki snop iskier zasygnalizalizowały, iż któreś z drew przepaliło się i zapadło bardziej w ogień. Kyoko nie czuła nawet odrobiny ciepła od ogniska, a jej oddech otulał jej twarzyczkę białą i zimną mgiełką. Zanim jej oczy przywykły do półmroku po chwilowym rozbłysku świateł, postać zniknęła. Togashi spróbowała iść skulona, by tracić jak najmniej ciepła w kierunku z którego z grubsza przyszła. Ledwo jednak wyszła z kuźni, przystanęła.

Kilkanaście sylwetek dało się zauważyć w dziwnie bladym świetle księżyca. Najbliżej były dwie kobiety, stara i ślepa matka, prowadzona przez postawną i niegdyś pulchną córkę. Zauważywszy wychodzącą z kuźni dziewczynę, młodsza kobieta zaniosła się przenikiwym szlochem:

- Mirumoto-sama, dlaczego nas karzesz?!! Cośmy uczynili? Błagam, oszczędź moją matkę!

Okrzyk natychmiast przyciągnął uwagę, wszystkie postacie zwróciły się ku Kyoko. Był tam cieśla, był jakiś wioskowy kaleka, poruszający się na jednej nodze, o kuli, był ojciec z dwójką małych dziewczynek, dwu młodych chłopaków przytulonych do niewiele starszej dziewczyny. Wszyscy jednak byli zsiniali z zimna, a kryształki lodu pokrywały ich w mniejszym lub większym stopniu. Zauważywszy ją, wszyscy rzucili się niemal ku niej... a raczej próbowali, bo poza nielicznymi, okazali się mniej lub bardziej zamarznięci! Ślepa kobieta nie mogła oderwać stóp od ziemi, jej córka zaś nie mogła oderwać od niej otaczającego ją ramienia. Ojciec kulał, gdyż nogi uwięził mu lód, przez co mężczyzna poruszał się równie koślawo jak jednonogi, który konał wskutek mrozu promieniującego z pasa lodu otaczającego mu klatkę piersiową, trójka młodych w których podobne rysy twarzy kazały podejrzewać rodzeństwo, nie tyle tuliło się do siostry, ile próbowała ją nieść, bo dziewczyna nie mogła poruszyć nogami, lód powoli też obejmował jej plecy.

Z całej wioski, po przenikliwym krzyku kobiety, poczęły nadpływać dźwięki. Trzaski lodu, krzyki bólu i agonii, wołania o pomoc, o litość, modlitwy, błagania o przebaczenie, nawoływania bliskich. Nigdzie jednak nie dało się dostrzec nawet jednej pochodni, jakiegokolwiek ogniska, lampionu czy choćby zapalonego polana.

Gęsta biała mgła ścieliła się po wiosce, sięgając kolan stojących. Ścieliła się? Nie! Spoglądając uważniej, mniszka dostrzegła, że mgła wpływa do wioski... na podobieństwo wody niemal, przybierając, a ona sama, jeśli miałaby wyjść z tego przeklętego najwyraźniej miejsca, musiałaby iść... właśnie tam, skąd mgła zdawała się nadpływać.

Wśród wioskowych chat wzrok dziewczyny dostrzegł też inne figury, ludzi już niemal całkowicie zamarzniętych. Ci którzy mogli, wyciągali ku niej ręce, a szepty, łkania i krzyki nadpływały zewsząd.

- Mirumoto-sama...
- Błagamy...
- Moją córkę, błagam, uratuj ją, zrobię wszystko

Wyciągano ku niej dzieci, starców, ręce, widząc w niej nadzieję, choć nie bardzo wiedziała na co właściwie? Szybką śmierć? Kyoko czując jak kończyny drętwieją jej z zimna, uświadomiła sobie, że ją samą nie tak wiele dzieli od tych lodowych figur.

Podobnie jak wszystkich tutaj.

- Uciekaj, Mirumoto-sama. Pozostaw straconych - ponownie rozległ się charkotliwy głos staruszki - Twoja klęska jest naszą śmiercią, Mirumoto-sama, uratuj się chociaż ty! Uciekaj, ty, która rozbudziłaś jego gniew!

Słuchająca słów Kyoko dostrzegła we wzroku starej czystą nienawiść.

Kosaten Shiro, Zamek Rozdroży, terytorium Klanu Żurawia; zima, rok 1113, 13 dzień miesiąca Psa

Niewiarygodna scena. Chłop uderzający samuraja był rzadkością, chłop podnoszący rękę na shugenja dla samuraja Klanu Shugenja, jak co poniektórzy zwali Klan Feniksa, był po prostu ewenementem całkowicie zdumiewającym. Hiroshi nie wiedział, czy uwierzyłby w taką opowieść. No, chyba, że opowiadającym byłby Naritoki-aniki.

Niewiarygodna scena miała godne siebie niewiarygodne rozwinięcie, jak podsumował Hiroshi dobrą chwilę później, kiedy wpół zaleczony przez napadniętego heretyk leżał nieprzytomny u jego stóp.

Młody Shiba zaś szukał słów by odpowiedzieć (a raczej nie odpowiedzieć) na zadane mu znienacka pytanie, które przy tej wytrącającej z równowagi scenie zrobiło mu w głowie kompletny mętlik.

Kiedy shugenja zmienił pozycję, dało się zauważyć, że na jego prawej skroni powoli nabrzmiewał imponujący siniec. Było jasnym że żaden puder nie zdoła ukryć czegoś takiego. Asahina Si Xin trzymał się prosto, lecz parę razy zaczerpnięty oddech sprawił mu ból. Hiroshi, niemal wychowany wśród shugenja, raz jeszcze poczuł gniew na bezmyślne zwierzę, które pobiło i próbowało zabić tego człowieka.

Dziecko, które ma dar do rozmów z kami rodzi się raz na dwie setki dzieci. Takie dziecko uznawane jest za skarb, bo w świecie, gdzie jest tyle duchów, możliwość rozmowy z nimi jest właśnie tym - skarbem. Nikt nie wie o tym lepiej od Feniksów, których bushi nawet potrafią czasem przejawić skrawki daru, wzmocnione treningiem z czarownikami, treningiem wspierającym postrzeganie 'niepostrzegalnego'.

"Tak, życie jest cenne. Każde. Ale gdybym zaczął biec jedno uderzenie serca później..."

Uzdrowiciel musiał mieć wiele samodyscypliny, ponieważ dopiero po długim procesie leczenia dało się zauważyć jego kłopoty z oddychaniem.

Bushi jeszcze raz zdało się, że coś - Ktoś? - jest zaraz obok shugenja. Wrażenie jednak przeminęło, ulotniejsze niż choćby powiew wiatru.

Cóż. Możliwe było oczywiście, że jego współczucie dla właśnie uratowanego półczłowieka było zbyt nikłe by mógł zobaczyć duchy, jakie go uleczyły, jeśli te jeszcze tu pozostawały.

Asahina odezwał się, swoim zwykłym, łagodnym głosem:

- Myślę, że przenosiny to dobry pomysł, lecz jest jedna rzecz jaką wpierw winienem rzec.

Shugenja powstał powoli i z pewnym trudem, by kontynuować:

- Racz przyjąć moje przeprosiny, Shiba Hiroshi-dono. Rozumiem Twe rozczarowanie moją osobą i mym niewczesnym, bezpośrednim i gruboskórnym pytaniem, które postawiło Cię panie w tak niezręcznej sytuacji. Do tego pewne implikacje na jakie sobie niemal pozwoliłem niezręcznym doborem słów... Bardzo przepraszam, tak Ciebie jak i Twój Klan, jeśli odczułeś iż me słowa były nie na miejscu. Najwyraźniej ta sytuacja wstrząsnęła mną bardziej aniżeli sądziłem i na moment zgubiłem me dobre maniery. Moja matka byłaby tym strasznie rozczarowana. Jeśli przez wzgląd na nią mogę prosić o Twe wybaczenie...

Mówiący zawiesił na moment głos, zginając się w ukłonie. Zakłopotanie i zawstydzenie starszego mężczyzny było autentyczne, a jego ukłon głębszy niż Hiroshi czuł, że zasługiwał.


Chłop za torii obserwował ich z nieco rozdziawioną buzią.

* * *

Daichi wciążchował się za filarem obserwując 'panów samurajów'. Było jasne, że ci nie mają po kolei w głowach. Rybak zastanawiał się, czy teraz bushi będzie polewać wodą shugenja, ale jakoś patrząc na niego, nie za bardzo potrafił sobie go wyobrazić w takiej sytuacji.

Tak czy inaczej był to dobry moment by uciec. Może starzec mieszkający wśród klifów będzie miał jakieś daikichi? To zdecydowanie poprawiłoby jego los...

Niezdecydowanie jednak zawładnęło rybakiem. Niezdecydowanie w postaci antycznej karłowatej sosny wartej roczny przydział ryżu dla całej jego rodziny. W końcu jeśli Bunzo będzie uleczony, będzie mógł pływać, prawda?
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 04-06-2009 o 15:11. Powód: dodano fragment dla Carn
Tammo jest offline