Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-05-2009, 07:19   #231
 
carn's Avatar
 
Reputacja: 1 carn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwu
Wioska we mgle przy zejściu z Shiro Togashi, prowincja Yamatsuke, terytorium Klanu Smoka; wieczór trzeciego dnia miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114.

Wszystko wydawało się być nie tak. Było jej zimno? Była przecież w w kotlinie w której rozsiadła się wioska, trzy dni drogi od szczytów kryjących Shiro Togashi w którym spędziła całe swoje życie. To na pewno ta wilgoć... Z drugiej strony czy mgła, która w momencie jej przybycia uniemożliwiała dostrzeżenie samego wkroczenia do wioski mogła naprawdę gęstnieć jeszcze bardziej? Nie potrafiła tego wyjaśnić. Tak jak tego, że czuła zmęczenie w tej podróży tak szybko. Mając za sobą ledwo garść dni w drodze i do tego przespaną w cieple lampionu ostatnią noc powinna być w pełni sił. Do tego ta pustka... Czym na Fortuny była wizyta w pustej kuźni wobec dni spędzonych na medytacji, godzinach poświęconych przemierzaniu górskiej siedziby mnichów i jej okolicy? Odpowiedź była zaskakująco prosta. Odkąd pamięta, nigdy tak naprawdę nie była sama. I jakkolwiek wstydliwym miało się to wydawać wobec rokugańskiego eposu smoczego mnicha wojownika musiała się z tym zmierzyć. W końcu nigdy nie zażyła trudów samotnego pustelnictwa. Zlokalizowawszy samotność wiedziała już wszystko. Samotność budziła pustkę. Ta niepokój. Jego śladem podążało zmęczenie. Pochód zaś zamykało zimno. Tylko mgła pozostawała nadal nieodgadniona. Choć i ona była zapewne Jego winą! Nikt nie kazał Mu jej ratować. Co więcej było to wielce nieodpowiednie. Rzeka nie powinna zawracać swego nurtu. Głupiec! I do tego zostawił ją samą. Całkiem samą.
Zmusiła się do głębokiego, spokojnego oddechu. Głupia. To ona była głupia. Czyż to, że góra przesłania nieboskłon oznaczać ma, że to ugięło się pod jej potęgą? Nie. To tylko nikczemność obserwatora sprawia, że nie widzi on jak zwodnicza jest potęga rzeczy przesłaniającej mu widok.
Dołożyła drew do paleniska i przygotowała sobie miejsce między nim a stertą opału. Z dala od drzwi i zbyt głębokich cieni. By uporządkować ciało należało uporządkować umysł. Zawiesiła lampion na jednej z krokwi, tak by wchodzący nie musiał długo szukać jej wzrokiem. W ten oto sposób spełniła prośbę jego właściciela by pozostawić go w wiosce. Wróciwszy do paleniska przygotowała się do medytacji. Uspokoi umysł. Odnowi ciało. Przeczeka noc i wraz z nowym dniem na nowo rozpocznie wędrówkę ku wyznaczonym jej celom... Z Nim lub bez Niego.
 
carn jest offline  
Stary 24-05-2009, 21:18   #232
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Seirei Mura, dom Doji Taeko, prowincja Wadashi, blisko prowincji Sumiga, terytorium Klanu Żurawia; 24 dzień miesiąca Shiby; lato, rok 1112, wczesny poranek.

Ta noc była nocą ciężkich decyzji dla kobiet Shiby Haetsu Eigena. Jego córka samowolnie wybrała się na drogę wojownika, nie pytając o pozwolenie nikogo, kto takiego pozwolenia mógł jej udzielić, nie czekając nawet na swoje gempukku, czy prawowite otrzymanie ostrzy z rąk kogoś, kto prawo dać jej te ostrza miał.

Lecz w oczach Sakury nikt nie miał większego prawa do tego, niż sam Eigen. A jeśli on to zrobił, miecze były jej. A jej gempukku było już za nią. Nie było potrzeby rytów czy mruczenia shugenja, pytania jej o imię lub zabierania jej jej własnych mieczy by włożyć jej je z powrotem w ręce.

Bo po co?

Zdeterminowana dziewczyna wędrowała raźnym krokiem ku ziemiom Kraba, podjąwszy decyzję po wyjątkowo ciężkiej nocy, pełnej zmagań z dylematami zwykle rozstrzyganymi przez osoby starsze, bardziej okrzepłe oraz zdecydowanie bardziej doświadczone.

Sakura pozostawała nieświadoma tak tego, co niesie szlak, jak i tego, co zostawia za sobą.

Prędzej czy później miała się tego dowiedzieć.

* * *

Droga była przyjemna dla oka. Równinny teren sprzyjał monotonii, lecz pola ryżowe okolicznych wieśniaków urozmaicone były okazjonalną kępą krzewów, kilkoma drzewami i usiane kamiennymi murkami znaczącymi drogi i groble pomiędzy zalanymi wodą gruntami. Na tej ziemi, do czego Sakura zdołała się już przyzwyczaić, rzadko kiedy można było zobaczyć ugór. Ziemie Żurawi były żyzne, wyjątkowo wręcz. Jedną z sił klanu, co dziewczyna pamiętała z lekcji matki, było zboże. Mimowolnie pamięć podpowiedziała delikatnym głosem pani Taeko:

- Sakura-chan, Klan Żurawia każdego roku ma nadmiary zboża, nawet po zapłaceniu podatków. Od ponad dwu wieków Żurawie nie potrzebowały Błogosławieństwa Cesarza i rodzina Doji czerpie z tego pewną dumę.

Ale tylko chwilę zaprzątały idącą sprawy zboża Klanu Żurawia, jak i jej własne dalsze plany. Uporczywie wracały wydarzenia wczorajszego dnia.

Kim był dla jej matki pan Kakita Hatamai? Wieloletnim przyjacielem, to prawda. Niewątpliwie adoratorem, Sakura sama pamiętała, że pan Hatamai parę razy się tak określił, raz nawet w obecności jej ojca. Eigen dobrodusznie odparł, że doskonale wie, że jego żona ma adoratorów i że sam zalicza się do ich grona, co wywołało uśmieszki politowania na niektórych twarzach i grymas furii na twarzy Eizo. Między innymi wtedy plotki o romansie były dość silne.

Sakura ponownie przypomniała sobie własne próby ustalenia, jak się rzeczy mają. Wtedy poniosła fiasko, a pan Hatamai był jedynym, który kręcił się wokół jej matki tak zuchwale. Teraz było przecież więcej adoratorów, gorliwych do pocieszenia pięknej wdowy.

Był przecież ów samuraj Lwa, który towarzyszył im w podróży. Było dwu kuzynów, którzy usłyszawszy o tym, że Shiba Taeko stała się ponownie Doji, przybyło w przeciągu niecałego tygodnia złożyć wizyty. Świat, w jakim obracała się matka w Shiro sano Kakita był kompletnie inny niż ten, który Sakura uznawała za jej na ziemiach Feniksa.

Bogatszy. Pełen uprzejmych i wyrafinowanych ludzi. Z mnóstwem przyjęć, zabaw, gier kemari lub partii sadane. Z wieczorami, kiedy ludzie czytali sobie wzajem poezję, w tym często przez się napisaną. Dyskutowano tu o sztukach jakie wystawiali aktorzy i to wcale nie o zabawnych i lekkich sztukach kabuki, na których Sakura parę razy bawiła się razem z małą panienką Hachimizu, lecz także o sztukach no. Pełnych dramatyzmu, w których występowali i które pisali samuraje.

Strumień myśli Sakury można byłoby zobrazować jako prostą wagę szalkową. Na jednej szali był dom w malowniczej lecz właściwie odciętej od świata Dolinie Ośmiu Stawów. Z ojcem, bratem oraz zabawami jakie - co teraz Sakura rozumiała - charakteryzowały domostwa prowincjuszy. Na drugiej był piękny i elegancki świat Żurawi. Gdzie często napotkać było można ludzi, którym nieobcy był polor dworu, częstym było napotkanie kogoś z kuge, może nawet z rodzin cesarskich, lub przynajmniej blisko spokrewnionego. Żeby jeszcze można było nazwać ten świat pełnym blichtru! Lecz ten świat miał przecież ludzi takich jak Kakita Higeru. Stary mistrz miecza tak spokojnie podchodził do każdej przecież rzeczy i dał się półsierocie poznać jako ktoś naprawdę wartościowy. To był też świat w którym tak wiele rzeczy można było wyrazić przez drobiazgi. Odpowiedni prezent, strój, gest wachlarzem bądź poproszenie o przysługę.

Przy tym wszystkim, dla Sakury spokojne spojrzenie ojca, jego cicha obecność przeważała szalę. Pozostawała tylko dławiąca dobry nastrój wątpliwość, że dla pani Taeko niekoniecznie.

* * *

Podczas gdy nastolatka raz jeszcze przeszukiwała rzeczy przeszłe, by znaleźć odpowiedzi łączące śmierć jej ojca z dziwnym atakiem Skorpiona oraz przykrą sceną jakiej mimowolnym świadkiem stała się w domu, pani Taeko stanęła przed decyzją równie trudną, jak ta, którą nieco wcześniej podjęła jej córka.

Słowa przepraszam, nie usłyszałam utknęły jej w gardle, kiedy dostrzegła wlepione w siebie bezczelne spojrzenie ronina. Było jasne, że nie wycofa tego, co powiedział i że nie żartował. Jego oczy pałały, a muskularna sylwetka była zrelaksowana. Pewność siebie emanowała z założonych na piersi ramion, a zuchwałe spojrzenie śmiało obejmowało wzrokiem całą postać siedzącej przed nim kobiety, chłonąc jej urodę. Wbrew sobie, nawet tak obyta kobieta jaką była Doji Taeko nie zdołała powstrzymać rumieńca.

- Dość... oryginalna moneta - odrzekła po chwili piorunowania zuchwalca wzrokiem. Zuchwalec zupełnie nie był poruszony.
- Oczywiście pani. Ale niańczenie Twojej córki przez najbliższe kilka miesięcy będzie kosztować dużo więcej niż suma jaką możesz zgromadzić.
- Byłbyś zaskoczony widząc, jaką sumę mogę zgromadzić.

Mężczyzna uśmiechnął się lekko, zaś pani Taeko zrozumiała, że wybrała dobrego człowieka. Łowca nagród był nie tylko dobry i doświadczony, był też inteligentny.

- Nie stać cię pani na mnie. Nie tak. Bo jeśli przyjmę na siebie to giri, to nie spędzę przy tej dziewczynce paru tygodni, lub paru chwil. Spędzę przy niej taki czas, jaki będzie konieczny by przeżyła. Zatem nie stać cię pani na mnie. Gdybyś była moim daimyo, to co innego. Ale nie przyjmiesz mnie do siebie na służbę, bo sama niedawno zmieniłaś nazwisko, w dodatku nie po ożenku, a po owdowieniu. Ale dawno już nie spędziłem nocy z taką kobietą jak Ty, pani. I stąd moja cena. I nie przeciągaj pani, swej decyzji. Bo kiedy tak patrzysz na mnie cała zagniewana to mam wrażenie, jakbym złapał za nogi samą Benten. I już się niemal złamałem by powiedzieć, że cena wzrosła do tygodnia ze mną.

Z lekkim uśmieszkiem Rei Sin obserwował jak kobieta walczy z rumieńcem, który teraz objął jej całą drobną twarzyczkę. Nie kłamał, mówiąc to. Chłopaki w mieście donieśli mu o ostatnich wydarzeniach i ta pięknotka była ich osią. A jeśli jej córka naprawdę odeszła z domu, to przy tym całym Skorpionie Rei Sin nie dawał za nią złamanego grosza. Arata, czy jak go tam zwali, nie da jej nawet szansy na dobycie katany.

Klaśnięcie echem odbiło się po całej herbaciarni. Wszyscy goście unieśli głowy, widząc spłonioną i podnoszącą się od stołu kobietę.

- BYDLAK - rzuciła ona do spoliczkowanego samuraja i ruszyła ku drzwiom.

Ogłupiały i zaskoczony Rei Sin spoglądał za kobietą w niemym zdumieniu. Jego ludzie jednak nie zostali spoliczkowani i mimo pewnego onieśmielenia na widok rozgniewanej kobiety z wyższej kasty, paru heiminów zaczęło się podnosić od stolików. Ten widok ocucił łowcę do reszty. Nie musiał szacować wzrokiem okolicy. Kobieta przyszła z dwójką służących, mężczyzną i kobietą. Tu żadnego zagrożenia. We wspólnej sali herbaciarni siedziało paru heiminów pod jego komendą i paru miejscowych, których łatwo było usadzić. Jedyny problem to samotna roninka siedzącą w kącie i uważnie obserwująca całą tą scenę. Rei Sin dyskretnie zerknął w jej kierunku i natychmiast napotkał jej baczne spojrzenie. Jej ręce już znajdowały się na broni. Łuku. Rei Sin nie widział powodu by robić sobie wrogów lub ryzykować, że łuczniczka uzna go za prowodyra podjudzającego półludzi do ataku na kobietę. Dyskretnie nakazał swoim pozostanie na miejscach. Powstał i nie trudząc się płaceniem ruszył do tylnego wyjścia.

Po drodze do domu kobiety był odpowiedni zaułek, a on miał przy sobie parę noży do rzucania. Kiedy jedno z jej służących skona z ostrzem w oku, ta Doji, czy Shiba, czy jak jej tam było szybko zmieni zdanie na temat swojej ceny.

Rei Sin dawno temu odrzucił honor. Ale nie reputację. Wiedział czego chce i wiedział, że będzie w stanie zdominować tę kobietę. Czy to przez wspólne noce, czy to przez jej córkę. Zaś wciąż paliła go twarz i w uszach wciąż tętniła mu krew i brzmiało jej nasączone pogardą "BYDLAK". Toteż szedł szybkim krokiem, obmyślając jak zmusić tę dumną kobietę do całkowitego posłuszeństwa.

Kiedy łowca szedł, heimini schodzili mu szerokim łukiem z drogi, widząc jego twarz. Była aż purpurowa z gniewu i upokorzenia.

* * *

Cały dzień upłynął dziewczynie na marszu. Wiedziała, że ceny w okolicznych gospodach i zajazdach będą astronomicznie wysokie. Była w końcu niedaleko od Piast, w tej części Rokuganu przebywali najdostojniejsi i najbogatsi. To nie było miejsce dla roninów. Mówiły też o tym dobitnie spojrzenia, jakie na nią wlepiano po drodze, lub uwagi wypowiadane nosowo na temat 'nieświeżego zapachu' jaki nagle mieli rzekomo poczuć notable czy inna elita podróżująca w zdobionych palankinach kiedy mijali ją na drodze.

Miała dziś tylko dwie przygody, ale nauk było wiele. Po jednym dniu miała już bolesną świadomość, że droga jaką wybrała jest drogą pariasa. Niewielu samurajów witało ją czy nawet oddawało jej ukłon. Niektórzy, ci dostojniejsi, zdawali się w ogóle zdziwieni, że ona się im kłania, a nie przemyka bokiem. Dwa palankiny się zatrzymały.

Z jednego wysiadł młody chłopiec o krótkich włosach, którego dziadek pozostał w środku. Chłopiec, młodszy o niej o może dwa lata, skłonił się jej z szacunkiem i dziecięcym głosem zapytał, czy nie jest przypadkiem głodna, spragniona lub ranna. Patrząc z perspektywy czasu, Sakura uznała, że pytanie najpewniej podyktowane było tym, że akurat odpoczywała w widocznym miejscu. Ktokolwiek był w palankinie musiał dostrzec długo leżącą w bezruchu postać. Jej przeczącą odpowiedź chłopiec przyjął z powagą, by zapytać, czy czegoś jej może potrzeba. Kiedy ponownie podziękowała i zaprzeczyła, czując, że palą ją policzki ("czy właśnie proponują mi jałmużnę?!") chłopiec życzył jej dobrego dnia, opieki Fortun i pożegnawszy się, wsiadł do palankinu z powrotem. Kiedy palankin był niesiony dalej, udało jej się przypomnieć sobie jaki mon go zdobił. Mon Akodo Rezumori, rikugunshokana Klanu Lwa, jednego z kuge rodziny Akodo, dowódcy Drugiego Cesarskiego Legionu. Sakurę ciekawiło, czy ten człowiek może miał dla niej pracę, kiedy pytał o to, czy czegoś jej potrzeba? Bo dlaczego wysłał chłopca można było wytłumaczyć na wiele sposobów.

Drugi palankin był w ciemnych barwach, a ze środka wysiadł jowialnie wyglądający grubasek z maską z muślinu na twarzy, która nie kryła nieco nalanej, lecz ogólnie sympatycznej twarzy o oczach jak guziki. Mony nad palankinem przedstawiały skorpiona z siecią, zaś mężczyzna był pełen nachalnej troski o "tak samotną osobę" i proponował kolację w niedalekiej gospodzie. Oferta była uzasadniona późną porą i tym, że przed zmrokiem Sakura miała nie osiągnąć żadnej gospody, a cofnąć się do ostatnio mijanej nie było trudno ani daleko. Ale wspomnienie twarzy Shosuro Araty było świeże zaś coś w zimnym i lubieżnym spojrzeniu mężczyzny taksującego jej biodra i usta spowodowało, że Sakura oblała się zimnym potem i potoczyście a zarazem z nienaganną uprzejmością odmawiała tak długo, aż z wnętrza palankinu dał się słyszeć zniecierpliwiony głos kobiecy:

- Mój drogi, chłopiec nie ma ochoty a my nie mamy czasu na zaspokajanie twoich zachcianek... dobroczyńcy.

Wkrótce i ten palankin się oddalił, a Sakura z nową energią przebierała nogami by jak najbardziej zwiększyć dystans między sobą, a mężczyzną o oczach jak guziki.

I tak zastał ją zmierzch. Skorpion nie kłamał, mówiąc o tym, że nie uświadczy na drodze nawet lichej wioski i dziewczyna pogodziła się już właściwie z dość ponurą myślą, że przyszedł oto czas na jej pierwszą noc pod otwartym niebem. Niepokoiło ją tylko to, że owa noc wypadnie w środku lasu, którym szła już niemal pół godziny. Nie umiała orzec, czy leśne zwierzęta w tym regionie są powodem do zmartwień czy nie, obawiała się też bandytów, przypomniawszy sobie opowieści o tym, jak to lasy od zawsze stanowiły świetną kryjówkę dla wszelakich mętów.

W takim nastroju ogarniała spojrzeniem obie strony drogi, kiedy zaszeleściły krzewy metr może od niej, po jej prawej stronie...



Wioska we mgle przy zejściu z Shiro Togashi, prowincja Yamatsuke, terytorium Klanu Smoka; wieczór trzeciego dnia miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114.

Medytacja była uspokajającym krokiem. Krokiem, który pozwalał na ogarnięcie wielu dziejących się wokół człowieka rzeczy, pozwalał na pozostanie skałą wśród nurtu niekiedy bardzo porywistej rzeki.

Ale nie tym razem. Zimno stało się szybko nadzwyczaj przenikliwe, nasuwając myśli o zmianie pogody, czy raczej jej załamaniu. Ale aby efekty tegoż miały być tak odczuwalne nawet na tej wysokości?

Zganiła samą siebie. Do zejścia pozostawał jej jeszcze tydzień, nawet z jej znajomością szlaków. Załamanie pogody tak wczesną wiosną nie było niczym niezwykłym... choć mgła już owszem. Niewytłumaczalność mgły była irytująca, ale Jego Złośliwość nie był ponad naprawdę niskie sztuczki by postawić na swoim zatem...

Kyoko zakrzątnęła się wokół paleniska, narzuciła na siebie wynalezione okrycia, otuliła się kocem. Piętnaście minut później wiedziała już na pewno, że zimno nie jest naturalne, a ona sama jest na najlepszej drodze do zamarznięcia. Nie zwlekając, dziewczyna ruszyła ku drzwiom wypatrzonym w tylnej ścianie kuźni, próbując przedostać się do części mieszkalnej budynku.

- Nic to nie da, Mirumoto-sama - rozległ się charkliwy głos, typowy dla starców. Chwilę zajęło Kyoko zorientowanie się, kto mówi. Starowinka była niewielka, podobna figurce przydrożnej bardziej niż prawdziwej postaci. Stała w cieniu wejścia, mimo że wytatuowana nie pamiętała ani skrzypu otwieranych ani zamykanych drzwi, ani fali zimna, która powinna przy tej temperaturze otwieraniu ich towarzyszyć.

Figurka stała w cieniu, lecz nim Kyoko zdołała zaobserwować cośkolwiek więcej, staruszka nagląco rzekła:

- Musisz uciekać, Mirumoto-sama. My już jesteśmy straceni, ale Ty możesz jeszcze uciec. Uciekaj. Uciekaj.

Głośny trzask polan, rozbłysk ognia i wysoki snop iskier zasygnalizalizowały, iż któreś z drew przepaliło się i zapadło bardziej w ogień. Kyoko nie czuła nawet odrobiny ciepła od ogniska, a jej oddech otulał jej twarzyczkę białą i zimną mgiełką. Zanim jej oczy przywykły do półmroku po chwilowym rozbłysku świateł, postać zniknęła. Togashi spróbowała iść skulona, by tracić jak najmniej ciepła w kierunku z którego z grubsza przyszła. Ledwo jednak wyszła z kuźni, przystanęła.

Kilkanaście sylwetek dało się zauważyć w dziwnie bladym świetle księżyca. Najbliżej były dwie kobiety, stara i ślepa matka, prowadzona przez postawną i niegdyś pulchną córkę. Zauważywszy wychodzącą z kuźni dziewczynę, młodsza kobieta zaniosła się przenikiwym szlochem:

- Mirumoto-sama, dlaczego nas karzesz?!! Cośmy uczynili? Błagam, oszczędź moją matkę!

Okrzyk natychmiast przyciągnął uwagę, wszystkie postacie zwróciły się ku Kyoko. Był tam cieśla, był jakiś wioskowy kaleka, poruszający się na jednej nodze, o kuli, był ojciec z dwójką małych dziewczynek, dwu młodych chłopaków przytulonych do niewiele starszej dziewczyny. Wszyscy jednak byli zsiniali z zimna, a kryształki lodu pokrywały ich w mniejszym lub większym stopniu. Zauważywszy ją, wszyscy rzucili się niemal ku niej... a raczej próbowali, bo poza nielicznymi, okazali się mniej lub bardziej zamarznięci! Ślepa kobieta nie mogła oderwać stóp od ziemi, jej córka zaś nie mogła oderwać od niej otaczającego ją ramienia. Ojciec kulał, gdyż nogi uwięził mu lód, przez co mężczyzna poruszał się równie koślawo jak jednonogi, który konał wskutek mrozu promieniującego z pasa lodu otaczającego mu klatkę piersiową, trójka młodych w których podobne rysy twarzy kazały podejrzewać rodzeństwo, nie tyle tuliło się do siostry, ile próbowała ją nieść, bo dziewczyna nie mogła poruszyć nogami, lód powoli też obejmował jej plecy.

Z całej wioski, po przenikliwym krzyku kobiety, poczęły nadpływać dźwięki. Trzaski lodu, krzyki bólu i agonii, wołania o pomoc, o litość, modlitwy, błagania o przebaczenie, nawoływania bliskich. Nigdzie jednak nie dało się dostrzec nawet jednej pochodni, jakiegokolwiek ogniska, lampionu czy choćby zapalonego polana.

Gęsta biała mgła ścieliła się po wiosce, sięgając kolan stojących. Ścieliła się? Nie! Spoglądając uważniej, mniszka dostrzegła, że mgła wpływa do wioski... na podobieństwo wody niemal, przybierając, a ona sama, jeśli miałaby wyjść z tego przeklętego najwyraźniej miejsca, musiałaby iść... właśnie tam, skąd mgła zdawała się nadpływać.

Wśród wioskowych chat wzrok dziewczyny dostrzegł też inne figury, ludzi już niemal całkowicie zamarzniętych. Ci którzy mogli, wyciągali ku niej ręce, a szepty, łkania i krzyki nadpływały zewsząd.

- Mirumoto-sama...
- Błagamy...
- Moją córkę, błagam, uratuj ją, zrobię wszystko

Wyciągano ku niej dzieci, starców, ręce, widząc w niej nadzieję, choć nie bardzo wiedziała na co właściwie? Szybką śmierć? Kyoko czując jak kończyny drętwieją jej z zimna, uświadomiła sobie, że ją samą nie tak wiele dzieli od tych lodowych figur.

Podobnie jak wszystkich tutaj.

- Uciekaj, Mirumoto-sama. Pozostaw straconych - ponownie rozległ się charkotliwy głos staruszki - Twoja klęska jest naszą śmiercią, Mirumoto-sama, uratuj się chociaż ty! Uciekaj, ty, która rozbudziłaś jego gniew!

Słuchająca słów Kyoko dostrzegła we wzroku starej czystą nienawiść.

Kosaten Shiro, Zamek Rozdroży, terytorium Klanu Żurawia; zima, rok 1113, 13 dzień miesiąca Psa

Niewiarygodna scena. Chłop uderzający samuraja był rzadkością, chłop podnoszący rękę na shugenja dla samuraja Klanu Shugenja, jak co poniektórzy zwali Klan Feniksa, był po prostu ewenementem całkowicie zdumiewającym. Hiroshi nie wiedział, czy uwierzyłby w taką opowieść. No, chyba, że opowiadającym byłby Naritoki-aniki.

Niewiarygodna scena miała godne siebie niewiarygodne rozwinięcie, jak podsumował Hiroshi dobrą chwilę później, kiedy wpół zaleczony przez napadniętego heretyk leżał nieprzytomny u jego stóp.

Młody Shiba zaś szukał słów by odpowiedzieć (a raczej nie odpowiedzieć) na zadane mu znienacka pytanie, które przy tej wytrącającej z równowagi scenie zrobiło mu w głowie kompletny mętlik.

Kiedy shugenja zmienił pozycję, dało się zauważyć, że na jego prawej skroni powoli nabrzmiewał imponujący siniec. Było jasnym że żaden puder nie zdoła ukryć czegoś takiego. Asahina Si Xin trzymał się prosto, lecz parę razy zaczerpnięty oddech sprawił mu ból. Hiroshi, niemal wychowany wśród shugenja, raz jeszcze poczuł gniew na bezmyślne zwierzę, które pobiło i próbowało zabić tego człowieka.

Dziecko, które ma dar do rozmów z kami rodzi się raz na dwie setki dzieci. Takie dziecko uznawane jest za skarb, bo w świecie, gdzie jest tyle duchów, możliwość rozmowy z nimi jest właśnie tym - skarbem. Nikt nie wie o tym lepiej od Feniksów, których bushi nawet potrafią czasem przejawić skrawki daru, wzmocnione treningiem z czarownikami, treningiem wspierającym postrzeganie 'niepostrzegalnego'.

"Tak, życie jest cenne. Każde. Ale gdybym zaczął biec jedno uderzenie serca później..."

Uzdrowiciel musiał mieć wiele samodyscypliny, ponieważ dopiero po długim procesie leczenia dało się zauważyć jego kłopoty z oddychaniem.

Bushi jeszcze raz zdało się, że coś - Ktoś? - jest zaraz obok shugenja. Wrażenie jednak przeminęło, ulotniejsze niż choćby powiew wiatru.

Cóż. Możliwe było oczywiście, że jego współczucie dla właśnie uratowanego półczłowieka było zbyt nikłe by mógł zobaczyć duchy, jakie go uleczyły, jeśli te jeszcze tu pozostawały.

Asahina odezwał się, swoim zwykłym, łagodnym głosem:

- Myślę, że przenosiny to dobry pomysł, lecz jest jedna rzecz jaką wpierw winienem rzec.

Shugenja powstał powoli i z pewnym trudem, by kontynuować:

- Racz przyjąć moje przeprosiny, Shiba Hiroshi-dono. Rozumiem Twe rozczarowanie moją osobą i mym niewczesnym, bezpośrednim i gruboskórnym pytaniem, które postawiło Cię panie w tak niezręcznej sytuacji. Do tego pewne implikacje na jakie sobie niemal pozwoliłem niezręcznym doborem słów... Bardzo przepraszam, tak Ciebie jak i Twój Klan, jeśli odczułeś iż me słowa były nie na miejscu. Najwyraźniej ta sytuacja wstrząsnęła mną bardziej aniżeli sądziłem i na moment zgubiłem me dobre maniery. Moja matka byłaby tym strasznie rozczarowana. Jeśli przez wzgląd na nią mogę prosić o Twe wybaczenie...

Mówiący zawiesił na moment głos, zginając się w ukłonie. Zakłopotanie i zawstydzenie starszego mężczyzny było autentyczne, a jego ukłon głębszy niż Hiroshi czuł, że zasługiwał.


Chłop za torii obserwował ich z nieco rozdziawioną buzią.

* * *

Daichi wciążchował się za filarem obserwując 'panów samurajów'. Było jasne, że ci nie mają po kolei w głowach. Rybak zastanawiał się, czy teraz bushi będzie polewać wodą shugenja, ale jakoś patrząc na niego, nie za bardzo potrafił sobie go wyobrazić w takiej sytuacji.

Tak czy inaczej był to dobry moment by uciec. Może starzec mieszkający wśród klifów będzie miał jakieś daikichi? To zdecydowanie poprawiłoby jego los...

Niezdecydowanie jednak zawładnęło rybakiem. Niezdecydowanie w postaci antycznej karłowatej sosny wartej roczny przydział ryżu dla całej jego rodziny. W końcu jeśli Bunzo będzie uleczony, będzie mógł pływać, prawda?
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 04-06-2009 o 15:11. Powód: dodano fragment dla Carn
Tammo jest offline  
Stary 27-05-2009, 23:25   #233
 
Sakura's Avatar
 
Reputacja: 1 Sakura nie jest za bardzo znany
Seirei Mura, dom Doji Taeko, prowincja Wadashi, blisko prowincji Sumiga, terytorium Klanu Żurawia; 24 dzień miesiąca Shiby; lato, rok 1112, wieczór.

Porozmawiamy o tym dziś jeszcze…
W myślach Sakury kołatały się słowa pani Taeko.
O czym matka chciała tamtego dnia z nią porozmawiać? Co było w jej głosie, na który wtedy nie zwróciła uwagi? Czy wizyta nieznanego Kakita miała związek z nią? Z Sakurą? Co tak ważnego pobrzmiewało w głosie Okaasan? Czym było to coś, co tak rzadko słychać było w jej melodyjnym, pięknym głosie?

"Okaasan...– matko… "
Dziewczynka, patrząc na pola ryżowe, wspominała jej delikatny głos. Tak się cieszyła, gdy ta spędzała z nią kilka chwil, siedząc w ogrodzie, w ciepłych promieniach Matki Amaterasu, spływających na ich kolorowe szaty i opowiadała o ziemiach Żurawia. Była wtedy taka szczęśliwa… i dumna, że zwróciła na siebie uwagę tej pięknej kobiety. Ba! Więcej! Widziała, że pani Taeko uśmiecha się przy niej!
Sakura-chan… Jak przyjemnie było słyszeć z jej ust to pieszczotliwe określenie…”
Myśli dziewczynki przeplatały się, przechodząc od ostatnich wydarzeń, do chwil szczęścia. Jej budzący się dopiero do dorosłego życia umysł był przemęczony. Bronił się przed kolejnymi, trudnymi sprawami, jakie zielonookie „utrapienie” chciało rozważać, zanurzając się we wspomnieniach z przyjemniejszych czasów. Bardziej beztroskich. Takich, do jakich Sakura długo nie wróci… o ile w ogóle kiedyś dane jej będzie poczuć się tak beztroską, wolną i… bezpieczną. Tak jak przy boku Eigena i bushi z jego oddziału.
Łzy zaszczypały w oczy, gdy wspomnienie śmierci Eigena ukłuło w duszy.
„To niesprawiedliwe! To niesprawiedliwe, żeby tak szargać jego imię! Był bohaterem! Był wielkim bushi, oddanym rodzinie, swojemu dajmio i swojemu klanowi. Był oddany busido i przodkom. Nigdy się im nie sprzeniewierzył! Dlaczego ktoś jest tak podły, żeby go oczerniać?!”
Dziewczynka nie mogła pojąć całej, coraz bardziej zagmatwanej sytuacji, w której się znalazła. Mimo, że od jej wymarszu minęło ledwie pół dnia, już tęskniła. Tęsknota i poczucie dojmującej straty przepełniało jej serce. Wiedziała, że jest zdana tylko na siebie. Wiedziała, że nie ma już nic. Nie ma rodziny, nie ma nazwiska, nie ma twarzy. Ma tylko swój honor i misję. Nie wiedziała jeszcze, jak ją wypełni. Nie majaczył w jej głowie nawet zarys możliwości jej spełnienia. Mimo to, wiedziała, że tak musi postąpić.
Teraz w pełni sobie uświadamiała, jak mało znaczy. Określenia, wyraźnie niepochlebne, jakie do niej docierały podczas drogi, były przykre. Ignorancja ze strony samurajów, była przykra. W ciągu kilku godzin, z córki szanowanej w najwyższych kręgach damy, stała się wyrzutkiem. Kimś niegodnym nawet spojrzenia. Szczery żal i smutek zagościł w wyrazistych oczach dziecka. Dziecka… a może młodej dziewczyny. Żadne dziecko nie rozmyśla o takich sprawach, jakie zaprzątały głowę Sakury. Żadne dziecko nie bierze na siebie takiej odpowiedzialności.

„Nie pozbawię Cię zaproszenia na przyjęcie w imię naszej przyjaźni i dla ocalenia Twej twarzy.”
Dziewczyna myślała o słowach, usłyszanych przed przyjęciem. Kakita, który odwiedził panią Taeko był wieczorem w sali. Przynajmniej tego mogła być pewna.
„Ilu Kakita tam było? Kto poza Hatamai? Kto z nich mógł nazwać siebie jej wieloletnim przyjacielem?”
Nowe fakty docierały powoli do młodzieńczej świadomości.
„Czy to na pewno Hatamai? Czy on byłby zdolny tak rozgniewać matkę i rzucić się na nią?„
Pytania cały czas kłębiły się w małej główce. Nie mieściło się w niej, żeby tak oddany adorator jak Kakita Hatamai był zdolny do podniesienia ręki na swoją boginię. Sakura coraz bardziej powątpiewała w swoją wcześniejszą logikę. Próbowała sobie wyobrazić ojca, który mógłby sprzeciwić się matce i sprawić, aby zaczęła się przed nim bronić. Choć nie widziała, Sakura domyślała się, że w pokojach matki miała miejsce przemoc. Siła. Choć może nie desperacka, ale na pewno czynna. Słowa, najwyraźniej komuś nie wystarczały. Ktoś nie mógł pogodzić się z odmową. Albo nie rozumiał znaczenia krótkiego „nie”. Dziewczyna nie mogła sobie wyobrazić, żeby Eigen sprzeciwił się pięknej Taeko. Za bardzo ją kochał. Za bardzo szanował. Kakita Hatamai był do niego pod tym względem podobny. Zrobiłby dla niej wszystko. Kochał ją…, co Sakura uświadomiła sobie po raz kolejny, z cichym westchnieniem. Im więcej o tym myślała, tym bardziej współczuła temu mężczyźnie. Jak go nie widziała, zaczynała myśleć o nim, jak o człowieku nieszczęśliwym. Jeśli faktycznie był zakochany w matce tak, jak jej ojciec i zachowywał się, choć zuchwale, z szacunkiem, to musiał niewątpliwie cierpieć. Widząc swoją ukochaną z innym. Wiedząc, że należy, do kogo innego… Ale to Eigen był jej mężem!
Dziewczynka nie wiedziała jeszcze, co to męska duma, ale widziała tęsknotę, w oczach niektórych mężczyzn, patrzących na panią Taeko. Widziała ją w oczach ojca. Widziała, jak był szczęśliwy mogąc na nią patrzeć…

Na wspomnienie kuzynów, którzy w mgnieniu oka zjawili się z wizytami w ich nowym domu, na ziemiach Żurawia, Sakura pomyślała o sępach, zlatujących się do padłej zwierzyny… albo krążących nad wycieńczonym zwierzęciem. Kiedyś Shiba Yen, opowiedział jej o polowaniach i o dzikich zwierzętach, ptakach, które czatują na swoją zdobycz, nie mając odwagi zaatakować zdrowego przeciwnika. Wzdrygnęła się wtedy z obrzydzenia, choć siedziała nad malowniczym strumieniem, w górskiej przełęczy w towarzystwie tego tajemniczego bushi.

Sakura potrząsnęła gwałtownie głową, aż zasłona spływająca z ogromnego kapelusza zafalowała wokół jej twarzy, chcąc pozbyć się nieprzyjemnych myśli. Pomyślała o panu Kakita Higeru. Jego uśmiechu, tchnącym spokojem. W jej uszach rozbrzmiał głos, dający ukojenie wzburzonym nerwom, gdy zapraszał na czarkę herbaty w ogrodzie. On, jako jeden z nielicznych, wiedział, jak bardzo Sakura lubiła ceremonię herbaty. Mało kto zwracał na dziecko uwagę, a już w ogóle dorosłym nie mieściło się w głowie, że można celebrować ceremonię w takim towarzystwie. Dojrzałemu samurajowi jednak widać to nie przeszkadzało. Zdarzało mu się zaprosić Sakurę do grona innych samurajów, których gościł w domku herbacianym. Dzięki niemu dziewczyna sama zaczęła dbać o swój wygląd i staranniej dobierać ubiór, barwy. Po raz pierwszy siedziała z nim przy czarce herbaty w oddalonym nieco od miasta sadzie, gdzie zawędrowali piechotą, rozprawiając o wpływie Fortuny Bischamon na mieszkańców różnych krain. Siedziała wtedy swobodnie, w powyciąganym po ostatnim treningu kimonie, nie troszcząc się zbytnio o swoje zachowanie. Później odwiedziła starego mistrza w jego domku herbacianym, gdzie spotkała, ze zdziwieniem, jeszcze jednego, starszego samuraja. Kakita Higeru nic nie powiedział, na temat jej stroju, który wiele nie różnił się od poprzedniego, mimo to, patrząc na dostojne szaty obydwu swoich towarzyszy, Sakura zawstydziła się swojego wyglądu, choć ani jeden nie powiedział na ten temat choćby słowa. Rozmawiali z nią, jakby była jednym z nich, ubranym w odświętne, proste szaty samurajem z dużym doświadczeniem. Na następne spotkanie przyszła w damskim kimonie, starannie uczesana przez Mea, przemieszczając się drobnymi kroczkami i oszczędnymi ruchami wyrażając swoje emocje. Mimo, że damskie kimono nie było jej ulubionym strojem, poczuła się o wiele pewniej. Zwłaszcza, gdy na twarzy niedawno poznanego samuraja, który również i tym razem został zaproszony, zagościł uśmiech pełen aprobaty, a w oczach pana Higeru pojawił się ciepły blask… czyżby dumy? Zachowanie trzeciego z gości, młodego shugenja z rodziny Asahina, pełne usłużnej grzeczności, pozwoliło jej poczuć się po prostu dobrze, mimo braku swobody praktycznego ubrania. Od tamtej pory czasami ubierała się, jak na młodą damę z dobrego domu przystało. Nie często, bo nie często…, ale jednak.

Mimo nowych doznań, jakie stały się jej udziałem podczas tych spotkań oraz licznych i rozmaitych przyjemności, w jakich czasami pozwalano jej brać udział, nie przysłoniły one spokoju i pewności, jakie dawała obecność Eigena.
„Gdyby tu był… Gdyby stał obok, patrzył na te przedstawienia, czy siedział w domku herbacianym, albo choćby przechadzał się po ogrodzie… Wszystko byłoby inaczej.”
Dziewczyna bezwiednie wróciła myślami do Doliny Ośmiu Stawów i spokojnej pewności gór. Tam nie było takiego blichtru, ani przepychu…, ale tam nie był on potrzebny. Wspomnienie spokojnego spojrzenia Eigena, ciszy, jaka panowała wokół, gdy szła z nim na obchód, albo na zwykły spacer, wracało jak wiatr znad przełęczy. Ciche, lekkie, ale jak bardzo intensywne…

Teraz jednak przemierzała trakt, ignorowana przez większość tych, którzy z uśmiechem skłanialiby głowę w jej stronę… albo w stronę jej matki, gdyby wędrowała obok nich jeszcze wczoraj. Spotkanie z chłopcem i określeniem, do kogo należał palankin, wprawiło Sakurę w zadumę. Akodo Rezumori, rikugunshokan Klanu Lwa, jeden z kuge rodziny Akodo, dowódca Drugiego Cesarskiego Legionu… Służyć takiemu panu, to byłoby coś. Tylko, w czym ona mogła być pomocna takiej znakomitości? Przecież nie potrafiła nawet dobrze wykonać kata, nie mówiąc o skromnym dobytku, jaki niosła na plecach. Mimo wszystko, ciekawość jej nie opuszczała. Postanowiła na przyszłość bardziej uważać na słowa i mniej ochoczo odmawiać przy podobnych sytuacjach.
„Czym tak naprawdę zajmują się ronini? Jak zarabiają na życie? Gdzie znajdują pracę?”
Sakura dopiero zaczynała sobie zadawać takie podstawowe pytania, jakie stawiało przed nią jej nowe życie i z lekką przykrością musiała się przyznać do całkowitej niewiedzy w tej dziedzinie. Rozważania jednak nie były tak istotną kwestią, w porównaniu z drugim spotkaniem. Wzdrygnęła się na wspomnienie oczu skorpiona. Kolejne postanowienie, jakie powzięła tego dnia, to unikanie skorpionów w jakiejkolwiek ich postaci. Nie chciała mieć z nimi nic do czynienia. Na pewno nie teraz. Nie w chwili, gdy jej słowo nie miało wartości, a umiejętności szermiercze praktycznie nie istniały. Wspominając niedawne zdarzenie, podjęła jeszcze jedno postanowienie, choć nie było ono ściśle sprecyzowane. Nie wiedziała, czego ten samuraj od niej chciał, ale słowa kobiety nie wróżyły nic dobrego, zwłaszcza w zestawieniu z lubieżnością, z jaką skorpion się jej przyglądał. Nie chciała jałmużny. Nie chciała się też dać wrobić w zobowiązania, jakich nie będzie chciała wypełnić. Przyjmowanie podarków, nie wiedząc, co ktoś chce w zamian nie było dobrym pomysłem. Tylko, czy da się z góry określić, jaka będzie cena za przyjętą pomoc?

Nowa energia pomogła przebyć jej kolejny fragment drogi. Zbliżał się zmierzch i nieubłagana ciemność, zwiastująca noc, zapadała powoli w leśne ostępy, przez które kroczyła. Zaczynała się zastanawiać, co też było w jej zawiniątku, które niosła na plecach. Przez cały dzień była tak zamyślona, że całkiem o nim zapomniała. Gdzieś po drodze napiła się wody z małego strumienia i odpoczęła, ale głód dopiero teraz dał o sobie znać. Wiedziała, że musi się zatrzymać. Musi coś zjeść. Miała nadzieję, że tak blisko najważniejszego miasta całego cesarstwa nie będzie wielu bandytów. Przypuszczała, że gdyby znalazła jakąś stertę gałęzi i zakopała się pod nią, spokojnie mogłaby przespać noc, mając pewność, że nikt jej tam nie znajdzie w nocy, a dzikie zwierzęta nie będą miały jak się do niej dostać. Jednak perspektywa ciepła bijącego od rozpalonego ogniska, była bardzo kusząca. Czarka herbaty, może coś do jedzenia… o ile coś się takiego znajdzie w jej ekwipunku. Przed oczami przemknął jej widok zestawu do parzenia herbaty, jaki zostawiła w domu. W tych okolicznościach całkiem o nim zapomniała. Zabrała go jeszcze z domu, z ziem Feniksa. Ten szczególny prezent był jej bardzo drogi. Nie rozumiała, jak mogła o nim zapomnieć, wyruszając w drogę… Może to jednak nawet dobrze. Przynajmniej jest bezpieczny… Choć czułaby się o wiele lepiej, mogąc z niego skorzystać i na chwilę się odprężyć i odzyskać spokój w tych trudnych dla niej chwilach.

Mimo takich rozmyślań, Sakura wyłapała szelest wśród przydrożnych krzaków. Ręka spokojnie powędrowała do katany. Dziewczynka, mimo młodego wieku, narzuciła sobie dyscyplinę i przygotowała do odparcia ataku. Nie wiedziała, czy obok znajduje się dzikie zwierzę, czy może nadzieja na spokój lasów w pobliżu tak wielkich miast była płonna…
Niska postać, której twarz ukryta pod szerokim rondem kapelusza, z którego spływała szara zasłona, odsunęła się lekko od krawędzi lasu, spojrzeniem zerkając jeszcze na lewą stronę drogi, aby sprawdzić, czy i tam nie kryje się jakieś zagrożenie.
Gdzieś na krawędzi świadomości, przemknęło lekkie zdziwienie…
„Przecież była prawie dzieckiem… Czy nie powinna się bać? Skąd ten spokój?...”
Mimo takich dziwnych rozważań, dobrze wiedziała, skąd. I nie była już dzieckiem. Setki razy powtarzane kata, ćwiczenia w dojo, w domu, w pagodzie ognia, niezapomniany pojedynek z Shibą Taishisogim Ueshinem… wszystko to prowadziło do spokojnego oczekiwania na starcie. Powtórzenia, wciąż i wciąż te same gesty, wpajane przez sensei i szlifowane przed rozpoczętymi wtedy egzaminami dawały właśnie o sobie znać. Nie ważne, że nie ukończyła szkoły. Nie było też istotne, że nie pozwolono jej dokończyć egzaminów. Była bushi. Jej ojciec oddał jej miecze w posiadanie, pozwalając wkroczyć na drogę wojownika. Nie zawiedzie go.

Sakura, sprawdziwszy szybko, czy z drugiej strony drogi coś, lub ktoś się na nią nie czai, odsunęła się nieco od krawędzi drogi. Nie odwróciła się całkiem plecami do strony bardziej „bezpiecznej”, ale większą uwagę skupiła na miejscu, skąd usłyszała szelest. Prawa ręka na katanie, lewa przytrzymywała już obi i say, aby ostrze mogło szybko i gładko okazać się światu. Pamiętała lekcję, jakiej udzielali jej samurajowie z oddziału ojca. Nie pozwoli, aby ostrze na darmo zobaczyło światło Amaterasu. Nie będzie niepokoić przodków, uśpionych w zimnej stali, na jakąś błahostkę. W końcu to może być najzwyklejszy królik, albo zbierający chrust, heimin… Chociaż podobno w okolicy nie ma żadnej wioski… Dziewczyna jednak była zdecydowana, aby nie wyciągać zbyt wcześnie katany. Nikt nie powiedział, że ktoś chce ją zaatakować. Jeśli pierwsza dobędzie ostrza, nawet najbardziej spokojny człowiek może uczynić to samo, gdy zobaczy przed sobą nagle gotową do walki postać.
Jednak… Wiedziała, że jej rozważania są mało prawdopodobne. Szykowała się do odparcia ataku. Miała mimo wszystko nadzieję, że uda jej się uniknąć walki. Nie chciała rozpoczynać swej drogi rozlewając krew… i to już pierwszego dnia.
 
Sakura jest offline  
Stary 08-06-2009, 17:59   #234
 
Wellin's Avatar
 
Reputacja: 1 Wellin ma wyłączoną reputację
Świątynia wiatrów, Kosaten Shiro, Zamek Rozdroży, terytorium Klanu Żurawia; zima, rok 1113, 13 dzień miesiąca Togashi

- Żadne przeprosiny nie są konieczne, Asahina Si-Xin-san. – usiłujący opanować zaskoczenie Hiroshi oddał ukłon głębszy nieco od ukłonu shugenja. Z jednej strony czuł ulgę z wyjścia z niezręcznej sytuacji a z drugiej... o co tu chodziło? - Czynisz mi honor swymi przeprosinami, ale nie są potrzebne.

Hiroshi, będąc Feniksem miał nieraz miał do czynienia z shugenja. I nigdy nie zdarzyło mu się słyszeć w ich ustach takich słów, zwłaszcza wypowiadanych takim tonem. Nigdy. Wobec kogokolwiek. A teraz on sam był ich celem. Młodszy bushi miał tylko nadzieję, że konsternacja nie odbija się rażąco na twarzy.

Jeżeli Shugenja, co nieczęste, popełniał nietakt wobec bushi, zazwyczaj nie czuł się winny i nie przepraszał wylewnie. Jeśli w ogóle. W końcu taka była kolej rzeczy. Żaden chłop przy zdrowych zmysłach nie oczekiwałby przeprosin od samuraja. W podobny sposób bushi nie spodziewa się przeprosin ze strony shugenja. Pomijając oczywiste przypadki gdy bushi góruje statusem wynikającym np. z zajmowanej pozycji. Której to młody Feniks oczywiście nie miał.

Mrugając, Hiroshi otrząsnął się po raz kolejny. Ten dzień był zbyt pełen niespodzianek – a on sam ciągle zapominał o tym co ważne. Właśnie zrobił to po raz kolejny, stwierdził besztając się w myślach. Rozważania na temat przyczyn zachowania Si-Xin można było odłożyć na później. Na przykład na wieczór. Teraz znacznie bardziej palącym problemem był jego ciężki, bolesny oddech.

Tylko jak powiedzieć uzdrowicielowi, żeby zaprzestał uprzejmości i zadbał o swoje zdrowie?!?

- Bardzo szlachetne to... - shugenja zabrakło oddechu, co zamaskował kaszlnięciem. Trenowany w dojo Shiba bushi rozpoznał objawy zmęczenia po wyczerpującej magii nakładające się na odniesione obrażenia - z Twojej strony, panie.

Pomimo zmęczenia i ran, Asahina mówił już równym głosem, choć pogłębione rysy twarzy zdradzały stojący za tym wysiłek.

Po chwili wahania Hiroshi zdecydował, że on sam nie może w grzeczny sposób zaproponować odpoczynku, leczenia czy transportu do Kosaten Shiro – mógł jednak znaleźć kogoś komu pozycja na to pozwalała.

- Asahina Si-Xin san, czy nie byłoby mądrą decyzją złożyć wyrazy szacunku mnichom? i przeprosić ich za naruszenie spokoju świętego miejsca? – zapytał, obserwując zmartwionym wzrokiem zagniecenia kimona na piersi starszego samuraja - Mnisi mają na pewno bandaże, zioła i wszystko co potrzeba by zająć się ranami. I będzie tam także miejsce na odpoczynek nim znajdę lektykę... – Hiroshi odwrócił wzrok – ...lub wóz, którym będzie można przewieźć rannego do Kosaten Shiro. Albo gdziekolwiek znajduje się jego dom.

Starszy shugenja milczał przez dłuższą chwilę, zatem młodzieniec zabrał się do działania. Podnosząc się z klęczek Hroshi spojrzał na sylwetkę kryjącą się za Tori. Patrząc na niepewną, przerażoną twarz, Shiba wskazał końcówką nagamaki ziemię obok siebie – Chłopie. Chodź tutaj. – rozkazał ostro.

Chłop półchodem, półbiegiem pokonał niewielki dystans jaki dzielił go od obu samurajów. Pokłonił się im głęboko, doskonale ukrywając niechęć do swojego się tu znalezienia. Nawet wprawny w obserwacji ludzi Asahina miał nielada problem ze spostrzeżeniem prawdziwych uczuć podbiegającego Daiichi. A ten klął w myślach, klął świat, dwójkę kompletnie tu niepotrzebnych i fatalnie nie na miejscu samurajów, klął drogę, klął Yagumo, Bunzo z jego po dziesięciokroć przeklętą zapalczywością i przeciekającą łodzią, pana Kakeru oraz jego cholerne karłowate drzewko warte roczną ilość ryżu dla jednej chłopskiej rodziny.... wszystko. Daiichi wył niemal klątwy na wszystko co wlazło mu w oczy przez ostatnie kilka godzin a nade wszystko, na swoje niezdecydowanie i własną głupotę.

"NIC dobrego z tego nie wyniknie. NIC!"

Kiedy Hiroshi już miał wydać zgiętemu wpół chłopu instrukcje, za rękaw delikatnie uchwyciła go dłoń Asahiny.

- Za pozwoleniem, Shiba-dono.

Niepewien o pozwolenie na co miałoby chodzić, Hiroshi widząc spokojne i opanowane spojrzenie starszego mężczyzny z pewną ulgą skinął głową. Uzdrowiciel najwyraźniej miał plan.

- Chłopcze - zwrócił się do heimina kapłan - jak mniemam przywiozłeś ze sobą pewien pakunek, który miałeś przekazać temu oto - lekki gest dłonią wskazał nieprzytomnego, który, jakby zdając sobie sprawę, że o nim mowa, lekko zachrapał.

Nie trzeba było być spostrzegawczym, by dostrzec jak heimin zadygotał z wrażenia na te słowa.

- Chciałbym cię prosić, mój miły, byś go tu przyniósł i pozostawił. - Głos Si-Xina był łagodny choć dało się w nim usłyszeć twardą nutę. - Masz moje słowo, że nic ci się nie stanie, a tu - na dłoni mężczyzny pojawiły się dwa miedziaki - jest coś, co powinno wystarczyć by odpędzić głód zaglądający w oczy twojej rodzinie. Nie próbuj jednak uciekać. Jeśli to zrobisz, spadnie na ciebie i twoje dzieci potworna klątwa.

Daichi znieruchomiał, najwyraźniej niepewien, czy najpierw ma pobiec po 'pakunek' czy też odebrać zapłatę. Spojrzawszy przytomniej na Hiroshiego i trzymane przezeń nagamaki, potem na padłego jego ofiarą Bunzo, podjął decyzję i pobiegł ku wózkowi.

Chłop wkrótce już ukazał się ich oczom. Dźwigał niewielki kosz, Sprawność Feniksa w posługiwaniu się nagamaki albo słowa shugenja i jego obietnica zapłaty - albo jedno i drugie - wystarczyły, by pojawił się z powrotem, wbrew sobie.

Bo teraz, po słowach shugenja na temat pakunku nawet Hiroshi widział wyraźnie perlisty pot jaki wystąpił na czoło półczłowieka. I pot ten nie miał nic wspólnego z dźwiganym przez niego koszem. Chłop postawiwszy rzecz przed dwoma samurajami, cofnął się szybko, nerwowo zerkając na broń trzymaną przez Hiroshiego. Asahina spoglądał na kosz w milczeniu, nie uczynił jednak nawet jednego ruchu w jego stronę, a kiedy Hiroshi chciał postąpić ku przedmiotowi by ukazać jego zawartość kapłanowi, ten powstrzymał go bardzo ostrym ruchem ręki.

- Odwiń rękawy, chłopcze i wystaw przed siebie ręce - rzekł shugenja

Daiichi zmartwiał, słysząc to polecenie. Jego najgorsze obawy najwyraźniej miały się zaraz ziścić! Wiedział, że za kradzież może stracić rękę w najlepszym, a głowę w najgorszym wypadku, natomiast słysząc polecenie shugenja począł gorączkowo zastanawiać się, co mógłby robić nie mając ŻADNEJ dłoni?

Nie mając pomysłu jak uniknąć kary, bardzo powoli i wyraźnie się trzęsąc, począł podwijać rękawy...

Hiroshi na ten widok nie zdołał opanować zatchnięcia się ze zdumienia. Ramiona chłopa na jego oczach zaczęły krwawić z licznych śladów ugryzień. Ciemna, czarna niemal krew (zmieszana z czymś najwyraźniej) powoli spływała ku dłoniom, po palcach, skapywała z cichym plaskiem na ziemię, tłustymi, wielkimi kroplami.

Daiichi spojrzał podejrzliwie na wojownika i swego niedoszłego kata. Ten zachowywał się conajmniej dziwnie. Spoglądał na jego ręce tak, jakby pierwszy raz ręce na oczy widział. Trochę podobnie do tego, jak niedawno spoglądał na czarownika - niczym cielę w malowane wrota. Na wszelki wypadek Daichi odwrócił dłonie, przyglądnął się im zmieszany reakcją samuraja, lecz pomimo skrupulatnych oględzin, nie znalazł na nich nic szczególnego. Ot, blizna po cepie, parę psich ugryzień, trochę zadrapań po ostatniej pracy w polu...

- Wszystko w porządku, Shiba-dono? Zbladłeś. - rozległ się głos Asahiny. - Chłopcze - kapłan odezwał się do heimina - zdejmij wieko z kosza i pokaż co masz tam w środku.

Wezwany nie wahał się szczególnie, rad mieć to już z głowy i znaleźć się jak najdalej od tego dziwnego towarzystwa, z bu bądź i bez nich. Raz, dwa, wieko było zdjęte, a ramiona zanurzyły się w koszu wyciągając na wierzch...

Potężnego węża.

Stworzenie owinęło się wokół jednego z ramion półczłowieka, z zaciekłością zatapiając długie niczym mały palec Hiroshiego zęby jadowe nieco nad jego łokciem. Głowa zwierzęcia ledwo zmieściłaby się na dłoni Hiroshiego, zaś całkowite milczenie tak gryzionego, jak i gryzącego był wręcz upiorne.

Z trudem przełykający Hiroshi spoglądnąwszy na twarz chłopa, zobaczył iż jest ona jedynie wykrzywiona wysiłkiem, jaki ten musiał włożyć by dźwignąć odpowiednio wysoko... drzewko bonsai? Czy ten półczłowiek był ślepy!?

Jakby czując pełne niedowierzania spojrzenie, głowa węża na moment odwróciła się w stronę młodego bushi i shugenja. Żółte, pałające inteligencją i świadomością gadzie oczy zwróciły się na chwilę w stronę obserwujące dwójki by powrócić do kąsania ofiary.

Hiroshi mimowolnie cofnął się o pół kroku. Teraz już potrafił docenić co czuły ptaki zamierające w bezruchu pod hipnotycznym spojrzeniem węża. Nieruchomym, bezdusznym, pozbawionym choćby drobiny uczuć. Gadzim. Jakkolwiek straszne potrafiły być węże, wraz z ich martwym spojrzeniem, były tylko zwierzętami, pozbawionymi rozumu czy świadomości. Jednak ta sama bezbrzeżna bezduszność połączona ze jasno widoczną w oczach >tego< gada świadomością i inteligencją tworzyła istotę, której Hiroshi nie potrafił określić inaczej niż za pomocą słowa „zło”.

Daichi patrzył na wgapiającego się w niego samuraja z konsternacją. Następnie ze strachem obejrzał się za siebie. Pusto. Na co ten samuraj się tak rozdziawia? Najpierw bije, potem się gapi, potem grozi, a teraz stoi z otwartą szczęką i znowu się gapi. I cały przerażony. Ha, jednak się boją! Tylko czego? Przecież nie koszyka! A ten drugi tylko się patrzy na pierwszego! Gdyby tylko miał wolne ręce, Daichi poskrobałby się po głowie. O co tu do wszystkich Oni i Fu-Lenga chodziło? Po chwili zdecydowawszy, że to nie na jego głowę podniósł bonsai nieco wyżej z nadzieją, że dotknięci po głowie panowie-samuraje w końcu zrobią co mają zrobić i puszczą go wreszcie. Miał tylko nadzieję, że shugenja nie kłamał co do krzywdy i pieniędzy.

Hiroshi patrzył z osłupiałym niedowierzaniem jak gad wspinał się coraz wyżej po, krwawej, broczącej czarną posoką ruinie ramienia rybaka kąsając raz za razem. W ciągu kilku sekund łeb węża dotarł na wysokość twarzy półczłowieka. Widząc jak przymierza się do uderzenia mogącego wykłuć oczy lub przebić kłami jadowymi szyję młody bushi wyrwał się z bezruchu. Wiele widział, wiele przeżył, ale patrząc na złe błyski wężowych oczu po prostu nie mógł stać obojętnie i pozwolić gadowi zatopić kłów w oczach półczłowieka.

Nim jednak Shiba Hiroshi zdążył zrzucić pokrowiec z nagamaki do końca, na pięści zaciśniętej wokół broni poczuł nacisk delikatnej dłoni kapłana, która pewnym ruchem odsunęła jego broń spoza zasięgu drugiej dłoni - tej, która miała dobyć ostrza i wyprowadzić cios.

- Shiba-dono, za Twoim pozwoleniem, chciałbym tą sprawą zająć się sam.

Młody bushi wciąż wpatrzony w maltretowanego chłopa mógł tylko zacisnąć zęby i skinąć głową. Odwracając się w stronę shugenja i jego łagodnego, spokojnego spojrzenia wysiłkiem woli rozluźnił napięte mięśnie i wypuścił wstrzymywane w płucach powietrze.

- Hai, Asahina Si-Xin-dono. – powiedział spokojniejszym już, kontrolowanym głosem. Ten dzień obfitował w chwile słabości. Dobry bushi winien okazywać dyscyplinę, tymczasem on... Hiroshi odgonił od siebie te myśli. Na wstyd będzie na to czas później.

Shugenja upewniwszy się, że bushi pójdzie za jego radą, podziękował skinieniem głowy i odwrócił się w stronę półczłowieka, który - bardzo rozsądnie - widząc zmagania panów samurajów przy broni odsunął się o parę kroków.

- Podejdź - rzekł spokojnie. Półczłowiek, nierad, musiał usłuchać wezwania. Shugenja odebrał odeń drzewko, na co wąż błyskawicznie począł odwijać się z ramienia półczłowieka, wyraźnie dążąc do przeniesienia się na Asahinę!

- Nazywam się Asahina Si-Xin i jest mym zamiarem zwrócenie Cię tam, gdzie przynależysz - formalnie przemówił shugenja, kłaniając się trzymanej roślinie.

Daichi rozdziawił usta, po czym przytomnie je zamknął i skłonił się drzewku głębiej. A może trzymającemu je? Ciężko było to orzec. Wąż znacznie spokojniej oplótł shugenja, ułożywszy swą głowę na jego ramieniu. W tej pozycji, co z niepokojem zauważył Hiroshi, niewiele potrzeba było by paskudnie wyglądające kły jadowe wbiły się w osłoniętą jedynie wysokim kołnierzem szaty szyję Si-Xin-dono. Ten jednak nie czynił stworzeniu żadnych wstrętów, miast tego zwróciwszy się karcąco do chłopa:

- Jesteś głupcem, który nie wie z czym igra! Powzięty przez was zamiar sprowadził na Ciebie klątwę i jeśli mnie nie wysłuchasz, stracisz władzę w ręce, rybaku, a potem umrzesz. Tu masz obiecane bu, a oto co zrobisz. Po pierwsze, zabierzesz tego nieszczęśnika do mnichów i powierzysz go ich pieczy. Daję Ci jeszcze jedno bu, które im przekażesz wraz z moją uniżoną supliką o ich opiekę nad nim. Po drugie, natychmiast jak wrócisz do domu, zajmiesz się swoją drugą córką i zaprowadzisz ją do medyka. Nie poprzestaniesz na tym!! W jej intencji zapalisz kadzidełko w każdej kapliczce Ebisu jaką mijałeś po drodze od domostwa pana Kakeru do swojego domu, w swoim domu zapalisz kadzidełko tam, gdzie stało drzewko, a potem zapalisz je na każdej kapliczcze Ebisu, jaką mijałeś idąc z domu tutaj! Rozumiesz, nieszczęsny głupcze? Kiedy to już zrobisz, każdego poranka przez siedem dni, masz mnie odnajdywać i prosić o rytuał oczyszczający.

Chłop potakiwał donośnie i posłusznie, nie ociągając się i potwierdzając każdą otrzymaną instrukcję. Hiroshi widział jednak wyraźnie, że jego powaga i skrucha dotyczą raczej sytuacji w jaką wdepnął, niż klątwy o której mówił mu shugenja. Nie zmieniało to jednak faktu, że pokłonił się do ziemi, podziękował grobowo poważnym i chropawym głosem i natychmiast zajął się konfratrem, jak mu polecono.

Shugenja skinął głową, ułagodzony, i kiwnął na Feniksa, ruszając w drogę powrotną. Kiedy odeszli już kawałek, Shiba przełknął donośnie ślinę i zapytał, nienawidząc lekkiego zająknięcia się w swoim głosie:

- Czy... nie lepiej bym ja poniósł drzewko, panie?

Asahina przystanął, spojrzał nań. Znad jego ramienia uniosła się gadzia głowa, wysunął rozdwojony język. Syk węża pełen był złości, a pionowe źrenice wpatrywały się w bushi.

- Co właściwie widzisz, Shiba Hiroshi-dono? - zapytał zaintrygowany kapłan.

Hiroshi poczuł się, jakby ktoś uderzył go w brzuch. No tak. To było w pewien sposób naturalne pytanie, biorąc pod uwagę wydarzenia ostatnich chwil. Poczuł pot na karku, gdy gorączkowo szukał słów. Si-Xin ubiegł go.

- Gomen-nasai, panie, znowu moja bezmyślność i pytanie wprost. Przepraszam. Widzisz, drzewko, jakie trzymam w dłoniach, pozostaje w rodzinie pana Kakita Kakeru od wielu pokoleń. Dawno temu, daimyo przodka pana Kakeru, otrzymał je w prezencie. To starania jego wasala utrzymały drzewko przy życiu i umożliwiły mu rozkwit, zaś delikatność i dyskrecja tego samuraja spowodowały, iż to jego daimyo okrył się chwałą za taką dbałość o otrzymany prezent. Daimyo z wdzięczności ofiarował drzewko swemu słudze i jego rodzinie, gdzie pozostawało odtąd.

Podjąwszy dalszy marsz, przeszli parę kroków w milczeniu. Hiroshi czekał, niepewny czy to koniec opowieści. Jak się okazało, słusznie.

- Kilkanaście pokoleń temu, inny przodek pana Kakeru, natknął się w swoim domu na węża. Gad słabował i szukał schronienia w najcieplejszym miejscu w całym domostwie. Traf chciał, że najbardziej nasłonecznione było miejsce, w którym znajdowało się drzewko. Służba chciała ubić gada, lecz pan domu zabronił. Rzekł, że rozpoznał w wężu jednego ze sług Pani Ebisu, i pielęgnował go własnoręcznie, bo służba bała się podejść do rozdrażnionego i zaniepokojonego gada. Słyszałem opinie, że pan Kakeru musiał po prostu jakoś obłaskawić stworzenie, by móc należycie zajmować się drzewkiem - kapłan uśmiechnął się - ale jakkolwiek by nie było, wąż dożył spokojnej starości i zmarł przy bonsai, przy którym go znaleziono. Nie zdziwiłbym się, gdyby w tej ziemi, w której tkwią korzenie tej sosny, były jego kości. Mówią, że pani Ebisu to Fortuna heiminów, lecz faktem jest, że zdarzenie, o którym Ci opowiadam, Shiba-dono, miało miejsce w czasach wielkiej plagi i z całego klanu, to ziemie przodka pana Kakeru i jego plony pierwsze podniosły się z choroby.

Asahina zamilkł, a spoglądając na Feniksa zdawał się czekać na komentarze.

Słuchający każdego słowa Hiroshi skinął głową.

- Jeżeli więc wąż był sługą Ebisu, a dobra fortuna jaką przyniósł rodzinie pana Kakeru trwała długo po jego śmierci... – młody bushi przerwał na chwilę - Możliwe, że śmierć ciała nie oznaczała końca. Być może wąż pozostał z rodziną. Możliwe iż jako jej strażnik, bądź jako część obudzonego Kami bonsai. A być może po prostu śmierć nie znaczyła wiele dla sługi Pani Ebisu i wąż po dziś dzień wygrzewał się w najbardziej słonecznym, najcieplejszym miejscu domu rodziny pana Kakeru.

Hiroshi spoglądał z respektem na umięśnione, łuskowate zwoje gada, żółte, pełne złości oczy i ostre, pełne jadu kły.

- A raczej wygrzewał się do momentu gdy jego wypoczynek został zakłócony.
 

Ostatnio edytowane przez Wellin : 11-01-2010 o 23:48.
Wellin jest offline  
Stary 12-06-2009, 17:08   #235
 
carn's Avatar
 
Reputacja: 1 carn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwu
Wioska we mgle przy zejściu z Shiro Togashi, prowincja Yamatsuke, terytorium Klanu Smoka; wieczór trzeciego dnia miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114.

Na Ogień i Wodę cóż to za nowe szaleństwo Los ustawił na jej ścieżce? Wioska potępionych? Cóż uczynili ci chłopi by narazić się na taką klątwę swego suwerena? Były to wszystko niewiadome, ale nie najistotniejsze: Dlaczego przeszli mieszkańcy tej wioski postanowili swe żale, prośby i klątwy skierować ku młodej Togashi? Kyoko łudziła się iż duchy atakują w ten sposób każdą napotkaną istotę żywą nie potrafiąc w swym szaleństwie rozróżnić ich od treści swych majak. Tylko czy wzywany przez nich z taką żarliwością suweren nie powinien mieć imienia? Wprawdzie chłop nigdy nie zwrócił by się do swego pana inaczej niż Mirumoto-sama ale czy wśród całej zawodzącej wioski nie powinna trafić się choć jedna bardzie zdesperowana dusza gotowa wykrzyczeć imię swego oprawcy? W końcu w historii istniał tylko jeden człowiek mieniący się tylko Mirumoto, ale na Fortuny, Kyoko nie zamierzała nawet wyobrażać sobie pierwszego z popleczników Kami Togashi jako posiadacza ziemskiego rzucającego klątwy na krnąbrnych poddanych. Poza tym cóż miało to oznaczać, nie licząc świadomości pogłębiającej się w umyśle dziewczyny paranoi? Nie była Mirumoto. Nie posiadała włości. Na dusze tej wioski w niebiańskim porządku była w zasadzie na poziomie tych ludzi. Zacisnęła dłoń na rękojeści miecza szukając samookreślenia. Nie pomogło. Nawet dla tego Daisho była jedynie powiernicą jeszcze długo, a może tak na prawdę nigdy, niezdolną do wypełnienia nałożonych na nie przyrzeczeń. Przed oczami stanęła mu twarz jednorękiego szaleńca, niegdysiejszego bohatera wojny z Klanem Lwa, który wręczając jej te miecze szydził z niej i jej dwóch dróg z których nie potrafiła żadnej odrzucić. On potrafił. Poświęcił dla swego talentu wszystko, zdrowie, przyszłość, sam talent, na honorze i chwale kończąc. Wrak, którego bawiło jej niezdecydowanie i drażniła gotowość do szukania innych niż jego ścieżek. Próbowała zaczerpnąć tchu by rozjasnić umysł lecz mroźne powietrze zamiast wspomóc okradało ją z kolejnych ochłapów ciepła. Należało odejść. Wprawdzie nie miała doświadczenia w radzeniu sobie z potepionymi duszami, ale jeśli duchy chciały czegoś tak niewielkiego jak jej odejście należało to zrobić. Być może przywiązane do tego miejsca nie zechcą podążać za nią...

Uciekaj, ty, która rozbudziłaś jego gniew!

Odeszła starając się nie słyszeć, co do niej wołają...
 
carn jest offline  
Stary 15-06-2009, 16:53   #236
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Dom Kakita Kakeru, Kosaten Shiro, Zamek Rozdroży, terytorium Klanu Żurawia; zima, rok 1113, 13 dzień miesiąca Togashi

Opowieść wciągnęła młodego Feniksa na tyle, iż zapomniał on o stanie swojego towarzysza. Dopiero przeciągające się milczenie po jego słowach przyciągnęło jego spojrzenie na idącego obok shugenja. Shiba szybko dostrzegł, iż ten nie odpowiada, bo ledwie łapie oddech. Hiroshi zatrzymał się natychmiast, rozglądając. Byli niedaleko Kosaten Shiro, lecz pozostawał do miasta jeszcze kawałek, do tego gdzie mógł leżeć dom pana Kakeru? W mieście? Poza nim?

"Przyda nam się wóz", pomyślał Feniks, dokładnie wtedy, gdy dał się słyszeć turkot kół.

W chwilę później obaj samurajowie jechali już wozem, wśród worków ze ziarnem i beczek z wodą. Nawet przy wsiadaniu na wóz shugenja ledwie co zdołał wykrztusić dziękuję, ale nie wypuścił z rąk drzewka ani na chwilę. Na szatach Asahiny pojawiły się pierwsze ślady potu, a obserwujący go Hiroshi zastanawiał się, czy wąż może coś ważyć? Jeśli tak, bushi obstawiał, że jest największym z ciężarów, jakie zdarzyło się dźwigać zmęczonemu shugenja.

Shiba oczekiwał, że wskazywanie drogi będzie kłopotem, ale czarownik poradził sobie także i z tym. Musiała jednak upłynąć dłuższa chwila, nim Asahina zdołał podjąć wątek.

- Ująłeś to całkiem dobrze, Shiba-dono. Wskutek tych wydarzeń, strażnik domostwa stał się aramitamą. Dlatego tak ważne jest, by odnieść drzewko nienaruszone. Osobną sprawą jest kto wpadł na pomysł i zainspirował do zbrodni tych dwu nieszczęśników.

Melancholia zabarwiła głos Żurawia, a jego wzrok sposępniał, gdy mężczyzna pogrążył się w rozmyślaniach, które trwały aż do celu ich podróży.

Domostwo pana Kakeru mieściło się w dzielnicy świątynnej Kosaten Shiro, nieopodal Świątyni Siedmiu Fortun, jednego z bardziej reprezentatywnych budynków Zamku Rozdroży. Wobec splendoru świątyni, jej czterech dachów, licznych zdobień, rynien rzeźbionych w fantastyczne stworzenia, maksym i szyldów malowanych złotymi i srebrnymi farbami, wobec jej wspaniałego ogrodu, posesja pana Kakita była naprawdę prostym domem, bez choćby jednego piętra, którego ogród mógł nawet nie należeć do niego, lecz do samej świątyni. Wszystko to tknęło Hiroshi, lecz nim zdołał poukładać odczucia, cichy jęk zeskakującego z wozu kompana przywrócił go do 'tu i teraz'. Prawe ramię Asahiny opadło bez czucia, albo wyczerpane ciężarem węża i bonsai, albo samego bonsai, toteż gdy mężczyzna zsiadał, nie mógł się nim posłużyć - wskutek czego bardziej się zsunął z gracją worka ziemniaków, niż zeskoczył. Zamaskowawszy słabość dziarskim ruszeniem dalej mężczyzna wkroczył na teren posesji, gdzie zatrzymał się gwałtownie, unikając zderzenia z wychodzącym stamtąd świetnie ubranym młodzieńcem. Ten uśmiechnął się na moment, cofając się uprzejmie i zapraszając wchodzącego.

Uśmiech i uprzejmość zniknęły niczym rozwiany pył z jego twarzy, gdy dostrzegł przyciskane przez shugenja do piersi drzewko.

- Ależ! Ależ jak to! - krzyknął zaskoczony - Ojcze! Ojcze! Zawołaj ojca, prędko! - rzucił do zaciekawionego służącego, zwabionego podniesionym głosem.

Asahina skłonił się młodszemu Żurawiowi mówiąc:

- Panie, jak sądzę rozpoznałeś własność swego drogiego ojca, którą chciałem zwrócić.
- Jak najbardziej, dzięki ci panie - młodzian oprzytomniał dość szybko, a objąwszy wzrokiem obu przybyszy wyciągnął dłonie po drzewko - Pozwól, proszę...

Jednocześnie; wąż uniósł głowę i Asahina pochylił swoją w ukłonie.

- Strasznie mi przykro, szlachetny panie, racz wybaczyć moją niezręczność. Przyjąłem na siebie zobowiązanie zwrócenia drzewka własnoręcznie na jego miejsce spoczynku, nie pomyślałem wtenczas o niezręcznej sytuacji w jakiej stawia to Ciebie panie, za co przepraszam. Jest mi niewymownie wprost głupio.

Młodzian odstąpił, zaskoczony żarliwością przeprosin, by po chwili zapewnić, że ależ skąd, i ponowić zaproszenie do środka.

Następne chwile musiały być niewątpliwie trudne dla shugenja. Przeprosiwszy młodzieńca, chwilę później stanął przed samym panem Kakeru, mężczyzną około czterdziestoletnim, o poważnym (i sceptycznym) spojrzeniu brązowych oczu. Hiroshi, porównując ojca i syna stwierdził, że jasne oczy i pociągła twarz młodszego Kakity raczej przynależy do matki, starszy z rodu bowiem miał ostrzejsze i regularniejsze rysy. Osobowość młodziana była też pogodniejsza niżeli surowego i poważnego ojca. Wreszcie, młody Kakita był też zdecydowanie mniej spostrzegawczy, bo jego przydługa relacja kto przybył i z czym, okraszona opisem własnego zaskoczenia na widok drzewka, o którym mniemał iż spoczywa bezpieczne w domu, przytrzymała Asahinę i Shibę stojących w korytarzu domu pana Kakeru, podczas gdy syn streszczał zdarzenia ojcu. Na usprawiedliwienie gadatliwego dzieciaka (Hiroshi poźniej dopiero miał uświadomić sobie, że ocenia tak osobę starszą od siebie o przynajmniej dwa lata) można policzyć jedynie fakt, iż w trakcie rozmowy, Asahina siłą woli zdołał przezwyciężyć bezwład prawej ręki, dlatego jego kiepska kondycja mogła ujść niezauważona. Nawet Hiroshi mógł jedynie podejrzewać, że nie jest ona jeszcze w pełni sprawna.

Wymiana uprzejmości z Kakita Kakeru była krótka, panowie skłonili się sobie, Asahina niżej niż Kakita, który dostrzegłszy to, zręcznie pogłębił swój ukłon, następnie Kakita skłonił się Shibie, który skłonił mu się niżej. Kiedy już złożono drzewko, Si-Xin skłonił się mu, a wąż spełzł z jego ramienia by owinąć się wokół donicy. W trakcie tego ruchu bladł coraz bardziej, aż w końcu jego łuski stały się mlecznobiałe. Hiroshi z zaskoczeniem przypomniał sobie, że widział już kiedyś takiego gada, jeden z zielarzy jakiego odwiedził jeszcze przed przeprowadzką do Reihaido Ki-Rin, chował takie zwierzę dla jego skóry, na bazie której tworzył rozmaite odtrutki. Wąż ten kompletnie nie miał jadu, był też na większość jadów odporny.

Zwierzę tymczasem zadowolone ułożyło się wokół sosny... i zniknęło w ostatnich promieniach zimowego słońca.

- Panowie, pragnąłbym wyrazić mą wdzięczność za zwrot mojej własności. Aby uczynić to stosownie, czy mogę zapytać z kim mam przyjemność i w jakich okolicznościach znaleźliście to szczególne drzewko? - zagaił Kakita Kakeru, wnikliwie obserwując gości.
- Panie, nazywam się Asahina Si-Xin, zaś ten dzielny człowiek stojący obok to Shiba Hiroshi. Składając parę dni temu wizytę w niedalekiej świątyni dowiedziałem się o wydarzeniach, jakie wzbudziły gniew Pani Ebisu. Podążając tym tropem, udało mi się odnaleźć drzewko. Muszę tu rzec, że gdyby nie pomoc Shiba-dono, nie udałoby mi się odzyskać sosny, ten młody Feniks całkowicie niepytany udzielił mi swej bezinteresownej asysty z bezbłędnym wyczuciem czasu. - Si Xin uśmiechnął się życzliwie do Feniksa - Drzewko odzyskaliśmy przed... godziną, może nieco wcześniej, za Kosaten Shiro. Od razu skierowaliśmy się też tutaj.
- Asahina Si Xin... hai, słyszałem o tobie panie. - pokiwał głową Kakeru, zaś Si Xin uśmiechnął się blado, potrząsając głową:
- Opowieści jakie mogłeś słyszeć panie, to opowieści o innym człowieku, podejrzewam. Dziękuję też za Twe uprzejme słowa, lecz w tej sprawie jestem jedynie posłańcem. Jeśli miałbym Cię o coś prosić, szlachetny panie Kakita, to o litość dla narzędzi w tej sprawie. Jest w nią zamieszanych dwu heiminów, którzy już teraz cierpią srodze za swoją głupotę i występek. Jeśli zechcesz, oczywiście powiem kto zacz, lecz jeśli nie urazi Cię prośba o litość dla nich, to ją składam. Obaj zostali podjudzeni do czynu przez trzecią osobę, którą uważali, że znali... ale która nie istnieje, podejrzewam przypadek przybranej tożsamości.

Shugenja wdał sie w krótką opowieść, która wyjaśniła pewne rzeczy obecnym. Kradzież została zainstygowana przez kogoś, kto podawał się za heimina imieniem Yagumo. Półczłowiek ten poznawszy kiepską sytuację dwu półludzi podjudził ich do występku, kusząc sporym zarobkiem, rzekomo mając pewnego kupca na drzewko.

- Jeśli wierzyć zeznaniom obu chłopów, to on ukradł drzewko z Twego domostwa panie. Co mnie zastanawia, to fakt iż w jakiś sposób uniknął klątwy... i oczywiście fakt, iż ukradł taki, a nie inny przedmiot, którego wartość... cóż, nie jest materialna.

Młody Kakita wyraźnie miał zamiar wdać się w dywagacje, lecz jego ojciec uciszył go jednym gestem. Powoli skłoniwszy się shugenja, Kakita przesunął wzrokiem po nim, potem uniósł twarz ku Shibie i objąwszy go spojrzeniem, rzekł:

- Rozumiem już kim jest i co dla mnie zrobił pan Asahina. Czy mogę dowiedzieć się, jaka jest Twoja rola w tej sprawie, panie Shiba? I co sprowadza Cię do Kosaten Shiro? To kawałek drogi od najbliższych ziem Feniksa. Zanim odpowiesz, panie...

Odwróciwszy się do syna, Kakita Kakeru rzekł:

- Zadbaj proszę o to, by nasi goście mogli odświeżyć się przed kolacją, jak również o to, by podjęto ich odpowiednio. Jest już zmierzch, zatem jeśli panowie zechcecie uczynić mi honor, z chęcią będę Waszym gospodarzem. Mój dom nie jest może szczególnie reprezentacyjny, ja sam zaś nie piastuję w klanie jakiejś szczególnej godności, lecz moja wdzięczność dla Was nijak na tym nie cierpi, zapewniam. Łaźnia, kolacja, pokoje, wszystko to jest do Waszej dyspozycji.

Powróciwszy wzrokiem do Hiroshiego, zachęcił go do kontynuacji:

- Shiba-san?


Wioska we mgle przy zejściu z Shiro Togashi, prowincja Yamatsuke, terytorium Klanu Smoka; wieczór trzeciego dnia miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114.

Szaleństwo bądź nie, Togashi Kyoko coraz wyraźniej czuła, iż mgła wpływa do wioski dokładnie stamtąd, dokąd ona sama zmierza.

Jeśli nie narastający chłód (na wszystkie Fortuny, jeszcze niedawno byłaby pewna, że taki mróz nie może narastać!), jeśli nie dziwaczny kształt, który zdawał się czatować na tym krańcu wioski, jeśli nie fakt, że minięta przed momentem kuźnia wcale nie znajdowała się na skraju wioski (czy to możliwe, by wzrok tak mylił? kiedy tu przychodziła, kuźnia była przecież jedną z pierwszych napotkanych chat, prawda?); jeśli nie to wszystko, to chyba właśnie reakcje duchów by jej to powiedziały.

Kiedy bowiem, ignorując błagania, klątwy, groźby i prośby, okrzyki i milczące, oskarżycielskie lub (sama nie wiedziała, co gorsze) pełne nadziei spojrzenia na nią skierowane poczęła powolny marsz w tę stronę, stała się rzecz dziwna. Po pierwsze, okrzyki poczęły ustawać. A potem pojawiły się szeptane krzyki, ten specyficzne rodzaje szeptu, których treść jest teatralnie wyraźna, doskonale słyszalna, naładowana wręcz emocjami:

- Mirumoto-sama doń idzie!
- Mirumoto-sama będzie walczył!
- Ale czy można walczyć z mrozem?
- Mirumoto-sama nas uratuje!

Być może ten Los należało wyzwać? Okrzyknąć go, zapytać jakim prawem dybie właśnie na nią, skoro tak ewidentnie się myli? Podjąć tę walkę?

Lecz... w imię właściwie czego? Co w niej miałoby odpowiadać na wezwanie "Mirumoto"? Przecież nie lata spędzone w klasztorze!

- Głupia dziewczyno! Nie umiesz wybierać dobrej drogi, prawda? Na pewno nie umiesz, co inaczej robiłabyś tutaj?! Nie musisz iść by odejść! - staruszka stała niedaleko, wspierając się o swój pokrzywiony kostur, zgarbiona, o ślepych wskutek własnej nienawiści oczach. Zorientowawszy się dokąd dziewczyna zmierza, duch zachłysnął się niemal, roześmiał się, lecz śmiech ten aż dźwięczał od złości.

- Chcesz go wyzwać? Ty? Nieopierzona młódka? Takaś ufna w te miecze? W swoją 'drogę wojownika'? Jesteś taka sama jak on! Dokładnie taka sama! Precz! Precz stąd, Mirumoto!

Każdy heimin wiedział, że powiedzenie takich słów do samuraja, to wyrok śmierci. Stara, z tyloma zimami za sobą, nie mogła tego nie wiedzieć. Ale nawet osoba tak młoda jak Kyoko rozpoznawała ten moment, kiedy cierpienie, lub zaślepienie, wyzwala człowieka z wszelkich okowów. Także tych narzuconych przez tysiącletnie tradycje Niebiańskiego Porządku.

Według prawa ustanowionego w czasach kami jeszcze, ta kobieta mogła teraz zginąć z jej ręki. Według doświadczeń Kyoko jedynie śmierć mogłaby ją uciszyć, teraz, w jej stanie. Inaczej - było pewne, że potok wyzwisk i obelżywego języka nie ustanie. Tylko, czy był to powód, by dźgać kataną? Kogoś, kto mógł być duchem?

- Precz stąd, samuraju! Nie możesz nas uratować! Nie możesz i nie chcesz! Jedyne co możesz, to przynieść nam śmierć! Tylko to możesz komuś dać, prawda - szyderstwo wykrzywiło twarz starej, jad ociekał z jej groteskowo służalczego zwrotu - Mirumoto-sama?



Wewnętrzne dojo posesji Karo Toritaka Takatsukasa, Tani Hitokage - terytorium Klanu Sokoła, poranek, koniec miesiąca Shinjo, rok 1110

- Twój młody towarzysz - zaczęła delikatnym głosem matka chłopca - przewidział, iż nie wszystkie wieści mogą dotrzeć szczęśliwie. To bardzo przezorny młodzian. - Aprobata dźwięcząca w głosie pani domu została jednak odczytana jedynie częściowo. Tam, gdzie matka miała nadzieję, iż przez pochwałę pewnych cech przyjaciela swego pierworodnego odwoła się do tych cech u niego samego, tam młody Basura dostrzegł pochwałę swego przyjaciela, na którą jego zdaniem Dai zdecydowanie zasłużył. Zostawienie drugiego listu, na wszelki wypadek, myślenie wprzód, spoglądanie na sprawy z różnych stron - z tej dwójki było domeną Kakity bardziej niż Toritaki. Choć, przebywanie z Hatsushitą miało to odmienić.

- Co do gaki, to doprawdy paskudne stworzenia. - pani Toritaka uśmiechnęła się, spoglądając na Basurę. - Dlaczego sądzisz, że duch miałby próbować powstrzymać Cię przed przeczytaniem listu? I wreszcie, młody panie, co to za maniery, by siadać do stołu z ostrzem za pasem?! Widział to kto! Twój wuj nigdy sobie na coś takiego nie pozwolił, a widziałam go z tym ostrzem nieraz!

Czułe spojrzenie przeczyło jednak ostrym słowom.

* * *

List Kakita Dai był długi i pełen mieszanych emocji. Żal z wyjazdu mieszał się tam z nadzieją na nauki oraz z obawami, jakie podsuwał młodemu Żurawiowi zdrowy rozsądek. Był to jeden z pierwszych listów od przyjaciela, lecz Basura miał się przyzwyczaić, że o ile Dai mógł powierzyć pismu swoje sprawy, o tyle z cudzymi rzadko się na to ważył, uznając, że inni powinni podjąć decyzje, co z ich spraw może w pismach się znaleźć. Yojimbo matki uzupełniła przekazanie listu krótkim opisem, z którego wynikło iż okazja do wyjazdu trafiła się Dai na tyle niespodziewanie, iż ciężko byłoby mu wytłumaczyć nieobecnemu przyjacielowi, czemu wyjeżdża, zwłaszcza iż Basura wtedy był na wycieczce z Hatsushitą.

Ciekaw słów przyjaciela, Sokół rozwinął list i rozpoczął lekturę:

Drogi przyjacielu,

Znając niepewności okolicy i to, jak ciężko do Waszej pięknej doliny czasem przesłać pocztę, pozwoliłem sobie spisać pewne rzeczy zawczasu. Podobną notkę winieneś - jeśli wszystko dobrze pójdzie - otrzymać drugiego dnia po moim wyjeździe. Wyjeżdżam bowiem, razem z panem Kakita Mineno Yokozuke udajemy się do Twierdzy Oblicza Wschodu, najbliższego Waszym ziemiom zamku Kraba. Nie mogąc pozwolić, by Twoja rodzina karmiła mnie i żywiła, pragnę poszukać tam zajęcia - odkąd bowiem szlachetny gunso wziął Cię pod swoje skrzydła, rozwijasz się. I aby pewien Sokół mógł latać z pewnym Żurawiem, tenże Żuraw musi nauczyć się szerzej rozwijać skrzydła.

Obawiam się jedynie, że praca, jaką tam znajdę będzie pracą dla 'magnatów' Yasuki. Znasz niechęć między naszymi rodzinami, zatem nie będę wiele opisywał - dość rzec, że przecież Wasz najbliższy sąsiad na ziemiach Klanu Kraba to zamek jednego z panów tej rodziny, jeśli dobrze pojąłem wywody bushi Twego pana ojca.

Cóż. Jeśli inaczej rzeczy się nie ułożą, wejdę na drogę wojownika i jako Dai będę szkolił swe umiejętności i nabywał doświadczenie, nawet pod egidą tej rodziny, której mon widzę najniechętniej. W obecnej sytuacji nie mogę liczyć na nauki od sensei mej rodziny, a nie czułbym się zręcznie pobierając nauki tylko z racji naszej przyjaźni. Żal mi natomiast rozstania z Tobą, druhu, jak i z tymi, których zdążyłem obdarzyć przywiązaniem, Twoją piękną matką i wspaniałym ojcem. Proszę, przekaż im me najserdeczniejsze podziękowania. Co prawda mogłem złożyć je osobiście na ręce Twej matki, lecz nie wątpię, że będziesz umiał uczynić to w sposób, który bliższy będzie jej sercu.

Proszę, nie zrozum mnie źle i nie czuj się urażony mym nagłym wyjazdem. Postaram się wrócić jak najszybciej i objaśnić Ci mą decyzję w szczerej rozmowie, natomiast ma droga, to droga Kakita, zaś w Tani Hitokage (przy jego całej urodzie) skrzydła rozwijają Sokoły...

Żegnam się z żalem, lecz jeśli wszystko dobrze pójdzie, powinienem być przy Twoim boku przed powrotem szlachetnego karo

Kakita Dai
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 17-06-2009 o 00:54. Powód: Fragment dot. Basury
Tammo jest offline  
Stary 21-06-2009, 23:44   #237
 
carn's Avatar
 
Reputacja: 1 carn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwu
Wioska we mgle przy zejściu z Shiro Togashi, prowincja Yamatsuke, terytorium Klanu Smoka; wieczór trzeciego dnia miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114.

W zasadzie przestawało mieć znaczenie jaka była prawda. Czy głosy odwodziły ją od obranego kierunku bo prowadził do wyjścia? A może nie prowadził? Nawet jeśli na końcu czekała jakaś personifikacja mrozu, to cóż dało by umykanie w inną stronę? Jeśli rzeczywiście ktoś, coś tak lekko manipulowało siłami natury i to w zimowym ich aspekcie, to czy nie należało założyć, że również lawina była jego dziełem? Prawda była taką, że czekało ją jeszcze wiele dni wśród górskich szczytów i jeśli ta niechętnie ustępująca Wiośnie pora roku będzie chciała ją dopaść zrobi to bez trudu. Poza tym duchy , bo tak postanowiła o wszystkim dookoła myśleć, drażniły ją, a najbardziej szydząca z niej stara. I wcale nie chodziło o to, że usilnie starała się ją obrazić, ale o to, że miała rację nie tylko mówiąc o jej zbyt młodym wieku i drodze wojownika mogącej pojawić się jedynie w przenośni...

- Jedyne co możesz, to przynieść nam śmierć! Tylko to możesz komuś dać, prawda? -

I to bolało najbardziej.

- Hai, Oba-san. Nie może być inaczej, prawda? Posłaniec Fortun. Ta której śladami podążą Emma-O. Ta która nie ogląda się za siebie, bo Przeszłość kroczy przed nią. Nie może mieć więc innego towarzysza. Tak Oba-san. Śmierć. Śmierć jest wśród nas. -

Szaleństwo odmalowało się chichotem na jej twarzy gdy połączyła fakty. "Zabij swoją rodzinę." Oddała w objęcia śmierci i ją i wszystkich przyjaciół. "Zabij swego mistrza." Czyż nie przepadł pod zwałami śniegu? "Zabij siebie." Znowu? Zaiste musiał kroczyć ścieżką oświecenia, jakież znaczenie miała literalność słów mistyków...

Ruszyła dalej przed siebie, jedyną widzianą przez siebie ścieżką...
 
carn jest offline  
Stary 28-06-2009, 01:02   #238
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; pierwsza dekada miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, południe.

- Wiecie , że Strażnica Wschodu nie słynie u nas najlepszą reputacją?

Omal się nie zaśmiał pod maską, gdyż zdał sobie sprawę iż przemawia niemal jak Skorpion.

- To znaczy, chciałem powiedzieć, że w tej twierdzy są najgorsi samuraje jakich gdziekolwiek na terytorium Kraba szukać. A przynajmniej takie wieści słyszałem o tym miejscu. Uwagi czynione nam na Murze
( Krab dobrze wiedział, że jego upokorzenia były niczym wobec tego co przeżywali jego kamraci, szczególnie Manji ) będą niczym wobec tych z jakimi możemy się spotkać w Strażnicy, więc nie dziwcie się niczemu i nie wyciągajcie jakiś daleko idących wniosków na temat Krabów na podstawie tego miejsca. Proszę. – dodał na końcu by nieco złagodzić ton i treść wypowiedzi.

- Ponieważ mam przesyłki do prowincji Doman, być może niegłupim pomysłem będzie przekazanie listów w Strażnicy – w końcu nie leży daleko, ale biorąc pod uwagę zaufanie jakie mogę powierzyć samurajom w tej Strażnicy może lepiej będzie pozostawić je w kolejnym miejscu? Jak myślicie?

Był to dobry moment na poinformowanie towarzyszy o przesyłkach jakie miał do dostarczenia w Doman. Tym bardziej, że Kraba intrygowały podejrzenia o możliwości zastawienia tam pułapki – w związku z misją Smoka i otwartymi podejrzeniami Manjego. Logika Kraba podpowiadała mu, że na zasadzkę lepiej wysłać nic nie wartych kryminalistów ze Strażnicy, ale jego sumienie poszukiwało poparcia u towarzyszy, lub ewentualnego wyprowadzenia z błędnego myślenia.

Odpowiedzi pośpiesznie udzielił Skorpion:

- Panie Hida Akito-san, całkiem niedawno złościłeś się na mnie z powodu żartu z Twojej postury i kosztów utrzymania takiego klo... wielkiego bushi. Teraz podważasz honor samurajów ze Strażnicy Wschodu. Ponieważ obrażasz Własny Klan wierzę, że wiesz co mówisz. Skoro są bez honoru to po co pytasz?

Początkowo słysząc te słowa Akito poczuł się dotknięty. Jego oddech przybrał na sile zaś mięśnie napięły się ogłaszając wszem i wobec gotowość do konfrontacji. Strażnica Wschodu była i tak integralnym miejscem podróży, nie sposób było jej ominąć nie narażając się na przedwczesne podejrzenia, zresztą ucieczka przed potencjalnym niebezpieczeństwem to nie była droga jaką Akito kierował się w życiu. Dalszy tok wypowiedzi uświadomił jedynie Krabowi przyczynę tak niemiłych słów Skorpiona. Skorpion poczuł się dotknięty niewiedzą, tam gdzie opracował już plan starannie omijający i zabezpieczający się przed niebezpieczeństwami powstała luka. Luka którą Akito wypełnił prawdą, której mógł nie mówić jak to zwykli właśnie robić inni samurajowie z Klanu Manjego. Teraz tego pożałował, słowa które skierował do niego Manji mogły być wystarczającym wyzwaniem do walki. Akito ani przez moment nie zamierzał znieważyć własnego Klanu, wiedział, że KAŻDY Klan ma swoje słabości jak i samurajów których wolałby w swoich szeregach nie mieć, albo gdy już są to schować ich jak najdalej od oczu obcych. Dla Akito ani Manji ani Mirumoto obcymi nie byli, ale po uwadze Skorpiona zmieniło się wiele. Manji kontynuował wywód starając się nieco złagodzić ton wypowiedzi.

-To zależy od ciebie czy chcesz zostawić swój honor pod opieką bez honorowych. Gdy wspominałem o najemnych roninach mogących się na ciebie zaczaić nie wspomniałeś nic o całej strażnicy wypełnionej bushi bez honoru - ostatnie zdanie wypowiedział obrażonym tonem. Wydobył z pod zbroi niewielką sakiewkę, w której skrywał Cesarskie Koku, złota moneta Koku ale bita przez urząd Cesarza, a tym samym mająca największą wartość. Manji wywodził się z Rodu, w którym znajomość wartości monet jest podstawową wiedzą, zanim nauczył się poprawnie trzymać miecz potrafił rozpoznać większość monet z całego Rokuganu. - Oto jedyny wyznacznik honoru dla niehonorowych, obiecaj dużo złota i puść z przesyłką to dotrze na miejsce o czasie. Pozostanie ci tylko zapłacić złotem albo zimną stalą. Jeśli się nie myliłem co do próby zabicia ciebie Akito-san i porwania Fukurou-san w tej strażnicy powinno się zrealizować, idealne miejsce na takie przedstawienie - mimo, że czuł narastające podniecenie jego głos pozostawał wciąż o tej samej barwie, pozbawiony emocji.
- Dla mnie to znaczy więcej pojedynków, może być więc całkiem wesoło - dokończył wystudiowanym zawadiackim tonem. - Pewnie obsada gejsz, służby jest również mizerna i zapewne nie ma zbyt wiele alkoholu, a nie wspominając już o dobrych potrawach.


Krab starannie przemyślał odpowiedź Manjego nim postanowił odpowiedzieć. Uspokoił oddech, aby napięcie które przenikało całe jego ciało nie zmieniło jego barwy głosu. Nie chciał zdradzić się z tym jak bardzo jest zdenerwowany odpowiedzią Manjego i co naprawdę by mu zrobił gdyby go tak dobrze nie znał. Bliskie więzi dla Rokugańczyka były jednocześnie błogosławieństwem i przekleństwem.

- Mówisz, że podważam honor mojego Klanu, zaprzysięgnij się więc na Amateratsu, że w Twoim Klanie nie ma miejsca którego nie musielibyście się wstydzić. Zważ jednak przed przysięgą - jeśli się na nią zdecydujesz ( dodał z sarkazmem ) iż Oboje wiemy, iż opium rozsyłane na cały Rokugan pochodzi z Ryoko Owari, oboje wiemy, że miasto jest przeżarte korupcją. A w jakim świetle stawia to Lotną Straż z Ryoko Owari?? To że to miasto jest perłą przemytu opium wie nawet wieśniak z prowincji a Ty zaś obracasz ziarno prawdy przeciwko mnie.

Krab zrobił w tym momencie bardzo obrażoną minę - być może niewidoczną z powodu maski, jednak dla Akito nie miało to znaczenia, zachował się bowiem tak jakby tej maski nie nosił - a przynajmniej na tą chwilę zdarzyło się mu o niej zapomnieć.

-Dobrze więc, nie usłyszysz już nic więcej z moich ust co pomogło by narazić czyjkolwiek honor, choćby po to abyś nie wykorzystał tego w przyszłości Manji –san. Powiem więcej, nie spodziewałem się takiej reakcji po tobie, ale na własne życzenie odcinasz się od potencjalnego źródła wiedzy.

Akito już nieco bardziej uspokojny oczekiwał odpowiedzi Manjego, lub jej braku. Chwilę póżniej gdy nikt już nie patrzył mu się w twarz zasępił się i zasmucił. Wiedział że relacje między nim a samurajem Skorpiona nigdy już nie będą takie jakie mogłyby być. Wiedział iż odtąd każdą informację będzie musiał cedzić lub nawet zachowywać dla siebie, aby Manji nie wykorzystał okazji i nie obrócił jego słów przeciw niemu samemu. Lekcję daną przez Skorpiona potraktował niczym policzek, nauczył się przynajmniej jak go nie wystawiać.

Akito nie zamierzał słuchać się rad Manjego. Monety mogły być dobrym argumentem przetargowym, ale zawsze mógł się znaleźć ktoś kto zaoferowałby więcej. Wolał przekazać listy w kolejnym miejscu, lub osobiście dostarczyć je później. Żaden z samurajów nie podchwycił potencjalnej możliwości zaszkodzenia prześladowcom dlatego też i Krab uznał, iż nie byłoby to właściwym ruchem. Mniemał iż zarówno Smok jak i Skorpion są o wiele bardziej zaawansowani w rozgryzaniu intryg dworskich niż on sam.


Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; pierwsza dekada miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór



Trójka towarzyszy przed zmrokiem dotarła w końcu do gospody. Jednokondygnacyjna budowla pamiętająca czasy chyba samego cesarza Hitomoto. Wskazywała swym wyglądem, iż goście nieczęsto musieli tu zaglądać, lub że zwyczajnie właściciel tego miejsca wolał zeń wyciągać koku niż w nie wkładać. „Na szczęście mają stajnie” pomyślał Akito rad, iż będzie mógł wreszcie zsiąść z konia i pozostawić oba wierzchowce w bezpiecznym schronieniu. „Im też przyda się trochę wygody


Karczma „Słoneczny poranek” była surowej, niemal warownej konstrukcji – jak zresztą większość zabudowań spotykanych na ziemiach Krabów. W każdym razie daleko jej było do płynności i lekkości z jakiej słynęły karczmy Żurawi. Nie była mała, choć być może stwarzała tylko pozory większej z uwagi na fortyfikacje. Z zewnątrz solidne grube drewno , dopiero wewnętrzne ściany nie stanowiły żadnej przeszkody dla intruza. Kamiena stunia i solidna stajnia przylegała do karczmy.

Niewątpliwie "odstającym" elementem całości był tu mnich siedzący pod hikorą. Fukurou niemal natychmiast skierował się ku niemu, trójkę bushi otoczył zapachy z kominka – jak zwykle mieszanka całego bogactwa roślno-zwierzęcego Rokuganu gdy cała trójka stanęła przed obliczem mnicha.

Krab przysłuchiwał się rozmowie toczonej pomiędzy mnichem a Smokiem. Nie zapomniał się też przywitać, choć filozoficzną dysputę postanowił pozostawić filozofom. Jedna z wypowiedzi Smoka przykuła jednak jego uwagę bardziej – pewnie dlatego iż była mu bliska.

- Mój dziadek mówił mi, że pięści wchodzą do rozmowy, gdy zaczyna brakować słów. A na ziemi Krabów zbyt często pięści bywają w użyciu.- odparł Fukurou spoglądając na hikorę.

Krab nie mógł zaprzeczyć prawdziwości tych słów. Zbyt dobrze pamiętał ostatnią sprzeczkę z Manjim i jak bardzo świerzbiły go ręce do najczęstszego rozwiązania jakie stosował. Wiedział jednak, że waga misji jest ważniejsza niż urazy jakie może przyjąć. Zarumienił się wręcz teraz, gdy przypomniał sobie jak niewiele mu brakowało do sięgnięcia po broń, z powodu własnej dumy mógłby zawieść i nie dowieść przesyłek do Daidoji Senzo, daimyo Zamku Goblina. Obecność mnicha siedzącego przy pięknym "bonsai" działała relaksująco więc Akito szybko odepchnął ponure myśli. Postanowił skupić się na działaniu, pozostawił więc pogrążonego w rozmowie towarzysza, po czym poszedł załatwiać formalności związane z pobytem – zaczynając od stajni.


W stajni znajdowały się dwa konie. Młody chłopak zerwał się z siana i padł na kolana bijąc głową w glinianą posadzkę. Akito zsiadając z Syna Wiatru przypomniał sobie o konieczności zakupu jabłek, marchewek czy czegokolwiek czym będzie mógł skłonić go do współpracy. Ostatnio nie stwarzał mu większych problemów za co był mu wdzięczny, choć przez jego ciągłe pilnowanie zaniedbał nieco własnego konia otrzymanego z przydziału w twierdzy. „Nawet nie nadałem mu jeszcze imienia, no ale jak do tej pory nie zdołałem go też poznać…przyjdzie czas i na to”.

- Zaopiekuj się nimi, mają być nakarmione i wyczyszczone. Nie zapomnij o kopytach.

Krab stanowym choć spkojnym głosem przemówił do stajennego. Dźwięk , barwa jego głosu była nieco zniekształcona przez maskę co z kolei stawiło przed nim pytanie na ile był to specjalny zamysł Skorpionów a na ile efekt uboczny. Nie sądził aby Manji lekką ręką zdradził tajemnicę klanu , zresztą kto by Krabowi zagwarantował prawdziwość słów Skorpiona?

Krab ostrożnie odjuczył oba konie ze szczególną uwagą pilnował aby żaden pakunek nie uległ uszkodzeniu. Najbardziej martwił się o urny i persefonę, jednak aby nawet pośrednio nie zdradzać się ze swą misją każdy pakunek bez wyjątku ściągał z koni tak jakby zawierał kurze jaja.

Gdy samurajowie byli już gotowi przeszli do karczmy…
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 30-06-2009 o 21:18.
Eliasz jest offline  
Stary 18-10-2009, 22:08   #239
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; pierwsza dekada miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór.

Od pewnego czasu Manji milczał jak zaklęty, odzywał się jedynie w momentach gdy etykieta nakazywała odpowiedzieć, robił to stosując wyuczone i sprawdzone formułki grzecznościowe. W stajni bez słowa pozostawił Rinoko, dając gestem znak stajennemu aby oporządził zwierze, w karczmie również nie wysilał się na jaką kolwiek rozmowę. Samurajowi z rodziny Kuni, który się przysiadł, także nie zamierzał przeszkadzać dając mu szansę aby opowiadał. Bayushi uważnie przysłuchiwał się każdej rozmowie prowadzonej w zasięgu jego słuchu, mając nadzieję, że usłyszy coś przydatnego. Po posiłku pożegnał swych towarzyszy i Kuni, a następnie udał się do łaźni, nie miał co liczyć na pożądną, gorącą kąpiel, musiał zaspokoić się miską z ciepłą wodą i kawałkiem mydła. Gdy już się umył i ogolił ubrał świerzo wykrochmalone kimono i bezzwłocznie udał się do swojej sypialni. Tam po krótkiej medytacji rozpoczął kata Drogi Skorpiona używając Ai no Atae, który przemycił bez większych problemów chowając go w ekwipunku i udając, że to bokken. Drogę Skorpiona powtórzył trzy krotnie, pierwszy raz normalnie, drugi na kolanach, a trzeci raz na stopach płynnie przechodząc na poziom kolan.

"Zmiana pozycji we właściwym momencie może zapewnić wam zwycięstwo, moi uczniowie. Dlatego musicie nauczyć się wykonywać Drogę Skorpiona na kolanach."

W ciszy swojej sypialni Skorpion mógł w końcu wykonać swoje sekretne sztychy. Jako pierwsze wykonał Osiem Cięć Akodo, była to seria ciosów, a każde ukierunkowane na newralgiczne części ciała. Manji dobrze pamiętał ten pojedynek na śmierć z Akodo, a także ośem blizn, które zdobiły jego skórę. Każde cięcie byłoby śmiertelnym gdyby nie szybkość uników Skorpiona. Serię ośmiu cięć wykonał ośmiokrotnie i bardzo powoli, tak by wykonać je z większą szybkością niż wykonywał je Lew. Kolejny sztych był w iście Skorpionim stylu, nieczyste użycie wakizashi podczas wykonywania piruetu, był to moment w którym przeciwnik szykuje się do odparcia ciosu opadającego z góry, a nie na zaskakujący sztych wakizashi w podbrzusze. Manji nie pochwalał walki dwiema brońmi, jednak dostrzegał wartość w umiejętnym władaniu mieczem przy użyciu jednej ręki. Dawało to możliwość rzucenia nożem, oślepienia piaskiem wymieszanym z solą, lub podstępne wepchnięcie wakizashi w brzuch swego przeciwnika. Na sam koniec wykonał serię podcięć, których nauczył go Togashi-sensei.
Po treningu, który zajął mu ponad dwie godziny, usiadł w pozycji medytacyjnej, siedział dotąd aż jego oddech powrócił do normalnego rytmu.

Przed zaśnięciem przeczytał raz jeszcze ostatni list od Noriko-san. Miał ich wiele ale ten najbardziej lubił, to w tym liście Noriko-san wyznawała swe uczucie. Ten list otrzymał jako ostatni, ten list był przełomowym w ich nielegalnym związku. Zapach listu przywołał wspomnienia wspólnej nocy. Od tamtego czasu nawet najbardziej utalętowana prostytutka nie potrafiła go zaspokoić. Za każdym razem porównywał poduszkowanie ze spędzoną nocą w ramionach Noriko-san. Siedział w pełni zamyślony, niemal czując obecność swojej ukochanej, czując jej oddech na karku, dotyk ciepłych ust, jej ciała. Pojedyncza łza spłynęła po policzku Skorpiona, gdy zaczynał coraz bardziej zagłębiać się we wspomnieniach o ukochanej osobie. Dotkliwe zimno wyrwało go z zamyślenia, a po chwili dźwięk słów.

- Wiele jest pięknego kwiecia na tym świecie, mój drogi Manji-kun. A miłość jest dobra dla głupców.

Manji odwrócił się, ukradkiem chwytając za rękojeść Ai no Atae, w rogu pomieszczenia dostrzegł unoszącą się w powietrzu sylwetkę Bayushi Nanji. Jego sina twarz wydawała się promieniować zimnym, bladym światłem. Ręce w swoim zwyczaju zaplótł na klatce piersiowej, przyglądając się uważnie młodemu Skorpionowi. Manji padł twarzą na podłogę w niskim pokłonie, drżącym głosem wydukał formułkę przywitania.
Nanji nie zwracając na to uwagi, kontynuował.
- Musisz znaleść sobie kobietę, która będzie ciebie darzyła uczuciem, wtedy i tylko wtedy będziesz mógł realizować cele naszego rodu, a ona będzie ci w tym pomagać. Cieszy mnie twój wybór, Manji-kun, bo Shosuro Noriko-san wywodzi się ze znamienitego rodu, lecz jeszcze nie posiada znacznych wpływów, więc zostaw ją w spokoju i zapomnij o niej na jakiś czas, taka jest moja wola. Jednak z całego serca zachęcam cię, abyś rozkochał w sobie jakąś inną niewiastę, najlepej niespełnioną w swoim małżeńskim łożu. - Tu na chwilę przerwał jakby wspominając dawne czasy - choć na początku nie zabieraj się za takie co mają zbyt wpływowych mężów. Tym czasem, chłopcze, kładź się spać, a nad ranem przeproś za swoje zachowanie obu towarzyszy, jesteś bliski aby ich do siebie zrazić i obrazić tym samym mnie. Czy wyrażam się janso Manji-kun?
- Hai, Yorei Bayushi Nanji-sama.
Chwilę później Manji był znów sam w pokoju, choć nie czuł obecności ducha przez jakiś czas wciąż pozostawał w pokłonie.

Rozpalił świece, wydobył przybory do kaligrafii, zaczął pisać listy. Były to krótkie liściki zapraszające na poranną herbatę. Każdy z listów pisał tyle razy aż ich forma była zadowalająca.
Gdy skończył pisanie zaproszeń poskładał przybory do pisania, zgasił świece i ułożył się na spoczynek. Swój materac ułożył tak aby pierwsze promienie słońca padały na jego twarz, zapewniając go, że obudzi się przed wszystkimi.

Nad ranem przywołał sługę, któremu kazał przynieść wszystkie przyżądy do rytuału parzenia herbaty, miskę z wodą, aby jego goście mogli się obmyć z resztek snu, a także śniadanie. Chciał zamówić gejszę, którą poprosiłby aby zagrała jakąś spokojną melodię podczas rytuału i śniadania, jednak okazało się, że nie ma tu gejszy, zrezygnował więc z tego pomysłu. Posłał sługę z napisanymi wcześniej listami zaadresowanymi do Hida Akito i Mirumoto Fukurou. Tak przygotowany czekał na nadejście swoich gości.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.

Ostatnio edytowane przez Manji : 25-11-2009 o 11:40. Powód: Zmiana na temat gejszy, której nie ma
Manji jest offline  
Stary 04-11-2009, 18:19   #240
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; pierwsza dekada miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór.

Fukurou siedział w pokoju w karczmie, nieruchomo niczym posąg. Otwarte oczy pozwalały stwierdzić, że Smok nie śpi. W rzeczywistości „czytał”.
Smok medytował na fragmentem „Niten”. Nie potrzebował do tego zwoju. Znał Niten na pamięć. Każdy znak tego traktatu był wyryty w jego umyśle i duszy. Przez twarz Fukurou przeszedł uśmieszek, gdy ten przypomniał sobie nieudolne próby Manjiego popisania się stylem Smoka. W działaniach i ruchach Skorpiona widać było, jak poznawał inne style. Kradł podpatrując, kradł małpując ruchy innych, kradł nie próbując zrozumieć ducha żadnego z oglądanych stylów. Wyćwiczył się w ich fasadzie nie zagłębiając się w sedno. Bo zagłębianie się w sedno wymagałoby nauczyciela, wymagałoby uznania własnej niedoskonałości, wymagałoby upadnięcia na kolana i proszenia o nauki... wymagałoby pokory. Cechy, której Skorpion nie posiadał. Nawet udawanie pokory wychodziło Manjiemu wyjątkowo kiepsko. Świadczyła o tym sytuacja podczas posiłku w karczmie, drętwe rozmowy, niechętne spojrzenia jakie rzucał Akito rzucał Skorpionowi. Manji znowu go czymś uraził. Smok nie wnikał w to. Roztrząsanie takich spraw nie powinno się odbywać przy obcych. Poza tym...nie są małymi chłopcami, a Fukurou nie jest ich opiekunem. Nie zamierzał się na siłę wtrącać w czyjeś spory.
Powoli nadchodził wieczór, Fukurou wstał i wyszedł z karczmy. Możliwe, że to było pochopne zachowanie, ale chciał się nacieszyć pięknem nocy i samotnością. Odpocząć, zwłaszcza od swych towarzyszy podróży.
Na rosnącej przy karczmie hikorze usiadł puchacz. Nocny drapieżnik swą obecność oznajmił pohukiwaniem.
Smok przyglądał się ptakowi rozmawiając nim w myślach.- „ Czy to ty strażniku? Czy zawróciłeś z krain duchów, by mnie przestrzec? Gdy dorosłem na tyle, by zrozumieć opowieść, byłeś już tylko wspomnieniem. Małą legendą mej rodziny. A teraz ja mam wyznaczać nowe legendy. Nadal nie jestem pewien, czy dokonałem dobrego wyboru. Ale raz podjętej decyzji cofnąć nie mogę. Nie, bez wyraźnego omenu, mój strażniku.”
Sowa odparła pohukiwaniem i odleciała. A Fukurou zawrócił do karczmy.

Noc minęła szybko, a rankiem Smok nie miał czasu by poćwiczyć. Zwłaszcza, że Manji przysłał mu list. Fukurou potarł czoło w lekkim zirytowaniu. Nie bardzo miał ochotę na ceremonię przejść herbaty. Dobrze napić się jej od czasu do czasu, ale dzieki zabiegom Skorpiona pili ją prawie codziennie.
W dodatku powinni wyruszyć jak najszybciej. No i jeszcze ten liścik, zupełnie jakby Skorpion zapraszał kochanków na potajemne spotkanie. Nie mógł zaprosić na spotkanie osobiście lub przez sługę? Po co tyle przygotowań z powodu ceremonii parzenia herbaty, zwłaszcza, że będzie to tylko nieformalne spotkanie.
Fukurou szybko się ubrał i ruszył do pokoju Manjiego. Im szybciej będą to mieli za sobą i im szybciej wyruszą, tym lepiej.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 24-11-2009 o 16:26.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172