Gdy drugi ze świrów padł martwy na ulicę, James rozejrzał się czujnie po okolicy i wyszedł zza skały, ukazując się rannym żołnierzom. Miał nadzieję, że nie trafił na młodych narwańców, którzy widząc go, w panice otworzą ogień - takich idiotów w końcu też na pustkowiach nie brakowało. Właśnie ruszał przed siebie, by do nich podejść, gdy z nieba spadł ognisty deszcz, zamieniając najbliższą część autostrady w płonące pasmo kraterów. Przez moment James patrzył w osłupieniu, nie wiedząc, czy to ostrzał wroga, czy wsparcie sojuszników. W końcu wzruszył ramionami. Nie robiło to teraz różnicy.
Skierował się do liżących rany żołnierzy, przyglądając im się dokładniej; Dwóch mężczyzn, starszy i młodszy, najwyraźniej zachowywało zimną krew, mimo bitewnego zgiełku. Prawdziwi wojownicy... To dobrze świadczyło o nich i całym tym przedsięwzięciu, w które Pastor podczas podróży, wielokrotnie wątpił. Obawiał się tłumów rozszalałych, żądnych wrażeń dzieciaków, przyjeżdżających tu tylko po to, by nastrzelać się z darmowej amunicji. Najwyraźniej nie było jednak tak źle... na razie...
Gdy podszedł bliżej, ujrzał też młodą dziewuszkę, ranną ale chyba niezbyt ciężko, ufryzowaną w modnym wśród smarkaterii stylu. "Mimo wszystko to jednak kobieta" - pomyślał, dotykając rąbka kapelusza i skłaniając głowę w powitaniu. - Pastor Ringstean, do usług - powiódł gorzkim wzrokiem po ich twarzach, dając do zrozumienia, że nie ma ochoty na żadne związane z zawodem i obecną sytuacją żarty. Mimo wszystko cieszył się jednak, że nie przybył za późno i nie musiał odprawiać teraz modlitwy nad ich rozerwanymi zwłokami. - Mieliście dużo szczęścia - spojrzał ze smutkiem na płonące trupy, pokrywające ulicę. Zaledwie minuty wcześniej były całym oddziałem piechoty... - Choć i całkiem nieźle strzelacie - dodał, analizując sytuację i kiwając głową z uznaniem.
W końcu jego wzrok przeniósł się na cieknącą z ran krew - Nie znam się na tym - przyklęknął - ale jeśli mi wytłumaczycie co i jak, to pomogę. Później pójdę zająć się tymi, którzy nie mieli tyle szczęścia, co wy.
Sytuacja była jednak bardziej pokręcona niż się spodziewał. Miał tu zastać maszyny. Złe, mordercze, wyprane z uczuć - nieludzkie. A znowu musiał strzelać do ludzi. Mniejsza o to, że splugawionych - nadal pozostawał niesmak. Gdy uporał się już z rannymi, ruszył w stronę płonących wraków, rozglądając się przy okazji za ewentualnymi niedobitkami. Stanął przed wielkim, pogrzebowym stosem, odruchowo ścisnął ręką nieobecny na jego szyi krzyż i zaczął szeptać, patrząc w płomienie - In nomine patris...
Ostatnio edytowane przez Tadeus : 26-05-2009 o 00:23.
|