Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-05-2009, 20:40   #95
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Lekarz z Dawenvil okazał się wcale zmyślnym jegomościem o młodym jak na ten fach wyglądzie gładkiej twarzy, oraz zdecydowanie londyńskim akcencie. Stłumiwszy ręką przeciągłe ziewnięcie uspokoił obecnych, że żadna z odniesionych ran nie jest niebezpieczna i począwszy od pani Davies, zajął się opatrywaniem obrażeń. Virgil w tym czasie przebywał w pokoju Ady, która nadal przeżywała leśną napaść. Nawet nie pozwoliła się obejrzeć pokojówce Annie i zamiast tego w oczekiwaniu na lekarza z pewnym zapamiętaniem wypalała kolejne cygara należące do earla.
Nie wiele mówili. Ada spacerowała po całym pokoju tam i z powrotem, a Virgil stał przy oknie wpatrując się w nieprzeniknioną ciemność pobliskiego lasu. Zgadywał, że nie chciała być teraz sama. Cienie najwyższych gałęzi złowrogo poruszały się kołysane lekkim wiatrem na tle oświetlonego gwiazdami nieba, a w domostwie panowała teraz cisza przerywana tylko miarowym odgłosem kroków hrabiny, oraz sporadycznymi skrzypnięciami, lub trzeszczeniem – typowymi przejawami życia wiejskich rezydencji. Baronet sam nie wiedział dlaczego, ale chciał w ciemności zobaczyć raz jeszcze te żółte ślepia. Może po to, by tym razem udowodnić sobie, że byle wilk na nim wrażenia drugi raz nie zrobi. A może po to, by utwierdzić się w przekonaniu, że to co widział, tak naprawdę wilkiem nie było.
- Wczoraj rano widziałem Olimpię w parku Wandsworth Common – rzekł nagle jakby ta informacja miała się jakoś wiązać z obecną sytuacją. Hrabina spojrzała na niego z wyrazem niezrozumienia wymalowanym na twarzy. Cygaro nadal drżało w jej roztrzęsionej dłoni – Dlatego do niej pojechałem. Ona jednak twierdzi... że to nie mogła być ona – zaśmiał się sucho - Do Ciebie z kolei ktoś włamał się tylko po to, by zniszczyć pamiętnik Lucy, która widziała elfa. A teraz jeszcze to zwierzę.
- Zastanawiam się Ado gdzie w tym szaleństwie jest metoda.

Pan Willard Ruddyoak, bo tak przedstawił się lekarz, przyszedł niedługo potem. Virgil niewyproszony, stwierdził, że nie będzie udawać, że przejmuje się konwenansami szczególnie jeśli formalnie nie było takiej potrzeby. Został więc w pokoju podczas oględzin. Zająwszy miejsce przy niewielkim salonowym stoliku do gry w karty, nalał sobie kolejną dziś szklankę jakiejś całkiem niezłej brandy z karafki i wpatrując się w zbiór książek na regale, próbował ogarnąć wszystkie fakty... no i był jeszcze pistolet.
Wyciągnął z płaszcza dziwaczną broń, którą Earl nieświadomie odziedziczył po profesorze Fellow i położył ją wraz z z pudełkiem z kulami przed sobą na stole. Budowa pistoletów pojedynkowych nie była mu obca toteż nie zajęło mu długo nim w końcu odkrył jak rozłożyć tę broń na części pierwsze. Z braku lepszego zajęcia w obecnej chwili, przystąpił do dzieła trochę tylko posiłkując się korkociągiem i widelcem z minizastawy śniadaniowej. Po chwili na stole przed baronetem leżało kilka składowych elementów, z których ku własnej frustracji nie wszystkie rozumiał. Ta broń nie wykorzystywała żadnej znanej mu technologii... a mimo to działała. Pociągnięcie za spust powodowało, że kurek uderzał w jakiś cylindryczny metalowy przedmiot, do którego przyłączone były dwa druciki odchodzące do przodu i stanowiące potem podwójny gwint lufy otoczonej metalowym tubusem. Kula znajdowała się w ciemnej kołysce przyłączonej do górnej części cylindra. Tylko co ją napędzało?
- Tylko parę stłuczeń – rzekł spokojnie pan Ruddyoak i przejechał dłonią po swoich trochę potarganych rudawych włosach – proszę się dobrze wyspać i odpocząć. I przez następny tydzień koniecznie oszczędzać lewe ramię. Jeśli będzie boleć, proszę przykładać lód, a jeśli ból nie będzie ustępować, jestem cały czas dostępny w Dawenvil. Jeśli to wszystko to pozwolą Państwo, że już sobie pójdę.
- Niech Pan zaczeka – Windermare wstał z fotela i podszedł do lekarza – Czy ostatnio zdarzały się we wsi przypadki pogryzienia, lub zaatakowania przez dużego psa, czy coś w tym rodzaju?
- Nie. A w każdym razie sobie nie przypominam. Choć muszę przyznać, że niestety lokalna ludność często bagatelizują takie przypadki, a co gorsza jeśli już tego nie robi, to woli zawierzać metodom domowym, co zwykle oznacza dla mnie znacznie trudniejsze przypadki później.
Kiwnął głową niezadowolony z usłyszanej odpowiedzi. Relacja lekarza na pewno byłaby bardziej wiarygodna niż podania i bajanie staruszki.
- W takim razie to wszystko. Chyba że hrabina jeszcze zechce Pana o coś spytać – baronet unosząc brwi spojrzał na Adę.

Po wyjściu lekarza został w pokoju przez jeszcze pewien czas. Racjonalne spojrzenie na świat hrabiny utwierdzało w jego własnym przekonaniu, że coś te wszystkie elementy łączy i wystarczy dobrze się nad tym zastanowić, by sprawa wyjrzała z mroków guseł i zabobonów i pokazała swoje ludzkie, wbrew temu co sądziła Olimpia, oblicze.
- Jak się czujesz Ado? – spytał klękając by spojrzeć w oczy siedzącej na łóżku hrabinie. Uśmiechnął się do niej życzliwie widząc, że wzrok ma już pewny – Co prawda lekarz zalecił Ci sen, ale chciałem przed wyjściem zapytać Cię o jeszcze jedną rzecz. - Wstał i podszedł do stolika skąd zabrał cylinder z wewnętrzną częścią lufy – Wiem, że to nie dokładnie Twoja dziedzina, ale czy to Ci coś przypomina?
Hrabina spojrzała na trzymane przez Windermare'a ustrojstwo. Pierwszy element od razu poznała. A w każdym razie była tego niemal pewna. Magnes woltaiczny. Jak niektórzy twierdzili niepraktyczna zabawka niczemu nie służąca. Drugi element natomiast... no właśnie. Wzięła do ręki przedmiot oglądając go w dłoniach.
- To mechanizm zapłonowy pistoletu, który według mnie należał do profesora Fellowa – rzekł ubiegając jej pytanie – kurek uderza w tą część cylindra, a kula, która wówczas się tu znajduje...
- Au! - matematyczka syknęła upuszczając mechanizm na podłogę i łapiąc się za palec, którym jeszcze przed chwilą dotykała ciemnej kołyski na kulę.
- Pokaż – rzucił szybko i wziął w ręce jej gładką dłoń, którą odruchowo schowała pod pachą. Opuszek był solidnie zaczerwieniony, ale nic poza tym. Musiała jakoś spowodować „wystrzał” ale jak u... Niemal instynktownie schylił się i... pocałował palec Ady. Potem niespiesznie drugi raz, trzeci nieco dalej, w samą dłoń... Na pewno nie po to by załagodzić nieznaczny i tak ból. A może jednak? Nieeeeee... Przerwał i podniósł wzrok spoglądając na jej lekko zadarty nos i ciemne oczy.
- Nie wiem Ado co zrobiłaś, - ledwo widocznie uśmiechnął jakby nigdy nic się nie stało - ale tak to chyba właśnie działa.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline