Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-05-2009, 17:23   #91
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Gdyby nie fakt, że hrabina od momentu przyjazdu osuszyła już dobrą połowę karafki, pomyśleć by można, że to wspomnienie podróży wierzchem wywołuje obecny na obliczu kobiety rumieniec. ~~ Olimpia ma sto razy lepszą figurę ~~ pomyślała z czymś w rodzaju smutnej zazdrości, uważnie przyglądając się w lustrze. Może i posługiwała się włoskim jakby był jej ojczystym, ale... cholerne Włoszki miały z urodzenia wygląd i sylwetkę przeklętej Wenus z Milo i cała reszta Europejek mogła im jedynie pozazdrościć idealnych proporcji.

*

Kolacja była więcej niż nudna. Rozpaczliwe próby, które Pan Sharpe podejmował, żeby Bóg jeden wie komu udowodnić jak bardzo jest postępowy i wyzwolony spod brzemienia konwenansów co najwyżej bawiły Lady Lovelace. Hunt podsycał tylko niezdrowe wizje z wolna wiążące się w umysłach co bardziej romantycznych uczestników wycieczki do Dawenvill. Rada była uniknąć odpowiedzi na zadane przez Suttona pytanie o pamiętnik. Lord Lexington uwziął się na temat. Zupełnie, jakby wiedział o włamaniu i jedynie próbował zmusić Adę do publicznego wyznania prawdy. Przez chwilę patrzyła na niego w skupieniu. Czy ktoś taki byłby w stanie dopuścić się podobnego czynu? I jeśli tak, to dlaczego? Tylko po to, by napędzić pani King stracha? Wątpliwe.

*

Nocny wypad nie był może najrozsądniejszym z pomysłów, ale nie mogła go sobie odmówić. Terenowe eskapady z Virgilem zaczynały jej wchodzić w nawyk.
Kiedy w okolicach północka zaczęli brnąć w przez las, Ada zastanawiała się, jak mogło dojść do tego, że żadne z nich nie zabrało ze sobą choćby najmniejszego źródła światła. Mimo iż noc była jasna, drogi szukali niemal po omacku. Dopiero gdy pod stopami wyczuli starą, kamienną drogę, trochę się uspokoiła. Nie do końca była pewna, czego szukają w tym lesie. Przyszło jej też na myśl, że jeśli mieszkańcy okolic każdego wieczora mieli do czynienia z takim właśnie lasem, to może to i nic dziwnego, że lęgły im się w głowach czarodziejskie stworki.

Wewnętrzny monolog Ady Byron-King przerwał krzyk Courteney.
Wszystko potoczyło się zbyt szybko, by na bieżąco racjonalizować wydarzenia.
Coś wyskoczyło z chaszczy, rzucając się z miejsca na lady Davies. Kobieta krzyknęła, a zwierzę – cokolwiek to było – wykonawszy obrót na zadzie, ruszyło wprost na Adę. Nie zdążywszy wpaść na nic mądrzejszego, zasłoniła się grubą gałęzią. Impet bestii zbił ją z nóg. Upadła na ziemię, boleśnie tłukąc krzyże i ramię o kamień – pozostałość traktu. Upadek wyrwał jej z płuc cały oddech. Nie miała szansy krzyknąć. Padł strzał. Zaraz za nim drugi. Wilk, bo musiał być to wilk, oberwał solidnie, lecz zamiast paść, z głuchym pomrukiem runął w głuszę.
Nie mogła się podnieść, miała wrażenie, jakby jej kręgosłup pękł w pięciu miejscach. Bolące ramię zdawało się przybite do ziemi.

- Już dobrze, Ado – Virgil otulił ją zdjętym z ramion pożyczonym płaszczem. Objął ją ramieniem i nawet mimo bólu nie mogła się uśmiechnąć krzywo. Rola ofiary była bezwzględnie skuteczna. Przez chwilę oddychała ciężko, i próbując się uspokoić, przytulała się do ofiarnie podsuniętego jej ramienia.
- Co u diabła...? - zaczęła, jednak obolałe żebra nie pozwoliły na więcej. - Będziesz musiał pomóc mi wstać...
I wtedy usłyszała kolejny wystrzał. I dobiegający z krzaków jęk.
 
hija jest offline  
Stary 22-05-2009, 15:22   #92
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Spała mocno kilka godzin. To dobra umiejętność pogodzić się ze światem na noc. Rano znowu można dociekać, odgadywać i się martwić. Noc służy innym bogom.

Ale wstała o świcie. Było zbyt cicho. Już powinien ktoś się krzątać. Bardzo wolno przypominała sobie krzyk w ciemności i strzały, które słyszała we śnie.
Czuła jak przyspiesza jej serce, jak pulsuje tętno w nadgarstkach.
Poprzedni dzień dostarczył Włoszce zbyt wielu wrażeń. I sponiewierał przynajmniej o raz za dużo.
To powinno dobrze uzasadniać niepokój.
Nie da się ukryć. Była okrutna. Jeśli naprawdę coś złego przydarzyło się pani Davies, nie miało to dla niej żadnego znaczenia. Och udawałaby smutek i przeżyła pewien szok. Ale któż to był? by poruszyć ją naprawdę?
Olimpia płakała już po koniach, kotach, psach. Płakała i po ludziach. I o ile nad zwierzęciem albo dzieckiem mogła rozpaczać bez powodu w postaci sympatii, o tyle od dorosłego potrzebowała uzasadnienia by poczuć, choć odrobinę smutku.
Ale wiedziała, że pani Davies oznacza i Lexintona. James Sutton był obcy, paskudnie filisterski i miał talent do nietrafionych prezentów. I właśnie zlękła się, że mu się coś przytrafiło.
A może nawet to nie jest prawdą. Może to znowu zadziałał egoizm, nadzieja, że wydarzyło się coś strasznego, ekscytującego, chciałoby się rzec - operowego.
Niezależnie od motywacji niepokój powodował, że zaschło jej w gardle, że ciało drżało, a niespodziewany chłód objawiał się dreszczami.
Zerwała się z łóżka.

Na pogrążonym w szarości świtu korytarzu, zrobiła trzy kroki w kierunku sypialni Ady. I zawróciła spod drzwi przyjaciółki, bez jednej zbędnej myśli.

Miała przynajmniej tę zaletę, że jeśli zechce walić głową w mur zrobi to świadomie i z rozmachem. Wybierze okoliczności i temat muzyczny.

Nie zapukała też do pokoju pani Davies. Tylko udała się do drugiego skrzydła.
Skąd wiedziała, który pokój zajmuje który z dżentelmenów? Nie ma co pytać o to kobiety.
Choćby dlatego, że nie będzie umiała udzielić odpowiedzi.
Zapukała do drzwi właściwego pokoju. I nie czekając na odpowiedź nacisnęła klamkę. Drzwi uchyliły się bez skrzypnięcia.
Jamesa nie było w pokoju. Łóżka ewidentnie nie używano. Olimpia zamknął za sobą drzwi ostrożniej niż je otwierała. Dokładnie wiedziała, jaką sytuację chciała sprowokować. Za bardzo tęskniła za męskim dotykiem. Przez to robiła głupstwa. Po raz drugi w ciągu tygodnia. Chyba można powiedzieć, że James Sutton miał szczęście. A ona powinna wreszcie zacząć odczytywać dawane przez niebiosa znaki.

Gdy wracała do siebie z pokoju Ady wychodziła pokojówka. Olimpia dowiedziała się, co wydarzyło się w nocy.

***

Później, z hrabiną Lovelace

- Więc twierdzisz, że to było zwykłe zwierzę? A pamiętnik zniszczył złodziej? Virgil miał zapewne halucynacje widząc drugą mnie przebraną za elfkę - no to akurat jest wysoce prawdopodobne - Melodię wymyśloną przez Giudittę wymyśliła potem Lucy. Pan z zielonym włosami to jakiś spiskowiec z cudacznym gustem. Naszyjnik zaś, to zwykły przedmiot.
A śpiewaczki operowe malujące latające maszyny też Cię nie dziwią?
Zostaw, oszczędzaj ramię. Chyba w najbliższym czasie nie pojeździsz z Virgilem.
Nie jestem zazdrosna. Tylko niecierpliwa. Jestem tu prawie dobę i jeszcze nie widziałam elfa.
Nawet straszny wilk na mnie nie napadł.
Po co w takim razie przyjeżdżałam na wieś.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 24-05-2009, 12:02   #93
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Ada Lovelace, Robert Virigl, Edric Sharpe i James Sutton


Lexinton z bronią w ręku podszedł do krzaka, z którego dobiegał cichy jęk. Stawiał kroki powoli i ostrożnie nie wiedząc, co kryje się w krzakach i obawiając się najgorszego; w końcu już raz bestia, czymkolwiek była, podeszła do nich niezauważenie. James Sutton, a także pozostali obserwatorzy tej sytuacji, wstrzymali oddech, gdy mężczyzna lewą ręką rozsunął gałęzie.
- Good God! – wykrzyknął Lexinton, szybko jednak opanował nerwy. Schylił się do leżącego Sharpe i zapytał – Żyje pan?
- Tak… - odpowiedział z trudem Sharpe – ale sam chyba nie wstanę
„Co robić? Co robić? Troje rannych…” pomyślał Lexinton. Virigil, Ada i Courtney teoretycznie blisko, ale w ciemnościach jakie panowały widział tylko ich sylwetki. W końcu zdecydował, że muszą wrócić.
- Pomogę panu wstać – powiedział do Edrica – Policzę do trzech i podniosę do góry…
- Dobrze… - odpowiedział Sharpe.
- Raz, dwa, trzy.
- Aaaauuua…– jęknął cicho Edric. Po chwili stał jednak, oparty o Lexintona.
Mężczyźni wrócili szybko do pozostałych. Ada Lovelace i Virigil pomogli Lexintonowi jak tylko zobaczyli, co się stało. Pomogli usiąść Edricowi obok pani Courtney. Bez słowa podzielili się rolami. Virigil i Lexinton nerwowo patrzyli się w otaczający las, gotowi na strzał w każdej chwili, jeżeli tylko bestia pojawiłby się znowu. Ada i Courtney próbowała bezskutecznie zatamować ranę, Edrica, który powoli tracił przytomność. Wszyscy zaś wyczekiwali pomocy, która – sądząc po szczekaniu psów i pokrzykiwaniach – była coraz bliżej. Nie pozostawało nic innego niż czekać.

*

Dźwięk myśliwskiego rogu obwieścił koniec nieudanych nocnych łowów. Bestii nie ujęto i nie zgładzono, a zrezygnowani i zmęczeni całonocną obławą farmerzy, a także męska część służby Persona rozeszła się do domów w małych grupkach po trzech-czterech; żaden z nich, bowiem nie wątpił, że niebezpieczeństwo jest prawdziwe, zresztą sporo z nich widziało ranę damy z Londynu i słyszała opowieść przybyszów ze stolicy.
To była również ciężka noc dla gości Persona, poza Olimpią, która nie brała w nich udziału. Na szczęście żadna z ran, nawet rana postrzałowa Edrica nie okazała się bardzo poważna. „Miał pan wiele szczęścia Mr Sharpe. Kula przeszła nogę na wylot, a przy tym nie uszkodziła nic ważnego” powiedział Szkotowi lekarz ściągnięty z Dawenvill. Nie zmieniało to faktu, że Sharpe i pana Courtney przez najbliższe dni mieli nie opuszczać swoich pokoi i leżeć spokojnie.
W końcu zamieszanie ustało, a zmęczeni goście zasnęli w swoich pokojach lub jak w przypadku lorda Lexintona w pokoju swojej kochanki. Zmęczeni posnęli szybko by obudzić się tuż przed lunchem.


Somerset i Grisi

Drzwi od chatki otworzyły się i w progu stanęła niewysoka, stara kobieta. Jej twarz pokryta była zmarszczkami, a długie siwe i brudne włosy opadały na ramiona. Ubrana była w prosty chłopski strój. Nie sprawiała najlepszego wrażenia, a na dodatek niemiłosiernie śmierdziała. Przyjrzała się wam uważnie, mrużąc przy tym oczy, po czym niepewnie zapytała się:
- Młoda Dalson i Harry? Wejdźcie do środka!
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline  
Stary 24-05-2009, 16:31   #94
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Wylazł z krzaków, kiedy nagle padł strzał. Nagły ból, zrodzony w nodze, powalił go i znowu wpadł w kępę, z której przed chwilą wyszedł. Szlag! Właśnie tam znalazł go Lexington i pomógł dojść na polanę, gdzie przebywała Courtney oraz reszta arystokratycznego towarzystwa. Nic jej się chyba wielkiego nie stało. Dobrze! Skoro pomagała go opatrzyć. Naprawdę pożałował jej. Nie dość, że została okaleczona, to jeszcze pewnie musiała się podle czuć, o ile ją zdołał poznać. Dlatego spróbował powiedzieć coś uspokajającego oraz skinął jej ręką. Rzucił jeszcze coś typu: „All right” i chyba zemdlał, albo niemal zemdlał.

Niedługo potem lekarz opatrzył go fachowo i zaproponował jedynie jakieś środki przeciwbólowe plus długi odpoczynek. Pierwsza propozycja została pół przyjęta pół odrzucona. Ogólnie Edric zgodził się na lekkie preparaty, które umożliwiały zaśnięcie i nie ograniczały percepcji. Natomiast drugą zaakceptował jak najbardziej. Ponieważ lekarz zaordynował nieopuszczanie pokoju, cóż, uznał, że nie będzie przeszkadzał reszcie osób w śledztwie i postara się po prostu jak najwięcej odpoczywać skupiając na pracy naukowej.

Rano było, jak rano. Skorzystał z łazienki skacząc w owo absolutnie wspaniałe miejsce na jednej nodze. Służący przyniósł mu lekkie śniadanie. Potem Edric zamknął drzwi i zabrał się za robotę.
 
Kelly jest offline  
Stary 25-05-2009, 20:40   #95
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Lekarz z Dawenvil okazał się wcale zmyślnym jegomościem o młodym jak na ten fach wyglądzie gładkiej twarzy, oraz zdecydowanie londyńskim akcencie. Stłumiwszy ręką przeciągłe ziewnięcie uspokoił obecnych, że żadna z odniesionych ran nie jest niebezpieczna i począwszy od pani Davies, zajął się opatrywaniem obrażeń. Virgil w tym czasie przebywał w pokoju Ady, która nadal przeżywała leśną napaść. Nawet nie pozwoliła się obejrzeć pokojówce Annie i zamiast tego w oczekiwaniu na lekarza z pewnym zapamiętaniem wypalała kolejne cygara należące do earla.
Nie wiele mówili. Ada spacerowała po całym pokoju tam i z powrotem, a Virgil stał przy oknie wpatrując się w nieprzeniknioną ciemność pobliskiego lasu. Zgadywał, że nie chciała być teraz sama. Cienie najwyższych gałęzi złowrogo poruszały się kołysane lekkim wiatrem na tle oświetlonego gwiazdami nieba, a w domostwie panowała teraz cisza przerywana tylko miarowym odgłosem kroków hrabiny, oraz sporadycznymi skrzypnięciami, lub trzeszczeniem – typowymi przejawami życia wiejskich rezydencji. Baronet sam nie wiedział dlaczego, ale chciał w ciemności zobaczyć raz jeszcze te żółte ślepia. Może po to, by tym razem udowodnić sobie, że byle wilk na nim wrażenia drugi raz nie zrobi. A może po to, by utwierdzić się w przekonaniu, że to co widział, tak naprawdę wilkiem nie było.
- Wczoraj rano widziałem Olimpię w parku Wandsworth Common – rzekł nagle jakby ta informacja miała się jakoś wiązać z obecną sytuacją. Hrabina spojrzała na niego z wyrazem niezrozumienia wymalowanym na twarzy. Cygaro nadal drżało w jej roztrzęsionej dłoni – Dlatego do niej pojechałem. Ona jednak twierdzi... że to nie mogła być ona – zaśmiał się sucho - Do Ciebie z kolei ktoś włamał się tylko po to, by zniszczyć pamiętnik Lucy, która widziała elfa. A teraz jeszcze to zwierzę.
- Zastanawiam się Ado gdzie w tym szaleństwie jest metoda.

Pan Willard Ruddyoak, bo tak przedstawił się lekarz, przyszedł niedługo potem. Virgil niewyproszony, stwierdził, że nie będzie udawać, że przejmuje się konwenansami szczególnie jeśli formalnie nie było takiej potrzeby. Został więc w pokoju podczas oględzin. Zająwszy miejsce przy niewielkim salonowym stoliku do gry w karty, nalał sobie kolejną dziś szklankę jakiejś całkiem niezłej brandy z karafki i wpatrując się w zbiór książek na regale, próbował ogarnąć wszystkie fakty... no i był jeszcze pistolet.
Wyciągnął z płaszcza dziwaczną broń, którą Earl nieświadomie odziedziczył po profesorze Fellow i położył ją wraz z z pudełkiem z kulami przed sobą na stole. Budowa pistoletów pojedynkowych nie była mu obca toteż nie zajęło mu długo nim w końcu odkrył jak rozłożyć tę broń na części pierwsze. Z braku lepszego zajęcia w obecnej chwili, przystąpił do dzieła trochę tylko posiłkując się korkociągiem i widelcem z minizastawy śniadaniowej. Po chwili na stole przed baronetem leżało kilka składowych elementów, z których ku własnej frustracji nie wszystkie rozumiał. Ta broń nie wykorzystywała żadnej znanej mu technologii... a mimo to działała. Pociągnięcie za spust powodowało, że kurek uderzał w jakiś cylindryczny metalowy przedmiot, do którego przyłączone były dwa druciki odchodzące do przodu i stanowiące potem podwójny gwint lufy otoczonej metalowym tubusem. Kula znajdowała się w ciemnej kołysce przyłączonej do górnej części cylindra. Tylko co ją napędzało?
- Tylko parę stłuczeń – rzekł spokojnie pan Ruddyoak i przejechał dłonią po swoich trochę potarganych rudawych włosach – proszę się dobrze wyspać i odpocząć. I przez następny tydzień koniecznie oszczędzać lewe ramię. Jeśli będzie boleć, proszę przykładać lód, a jeśli ból nie będzie ustępować, jestem cały czas dostępny w Dawenvil. Jeśli to wszystko to pozwolą Państwo, że już sobie pójdę.
- Niech Pan zaczeka – Windermare wstał z fotela i podszedł do lekarza – Czy ostatnio zdarzały się we wsi przypadki pogryzienia, lub zaatakowania przez dużego psa, czy coś w tym rodzaju?
- Nie. A w każdym razie sobie nie przypominam. Choć muszę przyznać, że niestety lokalna ludność często bagatelizują takie przypadki, a co gorsza jeśli już tego nie robi, to woli zawierzać metodom domowym, co zwykle oznacza dla mnie znacznie trudniejsze przypadki później.
Kiwnął głową niezadowolony z usłyszanej odpowiedzi. Relacja lekarza na pewno byłaby bardziej wiarygodna niż podania i bajanie staruszki.
- W takim razie to wszystko. Chyba że hrabina jeszcze zechce Pana o coś spytać – baronet unosząc brwi spojrzał na Adę.

Po wyjściu lekarza został w pokoju przez jeszcze pewien czas. Racjonalne spojrzenie na świat hrabiny utwierdzało w jego własnym przekonaniu, że coś te wszystkie elementy łączy i wystarczy dobrze się nad tym zastanowić, by sprawa wyjrzała z mroków guseł i zabobonów i pokazała swoje ludzkie, wbrew temu co sądziła Olimpia, oblicze.
- Jak się czujesz Ado? – spytał klękając by spojrzeć w oczy siedzącej na łóżku hrabinie. Uśmiechnął się do niej życzliwie widząc, że wzrok ma już pewny – Co prawda lekarz zalecił Ci sen, ale chciałem przed wyjściem zapytać Cię o jeszcze jedną rzecz. - Wstał i podszedł do stolika skąd zabrał cylinder z wewnętrzną częścią lufy – Wiem, że to nie dokładnie Twoja dziedzina, ale czy to Ci coś przypomina?
Hrabina spojrzała na trzymane przez Windermare'a ustrojstwo. Pierwszy element od razu poznała. A w każdym razie była tego niemal pewna. Magnes woltaiczny. Jak niektórzy twierdzili niepraktyczna zabawka niczemu nie służąca. Drugi element natomiast... no właśnie. Wzięła do ręki przedmiot oglądając go w dłoniach.
- To mechanizm zapłonowy pistoletu, który według mnie należał do profesora Fellowa – rzekł ubiegając jej pytanie – kurek uderza w tą część cylindra, a kula, która wówczas się tu znajduje...
- Au! - matematyczka syknęła upuszczając mechanizm na podłogę i łapiąc się za palec, którym jeszcze przed chwilą dotykała ciemnej kołyski na kulę.
- Pokaż – rzucił szybko i wziął w ręce jej gładką dłoń, którą odruchowo schowała pod pachą. Opuszek był solidnie zaczerwieniony, ale nic poza tym. Musiała jakoś spowodować „wystrzał” ale jak u... Niemal instynktownie schylił się i... pocałował palec Ady. Potem niespiesznie drugi raz, trzeci nieco dalej, w samą dłoń... Na pewno nie po to by załagodzić nieznaczny i tak ból. A może jednak? Nieeeeee... Przerwał i podniósł wzrok spoglądając na jej lekko zadarty nos i ciemne oczy.
- Nie wiem Ado co zrobiłaś, - ledwo widocznie uśmiechnął jakby nigdy nic się nie stało - ale tak to chyba właśnie działa.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 25-05-2009, 22:07   #96
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Wihelm nie powinien być zaskoczony, a jednak był. Było do przewidzenia, że starsza Pani nie uniknie starczej demencji i będzie żyć w świecie swej przeszłości. Mimo to w pierwszej chwili wszelkie słowa zastygły mu w gardle i pozostał w stanie zawieszenia, między wyborem zburzenia ułudy, w jakiej żyła staruszka, a wejściem w jej świat podstępem i kłamstwem. Spojrzał na Olimpię z nadzieją, że choć ona wie jak postępować, ze zwariowanymi babciami.

Demencja, nie wróżyła dobrze, ale to smród cofnął Olimpię o krok. Miała nadzieję, że baron Somerset podejmie trud konwersacji tak by nie musiała zbliżać się do kobiety, ale niestety tak się nie stało. Z niejakim trudem zdobyła się na uprzejme dzień dobry.
- Szanowna Pani Bally chcieliśmy porozmawiać o młodzieńcu z zielonymi włosami, którego pani widziała. – Włoszka przeszła do sedna mając szczerą nadzieję na rozmowę w progu.
- Wejdźcie dzieci, wejdźcie –powiedziała jednak staruszka. Grymas na twarzy Olimpii był słabo ukrywanym przerażeniem. Weszła za baronem Somerset, niemalże z nosem w jego marynarce.
Dom śmierdział stęchlizną i pleśnią, ale w przeciwieństwie do staruszki nie było czuć go moczem. Widać starsza pani posikiwała w majtki, nie po kątach. Olimpia skupiona patrzyła pod nogi, gdy kobiecina prowadziła ich do „salonu”.
- Droga pani Bally – zaczęła jeszcze raz – naprawdę musimy porozmawiać.
Zaczerpnęła tchu, co nie było najlepszym pomysłem.
- Niechże pani spocznie –wskazała wyświechtany, zasłany brudnymi nakryciami fotel – nie będziemy pani zawracać głowy zbyt długo. Proszę nam tylko opowiedzieć o tym dziwnym młodzieńcu, którego widziała pani nad jeziorem.
Staruszka jakby na moment zamarła.
- Ależ ja nic nie wiem. Bardzo dziękuję. Do widzenia.
Wilhelm uśmiechnął się lekko. Dotknął ramienia śpiewaczki w geście wsparcia, nadal jednak się nie odzywał. Olimpia miała ochotę kopnąć go w kostkę.
Podeszła do staruszki tak blisko, że czuła jej oddech. Objęła i delikatnie posadziła na fotelu.
- Droga pani Bally, jesteśmy gośćmi earla, który serdecznie panią pozdrawia – pozwoliła sobie na małe kłamstwo.
- Otóż widziałam nad jeziorem pewnego mężczyznę. Był bardzo elegancki, ale miał zielone włosy. Niestety zniknął mi zaraz z oczu. I teraz go szukam. Czy widziała go pani kiedyś?
Zamilkła, starając się uśmiechem zachęcić staruszkę do zwierzeń. Ta jednak, mimo, ze przez chwilę intensywnie wpatrywała się Olimpii w oczy, pokręciła przecząco głową. Powoli, lecz zdecydowanie.
- Nie jestem szalona – powiedziała.

Te znajome słowa sprawiły, że Olimpia z ciężkim westchnieniem opadła w stos brudnych szmat na sofie naprzeciwko staruszki.
- Zatem ja jestem – powiedziała – Tak mi przykro, że mi pani nie ufa – zupełnie niechcący pominęła barona, który stał bez słowa pozwalając na tę konwersację dwóch niezrównoważonych kobiet.
- Zapomniałam się przedstawić. Olimpia Grisi.

Nagle w staruszce coś się obudziło.
- Olimpia? Trzeba było tak od razu - zerwała się z krzesła – Mam coś dla Ciebie dziecko.

Otworzyła stary kufer. W pokoju ponownie rozprzestrzenił się intensywny zapach moczu. Staruszka wydobyła owinięte w starą halkę zawiniątko.
- Masz. A teraz idź już moje dziecko. I pozdrów ode mnie księcia.

Po chwili Olimpia i Wilhelm znaleźli się za drzwiami.
W rękach Olimpii tkwiła szara, brzydka, koronkowa szmata. Odwijała ją z niedowierzaniem. I z jeszcze większym patrzyła na dagerotyp w delikatnej srebrnej ramie.
Na kolorowym obrazku młodziutka Guiditta patrzyła w oczy niezwykle przystojnego mężczyzny o stalowoszarych oczach.

Baron Somerset coś do niej powiedział. Raz i drugi. Nie słyszała. Dopiero brutalnie potrząśnięta podniosła na niego wzrok.

- Co pan powie na spacer nad jezioro? Muszę się wykąpać.

Dzień zapowiadał się upalny.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 28-05-2009, 20:22   #97
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu
Hellian & Kiciak

Baron spojrzał na Olimpię badawczo jakby chcąc upewnić się, ze na pewno powróciła jej świadomość.
- Tak, z przyjemnością. - zgodził się jak zwykle z machinalną grzecznością. Teraz sam przyjrzał się podarunkowi ściskanemu w dłoniach, bardzo dokładny obraz, albo dagerotyp, musiał jednak zostać później pomalowany ręcznie, gdyż innego sposobu nałożenia barw nie było. Do tego kobieta z obrazu przypominało mu trochę Olimpię.
- Przynajmniej Pani nie wyszła z pustymi rękami. - spojrzał jeszcze raz na dziwne dzieło - Czy wiesz kogo przedstawia? - zapytał.
- Wiem.
- Ale nie powiem – roześmiała się nagle, dźwięcznie i radośnie. – Panie baronie jestem nieprzytomnie szczęśliwa. Świeże powietrze potrafi dać tyle radości. Co pan powie na wyścigi? Do jeziora mamy pewnie z milę. Biegał pan takie długie dystanse?
Nie czekała na odpowiedź. Jedną ręką przyciskała dagerotyp do piersi, drugą uniosła suknię i pobiegła w stronę jeziora.


Zachowanie Olimpii zdziwiło, do tego stopnia że nawet nie obruszył się za poddanie w wątpliwość jego kondycji. Nie miał też zbytnio czasu, gdyż po chwili widział już tylko smukłe plecy śpiewaczki, a słyszał tylko tupot jej trzewików. Westchnął cicho.
- Koszula do prania... - stwierdził smutno. Zaraz jednak sam ruszył jak wilk za zającem. Niezbyt jednak szybko, czy to z braku możliwości, czy to z głębszej kalkulacji jak efektywnie dystans pokonać, czy też przed grzeczność, by nie pozbawiać kobiety smaku zwycięstwo. Biegł więc swoim tempem, starając się nie stracić Olimpii z oczu w myśl zasady, że nie ważne by złapać, ważne by gonić. Naprawdę zaś bieg przychodził mu z trudem, noc dla niego była bogata w doświadczenia, a wczesna pobudka kosztowała go dodatkowe godziny snu. W czasie spaceru z rezydencji utrzymywała go w świadomości nadzieja rzeczy, które miał usłyszeć, zaś po osiągnięciu celu senność powróciła. Bieg wymuszał świadomość, krew szybko krążąca w żyłach rozbudzała, tylko myśl... o czekających go wieczorem dalszym przeszukiwaniu biblioteki wysysała siły. Miał przeczucie, że wieczorem przyjdzie mu zasnąć w bibliotece, zapaść się między woluminy, w tym jednak momencie z marzeń wytrącił go ból uderzenia stopy w coś twardego, czuł jak ciało przechyla się w niepożądany sposób, pchane nadal siłą rozpędu, on zaś pada nieuchronnie wprost na kamienie, zasłaniając się w ostatniej chwili rękoma amortyzując
upadek. Z ust wyrwał mu się jęk bólu.


Olimpia musiała usłyszeć odgłos upadku, bowiem zatrzymała się i zawróciła pytając czy nic mu nie jest.
- Nic się nie stało. - powiedział wstając - Choć najwyraźniej muszę oddać wyścig walkowerem. - otrzepał się z kurzu, na dłoniach pojawiły się krwawe ślady, szybko jednak zaschły. Baron przez chwilę doprowadzał się do ładu, nagle jednak wzniósł głowę, wsłuchując się w śpiew ptaków i łagodne igranie wiatru z liśćmi.
- Czy słyszy Pani... flet? - zapytał cały czas wsłuchując się w dźwięki lasu. - Może to ktoś z gości? - powiedział, choć podniecony głos sugerował, że o innym wyjaśnieniu myślał.
- Chodźmy do nich. - kogokolwiek miał na myśli ruszył mu na spotkanie, opuszczając wytyczoną ścieżkę i zamiast tego stąpając po miękkim mchu, odgarniając gałęzie zagradzające drogę. Szedł niemal w amoku za niesłyszalnymi dźwiękami, prowadząc Olimpie przez kilkadziesiąt metrów do rozświetlonej słońcem polany, pełnej żółtych kwiatów.
- Tutaj... ucichło. - powiedział, jeszcze przez chwilę krążąc pośród żółci jakby szukał wiatru w polu w emocjonalnym uniesieniu zupełnie niepodobnym do jego zwykłego zachowania. Lecz każdy krok przybliżał go do prawdy i zwykłej powściągliwości:
- Pewnie ktoś z wioski... - rozejrzał się po polanie - Poznaje to miejsce, jezioro jest niedaleko, o tam... - wskazał kierunek - Pewnie wieśniak przygrywał nad wodą a ona poniosła dźwięki. - racjonalizował - Albo się przesłyszałem. To przez tą noc. Po wypadku nad jeziorem wraz z służbą i psami szukaliśmy "wilka", ślady krwi doprowadziły nas do tej polany, jednak tu ślady się skończyły, a zwierz zapadł pod ziemię. - opowiadał, popatrzył na Olimpię
Melodia. To była jak jedna z tych prostych, wiejskich kołysanek. Trochę smutna. Coś jak... - próbował zanucić. -Słyszała Pani? - zapytał.
- Słyszałam –odpowiedział tak cicho, że musiał się nachylić żeby usłyszeć, co mówi – Śpiewała ją moja siostra. I Lucy nuciła jej fragment.
- To właśnie moja siostra – ponownie popatrzyła na dagerotyp – Guiditta. Zmarła kilka lat temu. Nawet pamiętam tę sukienkę. Guiditta za nic nie chciała jej wyrzucić.
- Nie uważa Pan, panie baronie, że te barwy są zbyt naturalne? Stara Bally na pewno nie znała Guiditty. Zresztą 25 lat temu nikt nie słyszał o Jacques'u Daguerre.
- A ten mężczyzna – zamilkła na dłuższą chwilę – jest tak do mnie po…
Nie dokończyła tego zdania.
- Nikt się tak jak on się nie ubierał, chyba nawet 25 lat temu.
- Proszę, chodźmy nad to jezioro – błękitno szare oczy Olimpii błyszczały chorobliwym podnieceniem.


Słuchał z zainteresowaniem słów o siostrze Olimpii, chętnie wysłuchał by dalszej opowieści o siostrze, jednak nie dane mu było jej usłyszeć.
- Barwy? - przyjrzał się obrazowi, nie znał się na sztuce młodszej niż sto lat - Może to specjalny barwnik? - zgadywał, nie wiedział co mogło być tego przyczyną. Zgodził się, że czas ruszyć nad jezioro, sam jednak schylił się i zaczął zrywać starannie wybrane kwiaty, czując nadciągające pytanie wyjaśnił:
- Przecież wygrałaś wyścig, czas na nagrodę. - z starannie wybranej kompozycji powstawał symetryczny, monochromatyczny bukiet polnych kwiatów, który też wręczył zwyciężczyni.
- Proszę i gratuluje. Teraz możemy iść. - ruszył by zaprowadzić ich nad jezioro.
 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra

Ostatnio edytowane przez behemot : 28-05-2009 o 20:27. Powód: Gonienie króliczka.
behemot jest offline  
Stary 01-06-2009, 19:25   #98
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Wtorek, 23 lipca 1844 roku.


Noc przeminęła i nastał świt, a wraz z nim zaczął się nowy dzień. Goście earla Persona, poza Olimpią, Somersetem i panną Madleine, wstali późno, bo dopiero tuż przed lunchem. Olimpia i Somerset postanowili odwiedzić starą Belly, służącą Fellowa, zaś Madleine postanowiła odszukać trzy ocalone z pożaru księgi profesora. Edric Sharpe i pani Courtney, których ranny były najpoważniejsze, zgodnie z zaleceniami lekarza pozostali w swoich łóżkach. Edric zajął się czytaniem książek, które przywiózł ze sobą do rezydencji earla, zaś panna Davies bawiła się James’em Sutton,’em, który przez całą noc czuwał przy kobiecie i który był na każde skinięcie jej palca. Ada i Virgili próbowali bezskutecznie dojść do tego jak działa tajemniczy pistolet panna Fellowa.
Był to leniwy dzień, jakże niepodobny do wczorajszego, ponieważ również służba, która spędziła prawie całą noc na nogach przeszukując las, późno zabrała się do swoich obowiązków. Jedynie panna Candle, kucharka Persona, i jej pomocnice zdawały się nie przejmować całym zamieszaniem. O tym, że nocą doszło do dramatycznych wydarzeń przypominały grupki lokalnych farmerów pod dowództwem pana Hunta, którzy przeszukiwali ponownie las – nic jednak nie znaleźli i około południa, nieśpiesznie rozeszli się do swoich domów.

Edric Sharpe

Edric Sharpe był zmęczony. Mimo leków, które dostał nie zaznał wiele snu z powodu pulsującego bólu nogi, jaki co jakiś czas powracał. Było to nowe doznanie dla Sharpe, który nigdy wcześniej nie był poważnie ranny, bowiem nawet z pojedynków wychodził dotychczas bez szwanku. Mimo bólu i senności postanowił nie tracić całego dnia i zając czymś umysł. Na swoje szczęście zabrał ze sobą parę książek, za które zabierał się od dłuższego czasu. Niepokojony przez nikogo, jedynie Madleine odwiedziła go rano by zapytać się jak się czuje, oddał się lekturze.

*

Znów był w sali tronowej, tej samej, którą już raz odwiedził, ale tym razem była ona pełna różnych istot i kształtów. Niektóre z tych kreatorów, bo inaczej Sharpe nie potrafił o nic myśleć przypominały ludzi, inne były bardziej podobne do mitycznych stworzeń. Nikt poza nim się nie poruszał, wszystkie te przedziwne istoty stały niczym rzeźby w muzeum lub galerii.
- Witaj Edricu – usłyszał głos za sobą. Odwrócił się, ale nie zobaczył nikogo poza stworzeniami. – Jesteś blisko, tak blisko… - powiedziała. – Pamiętaj o przysiędze swojego klanu, pamiętaj o swoich zobowiązaniach – głos kobiety przypominał teraz szept, ale Sharpe nie potrafił określić skąd dochodzi. – Pamiętaj o… - głos znikł równie nagle jak się pojawił.


*

Długi korytarz przypominał poprzedni. Długi z niewielkimi oknami i nieskończoną ilości drzwi, nad którymi wyrzeźbiono różne figury. Niektóre przypominały starych celtyckich bogów, choć w ujęciu, w którym Edric nigdy nie widział. Inne pozostały dla niego zagadką.
-Myślę, że się zgubiłaś. – Usłyszał Sharpe przed sobą. Odruchowo spojrzał w tamtym kierunku. To co zobaczył zaskoczyła go. Oto w odległości nie większej niż 100 metrów stała mała dziewczynka i… Ada Lovelace. „Co do…” nie zdążył dokończyć myśli. Obudził się.


Madleine Bearnadotte

O tym co stało się nocą Madleine dowiedziała się przy śniadaniu od Wilhelma Somerset’a i pani Candle, która wśród wielu zalet miała jedną wadę – nie potrafiła trzymać języka za zębami. Wiadomość o tym, że Edric został ranny przeraziła jej, dopiero zapewnienia Somerset’a, który brał udział w pogoni za bestią, uspokoiły kobietę.
- Jest pan pewien, że nic mu nie jest? – zapytała się.
- Lekarz, który go opatrywał mówił, że na szczęście nic poważnego się nie stało. Kula nie uszkodziła kości i przeszła na wylot. Panu Sharpowi potrzeba trochę odpoczynku i spokoju.
- Rozumiem… - odpowiedziała Madleine, po czym zamyśliła się. – Odwiedzę go później, a państwo co zamierzają? – spojrzała po współbiesiadnikach.
- Odwiedzimy służącą pana Fellowa – odpowiedziała Olimpia, która zdawała się nieco rozczarowana, że nie widziała bestii. Z wszystkich gości Persona, to właśnie miła Włoszka zdawała się najbardziej wierzyć w elfy i w to, że w opowieści Lucy jest coś więcej niż szaleństwo. – Mam nadzieję, że opowie nam o tajemniczym panie Fellow – dodała.
- Myśli pani, że staruszka może coś wiedzieć?
- Nie wiem, ale jeżeli istnieje ktoś, kto mógłby powiedzieć nam coś niezwykłego, to tylko ona! – Stwierdziła, nieco żartobliwie, Olimpia.
Dalsza część śniadania składała się z przesłuchania pana Somerseta na temat nocnych wydarzeń.

*

Biblioteka Persona okazała się znacznie bogatsza niż się tego spodziewała. Nie mając nic do roboty, a nie chcąc budzić Edrica, Madleine postanowiła zająć się czymś pożytecznym i odszukać trzy ocalone wolumeny z księgozbioru pana Fellowa. Nie było to łatwe zadanie. Każdą książkę trzeba było przynajmniej pobieżnie przejrzeć, a kobieta nie wiedziała, czego ma szukać. W poszukiwaniach nie pomagał też fakt, że Person miał sporo starych książek. Jedyną pomocą stanowił fakt, iż większość książek Persona miała na sobie jego herb – bramę, przez którą przechodziła postać trzymająca kwiat.

*

Powoli traciła nadzieję, że coś znajdzie. Przejrzała z ponad sto książek, żadna jednak nie była niezwykła, zniszczona lub na nietypowy temat, choć parę było ciekawy i te kobieta odłożyła na biurko. Nieco rozczarowana sięgnęła po kolejną książkę leżącej na półce. Był to ciężki tom, oprawiony w czarną skórę. Madleine wyjęła ją i obejrzała dokładnie okładkę, jednak nie znalazła tytułu, dlatego otworzyła ją.
Już po pierwszej stronie Madleine wiedziała, że znalazła to czego szukała. Książka miała tytuł „Przejścia” i była stara, bardzo stara. Na kolejnych stronach, bogato ilustrowanych, znajdowały się szczegółowe opisy otwierania „portali”. Na bokach stron znajdowały się liczne zapiski, większość – na ile panna Bearnadotte potrafiła to ocenić – różnymi stylami i przy użyciu różnych narzędzi pisarskich. „Niektóre muszą być bardzo stare” pomyślała widząc litery, których nie potrafiła odczytać. „Musze to pokazać Edricowi, może on będzie potrafił to odczytać” stwierdziła. Zamknęła księgę i poszła do pokoju doktora.

Edric Sharpe i Madleine Bearnadotte

- Edricu! Edricu! – głos Madleine obudził Szkota z dziwnego snu w którym widział Adę Lovelace.
- Wejdź Madleine – odpowiedział zaspany.
Kobieta otworzyła drzwi i weszła do środka trzymając książkę oprawioną w czarną skórę.
- Znalazłam chyba jedną z ksiąg Fellowa – powiedziała uradowana podając ją mężczyźnie. – Jej tytuł to „Przejścia”.
- To wspaniale! – wykrzyknął Edric, po czym wziął do ręki książkę. Była zaskakującą ciężka jak na swoją grubość.
Otworzył pierwszą stronę i zaczął czytać. Już po pierwszych trzech zdaniach Edric wiedział, że ma do czynienia z wyjątkową książką. Krój pisma, słownictwo wskazywały, iż została napisana w XVI wieku. Nie była to jednak najbardziej zaskakująca rzeczą, jaką znalazł. Jego wprawne oko zauważyło, że część odręcznych notatek na boku została napisana w języku walijskim.

*

„Przejścia” okazały się fascynującą, choć trudną lekturą; tekst był, bowiem chaotyczny i niejednolity, a całość sprawiała wrażenie jakby została napisana, przez co najmniej kilku różnych autorów. Kolejnym problemem były zapisane marginesy zawierających liczne, czasami niezrozumiałe dla Madleine i Edrica, komentarze. Całość, ponad 250 kart, opowiadała o rytuałach przejścia z świata ludzkiego do świata Faerie lub w drogą stronę. Na pożółkłych kartach poza opisami rytuałów, były także rysunki i rady przejść na drugą stronę. Właściwie każdy z rytuałów potrzebował trzech przedmiotów: jednego z świata do którego chciało się trafić, jednego ze świata w którym się przebywało i „lustra”, czyli dowolnej powierzchni która odbijała wygląd „podróżników”. Pozostałe elementy rytuałów znacząco się między sobą różniły – niektóre wymagały wypowiedzenia magicznej formułki, inne wykonania odpowiednich gestów.
Udany rytuał i otwarcie przejścia nie zapewniał, jak wynikało z księgi, bezpiecznej podróży. W tzw. „między świecie” istnieli, bowiem Strażnicy lub Strażnik, których zadaniem było uniemożliwienie podróży tym, których uznali za „niegodnych”. Biedacy, którzy zostali uznani za „niegodnych” zostawali uwięzieni na zawsze w „między świecie”.
Uwagę Madleine i Edrica przykuła też dwie ostatnie strony, które ktoś dołączył do księgi, a które okazały się dwoma kartami z dzienników pana Fellowa.

13 X 1834 r., Dawenvill

W końcu się udało! Otworzyłem bramę do świata Faerie. Nareszcie Ci głupcy z uniwersytetów, mieniący się profesorami, zrozumieją swój błąd i przyznają, że ja, Mortimer Fellow, miałem rację i przyznają, że jestem największym uczonym naszych czasów!
I pomyśleć, że otworzenie bramy było znacznie łatwiejsze niż mi się wydawało… Gdybym tylko wcześniej dostał książkę pana Strange… Ileż by to oszczędziło mi lat poszukiwań i różnego rodzaju wyrzeczeń. Najważniejsze jednak, że się udało, choć nie jestem jeszcze gotów na udanie się do świata magii…

17 X 1834 r., Dawevill

Dziś znowu otworzyłem bramę i po długich wahaniach, zdecydowałem się przez nią przejść. Jednak zamiast trafić do królestwa Faerie znalazłem się wewnątrz dziwnego zamku, składającego się z tysięcy korytarzy i drzwi. Bojąc się, że się zgubię zawróciłem. Muszę poszukać w księgach czy ktoś nie wspominał o tym miejscu.

14 I 1835 r., Dawenvill

Minęły prawie 3 miesiące odkąd przeszedłem przez bramę. Od tego czasu mam te dziwne sny, w których poznają królestwo Strażników. Mam tylko nadzieję, że żaden z nich mnie nie znajdzie i że w końcu odnajdę to czego szukam: drzwi prowadzących do królestwa magii.

Pann Belly niepokoi się moimi „zniknięcami”. Powtarza, że nic dobrego z moich badań nie będzie. Być może ma rację… w końcu przejścia pomiędzy dwoma światami zostały zamknięte, choć nadal pozostaje tajemnicą dla mnie dlaczego…

21 I 1835 r., Dawenvill

Znalazłem Strażnika… A może to on mnie znalazł? Nieważne. Ważne, że uznał mnie godnym.

23 I 1835 r., Dawenvill

Byłem w królestwie Faerie. Cóż za cudowne miejsce! A tubylcy, niskie istoty o zielonym kolorze skóry, przyjęły mnie wyjątkowo przyjaźnie. Czar Strange działa, dzięki temu rozumiem wszystko co do mnie mówią. Myślę, że w najbliższych tygodniach nie będę mieć czasu na pisanie.

16 VI 1835 r., Dawenvill

Popełniłem straszliwy błąd otwierając bramę… Dotychczas sądziłem, że zamknięto je by chronić królestwo Faerie przed ludźmi… Myliłem się – zamknięto je by chronić nas…
Jutro spróbuję zamknąć bramę i jeżeli się uda zniszczę przeklęte księgi tak by nikt, nigdy więcej nie powtórzył mojego błędu.

17 VI 1835 r., Dawenvill

Wydaje mi się, że udało mi się zamknąć bramę. Niestety stało się to, czego tak bardzo się obawiałem – jakaś istota przeszła do naszego świata. Napisałem list do pana doktora Martina Pousse z Paryża informując go o tym, co zaszło, to jedyny człowiek, któremu ufam. Panią Belly, dla jej własnego bezpieczeństwa, odesłałem do domu. Staruszka nie zrozumiała mojej decyzji – miała łzy w oczach. Cóż jednak miałem zrobić?
Cały czas mam przy sobie broń, choć szczerze wątpię bym był w stanie ją wyciągnąć jeżeli do czegoś dojdzie.

24 VI 1835 r., Dawenvill

Nadchodzi sztorm…"





James Sutton i Courtney Davies

James obudził się w krześle obok łóżka pani Davies, którą trzymał za rękę. Rozejrzał się po pokoju i stwierdził, że musiało się zbliżać południe. Był niewyspany i zmęczony, ale i szczęśliwy, że Courtney nic się nie stało. Wczorajszy atak uświadomił mu, jak bardzo zależało mu na pani Davies. „Mogło się skończyć znacznie gorzej” pomyślał przyglądając się kobiecie, która spała przykryta kołdrą. Nie chcąc jej budzić delikatnie przełożył jej rękę na bok, pocałował w czoło i wyszedł się odświeżyć.


*
Ciepła kąpiel była właśnie tym czego potrzebował. Zanurzył się nieco głębiej, tak że ponad głową wystawała tylko jego głowa i zebrał myśli. „Co nas wczoraj zaatakowało?” zastanawiał się, wdychając różanych zapach. Był prawie pewien, że nie był to ani pies, ani wilk, ponieważ żadne z tych stworzeń nie osiągało takich rozmiarów i nie miało pazurów tak ostrych. „Ale skoro nie jest to ani pies, ani wilk w takim razie, co to takiego?” pomyślał, jednak nie znalazł dobrej odpowiedzi. Próbował sobie przypomnieć wygląd stworzenia, ale całą scenę pamiętał jak przez mgłę – odepchnięcie Davies, strzały, pogoń, powrót. Jedyne, co zapadło mu w pamięć, to oczy stworzenia – dwoje żółtych oczu płonące nienawiścią. Sutton był też pewien, choć było to irracjonalne przeczucie, którym rzadko ulegał, że stworzenie było inteligentne. „Następnym razem je zabijemy” stwierdził bez przekonania, po czym zanurzył głowę w ciepłej wodzie zapominając o całym świecie i jego problemach.

*

Po kąpieli i późnym śniadaniu, które szybko zmieniło się w obiad, wrócił do pokoju pani Davies. Kobieta ciągle spała. Sutton usiadł obok i czekał aż się obudzi.

Ada Lovelace

Po rozmowie z przyjaciółką wróciła spać dalej; była, bowiem bardzo zmęczoną, a na dodatek obolała, a sen okazał się najlepszym lekarstwem. Położyła się, więc w łóżku. Po chwili z pokoju pani Lovelace dało się słyszeć ciche i rytmiczne chrapanie.

*

Nie pamiętała jak się znalazła w tym dziwnym budynku, który składał się z samych korytarzy. Nie pamiętała jak długo szła zanim dotarła przed te drzwi, drzwi, nad którymi ktoś wyrzeźbił wrota i dwie postacie przez nieprzechodzące. „Są bardzo podobne. Różnią się jedynie drobnymi szczegółami” stwierdziła kobieta przyglądając się uważniej rzeźbie. I rzeczywiście postacie różniły się jedynymi szczegółami: jedna miała nieco ostrzejsze uszy i rysy twarzy, nieco inne motywy na ubraniu. Obie za to trzymały w rękach jakiś kwiat.
- Zgubiłaś się – usłyszała dziewczę głos podskakując przy tym. Za nią stała mała dziewczynka, ubrana w prostą sukienkę.
- Nie – odpowiedziała uprzejmie Ada.
- Myślę, że się zgubiłaś.– Dziewczynka nie zamierzała ustąpić.
„Jest w niej coś niepokojącego” pomyślała Ada.
- Nie, nie zgubiłam się. A może ty się zgubiłaś.
- Nie – odpowiedziało dziecko – pobawisz się ze mną? – Zaproponowało.
- Nie mogę kochanie, ja…
- Pobaw się ze mną! Pobaw! – krzyknęła – Bo jak nie, to poskarżę się tacie, a tata cię znajdzie i ukarze.
„Stanowczo jest w niej coś dziwnego”. Ada przyjrzała się dziecku. Na pierwszy rzut oka wyglądała na normalne ośmioletnie dziecko, jednak jej oczy zdawały się dużo, dużo starsze. „Przedziwne” pomyślała Ada.
- A kim jest twój tata? – zapytała się, nieco poirytowana, Ada.
- Strażnikiem, ale nie mogę o nim mówić.
- Dlaczego?
- Bo…

Stuk! Stuk! – Pukanie do drzwi obudziło Adę. Po chwili do pokoju weszła pokojówka z lunchem.



Virigil

Robert Virigil długo nie mógł zasnąć zastanawiając się nad tym, czego był świadkiem w ciągu ostatnich dni. „Tajemnicza siostra Olimpii w czasie pojedynku, bestia, która zaatakowała nas w lesie… Stanowczo zbyt dużo przypadków.” pomyślał wiercąc się z boku na bok. „Jeszcze trochę i uwierzę w historię Lucy” dodał gorzko. Jego myśli zeszły jednak na inny tor i to tor o dość konkretnych kształtach Ady Lovelace. Virigil ciągle miał w pamięci jej gorący pocałunek, którym odwdzięczyła mu się za… sam nie wiedział za co. Niestety ku rozczarowaniu Virigila następnie wyrzuciła go za drzwi. Nie przeszkadzało mu to jednak myśleć o jej lekko zadartym nosie, ciemnych oczach i kształtnych piersiach. „Ada Lovelace” rozmarzył się, a po chwili zasnął.

*

Obudził się, a raczej obudziły go promienie słoneczne wpadające przez okno, tuż przed 11. Umył się i ubrał szybko, po czym zszedł na dół zjeść śniadanie. To przy nim dowiedział się, że Olimpia i Somerset udali się do starej służącej pana Fellow, zaś Madleine jest na górze. Co robiła reszta pozostało dla służącej tajemnicą, ponieważ nie zeszli jeszcze na dół, ona zaś nie była ani razu wezwana na górę.
Posiliwszy się Virigil postanowił zając się tajemniczą bronią pana Fellowa, ponieważ nie lubił nie rozumieć. Udał się, więc do swojego pokoju i wyjął broń z szuflady.
- Zobaczymy, z czego jesteś zrobiony – powiedział sam do siebie, przyglądając się pistoletowi.

*

Ostatnie dwie godziny Virigil spędził na próbie zrozumienia jak działa pistolet Fellowa. Mimo, że nie był głupim człowiekiem, a na pewno za takiego się nie uważał, nie potrafił. Mechanizm na pierwszy rzut oka zdawał się być bardzo prosty, ale faktycznie był znacznie bardziej skomplikowany. Być może wprawny rusznikarz byłby w stanie dojść jak działał mechanizm działania. Rozczarowany i zły Virgil odłożył broń na bok i postanowił się przejść.

*

Jeziorko było już, blisko gdy usłyszał śpiew Olimpii. „A co ona tu robi?” pomyślał pamiętając, że miała iść do starej Belly lub Melly, służącej Fellowa. Przyspieszył kroku.
Po chwili stał nad brzegiem jeziora, w którym kąpała się Olimpia. Głowa Włoszki wystawała nad taflą. Na drugim brzegu stał pan Somerset. W rękach trzymał suknię Grisi i bukiet żółtych kwiatów, które Virgil gdzieś już widział, ale nie mógł sobie przypomnieć gdzie.
Wzrok obu mężczyzn skupił się na podziwianiu Włoszki, a było, co podziwiać – była to, bowiem kobieta idealna…

Somerset i Olimpia

Droga nad jezioro upłynęła wam przyjemnie. Pan Somerset okazał się nie tylko dobrym rozmówcą, ale człowiekiem, który potrafił ładnie przegrywać, dzięki czemu Olimpia szła teraz z pięknym bukietem.
Po chwili stali nad jeziorem.
- Naprawdę zamierza się pani kąpać? – zapytał się, nieco nieśmiało, Somerset.
- Ależ oczywiście, a pan nie? – Włoszka uśmiechnęła się do mężczyzny.
- Nie, postoję i popilnuję pani rzeczy.
- Naprawdę? To bardzo miłe z pana strony – odpowiedziała Olimpia i zaczęła się rozbierać
„Biedny” pan Somerset przez chwilę próbował nie patrzeć się na Olimpię, ale jej doskonały kształty: długie nogi, jędrne piersi i pośladki, a także długie czarne włosy opadające na ramiona sprawiły, iż nie mógł od niej oderwać wzroku. Ku zaskoczeniu Somerseta Olimpii nie tylko to nie przeszkadzało, ale zdawało się wręcz być powodem do dumy.
- Gotowe – powiedziała Olimpia ubrana jedynie w długą czarną koszulę. Odwróciła się do Somerseta i pocałowała go w policzek.


– To za przysługę – powiedziała, po czym weszła do jeziora; najpierw zanurzyła stopy, potem weszła po kolana, a potem zanurzyła się po głowę.
- To naprawdę bardzo przyjemne – rzuciła w stronę Wilhelma.
- Wierzę pani na słowo – odpowiedział, ale nie zamierzał dołączyć do Włoszki napawając się jej widokiem.
- Popłynę trochę dalej od brzegu – powiedziała Olimpia by po chwili być prawie, że na środku jeziora.

Somerset, Olimpia, Virgil


Włoszka dopłynęła prawie na sam środek jeziora, gdy nagle pogoda załamała się. Nad jeziorem, na kilka sekund, zebrały się ciężkie chmury, z którego strzelił niebieski piorun, który uderzył – a przynajmniej tak się im zdawało – w polanę na której zerwali żółte kwiaty. Najdziwniejsze jednak było to, że nie usłyszeli charakterystycznego dźwięku uderzenia.
- Co do diabła? – wyrwało się Somersetowi.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 02-06-2009 o 11:27.
woltron jest offline  
Stary 02-06-2009, 21:52   #99
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
w kooperacji z Hellian i za przyzwoleniem marrrta

~~ Dziwne, diabelnie dziwne ~~
Pomyślała lady Lovelace i była to pierwsza w miarę zwięzła logicznie myśl od dobrych kilku chwil.
Trudno określić czy chodziło jej o włamanie, atak niezwykłej bestii, budowę broni Fellowa czy… o baroneta Windermare.

*

Niczym najgorsza z pensjonarek wypuściła broń z dłoni. Niezwykłe uczucie, podobne do tego, którego doświadczyła podczas prywatnego spotkania ze Swanem, który w tajemnicy pokazał jej swoje nowe doświadczenia. Coś jakby drobne ugryzienie, a przecież nigdzie nie było zębów. Odruch bezwarunkowy zdziałał bezbłędnie i oto cudaczna broń leżała na dywanie, a Virgil troskliwie oglądał jej palec.
Złożony na opuszku pocałunek zupełnie ją zaskoczył. Następne tylko pogłębiały owo wrażenie.
Gdy usta Virgila delikatnie dotknęły wnętrza jej dłoni, jedyna ślubna córka lorda Byrona westchnęła cichutko. Zupełnie bezwolnie. Mężczyzna uniósł wzrok – w miejsce zdobiącego zwykle jej twarz odrobinę asymetrycznego, zaczepnego uśmiechu zobaczył rumieniec. Zupełnie taki sam, jakiego mógłby się spodziewać po nastoletniej pannicy. Nim jednak zdołał sobie to uświadomić, Ada King; niebaczna ciut nazbyt mocno wyeksponowanego w owej chwili dekoltu; nachyliła się i baroneta owionął subtelny zapach, który na myśl przywodził kadzidło. Spojrzała mu w oczy i na dnie tego spojrzenia dostrzec mógł zapowiedź żądzy. Dzikości, która obnaża uda kobiet a mężczyznom nakazuje pogrzebać rozsądek.
Rozchylone wargi Ady musnęły jego usta z razu delikatnie, badawczo. Odpowiedź, której im udzielił, ośmielił pocałunek i… próbował sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek ktokolwiek całował go równie zachłannie.
Coraz mocniej i dalej, w głąb króliczej nory.
Dłoń baroneta bezwiednie niemal ruszyła w górę smukłej łydki, skrytej wśród halek. Nachylona nad nim kobieta gwałtownie zagarnęła materiał koszuli kryjącej jego plecy.
I zanim się obejrzał, Ada skoczywszy z łóżka, ruszyła ku drzwiom.
Nie mówiąc ani słowa otworzyła je i próbując uspokoić wzburzony oddech, gestem kazała mu się wynosić.
Gdy mijał ją w drzwiach, w jej oczach wciąż widział tę samą dzikość. I obietnicę.
Resztkami zdrowego rozsądku trzymała się swojej decyzji. Podjęła ją, choć w tej właśnie chwili ostatnim, czego pragnęła był Virgil opuszczający jej sypialnię.
Na progu zawahał się, cofnął o krok by ukraść jej jeden jeszcze pocałunek.
Policzek, który mu wycięła był prawdziwym zaskoczeniem.
Chwycił mocno jej nadgarstek i pojąwszy naraz reguły gry, uśmiechnął się wilczo i po raz wtóry ucałował wnętrze jej dłoni.

*

Równie dziwaczny był słowotok Olimpii.
Ada nie mogla się pozbyć wrażenia, że Grisi z niezrozumiałych dla programistki powodów ze wszystkich sił pragnie wierzyć w elfy.
Nawet te bezustanne spacery, które zdawały się być obliczone na szukanie guza.
Uśmiechnęła się do przyjaciółki, z niedowierzaniem kręcąc głową.

- Grisi, na miłość boską! Wiesz, że Cię kocham, ale czy aby nie przesadzasz z tą elfią histerią? Wiem, że może Cię to zasmucić, ale cholerny Puk tak naprawdę nie istnieje. Ta sama kategoria co Baba Jaga, słowo!
Olimpia otworzyła usta, po czym je zamknęła, potem zrobiła to po raz drugi. W końcu wstała odwróciła się do przyjaciółki tyłem i wypaliła.
- Czyja Ci już mówiłam, że moja matka tak naprawdę jest moją babką?
- Grisi? Co Ty wygadujesz?
- Ada wyglądała na co najmniej mocno zaniepokojoną. Wyglądała, jakby miała ochotę natychmiast wzywać lekarza.
- Giuditta. – Olimpia wzruszyła ramionami - Miała wtedy 17 lat.
- Kiedy?
- Kiedy mnie urodziła. A wcześniej była w krainie elfów. Podobno.
- Olimpio, to chyba stanowczo za dużo. Wiem, że prawdziwe życie jest dużo nudniejsze niż libretta, ale gdyby twoja rodzina była choćby odrobinę bardziej konserwatywna mogliby Cię za to posadzić w Azylu. Na stałe.
- lady Lovelace z wyraźnym trudem hamowała śmiech. Efekt był taki, że jej głos brzmiał, jakby się czymś krztusiła.
- Zamiast się śmiać lepiej pomóż mi szukać ojca. Od jutra, bo jak wydobrzejesz będziesz ze mną codziennie chodzić nad to jezioro.
- Męskie towarzystwo to nie to?

Pani King siliła się na powagę, ale uniesiona wysoko lewa brew zdradzała jej rozbawienie. Olimpia czule objęła Adę.
- Nie mam czasu martwić się mężczyznami.
Tym razem roześmiały się obie.

*


Sen, zamiast oczekiwanego odpoczynku przyniósł tylko deliryczne sny. Może była to wina półkarafki brandy, którą jednym haustem łyknęła przed snem. A może proszków, które podał jej lekarz.
Korytarz za korytarzem za korytarzem.
Była przecież matematyczką, jej genialny umysł sam przeliczał kroki, ilości zakrętów, teoretyczne odległości. Poszukiwał wzoru. I za każdym razem, kiedy rozwiązanie równania miała w zasięgu długich palców, upiorny labirynt wymykał się jej obliczeniom.
I wtedy ta dziwna dziewczynka...
Musiała przyznać, że to, co miała jej do powiedzenia dziewczynka dziwnie ją zainteresowało. Tak jakby słowa usłyszane we śnie mogły mieć jakiekolwiek znaczenie na jawie.

- Zaczynasz wariować, Byron - powiedziała sama do siebie, skubiąc kromkę chleba.
Nie mogła się nie roześmiać na dźwięk tych słów.
Nieodrodna córka swojego ojca: oto zaczyna tracić zmysły.
Po chwili jednak spoważniała, mocno zastanawiając się nad tym, z kim mogłaby pomówić o swoim dziwacznym śnie.
 

Ostatnio edytowane przez hija : 02-06-2009 o 22:06. Powód: literuffki
hija jest offline  
Stary 04-06-2009, 09:14   #100
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Przyszedł taki czas, że baron acz niechętnie musiał przyznać, iż cieszy się, że jego ojciec próbował uczynić z niego żołnierza. Dzięki ambicjom rodzica potrafił niezgorzej posługiwać się bronią palną i nie obcy mu był fechtunek bronią białą. Był sprawny fizycznie i całkiem nieźle pływał. Teraz zaś przyszła pora by zrobić użytek z tych umiejętności.
Lexinton w samotności zjadł śniadanie. Nic wielkiego. Jajka na bekonie i opiekane kromki chleba z dżemem. Po posiłku wezwał Johna i razem ze starym sługą udali się do pokoju myśliwskiego, by korzystając z gościnności lorda Ross przygotować się na następne spotkanie z bestią. Wybrali dwa najbardziej zdatne dwulufowe sztucery z zamkami kapiszonowymi o dużym kalibrze, a także dwa myśliwskie kordy ze zdobnymi rękojeściami z jelenich rogów. Jeśli uwzględnić do tego parę pistoletów pojedynkowych, to byli całkiem nieźle uzbrojeni.


Jim pozostawił sługę z poleceniem sprawdzenia i nabicia broni, oraz poszukania gończego z psem. Podczas nocnej akcji ratunkowej zauważył, iż Person jest w posiadaniu całkiem sporej sfory beagle’ów. Jeden, czy dwa tropowce bardzo by się przydały. Nie zrażał się tym, że obława nic nie dała. Liczył na to, iż w małej grupce uda im się coś znaleźć.
Póki co jednak udał się do Courtney, by sprawdzić, czy wszystko w porządku. Usiadł w fotelu czekając, aż John wszystko przygotuje. Dziewczyna poruszyła się powoli otwierając oczy.
Baron uśmiechnął się przysiadając na łóżku.
- Jak się czujesz ? – spytał odgarniając rudy loczek z jej czoła.
- Jakby mnie obili rózgami i wrzucili do pokrzyw – powiedziała cicho z westchnieniem znowu przymykając powieki
- Nie znoszę być chora i przykuta do łóżka!
Oczy Lexintona pociemniały z gniewu.
- Dorwę to bydlę, które Ci to zrobiło. Obiecuję.
Powiedział poważnie, zaraz potem jednak dodał znów się uśmiechając.
- Uratowałaś mi życie, jesteś bohaterką pani Davies. Courtney The Brave.
- Działałam instynktownie. Zupełnie się nie zastanowiłam co robię. Może jak bym to zrobiła uciekałabym z krzykiem gdzie pieprz rośnie -
Zaśmiała się lekko i zaraz skrzywiła, czując jak ten ruch ponownie zaognia ból w boku.
- Co ani trochę nie umniejsza Twoich zasług. Może poprosić służbę, by Cię znieśli na dół, na taras. Przynajmniej będziesz coś widziała. Bo w tym pokoju jesteś jak na wygnaniu.
Courtney uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością:
- To doskonały pomysł. Dziękuje Ci, ale muszę się ubrać w coś stosowniejszego, nie mogę przecież prezentować się wszystkim w nocnej koszuli.
Faktycznie odzienie było zbyt lekkie.
- Mogę wyjść jeśli chcesz się przebrać.
zaproponował, ale jakby bez przekonania.
- Widziałeś wszystko co było do zobaczenia - powiedziała z kokieteryjnym uśmiechem - po za tym, ktoś musi mi pomóc się przebrać... chyba że wolisz szukać Fiony, by mi pomogła...
Jim udał że się zastanawia :
- Jako gentelman nie mogę odmówić pomocy kobiecie. - stwierdził w końcu.
Stłumiła śmiech, pamiętając, że jest to dość bolesne:
- Proszę nie rozśmieszaj mnie, nie mogę się śmiać! Otwórz szafę i podaj mi tę białą koronkową suknię... Tak tę właśnie - Potwierdziła, gdy wyciągnął zwiewne odzienie.
Podając suknię Jim ze zgrabnie udaną nieśmiałością zauważył :
- Wydaje mi się że powinnaś najpierw zdjąć koszulę, ale mogę oczywiście się mylić.
Kobieta z uśmiechem patrząc na niego wyciągnęła rękę:
- Jim... skąd ta nieśmiałość? Pomożesz mi się jej pozbyć?
Ujął delikatnie jej dłoń, a potem drugą.
- Niezwłocznie. - powiedział chwytając za rękawy koszuli.
- I delikatnie... – dodała.
Cień przebiegł przez jego twarz :
- No tak ...
Na szczęście koszula miała tylko kilka sznureczków wiązanych z przodu więc rozpięcie jej nie stanowiło wielkiego problemu. Lexinton uniósł delikatnie dziewczynę i pomógł jej się wyswobodzić z odzienia.
Została naga tylko z białym opatrunkiem na ciele. Pomimo zakrywającego jej bok materiału prezentowała się niezwykle pięknie. Po prostu kobieta idealna.
Jim z żalem i ociąganiem pomógł jej założyć jedwabną bieliznę i koronkową suknię starając się nie urazić rany, a potem naciągnął na jej długie nogi pończochy i zawiązał podwiązki. Zabawne, często rozbierał kobiety, ale ich ubieranie było zupełnie nowym doświadczeniem. I musiał przyznać, ze w tym przypadku całkiem interesującym.
Gdy była już gotowa Courtney zarzuciła mu ramiona na szyję i pocałowała w policzek:
- Dziękuję panie baronie - powiedziała z uśmiechem.


- Zawsze do usług. Proszę byś miała ze sobą jakąś broń. Dopóki nie pozbędziemy się tej bestii. Będę spokojniejszy. No i przyda Ci się, gdyby ktoś widząc Cię w tej sukni czynił Ci niechciane awanse. - zakończył żartobliwie.
Nie chciał dziewczyny niepotrzebnie straszyć, ale sytuacja faktycznie nie była jeszcze opanowana.
- Myślisz, że to stworzenie ośmieliłoby sie podejść pod dom pełen ludzi? - zapytała z niedowierzaniem - Po za tym jak ostatni raz miałam broń w ręce nie skończyło się to zbyt szczęśliwie. Nie będę więcej ryzykować!
- Bardziej ryzykujesz wychodząc bez broni. -
zauważył trzeźwo. - Po za tym temu stworzeniu nie przeszkodziło w ataku czworo ludzi. Po za tym nie wiemy czym było, ani czy nie jest ich więcej. Nieprawdaż ? Nie wiemy także, czy aby nie było wściekłe.
Przenosiny odbyły się nad wyraz sprawnie i już wkrótce Irlandka cieszyła się świeżym powietrzem na tarasie. Służba ustawiła dla jej wygody szezlong i stolik, na którym podano herbatę.
Wkrótce przyszedł John w towarzystwie łowczego trzymającego na smyczy tropowca.
- Widzę, że planujesz polowanie - dziewczyna popatrzyła z niepokojem na mężczyznę - Chcesz upolować bestię, która na nas napadła?
- Nie mogę pozwolić, by na wolności krążyło coś, co może Cię skrzywdzić.
- Mój rycerz -
Courtnej posłała mu całusa w powietrzu - Może chcesz wstążeczkę do zbroi? - dodała wydymając lekko usta kokieteryjnie i specjalnie z przesadną zalotnością mrugając długimi rzęsami.
- Cokolwiek od Ciebie otrzymam, będę tą nosił z dumą i biada temu, kto po to sięgnie.
Odparł jak na rycerza przystało.
Patrząc na niego uniosła dół sukni i rozwiązała podwiązkę z maleńką białą różyczką, którą wcześniej osobiście zawiązał. Mrugnęła wesoło podając mu ten dość intymny detal kobiecego stroju.
- Proszę...
Przyjął z ukłonem ofiarowany fant i cytując króla Edwarda III "
- "Zrobię z niej najbardziej zaszczytną podwiązkę jaka kiedykolwiek istniała" - schował ją do kieszonki surduta na piersi.
Courtney roześmiała się spontanicznie i znowu pośpiesznie przyłożyła dłoń do rany.
- Lepiej już ruszę na łów. Moja obecność sprawia Ci ból. - stwierdził odbierając od Johna uzbrojenie.
- Przy odrobinie szczęścia uda się coś wytropić.
Posłała mu całusa:
- Powodzenia i wracaj: Z tarczą! Innej alternatywy nie dopuszczam!
- Postaram się. -
stwierdził z angielską zdawkowością.
Trójka mężczyzn, nie licząc psa, udała się w kierunku lasu.
 
Tom Atos jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172