Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-05-2009, 22:34   #115
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Południowe Lasy, Graiholm

W całym Graiholm rozpoczęły się walki. Podopieczni Tawroka, nękali wrogie oddziały elfów. Walki te były trudne, gdyż przewaga liczebna elfów zwiększała się z każdą chwilą.
Niemniej przywykli do partyzanckiej taktyki skutecznie wiązali siły wroga i zdobywali czas w walce której ostatecznie nie mogli wygrać...Aż do czasu gdy do walki włączyła się kolejna grupa. Z gęstniejącej w ciemnościach nocy mgły, co chwila wynurzały się kolejne złowrogie sylwetki.

Gnijące trupy humanoidów nie stanęły po żadnej stronie. Atakowały na ślepo, to Tagosai to oddziały Tawroka, wyrażając swą nienawiść do żywych i do swej egzystencji, gdyż nie dbały o własne bezpieczeństwo. Teraz ujawniła się prawda o losach mieszkańców Graiholmu. Nigdy nie opuścili miasta, stając się jego częścią ...za dnia skrywający się piwnicach, w nocy atakujący każdego kto został w ich mieście. Stwory nie bały się śmierci, bo i umrzeć nie mogły, na każdego zabitego ożywieńca, mgła formowała kolejnych.

Południowe Lasy, Graiholm, ulice

Dwie z bestii przedarły się przez okna na parterze, jedna po drugiej...Dwie inne jednak zaczęły wykorzystywać pazury do wspinaczki po ścianach. O tej sztuczce tych bestii Raetar zapomniał wspomnieć. Ale tym Ethan się nie przejmował w tej chwili, gdyż to krasnolud z niziołkiem skupili swe wysiłki na odpieraniu bestii. Jako że dwie elfki nie wykazywały chęci włączenia się do bitwy. Stały na ulicy patrząc, jak strumienie czerwononiebieskiej energii z pomiędzy dłoni krasnoluda, i strzały z ręcznej kuszy niziołka spychały ich stworzenia.
Tak się przynajmniej zdawało na początku bowiem, bowiem czarodziejka Tagosai zaczęła coś mamrotać pod nosem podchodząc jak najbliżej ściany budynku. Jednak magia zawiodła czarodziejkę, bowiem czar zmienił w jaszczurkę...jednego ze ścigaczy. Co wykorzystał niziołek przebijając ją bełtem z kuszy.
Ale o tym wszystkim Ethan nie miał pojęcia, zbyt zajęty swym zadaniem. Wymierzył i strzelił do pierwszej zbliżającej się bestii, bełt utknął w karku stwora. Ścigacz skoczył na rusztowanie i pocisk fiolka alchemicznego ognia zmieniła schody w ognistą pułapkę. Ścigacz nie wydał z siebie żadnego pisku, żadnej oznaki bólu, mimo że gwałtowny pożar powodował olbrzymie poparzenia na jego ciele...Płonący ścigacz kilkoma susami skoczył w kierunku Ethana roznosząc ogniem wraz ze sobą...Stwór nie był jednak ognioodporny i kolejny strzał z kuszy zakończył jego groteskowy żywot. Martwe truchło bestii rozszerzyło jednak pożogę i ogień odciął możliwość zejścia schodami. Zaś drugi ścigacz, wspiąwszy się po ścianie na sufit przeszedł po nim i zeskoczył tuż przed Ethan, uderzeniem łapy wytrącając mu kuszę.
Żar z płonących schodów poparzył co prawda bestię, lecz nie na tyle, by stała się niegroźnym przeciwnikiem na skraju śmierci.
Sytuacja u Garracka i Snafu również nie była do pozazdroszczenia. Druga bestia, poraniona co prawda, lecz wciąż niebezpieczna, zdołała wedrzeć się na piętro i zablokowała swym cielskiem dostęp do schodów na górę. Wyraźnie szykowała się do ataku na jednego z dwójki towarzyszy Ethana.
Tymczasem pożar spowodowany przez rycerza szybko się rozprzestrzeniał.
Na szczęście pojawiły się też i dobre wieści...Z mgieł wyłaniać się zaczęły niezliczone hordy nieumarłych, które zaatakowały dwójkę elfek Tagosai. Odwracając ich uwagę...Uzbrojona w dwa krótkie miecze z gracją tancerki zaczęła wirować pomiędzy nieumarłymi, odcinając kończyny i dekapitując kolejnych nieumarłych.

Południowe Lasy, Graiholm, niedaleko Tawerny „Pod dwoma kilofami”

Raetar zareagował lekkim zdziwieniem, gdy dowiedział się kto był jej „nauczycielką”. Wydawało że chciał coś rzec, ale nie zdążył...rozpoczął się bój. Po zwróceniu uwagi elfów Tagosai, sprawy potoczyły się szybko...
- Czy następnym razem mógłby to być kucyk? – zażartowała kapłanka, a Raetar uśmiechnął się mówiąc.- Zgodnie z twym życzeniem będzie, o ile uda mi się nauczyć kucyka chodzenia po ścianach.
I rozpoczęła się bitwa...
- Ściągnę ich w obszar glifu. – rzekła kapłanka do Reatara. Mimo wszystko dziewczyna z lekkim tylko wahaniem wspięła się na swego "wierzchowca". - Zabierz mnie na dół.
Stworzeniem jedną z czterech par odnóży, objęło delikatnie dziewczynę i ruszyło szybko po ścianie. Cokolwiek mówić o bestiach Raetara były bardzo pojętne i posłuszne... i troskliwe. Przytrzymywana delikatnie Vivienne nie musiała się martwić o wypadnięcie. Po zejściu na dół, stwór niechętnie skrył się na zacienionej ścianie jednego budynku. Prośbie kapłanki jednak musiał ulec.
Tymczasem czarodziejka skupiła wokół swych gwardzistów i po wypowiedzeniu kilku słów cała piątka uniosła się w powietrze, jednak niezbyt wysoko...Bo w tym czasie kapłanka rzucała pospiesznie czar. Vivienne nie miała zbyt wiele czasu...kolczasta bestia od razu ją wyczuła i ruszywszy do ataku popędziła na kapłankę. Rosalithe wysłuchała próśb swej służki, Rozproszenie magii uderzyło w piątkę unoszących się w powietrzu elfów i spadli. Niemniej obecnie problemem kapłanki nie była, ani czarodziejka, ani jej gwardia przyboczna. A pozostała dwójka szykująca się do ataku. W jej kierunku gnał wyjec, elfi łucznik wystrzelił strzałę. I Vivienne poczuła bolesne kłucie w boku, strała wbiła się w jej ciało. O ile strażnicy czarodziejki dość szybko otrząsnęli się po wypadku, to ich przywódczyni, nadal siedziała zdezorientowana po upadku...Wszystko przebiegało prawie gładko, aż do chwili, gdy ze spokojny dotąd oparów zaczęły się wszędzie formować humanoidalne sylwetki i miasto w kilka sekund opanowali nieumarli.

Kapłanka została osaczona ze wszystkich stron brocząc krwią z wbitej w bok strzały...Na całe szczęście nie tylko ona, także trzej gwardziści elfów za pomocą glewii wyrąbywali sobie przejście w jej kierunku...idąc do niej dosłownie i w przenośni po trupach. Czwarty gwardzista, zaś próbował przebić się do osaczonej i spanikowanej elfki. Wyjec oberwawszy raetarową błyskawicą fioletowej energii chwiał się półprzytomnie, by po chwili desperacko bronić swego życia, walcząc z hordami otaczających go ożywieńców. Zaś czarodziejka Tagosai desperacko walczyła o życie w czym pomagał jej elfi treser bestii porzucając łuk, na rzecz miecza. Także i kapłanka musiała skupić się na obronie swego życia przed hordą nieumarłych. Krótki miecz i sztylet nie był jednak zbyt skuteczną bronią przeciwko istotom podobnym do zombie. Jednak tu pomocny okazał się przykucnięty na ścianie Raetar. Starzec ruchami dłoni wywoływał pociski ze sprężonego powietrza, które z siłą kowalskiego młota roztrzaskiwały czaszki i łamały kończyny nieumarłych, którzy nacierali na Vivienne. Elfi gwardziści doszli do pułapki zastawionej przez kapłankę i glify eksplodowały kwasy raniąc zarówno ich, jak i atakujących je nieumarłych. To był sygnał, dla wiercącego z niecierpliwości „wierzchowca” kapłanki. Zeskoczył on ze ściany swym ciężarem przygniatając kilku nieumarłych zagrażających Vivienne i wyrzucił z siebie pajęczynę, która oplątała kilkunastu ożywieńców oraz jednego z elfów Tagosai. Pająk delikatnie trącił odnóżem dziewczynę, sugerując by na nim usiadła.

Południowe Lasy, Graiholm, Tawerna „Pod dwoma kilofami”

Ciemność, wzrok nimfy próbował przyzwyczaić się do zmroku. Aeterveris dostrzegła półelfa w ciemnych szatach, o dość egzotycznym kroju oraz młode dziewczę, zapewne jego uczennicę. Półelf położył dłoń na jej ramieniu szepcząc.- Jak się czujesz ? Straciłaś dużo krwi...Ale skoro odzyskałaś przytomność to jest nadzieja.
-Gdzie jestem?-
spytała nimfa. A półelf odrzekł.- Na moim stole operacyjnym w Graiholm, choć ja osobiście wolę spotykać piękne kobiety w bardziej romantycznym miejscu...w alkowie na przykład. Choć przy twoim stanie...a tak przy okazji. Taelior mi na imię.
Półelf ostrożnie podniósł nimfę do pozycji siedzącej, dodając szeptem.- Po mieście ganiają Tagosai, dlatego światła w karczmie są wygaszone. I powinniśmy się zachowywać cicho.
Nagle spojrzał w kierunku okna, co uczyniła także nimfa...I oboje zamarli w zdziwieniu. Na ulicach pełno było ożywieńców. Nieumarli wyłaniali się z mgły, jeden po drugim. Ze złowrogim błyskiem natarli na okna, rozbijając szyby zaciśniętymi pięściami i próbując otwory okienne dostać się do środka. Ich gnijące twarze wyrażały nienawiść i chęć krwawego odwetu na żywych, a wraz z nieumarłymi do pokoju zaczęła się przesączać zielonkawa mgła, której gruba warstwa wypełniała ulice.

Heartstone, korytarz zamkowy

Charles błyskawicznie wyciągnął długi miecz o czarnym ostrzu pokrytym magicznymi znakami. Był szybki...ale Tarfur nadal był szybszy. Oddalił się już spory kawałek, i zdążył posłać dwie strzały, które z impetem wbiły się w szczeliny pancerza.
- Nic się nie zmieniłeś...nadal walczysz jak szpiczastodupy tchórz... z daleka.- syknął hrabia, podążając za wycofującym się Haradanem, który posyłał w kierunku hrabiego kolejne strzały. Otoczona zielonkawym oparem wydobywającym się z miecza, sylwetka rycerza była coraz mniej wyraźna. Ostatnie dwie strzały, z wystrzelonych sześciu chybiły. Pozostałe wbiły się w ciało Charlesa, jednak nie dość głęboko by zabić. Sącząca się z pomiędzy szczelin zbroi krew, pozwalała jednak stwierdzić, że Charles boleśnie przeżywał to spotkanie po latach.
Z ust hrabiego popłynęły słowa połączone z gestami, wezwanie do Diamorga- boga tyranii.
Magia objawień...to była nowa sztuczka w „arsenale” hrabiego de Azil.
Ciało Tarfura przeszył straszliwy ból, powalający go na ziemię, na twarzy i dłoniach pojawiły bąble, a oczy nabiegły krwią, tak że Haradan nie mógł nic widzieć. Niemniej wiedział, że hrabia zbliża się do niego szybko i energicznie. Kroki hrabiego dudniły w jego umyśle, dłonie Tarfura zaciskały się na łuku...Gdyby mógł pokonać atak bólu, który go ogarnął. Czuł jak Charles przykłada miecz do jego szyi.
- Nie...to nie jest zabawne. Chcę widzieć strach w twych oczach. Chcę widzieć jak zdajesz sobie sprawę, że nie możesz mnie pokonać, chcę widzieć jak umiera w tobie nadzieja.- głos Charlesa przepełniony był triumfem. Bolesne kopnięcie w okolicy nerek posłało unieruchomionego, za pomocą boskiej magii, Tarfura, na ścianę. Hrabia de Azil podszedł i przyszpilając Haradana czekał, aż atak bólu minie. Sączący się z miecza dym, powodował, że obaj stali się dwiema sylwetkami w zielonej mgle...Oparze który u Tarfura wywoływał mdłości, ale wyraźnie hrabiemu nie szkodził.
-Wstawaj i giń jak mężczyzna, z prawdziwym orężem w ręku, a nie...z łukiem.- ostatnie słowa szlachcic niemal wysyczał pogardliwie. Tarfurowi atak bólu rzeczywiście minął, choć nadal nie czuł się za dobrze. Ale podnosząc się z ziemi, stwierdził iż Charles również. Był bledszy, strzały Tarfura, choć nie zdołały zadać śmiertelnej rany to i tak uszczupliły siły szlachcica.
Haradan przyparty do muru, nie mógł skorzystać z atutu jakim była jego ruchliwość i zwinność. Chwycił za topór znaleziony na owym polu bitwy i zaatakował, ostrze topora minęło jednak rycerza, a ten z uśmiechem ciął po skosie wbijając miecz w udo Haradana.
Tarfur zorientował się się że szlachcic bawi się jego kosztem, przedłuża całą walkę, by napawać się jego cierpieniem...i będzie tak robił dopóki będzie miał przewagę. Przez twarz Tarfura przeszedł grymas uśmiechu. Topór rozbłysnął, a najemnika otoczyły aura niebieskich płomieni...Zbroja Charlesa pokryła się szronem, a on sam cofnął się zaskoczony i mieczem próbował zablokować spodziewany cios...szlachcic był jednak za wolny. Tarfurowy topór uderzył z góry, wbił się w ciało szlachcica, przebijając zbroję i łamiąc jedną kości lewej obręczy barkowej. Następnie Haradan lekko kulejąc wycofywał się, po drodze chowając topór i ponownie sięgając po łuk. Posłał kolejne dwie strzały. Pociski wbiły się w mocno już ranionego Charlesa. Chwiał się tonąc we mgle tworzonej przez jego miecz. Zachrypłym głosem krzyknął. - Dis’sith zabierz mnie stąd!
I Charles znikł w silnym blasku światła. Pozostało po nim odrobinę wilgoci na murze, cztery całe strzały, kilka połamanych, rzednąca zielonkawa mgła, oraz krople krwi na korytarzu...i dojmująca rana w udzie Haradana.

Zajazd „Pod szczęśliwą gwiazdą”, piętro

- Właściwie to myślałam żebyś ściął jej łeb toporem. - Odpowiedziała Miri. - Ale możemy i tak!.
-Jedno drugiemu nie przeszkadza, prawda? Możemy odciąć babie łeb i zostawić ciało na słońcu.- rzekł krasnolud, po czym dodał do mniszki. – Odsuń się, muszę mieć miejsce na zamach.
Krasnolud wykonał szeroki zamach obracając się całym ciałem dookoła własnej osi. Topór zatoczył szeroki łuk z hukiem wbijając się w szyję i odrąbując głowę wampirzycy. Która spadła na podłogę i potoczyła się po niej. Seander podniósł ją i wsadził pomiędzy stopami.
Po czym razem z Miri wytaszczyli wampirzycę wprost na światło słoneczne przebijające się przez chmury. I gdy tylko ciało wampirzycy znalazło się w świetle słońca, błyskawicznie zapłonęło.
-No.. takich fajerwerków nie widzi się codziennie.- podsumował Seander patrząc na płonące ciało wampirzycy.
Następnie zwrócił się do obu kobiet.- Naprawdę wdzięcznym jestem, żeście mi życie uratowały. I chciałbym się odwdzięczyć żeniąc się z jedną z was.- po czym zaśmiał się.- Oczywiście żartowałem...żeniąc się, uszczęśliwiłbym jedną kobietę, a unieszczęśliwił setki pozostałych. Niemniej, majętny i honorowy ze mnie krasnolud i naprawdę chciałbym się wam odwdzięczyć. Mam spory majątek w Arhaagu i proponuję cobyście mi drogie damy towarzyszyły w podróży do tego miasta. Co wy na to?
No właśnie...a nie była to jedyna decyzja do podjęcia. Pozostał podział łupów...Na skarbiec wampirzycy liczyć nie można było, gdyż czarodziejka krzykiem zdmuchnęła go wraz częścią dachu i ściany karczmy. Ale oprócz tego były i inne łupy. Pozostawała też kwestia dwóch kanibali, obecnie związanych jak balerony. Seander radził ich zabić, możliwie w najmniej bolesny sposób.
- To najlepsze rozwiązanie dla nich w tych trudnych czasach. Wątpię by nawet potężna kapłańska magia mogła uleczyć ich obłęd. A puścić ich wolno nie można. Lepiej co by pomarli, a ciała ich, dla pewności warto byłoby spalić. Co by się jakieś nieumarłe kreatury z nich nie wylęgły.- argumentował krasnolud.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 27-05-2009 o 13:44.
abishai jest offline