Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-05-2009, 00:15   #225
Latilen
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Nie było wysoko. A może mi się tylko zdawało? W każdym razie wylądowałam dość miękko. Przyzwyczajenia z Mandragory?
Kiedy tylko moje stopy dotknęły bruku poczułam szarpnięcie i ktoś pociągną mnie w stronę najbliższej uliczki. Chwilę później zdałam sobie sprawę, że owym, ktosiem był nikt inny jak tylko Orf. Margot biegła za nami. Ofr zdawał się wiedzieć, dokąd zmierza. Ja nie miałam zielonego pojęcia. Zakręciliśmy. Prawo, lewo, lewo, prawo, lewo. Po chwili się pogubiłam. Zresztą żadna nowość. Na lądzie tracenie orientacji przychodziło mi niezwykle naturalnie. W końcu się zatrzymaliśmy. Oddech Orfeusza zadawała się szybszy niż normalnie, co było niewątpliwie zasługą pośpiechu. Sekundę później pojawiła się białowłosa.
- no i fajnie – zaczęłam, kiedy Ofr się w końcu wyprostował – teraz to ani nie dostaniemy się do Fryderyka ani nie wiemy gdzie szukać … jak mu tam? Clive’a? Jakieś pomysły?

- Ty pokręcony idioto! - Margot rzuciła się z pięściami na theusa winnego Orfeusza. - Imbecylu!
Najdziwniejsze było to, że dawał się okładać bez protestu.
- Już ci lepiej? - odsunął ją od siebie sprawnym ruchem łokcia.
Jego dłonie drżały.
- Do Frycki mogę nas przenieść nawet ja.
- Oj Orfeuszku, twoje dłonie raczej się do tego nie nadają, skarbie.
- zza winkla wyłoniła się Miranda. Zdyszana dość mocno. - Ale wy szybko biegacie. - Odetchnęła kilka razy. - Do Frycka zabiorze was Miranda. - uśmiechnęła się szeroko. Ale nie dam rady więcej niż dwójki.

Zamrugałam dwa razy - na mnie nie patrzcie, z tego co mi wiadomo jestem całkowicie nieumagiczniona - zaśmiałam się nerwowo i spojrzałam na Margot. Na dobrą sprawę, ona sama mogła się gdzieś przenieść. Jej dłonie znajdowały się w o niebo lepszym stanie niż młodego mężczyzny, ale tego sugerować nie będę. Ciężko mi rozporządzać nie swoim ciałem czy zdrowiem.
- a tak przy okazji to dalej pozostaje kwestia towar wymiennego - przygryzłam wargi i zawiesiłam wzrok na wybitym z bruku kamieniu. To jednakowoż był pewien problem.

- Ja NA PEWNO idę. - wzruszyła ramionami Margot.
- Tak? A masz czym handlować? - Orf roztarł dłonie. - Zresztą rób jak chcesz. - westchnął. - A ty masz cokolwiek? - zwrócił się do Moiry. - Pewnie nie, co?
Bardzo powolnym i przedziwnym gestem wyciągnął okrągłą złota monetę wielkości pięści dorodnego mężczyzny.

- Weź to. Powinno wystarczyć.
Ucałował cię w policzek.
- Powodzenia.

I ruszyłyście. Miranda po raz kolejny przypomniała zasady. Darcie rzeczywistości zabolało.


Po chwili wypadłyście w dobrze ci znanej knajpie Fryderyka. Szkorbut jak ostatnio czyścił swoje kielichy. Uroczy kurz pałętał się wszędzie. Łeb bolał, jakby ci ktoś przywalił obuchem, a żołądek zdawał się odwracać na drugą stronę. Zapewne tak wygląda choroba morska.

Rumieniec wciąż znajdował się na mojej twarzy. Nie musiałam go widzieć. Czułam że tam był! Takie pożegnanie było czymś normalnym dla NORMALNYCH ludzi. Nie dla mnie. Mnie nikt nie całował nawet w policzki! Niech by który z męskiej (większej) części załogi spróbował a straciłby zęby! Innych znajomych raczej nie miałam.
Otrząsnęłam się. Życie na lądzie jest jednak dziwne. Nie powiem ze wszystko jest nie przyjemne, np zdarzenie sprzed kilku sekund wcale nie wydawało mi się jakieś okropne (było to wręcz miłe) ale jednak! Jak na razie pobyt na lądzie tylko powiększał moje kłopoty, a mój jedyny sprzymierzeniec mnie opuścił! Ja chce na statek!
Wymierzyłam sobie mentalny policzek. Weź się w garść! nakrzyczałam na samą siebie. Ale w sercu zostało takie małe ukłucie, jakby żalu. Nie znałam Orfa prawie wcale a jednak było mi przykro że mnie opuścił. Miałam jedynie nadzieję że jeszcze kiedyś go spotkam. Nawet nie zdążyłam mu podziękować. Westchnęłam. Pozostała jeszcze jedna kwestia: Margot. Teraz zostałyśmy znowu same. O Theusie czym ci tak zawiniłam?
Rozejrzałam się po obskurnym barze i chrzęsnęłam się przyjacielsko do szkorbuta. Bywałam tu coraz częściej. Zbyt często jeśli mówimy o komforcie własnym, ale na przestrzeni ostatnich kilku dni, częściej niż w "domu". Może tu zamieszkam?
Fryderyk jakoś nie pojawiała się na horyzoncie. Ja czekałam. Margot traciła cierpliwość. W końcu nasza osobistość pojawiła się w barze i obrzuciła mnie niejako zdziwionym spojrzeniem
- hej - niosłam rękę w geście powitania - wróciłam... znowu - końcówkę dodałam ciszej.

- Nie da się ukryć, że obu was sierotki dawno nie widziałam -
uśmiechnęła się - Co was sprowadza w moje zakurzone progi... Miranda, to ty?
- Ładnie mi z dłuższymi włosami, nie?
- Miranda podeszła bliżej Fryderyka i zaprezentowała swoją nową fryzurę. - Zawsze myślałam, żeby...
- Musimy dostać się na Kirk.
- Margot bezceremonialnie przerwała dziewczynie.
- O, no to rzeczywiście problem. Może statkiem? - Fryderyk nie pałał miłością względem monteńki.
- Mam tylko kilka dni.
- No to macie problem.


Obrzuciłam Margot lodowatym spojrzeniem. Jej naprawdę nikt nie lubił. To smutne… nie wcale nie, zasłużyła sobie!
Uśmiechnęłam się do Fryderyka.
- Dobrze powiedziane, mamy spory problem i właśnie, dlatego tu jesteśmy. Jesteś jakby, naszą jedyną nadzieją. Potrzebujemy maga porte który jest w stanie przenieść nas na Kirk

- Uchu
- rzuciła i rozsiadła się przy kontuarze. - No to się wpakowałyście, bo ja nie znam żadnego takiego.

Szczęka mi opadała.
- jak to? – zaskomlałam – nie rób mi tego, błagam cię, pomyśl intensywnie. MUSISZ kogoś znać. Kogokolwiek!
- złożyłam ręce w błagalnym geście i zrobiłam maślane oczy. To wszystko jest nie na moje nerwy. Takich wahań nastroju to nie miałam od czasu ucieczki z domu.

Przyłożyła palec do policzka i spojrzała do góry.
- Nie, nikogo nie znam. Choć Orf miał jakieś znajomych bliźniaków...
- Nie wiemy jak ich znaleźć.
- Miranda smętnie pokręciła głową.
- Jak to nie wiecie? Przecież Elena to narzeczona jednego z nich.
- Gdziem możemy ją znaleźć?
- Margot przerwała Fryderykowi.
- Teraz jest u babci na wsi w Eisen. Baska i Tanden, jej kuzyni, wiedzą gdzie to jest.
- A oni są?

Miranda zaśmiała się i pomachała dłonią.
- W Castille, akurat winobranie to pewnie się świetnie bawią w jakimś nabrzeżnym porcie.
Margot zaczęła nerwowo tupać nogą.
- A jak się do nich dostać?
- Ich wuj, zresztą w naszym wieku -
kręciła palcem loczek - i pirat obecnie gdzieś w Vendel sprzedaje łupy.
- A ty skąd wiesz?
- zainteresowała się Fryderyk.
- A bo Ron się z nim wczoraj widział. Przeniósł się, żeby opchnąć wazę kitajską za dobrą butelkę wina.

Na mojej twarzy pojawił się wyraz niejakiej konsternacji. Potrząsnęłam głowa – chwila muszę to przemyśleć, bo się zgubiłam..
Jak to szło... Elena prowadzi do bliźniaka, jej kuzynki do niej, kuzynki są w Castille i można się do nich dostać przez wuja który jest w Vendel a do niego prowadzi Ron. Ale skoro Ron może się przenieść do Vendel to, po co to całe zamieszanie? Chociaż nie wiedźmo gdzie do Vendel może się przenieść. Tak czy inaczej trzeba znaleźć Rona.
- ok -powiedziałam po chwili. - Już. W takim razie gdzie można znaleźć Rona?

- Pewnie już straż wybyła od nas i można spokojnie wrócić do kamienicy.
- Powiesz mi jeszcze, dlaczego nie wiedziałyśmy o tym wcześniej?
- Margot zazgrzytała zębami.
- A gdzie tu zabawa? - odparły chóralnie Fryderyk i Miranda.

Obrzuciłam je obie wzrokiem pt.: "żartujecie sobie?"
- żartujecie sobie? – rzuciłam z niedowierzaniem – ja tu dostaje rozstroju nerwowego! – zaskomlałam.
- Dobra, nie ma czasu – zwróciłam się tym razem bezpośrednio do Mirandy, ale po chwili coś zaskoczyło i na chwilę zwróciłam swoje zainteresowanie powrotem na Fryderyka a właśnie, nie wiesz czasem czy mandragora jeszcze stoi?

Fryderyk odrzuciła gruby warkocz na plecy, upiła spory łyk ze swojego kielicha rozkoszując się wściekłością Margot.
- Szczerze mówiąc nie wiem. Ale książę zablokował port, bo znów go próbowano otruć. Ogólnie dużo się dzieje. - wzruszyła ramionami.
- Idziemy. - chłodno pożegnała się Margot i wyszła na zewnątrz.
Miranda pokręciła głową.
- Ja rozumiem, że utrata brata źle działa na charakter, ale żeby aż tak?
- Słyszałam to.
- dobiegł zza drzwi przytłumiony głos monteńki.
- No dobrze złociutka, musimy się spieszyć! - Miranda pociągnęła cię za rękę, aby ruszyć cię z miejsca. Widocznie nie miała ochoty zostać z Margot sam na sam.



Kolejny portal. Jeszcze trochę, a żołądek odmówi współpracy. I jeszcze ten ból w okolicach skroni, czy to można nazwać kacem?

W każdym razie znalazłyście się na piętrze kamienicy. Miranda od razu zaczęła nawoływać Rona, ale ten widocznie nie miał zamiaru się fatygować na górę. Zeszłyście na parter. Dwa rudzielce okładały się poduszkami, jakaś dziewczyna przeglądała duży stos biżuterii. Drzwi od kuchni skrzypnęły i pojawił się w nich złotozębny Ron niosący misę pełną wody. Zaraz za nim szedł Orfeusz trzymając dłonie przy sobie, widocznie aby nikt ich nie dotknął. Usiedli obaj przy stoliku i Orf w końcu zanurzył ręce w zimnej wodzie. Westchnął z ulgą.
- Wołam cię i wołam. - Miranda cmoknęła Rona w policzek. Okręciła się na pięcie i dosypała do wody jakiegoś proszku. - To uśmierzy ból.
- Co tu robicie?
- Orf starał się uśmiechnąć, choć wyglądało to raczej na szczękościsk.
- Przykro mi, jeszcze się nas nie pozbyłeś. - kwaśno wysyczała Margot. - Robią nas od początku w konia.
- Skoro nie potraficie zadawać odpowiednich pytań.
- Miranda wyruszyła ramionami.
- Teraz rozmawiam z nim. - rzuciła wściekle Margot i uderzyła w stół. Woda w misce niebezpiecznie zadrgała, Orf skrzywił się.
Jego usta ściągnęły się w linijkę, wstał z krzesła, mimo że nadal trzymał dłonie w wodzie.
- Słuchaj ty niewychowana smarkulo...! - oczy chłopaka zamieniły się w szparki.
- I kto to mówi? Nędzny złodziej bez przyszłości! - Margot zacisnęła pięści.
- Odezwała się nieletnia morderczyni. - aż można by uwierzyć, że delektuje się jej wściekłością.
- Przynajmniej nie uciekam od moich problemów! - darła się na całe gardło, a pozostali tylko patrzyli raz to na nią, raz to na niego.
- Ja nie uciekam! - wystawił zęby jak pies, który zaraz ugryzie.
- A to przywlekłeś się tu, żeby nauczyć się gotować? - Margot zwycięsko podparła się pod boki.
- Może nie zauważyłaś, ale WAM POMAGAM! - Orf wyszarpnął dłonie z wody tak szybko, iż rozlał zawartość miski.
- I właśnie dlatego zniszczyłeś znacznik przy domu Caspiana?
- Nie masz prawa...
- Jesteście siebie warci! Szkoda, że nie zdechłeś na ulicy, kiedy się rozdzieliliśmy.

Dostała w twarz. Na jej policzku został krwawy ślad pozostawiony przez broczące rany na dłoniach Orfeusza.
Zapadła cisza. Miranda i Ron czekali na ciąg dalszy. Ani jasnowłosy, ani bladolica nie powiedzieli jednak już nic. Tylko woda kapała z blatu.
- Widocznie kochałem życie mocniej niż ciebie. - w końcu pierwszy przełamał oczekiwanie. Monotonnym, zmęczonym głosem dodał - Nic się nie bój, zawsze to można naprawić. - jak cień siebie. Gdzie znikła ta jego cała energia? - Ron zabierz je do Wuja Sama, co?
Widząc zaskoczenie Margot, kwaśno wyjaśnił.
- Też się przed chwilą dowiedziałem jaką wam opracowali trasę.
- Choć Orfik, opatrzę cię.
- Miranda pociągnęła go za rękaw.
- No dobrze moje panny, żołądki na węzeł proszę. - uśmiechnął się szeroko, pokazując wszystkie swoje równe, złote ząbki. - Ruszamy do Wujaszka.

Podwinął rękawy i...

...kolejny portal.

Powoli zdawało ci się, że każdy z tych korytarzy zależał głownie od przewodnika. U Mirandy strasznie wiało, U Rona znowu unosiła się straszna duchota. Orfeusz zdawał się w jakiś sposób wyciszać głosy, gdyż podczas podróży z nim słyszałaś jedynie niewyraźne szepty. Podczas pamiętnej wycieczki zafundowanej przez Celestina miałaś wrażenie, że ktoś uderza co i rusz w drobniutkie dzwoneczki. A może to tylko omam?

I tu I tak I owam

Bajecznie było fruwać. Celestin nigdy się nie zastanawiał jak to jest, być ptakiem. Zbyt dobrze wiedział, że człowiek nie może oderwać się od ziemi na dłużej niż upadek z drzewa czy podskok. No cóż, tutaj widocznie wszystko jest możliwe. Łącznie z takimi widokami.

- Te latające stwory pojawiły się niedawno. - cichym głosem ciągnął Rasmes. - Odkąd wpadłeś do nas z wizytą, ciągle się coś zmienia.
- Wybacz, ale ja też tego nie planowałem. - monteńczyk chciał wzruszyć ramionami, ale skrzydła nie dawały takiej możliwości, więc darował sobie.
- Nie mnie przepraszaj, tylko materię. Ja tu jestem raczej w roli gościa.
- Cieleśnie czy duchowo?
- Oprócz ciebie nikt tu nie ma ciała.

Celestin wolał nie pytać, jak wyglądają owe ciała. Wątpił, że można by ich jeszcze "użyć".
- Jak trafiłeś do lustra? - postanowił zmienić temat.
- To długa i dość nudna historia. Dałem się omotać obsesji i tu się schroniłem. - Rasmes nie miał problemu ze wzruszeniem ramionami. - O spójrz, tutaj śnią pozostali magowie, którzy stworzyli dom Róży.
- Pozostali?
- No cóż, twój ojciec jest zbyt szalony, aby lustru udało się go uśpić.


Niby wszystko dobrze się układa, ale im dłużej monteńczyk przebywał z magiem, tym mniej mu ufał. Coś mówiło mu, że musi się mieć na baczności.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Latilen : 09-06-2009 o 17:54.
Latilen jest offline