Kiedy Amelia oddala się z Andrzejem, Paweł kręci głową z niedowierzaniem.
-Hej, dziewczyno, co z innymi? Nie możemy ich zostawić bez opieki! - krzyczę za wchodzącymi w lasek.
-Szlag by ich trafił... - dodaje sam do siebie.
Kiedy obok stojącego chłopaka przechodzi facet z plecaczkiem, ten jakby się zawahał.
"Cholera. I tak po nich wrócimy..."
W końcu ruszam za resztą, podbiegając do nich. Kiedy już przy nich jestem, odzywam się cicho.
-Jeśli w tym lasku nie ma żadnych grot ani niczego innego, zróbmy tutaj mały szałas. Pod drzewami mniej zmokniemy, nawet jeśli przypominają wyrośnięte krzaki, a jeszcze lepiej zróbmy to pod którymś z tych kamulców, jakich tu pełno.
Spoglądam na zachmurzające się niebo.
-Wiem, że nie jest tu pełno drewna na opał, ale rozpalmy też ognisko, nim spadnie descz i zmyje wszystkie suche gałęzie.
Milknę na chwilę, idąc zamyślony.
-Wszyscy zamarzniemy, jeśli przyjdzie nam nocować tutaj, w takim stanie. Musimy skołować suchy i ciepły obóz. Bez tego wytrzymamy góra dwa dni, jeśli nie będzie padało... na co się nie zanosi.
Ciężko wzdycham.
"Cholera. Przygotowywujemy się na najgorsze, a przecież w każdej chwili może przelatywać helikopter albo coś..."
Wszyscy widzicie jak chłopak przystaje i mocno uderza się otwartą dłonią w czoło.
-Cholera! Tak się nastawiliśmy na obóz, że zapomnieliśmy o esoesie! Musimy ułożyć z czegoś widocznego wezwanie pomocy!
__________________ "All those moments will be lost... In time... Like tears... In the rain. Time to die." |