Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-05-2009, 19:43   #96
Gantolandon
 
Reputacja: 1 Gantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodze
Tym razem na całą podróż nie starczyło bimbru i Duncan nie był w stanie schlać się tak mocno, jak by chciał. Większość czasu spędził w kajucie, leżąc na pryczy i nasłuchując każdego nienaturalnego odgłosu maszynerii. Gdzieś na statku szumiały wentylatory, tłocząc powietrze do pomieszczeń. Repulsory grawitacyjne wydawały z siebie bardzo ciche, ledwo słyszalne buczenie. Gdzieś tam szumiała w rurach woda, czy też inne płyny. Od czasu do czasu podrywało go na nogi trzeszczenie ceramstalowego kadłuba, albo tupot maleńkich łapek pod podłogą.

Dwa dni temu postanowił zebrać się na odwagę i zerknąć w końcu na swoje znamię, które szczypało go od paru dni. Zamknął się w pomieszczeniu z prysznicem i obejrzał je dokładnie w lustrze. Paskudztwo naprawdę pulsowało w słaby, ledwo widoczny sposób, który przyprawiał szlachcica o mdłości.

Niewiele wiedział o psychonikach, ale taka reakcja chyba nie była normalna. W dodatku od czasu do czasu czuł, że coś dzieje się z jego ciałem...

**

Na powierzchni Anadyra poczuł się znacznie lepiej, mimo zwiększonego przyciągania. Powietrze było zdatne do oddychania, a pod stopami miał swojski grunt. Z drugiej strony, poruszanie wymagało znacznie więcej wysiłku i Duncan po kilku godzinach spocił się jak świnia. Niemniej jednak wykonywał swoją robotę w miarę sprawnie. Głównie polegała ona na trzymaniu w rękach karabinu i robieniu groźnej miny. Co prawda na nic się to nie przydawało, bo baza była opuszczona, ale paskudny wyraz twarzy przychodził mu całkiem naturalnie.

Wkroczyli w głąb bazy i szlachcic znowu czuł się z lekka nieswojo. Inżynier pieprzył coś o sygnaturach, wskazywał fikuśnie wyglądające schematy. Duncan postanowił wziąć udział w dyskusji. Zrozumiał tylko tyle, że mają powód do radości, więc na wszelki wypadek przyznał Amxowi rację.

Dopiero na widok opustoszałych skrzynek poczuł, że orientuje się w sytuacji. Taaaak, to wyglądało całkiem zrozumiale. Duncan przez moment wpatrywał się w pojemniki, jeszcze nie dowierzając. Lada moment czuł, że złapie go furia i kopnie w coś rozmachem, klnąc i wrzeszcząc. Na razie jednak był spokojny. A potem usłyszał głos.

Masseri od dziecka nie dowierzał golemom, nawet tym w miarę porządnie wyglądającym. Jeszcze bardziej jednak niepokoił go golem w opustoszałej bazie. Podobny do człowieka. To były co najmniej trzy powody do wycelowania w niego karabinu - chociaż bardzo prawdopodobne, że do rozmontowania tej maszyny potrzeba by cięższego sprzętu.

W dodatku z pewnym zakłopotaniem stwierdził, że coś jeszcze jest nie tak. Chciał przyjrzeć się istocie uważnie. Zawsze miał oko do takich ustrojstw, jeśli chodziło o znalezienie źródła energii. Kiedy jednak próbował skupić wzrok na tym czymś, słyszał w umyśle "nie" i odkrywał, że nie może nic zrobić.

- Śpiewają... Śpiewają mową gwiazd... - powiedział golem tajemniczym głosem, który również nie przypadł Duncanowi do gustu.
- Aha - szlachcic zgodził się na wszelki wypadek - Pięknie śpiewają. Niczym najlepsi bardowie. Jeśli pozwolisz, musimy pożyczyć kilka na jakiś czas.

Karabin wciąż trzymał wycelowany i gotowy do użycia...
 
Gantolandon jest offline