Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-05-2009, 13:58   #117
Aeth
 
Aeth's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetny
Skuteczne dzięki łasce bogini zaklęcie stało się dla kapłanki głębokim pokrzepieniem w chwili, gdy wystrzelona z łuku elfiego tresera strzała z całą swoją siłą wbiła się w jej bok. Chcąc nie chcąc dziewczyna zachwiała się na nogach, na moment tracąc wzrokowy kontakt z napierającymi na nią wrogami, ale choć zrobiło jej się biało przed oczami, nie dała się opanować bólowi. Nie pierwszy raz witała widok swych własnych krwawiących ran - nie pierwszy, i nie ostatni. Zagryzła więc zęby i pewnie zaparła się na podłożu. W gorączkowej nadziei, że zdąży, nim dopadnie do niej elf i jego kolczasta bestia, chwyciła wystającą z boku strzałę i ułamała jej koniec, by chociaż trochę ułatwić sobie walkę. Ale strzały Tagosai... Vivienne mimowolnie uśmiechnęła się kwaśno w myślach. Dopiero co wyjmowali taką z ciała rannej nimfy, dopiero co groźba nieudanej operacji odleciała znad ich głów. Jak ta historia lubi się powtarzać... Lecz mimo wszystko przez umysł kapłanki przebiegła krótka, dziękczynna modlitwa, że Rosalithe nie dała jej jeszcze zabrać w objęcia śmierci. Nie, dopóki nie skończy chociaż tego, co tutaj zaczęła...

Na ile tylko była w stanie, przygotowała się na rychłe starcie się dwóch sił, lecz żadną miarą nie mogła przygotować się na to, co nastąpiło w międzyczasie. Gdy z zielonkawej mgły jedna po drugiej zaczęły wyłaniać się humanoidalne kształty, dziewczyna odruchowo cofnęła się w tył - chwiejna postawa, niemrawy krok, dziwne, chrapliwe pomruki, jakie wydobywały się z gardeł wstających postaci już na odległość jeżyły włosy na karku nawet, jeśli nie wiedziało się jeszcze, z czym miało się do czynienia. A Vivienne, kiedy rozpoznała obwieszone oczodoły, gnijącą skórę i rozwarte w wiecznym nienasyceniu usta, w pierwszej chwili mogła tylko w przerażeniu i zgrozie szeroko rozewrzeć oczy...
- Graiholm... - z jej ust wydobył się ledwo dosłyszalny szept. W obliczu zagrożenia na więcej nie starczyło jej sił, ale myślami wszelkie słowa wypędziła już o kilometry. To więc stało się mieszkańcom miasta! Zostali przemienieni w bezmyślne, przeżarte śmiercią zombie...!
Z niespodziewaną siłą dziewczyną wstrząsnął lodowaty dreszcz. W przerażeniu uświadomiła sobie, że sama stała pośród oparów mgły, a myśl, co lada moment mogło wyrosnąć tuż pod jej stopami niemal paraliżowała ją od środka. W jednej chwili Tagosai przestały zaprzątać jej głowę, bo groźba z ich strony wydawała się teraz warta jedynie śmiechu! Setki zombiech miały przed sobą całą noc, a zombie nigdy nie ustępowały, nigdy się nie męczyły... i nigdy nie ginęły... Kapłanka przekonała się o tym już prawie po pierwszym ciosie, jaki z wysiłkiem wymierzyła zbliżającemu się nieumarłemu. Upadł bezwładnie jak bezduszna kłoda, ale za moment magiczna mgła uformowała następnego. Z dotkliwą raną i pod takim naporem kapłanka nie wytrzymałaby nawet pięciu minut! Dzięki Pani, że w sukurs przyszedł jej Raetar! Wydarzenia działy się jednak w tak zastraszającym tempie - magiczne pociski, wybuch kwasu, skok pajęczego wierzchowca - że Vivienne zdołała zareagować dopiero na delikatny dotyk pajęczych odnóży. Bez słowa skorzystała z propozycji i w następnej chwila była już poza zasięgiem trupich rąk. Zdusiła jednak jęk, jaki cisnął jej się na usta pod wpływem fali bólu wywołanego gwałtowną zmianą pozycji, a wtedy, niesiona jeszcze ku dachowi budynku dostrzegła coś, od czego zbladła na całej twarzy jak kreda. Gromada zombie wdzierała się do tawerny! Nie minie kilka chwil, a ukrywający się w środku uchodźcy wydadzą tej potwornej nocy swe ostatnie tchnienia...!
- Raetarze, tawerna! - krzyknęła, kiedy pajęczy wierzchowiec zaniósł ją w pobliże starca. - Przedostają się do środka!
Nie wiedziała, czego oczekiwać po magu - w chaosie zdarzeń po prostu chciała zwrócić mu na to uwagę, ostrzec, poinformować! Ją samą na myśl o boju z tak niepowstrzymanym przeciwnikiem ogarniało bezsilne zwątpienie, zwłaszcza, gdy jej zdolności tak niewiele mogły w tej sytuacji pomóc! Co z tego, że uda jej się odpędzić kilku, jeśli w ich miejsce wciąż pojawiały się nowe? W przeciwieństwie do tłoczącej się na dole hordy, jej możliwości były ograniczone! Jej, i ich wszystkich...! A patrząc z wysokości na kłębiące się ciała kapłanka miała idealną perspektywę, by widzieć, jak niewiele zombiem było trzeba do wyważenia drzwi i wsypania się do środka. A wraz z nimi wpływały tam - jak fale niepowstrzymanej powodzi - złowrogie, zielone opary...
- Z tej mgły wciąż powstają nowe! - rzekła w pośpiechu. Niewygodna i bolesna wspinaczka odebrała jej na chwilę oddech. - Nie mamy szans ich powstrzymać, dopóki kłębią się wokół nich te opary. Jest jakiś sposób, by je rozwiać, chociażby w promieniu kilku metrów? Nie powinny przenikać przez ściany; może w ten sposób uda się nam przed nimi uchronić!
Złapała się za krwawiący bok - chociaż strzała nie utknęła głęboko, wystarczyło, by dziewczyna ledwo co przytknęła do rany dłoń, a już całą umazaną miała we krwi. A przecież nie było czasu do stracenia!
- Zabierz mnie do tego okna! - poleciła pajęczej bestii, a ta bez wahania skoczyła na dach przeciwległego budynku. Kapłance zakręciło się w głowie, a żołądek podszedł jej do gardła - nie mówiąc o rwącym niemiłosiernie boku - ale zacisnęła zęby i zignorowała napływające do oczu zły. Bestia w tym czasie zawisła nad oknem, a potem delikatnie odstawiła dziewczynę do wewnątrz. A tam powitał ją niespodziewany widok zmagających się z nieumarłymi Aeterveris i Taeliora! Było już aż tak źle...!
- Spluń na nich siecią! - zwróciła się do pająka w nadziei, że wierzchowiec będzie mógł powtórzyć tę sztuczkę. Sama zaś pewnie stanęła na nogach, ale perspektywa zbrojnego starcia była tutaj tak bezcelowa, że aż boleśnie wdzierała się do świadomości. Nimfa w końcu dopiero co leżała na stole prawie że pozbawiona życia, a teraz, gdy się obudziła, każdy wysiłek z jej strony groził ryzykiem jeszcze o wiele poważniejszym! Nie czekając więc ani chwili dłużej, nie zważając na ból, na szykowane przez półelfa zaklęcia, na paniczne jęki jego pomocnicy i głuche wycie atakujących, kapłanka chwyciła w czerwoną od krwi dłoń święty symbol Oplatającej, i silnym głosem wypowiedziała słowa modlitwy:
- O światła Pani, ześlij mi w swej łasce moc, bym mogła strącić z padołów tego świata te niegodne stąpania po jego powierzchni nieumarłe, nieszczęśliwe dusze...
 
Aeth jest offline