Baron spojrzał na Olimpię badawczo jakby chcąc upewnić się, ze na pewno powróciła jej świadomość.
-
Tak, z przyjemnością. - zgodził się jak zwykle z machinalną grzecznością. Teraz sam przyjrzał się podarunkowi ściskanemu w dłoniach, bardzo dokładny obraz, albo dagerotyp, musiał jednak zostać później pomalowany ręcznie, gdyż innego sposobu nałożenia barw nie było. Do tego kobieta z obrazu przypominało mu trochę Olimpię.
-
Przynajmniej Pani nie wyszła z pustymi rękami. - spojrzał jeszcze raz na dziwne dzieło -
Czy wiesz kogo przedstawia? - zapytał.
-
Wiem.
-
Ale nie powiem – roześmiała się nagle, dźwięcznie i radośnie. –
Panie baronie jestem nieprzytomnie szczęśliwa. Świeże powietrze potrafi dać tyle radości. Co pan powie na wyścigi? Do jeziora mamy pewnie z milę. Biegał pan takie długie dystanse?
Nie czekała na odpowiedź. Jedną ręką przyciskała dagerotyp do piersi, drugą uniosła suknię i pobiegła w stronę jeziora.
Zachowanie Olimpii zdziwiło, do tego stopnia że nawet nie obruszył się za poddanie w wątpliwość jego kondycji. Nie miał też zbytnio czasu, gdyż po chwili widział już tylko smukłe plecy śpiewaczki, a słyszał tylko tupot jej trzewików. Westchnął cicho.
-
Koszula do prania... - stwierdził smutno. Zaraz jednak sam ruszył jak wilk za zającem. Niezbyt jednak szybko, czy to z braku możliwości, czy to z głębszej kalkulacji jak efektywnie dystans pokonać, czy też przed grzeczność, by nie pozbawiać kobiety smaku zwycięstwo. Biegł więc swoim tempem, starając się nie stracić Olimpii z oczu w myśl zasady, że nie ważne by złapać, ważne by gonić. Naprawdę zaś bieg przychodził mu z trudem, noc dla niego była bogata w doświadczenia, a wczesna pobudka kosztowała go dodatkowe godziny snu. W czasie spaceru z rezydencji utrzymywała go w świadomości nadzieja rzeczy, które miał usłyszeć, zaś po osiągnięciu celu senność powróciła. Bieg wymuszał świadomość, krew szybko krążąca w żyłach rozbudzała, tylko myśl... o czekających go wieczorem dalszym przeszukiwaniu biblioteki wysysała siły. Miał przeczucie, że wieczorem przyjdzie mu zasnąć w bibliotece, zapaść się między woluminy, w tym jednak momencie z marzeń wytrącił go ból uderzenia stopy w coś twardego, czuł jak ciało przechyla się w niepożądany sposób, pchane nadal siłą rozpędu, on zaś pada nieuchronnie wprost na kamienie, zasłaniając się w ostatniej chwili rękoma amortyzując
upadek. Z ust wyrwał mu się jęk bólu.
Olimpia musiała usłyszeć odgłos upadku, bowiem zatrzymała się i zawróciła pytając czy nic mu nie jest.
-
Nic się nie stało. - powiedział wstając -
Choć najwyraźniej muszę oddać wyścig walkowerem. - otrzepał się z kurzu, na dłoniach pojawiły się krwawe ślady, szybko jednak zaschły. Baron przez chwilę doprowadzał się do ładu, nagle jednak wzniósł głowę, wsłuchując się w śpiew ptaków i łagodne igranie wiatru z liśćmi.
-
Czy słyszy Pani... flet? - zapytał cały czas wsłuchując się w dźwięki lasu. -
Może to ktoś z gości? - powiedział, choć podniecony głos sugerował, że o innym wyjaśnieniu myślał.
-
Chodźmy do nich. - kogokolwiek miał na myśli ruszył mu na spotkanie, opuszczając wytyczoną ścieżkę i zamiast tego stąpając po miękkim mchu, odgarniając gałęzie zagradzające drogę. Szedł niemal w amoku za niesłyszalnymi dźwiękami, prowadząc Olimpie przez kilkadziesiąt metrów do rozświetlonej słońcem polany, pełnej żółtych kwiatów.
-
Tutaj... ucichło. - powiedział, jeszcze przez chwilę krążąc pośród żółci jakby szukał wiatru w polu w emocjonalnym uniesieniu zupełnie niepodobnym do jego zwykłego zachowania. Lecz każdy krok przybliżał go do prawdy i zwykłej powściągliwości:
-
Pewnie ktoś z wioski... - rozejrzał się po polanie -
Poznaje to miejsce, jezioro jest niedaleko, o tam... - wskazał kierunek -
Pewnie wieśniak przygrywał nad wodą a ona poniosła dźwięki. - racjonalizował -
Albo się przesłyszałem. To przez tą noc. Po wypadku nad jeziorem wraz z służbą i psami szukaliśmy "wilka", ślady krwi doprowadziły nas do tej polany, jednak tu ślady się skończyły, a zwierz zapadł pod ziemię. - opowiadał, popatrzył na Olimpię
Melodia. To była jak jedna z tych prostych, wiejskich kołysanek. Trochę smutna. Coś jak... - próbował zanucić. -
Słyszała Pani? - zapytał.
-
Słyszałam –odpowiedział tak cicho, że musiał się nachylić żeby usłyszeć, co mówi –
Śpiewała ją moja siostra. I Lucy nuciła jej fragment.
-
To właśnie moja siostra – ponownie popatrzyła na dagerotyp –
Guiditta. Zmarła kilka lat temu. Nawet pamiętam tę sukienkę. Guiditta za nic nie chciała jej wyrzucić.
-
Nie uważa Pan, panie baronie, że te barwy są zbyt naturalne? Stara Bally na pewno nie znała Guiditty. Zresztą 25 lat temu nikt nie słyszał o Jacques'u Daguerre.
-
A ten mężczyzna – zamilkła na dłuższą chwilę –
jest tak do mnie po…
Nie dokończyła tego zdania.
-
Nikt się tak jak on się nie ubierał, chyba nawet 25 lat temu.
-
Proszę, chodźmy nad to jezioro – błękitno szare oczy Olimpii błyszczały chorobliwym podnieceniem.
Słuchał z zainteresowaniem słów o siostrze Olimpii, chętnie wysłuchał by dalszej opowieści o siostrze, jednak nie dane mu było jej usłyszeć.
-
Barwy? - przyjrzał się obrazowi, nie znał się na sztuce młodszej niż sto lat -
Może to specjalny barwnik? - zgadywał, nie wiedział co mogło być tego przyczyną. Zgodził się, że czas ruszyć nad jezioro, sam jednak schylił się i zaczął zrywać starannie wybrane kwiaty, czując nadciągające pytanie wyjaśnił:
-
Przecież wygrałaś wyścig, czas na nagrodę. - z starannie wybranej kompozycji powstawał symetryczny, monochromatyczny bukiet polnych kwiatów, który też wręczył zwyciężczyni.
-
Proszę i gratuluje. Teraz możemy iść. - ruszył by zaprowadzić ich nad jezioro.