Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-05-2009, 20:51   #47
andramil
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Sekunda mijała za sekundą. Czas się dłużył niemiłosiernie. Pięcioro towarzyszy siedziało spokojnie w celi. No względnie spokojnie, gdyż Grimir chciał wyskoczyć na miasto. Pamiątki kupować. Mores wyszedł na przesłuchanie. Małe trybiki kręciły się napędzając zegar czasu. Przetrzymanie działało na ich nie korzyść. Inne drużyny mogły czynić znaczne postępy. Niepokój wisiał w powietrzu. Wyczulone instynkty wojownika przeczuwały nadejście bitwy. Krwawej bitwy z siłami mroku. Jednak te instynkty nie mogły w prost krzyczeć: "Alarm!". Na pohybel przymierza.

Nie mogli zrobić nic więcej tylko czekać.

Dźwięk rogu. Potężne fale oznajmiające nadejście nieszczęścia. Odgłos zwiastujący śmierć i zniszczenie. Symbol krwi i pożogi... Symbol zabawy...
Wojownik już wstał i przeciągnął się aktorsko gdy do pomieszczenia wparowała straż oznajmiając uniewinnienie. Nie zaskoczyło to awanturnika. Poszedł raźnym krokiem odzyskać swój ekwipunek.
- No to będzie prawdziwy sprawdzian naszych umiejętności.

Muzyka

Wybiegli na plac miejski. Niebo zasłane czarnymi chmurami wydawało się połykać nieszczęsną ludzką osadę. Wszędzie ludność szykowała się do odparcia oblężenia. Biegali z kołczanami strzał dostarczając je łucznikom. Nosili kubły z wodą szykując się na pożary. Umacniali bramę i przywdziewali pancerze. Czekali na swój los modląc się do wszelakich bóstw o łaskę, ochronę i zwycięstwo.

Cywile chwycili za broń. Gotowi bronić swych domów i rodzin. Gotowi umrzeć dla chwały życia. Gotowi poświęcić swój żywot dla dobra innych. Jak to pięknie wyglądało. Szkoda, że to były tylko pozory. Każdy z nich trząsł portkami, bojąc się o swoje życie. Tak na prawdę gotowi tylko na rozkaz odwrotu i porzucenia swej broni chroniąc swe marne istnienie. Smutne ale prawdziwe. Sonnillon widział tych ludzi przygotowujących się na rozstanie z tym światem. Proszących wszelakie siły o ochronę swej skóry. Widział ich i prawie ich żałował. Prawie, bo wiedział, że jego żal nie ma sensu. Widział już wiele bitew które kończyły się zawsze jednako. Śmiercią. Nieważne, czy ktoś przez całe życie specjalizował się w wykuwaniu broni, smołowaniu dachów czy odbieraniu iskry trwania. Każdy z nich potem leżał w błocie ociekając krwią. Zapomniany i zjedzony przez dzikie psy. Martwy.

Bitwa zaczęła się. Łucznicy wystrzelili salę swych pocisków. Strzały zaśpiewały swą hipnotyzującą pieśń wzbijając się wysoko w niebo. Na chwile zniknęły na tle smolistych chmur by spaść na swoje cele. By zabić. Ci poza murami nie pozostawali dłużni. Co chwila któryś z łuczników spadał z bełtem w klatce piersiowej bądź czerepie, a jego miejsce zajmował następny łucznik. Mury były przepełnione ochoczymi strzelcami którzy chcieli nieść śmierć w szeregach wroga. Albo ze strachu nie byli zdolni robić nic innego. Sonnillon nie przejmował się nimi.
Ustawił się parędziesiąt metrów od bramy. Za plecami wiernych obrońców. Nie zamierzał zająć miejsca w pierwszych szeregach. To nie było jego miasto. To nie byli jego ziomkowie. To nie była jego walka. Był równo gotów odejść sobie stąd jakby nigdy nic. Jednak został by się trochę zabawić. By zrelaksować się i poczuć przyjemność. Pierwszy raz od trzydziestu lat.

Przygotował sobie kuszę do strzału. Nałożył bełt w korytku i naciągnął cięciwę. Była to leciutka kusza. Naciąg niewielki oparł się sile ręki Sona. Nie była to śmiercionośna broń. Raczej wabik. Prawdziwym narzędziem wojownika był jego miecz. Teraz świecący leciutko zielenią. Spoczywał spokojnie w pochwie zwisając u pasa. Todsäener. Siewca Śmierci. Miecz podarowany mu przez jego ojca. A raczej to był jedyny przedmiot jaki po nim pozostał. Miecz o magicznych właściwościach których Son jeszcze nie opanował. Było to przedłużenie ręki wojownika. Potrafił zgrać się z nim idealnie tworząc prawdziwy taniec zniszczenia. Taniec który niedługo się rozpocznie.

Założenia:
Sonnillon spróbuje strzelić do jednego z wilkołaków odstającego od reszty i nie walczącego z piechurami przy bramie. Chce go w ten sposób ściągnąć do siebie. Gdy to podziała to wyciągnie Siewcę i zacznie pojedynek z likantropem. Jeśli jednak łak go zignoruje, Son pośle w niego następny bełt.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline