Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-06-2009, 19:25   #98
woltron
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Wtorek, 23 lipca 1844 roku.


Noc przeminęła i nastał świt, a wraz z nim zaczął się nowy dzień. Goście earla Persona, poza Olimpią, Somersetem i panną Madleine, wstali późno, bo dopiero tuż przed lunchem. Olimpia i Somerset postanowili odwiedzić starą Belly, służącą Fellowa, zaś Madleine postanowiła odszukać trzy ocalone z pożaru księgi profesora. Edric Sharpe i pani Courtney, których ranny były najpoważniejsze, zgodnie z zaleceniami lekarza pozostali w swoich łóżkach. Edric zajął się czytaniem książek, które przywiózł ze sobą do rezydencji earla, zaś panna Davies bawiła się James’em Sutton,’em, który przez całą noc czuwał przy kobiecie i który był na każde skinięcie jej palca. Ada i Virgili próbowali bezskutecznie dojść do tego jak działa tajemniczy pistolet panna Fellowa.
Był to leniwy dzień, jakże niepodobny do wczorajszego, ponieważ również służba, która spędziła prawie całą noc na nogach przeszukując las, późno zabrała się do swoich obowiązków. Jedynie panna Candle, kucharka Persona, i jej pomocnice zdawały się nie przejmować całym zamieszaniem. O tym, że nocą doszło do dramatycznych wydarzeń przypominały grupki lokalnych farmerów pod dowództwem pana Hunta, którzy przeszukiwali ponownie las – nic jednak nie znaleźli i około południa, nieśpiesznie rozeszli się do swoich domów.

Edric Sharpe

Edric Sharpe był zmęczony. Mimo leków, które dostał nie zaznał wiele snu z powodu pulsującego bólu nogi, jaki co jakiś czas powracał. Było to nowe doznanie dla Sharpe, który nigdy wcześniej nie był poważnie ranny, bowiem nawet z pojedynków wychodził dotychczas bez szwanku. Mimo bólu i senności postanowił nie tracić całego dnia i zając czymś umysł. Na swoje szczęście zabrał ze sobą parę książek, za które zabierał się od dłuższego czasu. Niepokojony przez nikogo, jedynie Madleine odwiedziła go rano by zapytać się jak się czuje, oddał się lekturze.

*

Znów był w sali tronowej, tej samej, którą już raz odwiedził, ale tym razem była ona pełna różnych istot i kształtów. Niektóre z tych kreatorów, bo inaczej Sharpe nie potrafił o nic myśleć przypominały ludzi, inne były bardziej podobne do mitycznych stworzeń. Nikt poza nim się nie poruszał, wszystkie te przedziwne istoty stały niczym rzeźby w muzeum lub galerii.
- Witaj Edricu – usłyszał głos za sobą. Odwrócił się, ale nie zobaczył nikogo poza stworzeniami. – Jesteś blisko, tak blisko… - powiedziała. – Pamiętaj o przysiędze swojego klanu, pamiętaj o swoich zobowiązaniach – głos kobiety przypominał teraz szept, ale Sharpe nie potrafił określić skąd dochodzi. – Pamiętaj o… - głos znikł równie nagle jak się pojawił.


*

Długi korytarz przypominał poprzedni. Długi z niewielkimi oknami i nieskończoną ilości drzwi, nad którymi wyrzeźbiono różne figury. Niektóre przypominały starych celtyckich bogów, choć w ujęciu, w którym Edric nigdy nie widział. Inne pozostały dla niego zagadką.
-Myślę, że się zgubiłaś. – Usłyszał Sharpe przed sobą. Odruchowo spojrzał w tamtym kierunku. To co zobaczył zaskoczyła go. Oto w odległości nie większej niż 100 metrów stała mała dziewczynka i… Ada Lovelace. „Co do…” nie zdążył dokończyć myśli. Obudził się.


Madleine Bearnadotte

O tym co stało się nocą Madleine dowiedziała się przy śniadaniu od Wilhelma Somerset’a i pani Candle, która wśród wielu zalet miała jedną wadę – nie potrafiła trzymać języka za zębami. Wiadomość o tym, że Edric został ranny przeraziła jej, dopiero zapewnienia Somerset’a, który brał udział w pogoni za bestią, uspokoiły kobietę.
- Jest pan pewien, że nic mu nie jest? – zapytała się.
- Lekarz, który go opatrywał mówił, że na szczęście nic poważnego się nie stało. Kula nie uszkodziła kości i przeszła na wylot. Panu Sharpowi potrzeba trochę odpoczynku i spokoju.
- Rozumiem… - odpowiedziała Madleine, po czym zamyśliła się. – Odwiedzę go później, a państwo co zamierzają? – spojrzała po współbiesiadnikach.
- Odwiedzimy służącą pana Fellowa – odpowiedziała Olimpia, która zdawała się nieco rozczarowana, że nie widziała bestii. Z wszystkich gości Persona, to właśnie miła Włoszka zdawała się najbardziej wierzyć w elfy i w to, że w opowieści Lucy jest coś więcej niż szaleństwo. – Mam nadzieję, że opowie nam o tajemniczym panie Fellow – dodała.
- Myśli pani, że staruszka może coś wiedzieć?
- Nie wiem, ale jeżeli istnieje ktoś, kto mógłby powiedzieć nam coś niezwykłego, to tylko ona! – Stwierdziła, nieco żartobliwie, Olimpia.
Dalsza część śniadania składała się z przesłuchania pana Somerseta na temat nocnych wydarzeń.

*

Biblioteka Persona okazała się znacznie bogatsza niż się tego spodziewała. Nie mając nic do roboty, a nie chcąc budzić Edrica, Madleine postanowiła zająć się czymś pożytecznym i odszukać trzy ocalone wolumeny z księgozbioru pana Fellowa. Nie było to łatwe zadanie. Każdą książkę trzeba było przynajmniej pobieżnie przejrzeć, a kobieta nie wiedziała, czego ma szukać. W poszukiwaniach nie pomagał też fakt, że Person miał sporo starych książek. Jedyną pomocą stanowił fakt, iż większość książek Persona miała na sobie jego herb – bramę, przez którą przechodziła postać trzymająca kwiat.

*

Powoli traciła nadzieję, że coś znajdzie. Przejrzała z ponad sto książek, żadna jednak nie była niezwykła, zniszczona lub na nietypowy temat, choć parę było ciekawy i te kobieta odłożyła na biurko. Nieco rozczarowana sięgnęła po kolejną książkę leżącej na półce. Był to ciężki tom, oprawiony w czarną skórę. Madleine wyjęła ją i obejrzała dokładnie okładkę, jednak nie znalazła tytułu, dlatego otworzyła ją.
Już po pierwszej stronie Madleine wiedziała, że znalazła to czego szukała. Książka miała tytuł „Przejścia” i była stara, bardzo stara. Na kolejnych stronach, bogato ilustrowanych, znajdowały się szczegółowe opisy otwierania „portali”. Na bokach stron znajdowały się liczne zapiski, większość – na ile panna Bearnadotte potrafiła to ocenić – różnymi stylami i przy użyciu różnych narzędzi pisarskich. „Niektóre muszą być bardzo stare” pomyślała widząc litery, których nie potrafiła odczytać. „Musze to pokazać Edricowi, może on będzie potrafił to odczytać” stwierdziła. Zamknęła księgę i poszła do pokoju doktora.

Edric Sharpe i Madleine Bearnadotte

- Edricu! Edricu! – głos Madleine obudził Szkota z dziwnego snu w którym widział Adę Lovelace.
- Wejdź Madleine – odpowiedział zaspany.
Kobieta otworzyła drzwi i weszła do środka trzymając książkę oprawioną w czarną skórę.
- Znalazłam chyba jedną z ksiąg Fellowa – powiedziała uradowana podając ją mężczyźnie. – Jej tytuł to „Przejścia”.
- To wspaniale! – wykrzyknął Edric, po czym wziął do ręki książkę. Była zaskakującą ciężka jak na swoją grubość.
Otworzył pierwszą stronę i zaczął czytać. Już po pierwszych trzech zdaniach Edric wiedział, że ma do czynienia z wyjątkową książką. Krój pisma, słownictwo wskazywały, iż została napisana w XVI wieku. Nie była to jednak najbardziej zaskakująca rzeczą, jaką znalazł. Jego wprawne oko zauważyło, że część odręcznych notatek na boku została napisana w języku walijskim.

*

„Przejścia” okazały się fascynującą, choć trudną lekturą; tekst był, bowiem chaotyczny i niejednolity, a całość sprawiała wrażenie jakby została napisana, przez co najmniej kilku różnych autorów. Kolejnym problemem były zapisane marginesy zawierających liczne, czasami niezrozumiałe dla Madleine i Edrica, komentarze. Całość, ponad 250 kart, opowiadała o rytuałach przejścia z świata ludzkiego do świata Faerie lub w drogą stronę. Na pożółkłych kartach poza opisami rytuałów, były także rysunki i rady przejść na drugą stronę. Właściwie każdy z rytuałów potrzebował trzech przedmiotów: jednego z świata do którego chciało się trafić, jednego ze świata w którym się przebywało i „lustra”, czyli dowolnej powierzchni która odbijała wygląd „podróżników”. Pozostałe elementy rytuałów znacząco się między sobą różniły – niektóre wymagały wypowiedzenia magicznej formułki, inne wykonania odpowiednich gestów.
Udany rytuał i otwarcie przejścia nie zapewniał, jak wynikało z księgi, bezpiecznej podróży. W tzw. „między świecie” istnieli, bowiem Strażnicy lub Strażnik, których zadaniem było uniemożliwienie podróży tym, których uznali za „niegodnych”. Biedacy, którzy zostali uznani za „niegodnych” zostawali uwięzieni na zawsze w „między świecie”.
Uwagę Madleine i Edrica przykuła też dwie ostatnie strony, które ktoś dołączył do księgi, a które okazały się dwoma kartami z dzienników pana Fellowa.

13 X 1834 r., Dawenvill

W końcu się udało! Otworzyłem bramę do świata Faerie. Nareszcie Ci głupcy z uniwersytetów, mieniący się profesorami, zrozumieją swój błąd i przyznają, że ja, Mortimer Fellow, miałem rację i przyznają, że jestem największym uczonym naszych czasów!
I pomyśleć, że otworzenie bramy było znacznie łatwiejsze niż mi się wydawało… Gdybym tylko wcześniej dostał książkę pana Strange… Ileż by to oszczędziło mi lat poszukiwań i różnego rodzaju wyrzeczeń. Najważniejsze jednak, że się udało, choć nie jestem jeszcze gotów na udanie się do świata magii…

17 X 1834 r., Dawevill

Dziś znowu otworzyłem bramę i po długich wahaniach, zdecydowałem się przez nią przejść. Jednak zamiast trafić do królestwa Faerie znalazłem się wewnątrz dziwnego zamku, składającego się z tysięcy korytarzy i drzwi. Bojąc się, że się zgubię zawróciłem. Muszę poszukać w księgach czy ktoś nie wspominał o tym miejscu.

14 I 1835 r., Dawenvill

Minęły prawie 3 miesiące odkąd przeszedłem przez bramę. Od tego czasu mam te dziwne sny, w których poznają królestwo Strażników. Mam tylko nadzieję, że żaden z nich mnie nie znajdzie i że w końcu odnajdę to czego szukam: drzwi prowadzących do królestwa magii.

Pann Belly niepokoi się moimi „zniknięcami”. Powtarza, że nic dobrego z moich badań nie będzie. Być może ma rację… w końcu przejścia pomiędzy dwoma światami zostały zamknięte, choć nadal pozostaje tajemnicą dla mnie dlaczego…

21 I 1835 r., Dawenvill

Znalazłem Strażnika… A może to on mnie znalazł? Nieważne. Ważne, że uznał mnie godnym.

23 I 1835 r., Dawenvill

Byłem w królestwie Faerie. Cóż za cudowne miejsce! A tubylcy, niskie istoty o zielonym kolorze skóry, przyjęły mnie wyjątkowo przyjaźnie. Czar Strange działa, dzięki temu rozumiem wszystko co do mnie mówią. Myślę, że w najbliższych tygodniach nie będę mieć czasu na pisanie.

16 VI 1835 r., Dawenvill

Popełniłem straszliwy błąd otwierając bramę… Dotychczas sądziłem, że zamknięto je by chronić królestwo Faerie przed ludźmi… Myliłem się – zamknięto je by chronić nas…
Jutro spróbuję zamknąć bramę i jeżeli się uda zniszczę przeklęte księgi tak by nikt, nigdy więcej nie powtórzył mojego błędu.

17 VI 1835 r., Dawenvill

Wydaje mi się, że udało mi się zamknąć bramę. Niestety stało się to, czego tak bardzo się obawiałem – jakaś istota przeszła do naszego świata. Napisałem list do pana doktora Martina Pousse z Paryża informując go o tym, co zaszło, to jedyny człowiek, któremu ufam. Panią Belly, dla jej własnego bezpieczeństwa, odesłałem do domu. Staruszka nie zrozumiała mojej decyzji – miała łzy w oczach. Cóż jednak miałem zrobić?
Cały czas mam przy sobie broń, choć szczerze wątpię bym był w stanie ją wyciągnąć jeżeli do czegoś dojdzie.

24 VI 1835 r., Dawenvill

Nadchodzi sztorm…"





James Sutton i Courtney Davies

James obudził się w krześle obok łóżka pani Davies, którą trzymał za rękę. Rozejrzał się po pokoju i stwierdził, że musiało się zbliżać południe. Był niewyspany i zmęczony, ale i szczęśliwy, że Courtney nic się nie stało. Wczorajszy atak uświadomił mu, jak bardzo zależało mu na pani Davies. „Mogło się skończyć znacznie gorzej” pomyślał przyglądając się kobiecie, która spała przykryta kołdrą. Nie chcąc jej budzić delikatnie przełożył jej rękę na bok, pocałował w czoło i wyszedł się odświeżyć.


*
Ciepła kąpiel była właśnie tym czego potrzebował. Zanurzył się nieco głębiej, tak że ponad głową wystawała tylko jego głowa i zebrał myśli. „Co nas wczoraj zaatakowało?” zastanawiał się, wdychając różanych zapach. Był prawie pewien, że nie był to ani pies, ani wilk, ponieważ żadne z tych stworzeń nie osiągało takich rozmiarów i nie miało pazurów tak ostrych. „Ale skoro nie jest to ani pies, ani wilk w takim razie, co to takiego?” pomyślał, jednak nie znalazł dobrej odpowiedzi. Próbował sobie przypomnieć wygląd stworzenia, ale całą scenę pamiętał jak przez mgłę – odepchnięcie Davies, strzały, pogoń, powrót. Jedyne, co zapadło mu w pamięć, to oczy stworzenia – dwoje żółtych oczu płonące nienawiścią. Sutton był też pewien, choć było to irracjonalne przeczucie, którym rzadko ulegał, że stworzenie było inteligentne. „Następnym razem je zabijemy” stwierdził bez przekonania, po czym zanurzył głowę w ciepłej wodzie zapominając o całym świecie i jego problemach.

*

Po kąpieli i późnym śniadaniu, które szybko zmieniło się w obiad, wrócił do pokoju pani Davies. Kobieta ciągle spała. Sutton usiadł obok i czekał aż się obudzi.

Ada Lovelace

Po rozmowie z przyjaciółką wróciła spać dalej; była, bowiem bardzo zmęczoną, a na dodatek obolała, a sen okazał się najlepszym lekarstwem. Położyła się, więc w łóżku. Po chwili z pokoju pani Lovelace dało się słyszeć ciche i rytmiczne chrapanie.

*

Nie pamiętała jak się znalazła w tym dziwnym budynku, który składał się z samych korytarzy. Nie pamiętała jak długo szła zanim dotarła przed te drzwi, drzwi, nad którymi ktoś wyrzeźbił wrota i dwie postacie przez nieprzechodzące. „Są bardzo podobne. Różnią się jedynie drobnymi szczegółami” stwierdziła kobieta przyglądając się uważniej rzeźbie. I rzeczywiście postacie różniły się jedynymi szczegółami: jedna miała nieco ostrzejsze uszy i rysy twarzy, nieco inne motywy na ubraniu. Obie za to trzymały w rękach jakiś kwiat.
- Zgubiłaś się – usłyszała dziewczę głos podskakując przy tym. Za nią stała mała dziewczynka, ubrana w prostą sukienkę.
- Nie – odpowiedziała uprzejmie Ada.
- Myślę, że się zgubiłaś.– Dziewczynka nie zamierzała ustąpić.
„Jest w niej coś niepokojącego” pomyślała Ada.
- Nie, nie zgubiłam się. A może ty się zgubiłaś.
- Nie – odpowiedziało dziecko – pobawisz się ze mną? – Zaproponowało.
- Nie mogę kochanie, ja…
- Pobaw się ze mną! Pobaw! – krzyknęła – Bo jak nie, to poskarżę się tacie, a tata cię znajdzie i ukarze.
„Stanowczo jest w niej coś dziwnego”. Ada przyjrzała się dziecku. Na pierwszy rzut oka wyglądała na normalne ośmioletnie dziecko, jednak jej oczy zdawały się dużo, dużo starsze. „Przedziwne” pomyślała Ada.
- A kim jest twój tata? – zapytała się, nieco poirytowana, Ada.
- Strażnikiem, ale nie mogę o nim mówić.
- Dlaczego?
- Bo…

Stuk! Stuk! – Pukanie do drzwi obudziło Adę. Po chwili do pokoju weszła pokojówka z lunchem.



Virigil

Robert Virigil długo nie mógł zasnąć zastanawiając się nad tym, czego był świadkiem w ciągu ostatnich dni. „Tajemnicza siostra Olimpii w czasie pojedynku, bestia, która zaatakowała nas w lesie… Stanowczo zbyt dużo przypadków.” pomyślał wiercąc się z boku na bok. „Jeszcze trochę i uwierzę w historię Lucy” dodał gorzko. Jego myśli zeszły jednak na inny tor i to tor o dość konkretnych kształtach Ady Lovelace. Virigil ciągle miał w pamięci jej gorący pocałunek, którym odwdzięczyła mu się za… sam nie wiedział za co. Niestety ku rozczarowaniu Virigila następnie wyrzuciła go za drzwi. Nie przeszkadzało mu to jednak myśleć o jej lekko zadartym nosie, ciemnych oczach i kształtnych piersiach. „Ada Lovelace” rozmarzył się, a po chwili zasnął.

*

Obudził się, a raczej obudziły go promienie słoneczne wpadające przez okno, tuż przed 11. Umył się i ubrał szybko, po czym zszedł na dół zjeść śniadanie. To przy nim dowiedział się, że Olimpia i Somerset udali się do starej służącej pana Fellow, zaś Madleine jest na górze. Co robiła reszta pozostało dla służącej tajemnicą, ponieważ nie zeszli jeszcze na dół, ona zaś nie była ani razu wezwana na górę.
Posiliwszy się Virigil postanowił zając się tajemniczą bronią pana Fellowa, ponieważ nie lubił nie rozumieć. Udał się, więc do swojego pokoju i wyjął broń z szuflady.
- Zobaczymy, z czego jesteś zrobiony – powiedział sam do siebie, przyglądając się pistoletowi.

*

Ostatnie dwie godziny Virigil spędził na próbie zrozumienia jak działa pistolet Fellowa. Mimo, że nie był głupim człowiekiem, a na pewno za takiego się nie uważał, nie potrafił. Mechanizm na pierwszy rzut oka zdawał się być bardzo prosty, ale faktycznie był znacznie bardziej skomplikowany. Być może wprawny rusznikarz byłby w stanie dojść jak działał mechanizm działania. Rozczarowany i zły Virgil odłożył broń na bok i postanowił się przejść.

*

Jeziorko było już, blisko gdy usłyszał śpiew Olimpii. „A co ona tu robi?” pomyślał pamiętając, że miała iść do starej Belly lub Melly, służącej Fellowa. Przyspieszył kroku.
Po chwili stał nad brzegiem jeziora, w którym kąpała się Olimpia. Głowa Włoszki wystawała nad taflą. Na drugim brzegu stał pan Somerset. W rękach trzymał suknię Grisi i bukiet żółtych kwiatów, które Virgil gdzieś już widział, ale nie mógł sobie przypomnieć gdzie.
Wzrok obu mężczyzn skupił się na podziwianiu Włoszki, a było, co podziwiać – była to, bowiem kobieta idealna…

Somerset i Olimpia

Droga nad jezioro upłynęła wam przyjemnie. Pan Somerset okazał się nie tylko dobrym rozmówcą, ale człowiekiem, który potrafił ładnie przegrywać, dzięki czemu Olimpia szła teraz z pięknym bukietem.
Po chwili stali nad jeziorem.
- Naprawdę zamierza się pani kąpać? – zapytał się, nieco nieśmiało, Somerset.
- Ależ oczywiście, a pan nie? – Włoszka uśmiechnęła się do mężczyzny.
- Nie, postoję i popilnuję pani rzeczy.
- Naprawdę? To bardzo miłe z pana strony – odpowiedziała Olimpia i zaczęła się rozbierać
„Biedny” pan Somerset przez chwilę próbował nie patrzeć się na Olimpię, ale jej doskonały kształty: długie nogi, jędrne piersi i pośladki, a także długie czarne włosy opadające na ramiona sprawiły, iż nie mógł od niej oderwać wzroku. Ku zaskoczeniu Somerseta Olimpii nie tylko to nie przeszkadzało, ale zdawało się wręcz być powodem do dumy.
- Gotowe – powiedziała Olimpia ubrana jedynie w długą czarną koszulę. Odwróciła się do Somerseta i pocałowała go w policzek.


– To za przysługę – powiedziała, po czym weszła do jeziora; najpierw zanurzyła stopy, potem weszła po kolana, a potem zanurzyła się po głowę.
- To naprawdę bardzo przyjemne – rzuciła w stronę Wilhelma.
- Wierzę pani na słowo – odpowiedział, ale nie zamierzał dołączyć do Włoszki napawając się jej widokiem.
- Popłynę trochę dalej od brzegu – powiedziała Olimpia by po chwili być prawie, że na środku jeziora.

Somerset, Olimpia, Virgil


Włoszka dopłynęła prawie na sam środek jeziora, gdy nagle pogoda załamała się. Nad jeziorem, na kilka sekund, zebrały się ciężkie chmury, z którego strzelił niebieski piorun, który uderzył – a przynajmniej tak się im zdawało – w polanę na której zerwali żółte kwiaty. Najdziwniejsze jednak było to, że nie usłyszeli charakterystycznego dźwięku uderzenia.
- Co do diabła? – wyrwało się Somersetowi.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 02-06-2009 o 11:27.
woltron jest offline