Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-06-2009, 11:45   #83
Raincaller
 
Raincaller's Avatar
 
Reputacja: 1 Raincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znany
Po odejściu od stołu Rulius udał się po lutnię. Przysiadł jeszcze na moment z plecakiem na kolanach sprawdzając czy aby czegoś nie brakuje, w końcu leżał on obok instrumentu cały dzień w kącie sali. Gdy wychodził z karczmy była już niemal pusta. Piękne zaścielone gwiazdami niebo nie pozwoliło mu przejść obojętnie tych kilku kroków dzielących go od stajni.


Oparty o ścianę gospody wpatrywał się w sklepienie niebieskie starając się dopatrzeć jakiś znaków, jak zwykle w takich chwilach na myśl przyszli mu rodzice, a szczególnie matka, która zawsze rozkoszowała się widokiem nieba. Lekka nostalgia zawładnęła jego umysłem, powoli spuścił głowę i otworzył wrota do sypialni - swojskie zapachy wyrwały go ze stanu rozmarzenia. Podszedł do miejsca, gdzie siano dawało się w miarę przyzwoicie ułożyć. Odpiął od plecaka zwijane posłanie i zaczął je rozkładać. Posłyszał jak Risha, o której obecności na śmierć zapomniał przewraca się na drugi bok. Skarcił się w myślach za hałas jaki robił. Gdy już ułożył się wygodnie na dopieszczonym skrawku łoża w stajni zapadła idealna cisza. Z gardła tropicielki wydobył się cichy, mrukliwy głos:
- Dobranoc.
Rulius uśmiechnął się po nosem i spojrzał w kierunku Rishy.
- Dobranoc. - wymruczał przekrzywiając głowę.
Dobranoc moja droga Risho... - powtórzył sobie w myślach, po czym usnął.

W nocy słyszał jeszcze jakieś dźwięki w stajni, jednakże, gdy tylko przypomniał sobie o Seraphie usnął bez rozmyślania na ten temat. Gdy się obudził stajnia była już pusta. Zarówno wojownik, który zapewne kładł się bardzo późno, jak również Risha wstali wcześniej, bard nawet nie słyszał jak wychodzili. Szybko poskładał posłanie i zawiązał porządnie plecak. Poprawił rapier przy boku, na ramie zarzucił kusza, a w dłoń pochwycił lutnie. Tak wyekwipowany wyruszył na polowanie na odrobinę czystej wody. W gospodzie wymyty i w miarę możliwości odświeżony zasiadł do śniadania. Milczał, gdyż wszystko co wymagało powiedzenia padło z ust Tengira. Jadł i spoglądał to na krzątającą się Katie, to na widocznie zachwyconą perspektywą wycieczki w teren Rishę. Po chwili do gospody wszedł Dazzaan, rozejrzał się i uniesieniem dłoni pozdrowił wszystkich, po czym w swoim stylu krzyknął.
- Piwo dla tej czwórki! – wskazał na Mago, Ruliusa, Liadona.i Riviellę.
Rozweselający trunek dołączył do śniadania, z którym walczył uparcie bard na przekór przeciętnemu uczuciu głodu.
- Rozmawiałem rano z Morvinem. Mam u Was spory dług wdzięczności, te piwo to tylko początek.
Na te słowa Rulius skłonił lekko głowę w geście podzięki za piwo, nie zaszczycił go jednak żadną odpowiedzą. Temat Morvina nie był jego ulubionym, szczególnie, że był to w końcu brat Katie, o której starał się mimo wszystko zapomnieć.

Rulius nie miał jakiś specjalnych życzeń co do tego dnia. Intrygowała go każda z opcji, nawet wizytacja burmistrza, którego jeszcze nie miał okazji poznać. Chatka druida cieszyła się jednak największym wzięciem. Wysłuchał kompanów sam zatapiając się w rozmyślaniach. Nie wierzył... Nie wierzył w winę Amry. Aż wstyd było wypalić z czymś takim przy śniadaniu, zwłaszcza po trudach poprzedniego wieczoru, jednak takie były fakty. Elfka chowana przez druida, znienawidzona przez osadników nie mogła zabić jedynego okazującego uczucie opiekuna. W dodatku ta bransoleta. Zapewne bardzo cenny przedmiot, może magiczny. Być może powód dla którego druid stracił życie... Posiadała ją obecnie elfka, co tłumaczyłoby to polowanie. Jednego Rulius był pewien, ktoś bardzo mocno skrzywdził tą kobietę. A zemsta nie kalkuluje strat, nie przelicza ofiar i nie rozbija się o koszty. Zemsta pcha przed siebie, ku ślepej sprawiedliwości. Nie znając Amry, tak oceniał ją w myślach bard, który nie ważył się na głos wypowiadać tych spostrzeżeń. Jadł w milczeniu, po śniadaniu ruszył za Rishą i Seraphem.

Po przekroczeniu palisady Rulius mógł z zachwytem podziwiać tropicielkę w swoim żywiole. Mknęła przez zarośla od czasu do czasu przykucając i sprawdzając ślady na ziemi. Szybko doprowadziła ich do wyraźnie zarysowanej ścieżki. Podążając najświeższymi śladami dotarli do swoistego rozwidlenia. Punkt od którego odchodziły pomniejsze ścieżki wydawał się całkowicie pozbawiony jakichkolwiek śladów. Frustracja Rishy podświadomie bawiła barda. Posłał rozbawiony uśmiech oddalającej się tropicielce, po czym usiadł z Seraphem przy wielkim pniu i zaczął bawić się zrywanymi liśćmi. Po jakimś czasie Risha wskazała im drogę naznaczoną jedynymi odnalezionymi śladami. O wiele wygodniejsza od poprzednich dróżka doprowadziła ich do małej chatki skrytej w leśnym zaciszu.

Ruszyli w kierunku domostwa. Dziwna cisza przyprawiała barda o gęsią skórkę, spoglądając na towarzyszy widział, iż oni także dalecy są od dobrego samopoczucia. Odwzajemnił więc skinienie głowy tropicielki, doszukując się otuchy w ich liczebności. Opancerzony wojownik sięgnął po miecz, bard nie wahał się zbyt długo i także pochwycił swoją broń. Każdy krok bliżej chaty napawał go coraz większą obawą. Powybijane szyby w oknach i wyłamane drzwi dopełniały idealnie obrazu niepokojącej niewiadomej. Na dodatek tuż przed domem uderzył ich odór zgnilizny. Setki much, których bzyczenie wyraźnie zakłóciło wszechogarniająca ciszę zapowiadało nieciekawy wystrój chaty. Rulius skupił się jednak na ścianach pokrytych dziwnymi, wydawałoby się wystruganymi nożem runami. Było ich strasznie dużo i chociaż potrafił skupić wzrok na kilku znakach, to nie mógł jednak z początku rozpoznać alfabetu z jakiego się wywodziły. Odpuścił czytanie i ruszył za pozostałymi do środka.

To co ujrzał przekroczyło najśmielsze obawy, wszystko było doszczętnie zniszczone. Jednak nie meble doprowadziły barda do granic wytrzymałości, a powód dla którego dom wypełniały setki owadów. Szczątki, rozszarpane i porozrzucane resztki ciał. Żyły, kości, serca, podziurawione wątroby, rozszarpane nerki czy jelita. Jednym słowem wszystko czego Rulius nie miał ochoty oglądać z bliska. Nie zdążył nawet dopatrzeć się reakcji pozostałych towarzyszy, gdyż jego żołądek zmusił go do natychmiastowej ewakuacji. Wybiegł niczym poparzony udając się za najbliższe drzewo. Tak wymęczone z rana śniadanie znalazło się na wolności, jednakże bard nie poczuł się wcale lepiej z tego powodu.

Oparty o drzewo ciągle spoglądał na runy pokrywające ściany i wyczekiwał, kiedy Risha i Seraph wyjdą na zewnątrz. Nie miał zamiaru ponownie zwiedzać tego miejsca. Niektóre litery wyryte na chacie przypominały mu pewne zapiski, które sporo czasu temu wpadły mu w ręce. Zapiski z pewnej demonicznej księgi będącej w posiadaniu jakiegoś napotkanego przez niego czarownika. Piekielny język... język demonów.

Po jakimś czasie tropicielka stanęła w drzwiach i skinęła lekko głową, bard nie miał ochoty silić się na uśmiechy, zresztą wyraźnie niczego takiego nie oczekiwała Risha, wszyscy byli tak samo zaskoczeni i zdegustowani znaleziskiem. Gdy zebrali się we trójkę tropicielka podzieliła się swoimi spostrzeżeniami odnośnie śladów odnalezionych w chacie. Obejrzeli znalezione wewnątrz włosy, ale dziewczyna nie brzmiała zbyt przekonująco wspominając o wiedźmie Annis, czy też nieumarłych upiorach. Wyraźnie nie wiedziała co za stworzenie pozostawiło je w domu, podążyła jednak za śladami, które w jej mniemaniu pozostawiła właśnie ta nieznana im istota. Bard wpatrywał się ciągle w rysy na ścianach. Po chwili wróciła Risha z informacjami o skaczącym potworze,który zniknął na drzewie. Rulius nie ukrywał zdziwienia unosząc brwi i spoglądając na wgłębienia w ziemi.

- To jedyny ślad, który może nas gdziekolwiek zaprowadzić - oznajmiła wyprutym z emocji głosem. - Znaleźliście coś jeszcze?
Rulius przyglądał się tropicielce, która pomimo poddenerwowania i napięcia wydawała się wracać powoli do siebie.
- Hmm... Te napisy wyryte na ścianie chaty. - wskazał ręką na domostwo. - Nie potrafię ich niestety odczytać, nie potrafię nawet powiedzieć z iloma alfabetami mamy tutaj do czynienia. Potrafię natomiast rozpoznać jeden z nich. Tylko nie pytajcie skąd znam akurat ten... - uśmiechnął się lekko do Rishy, chociaż wiedział, że takie błahe żarty nie są w stanie rozładować teraz napięcia. - Rozpoznaję litery pochodzące z języka demonów, bądź jak kto woli z języka piekielnego. Nawet one są same w sobie bardzo dziwnie zapisane, niemal każda litera jest inna... Pozostałych alfabetów nie jestem w stanie zliczyć. Być może przesadzam i jest ich tylko dwa, być może jednak mamy tu do czynienia z niezliczoną ilością języków, których nawet nie lada mędrzec nie potrafiłby rozróżnić.

Zrobił kilka kroków podchodząc do ściany. Spoglądając na koślawe litery demonicznego alfabetu próbował dopatrzeć się czegoś jeszcze, czegoś co pozwoliłoby zrozumieć co stało się w tym makabrycznym miejscu.
 
__________________
"Tylko silni potrafią bez obawy śmiać się ze swoich słabostek." - W.Grzeszczyk
Raincaller jest offline