Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-06-2009, 00:01   #81
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
Astearia zeszła na śniadanie odświeżona i wypoczęta, co zdradzał błąkający się na ustach zaklinaczki wesoły uśmieszek. Czuła się wprost wyśmienicie pomimo tego, że pierwsze co zobaczyła po obudzeniu to strzała, którą wręczył jej wczoraj Liadon. Jednakże zaraz po tym rozległo się pukanie do drzwi, a kilka chwil potem rozkoszowała się urokami ciepłej kąpieli, przez co szybko zapomniała o minionych wydarzeniach. Wolała chociaż przez chwilę nie martwić się zaistniałą sytuacją i pozwolić swoim myślom odpłynąć.
W głównej sali panował tłok i gwar. Aasimarka miała wrażenie, że wszyscy mieszkańcy Południowych Dębów przybyli do karczmy by wymienić się informacjami, bądź tylko spojrzeć na wczorajszych, jak określał ich kapitan Dazzan, „bohaterów”. Przynajmniej tak jej się wydawało.

Jedząc jajecznicę na bekonie była milcząca, zatopiona w swoich myślach. Do rzeczywistości przywrócił ją dopiero Tengir, który opowiadający pozostałym wczorajsze wydarzenia. Aria słuchała go nie skupiając się zanadto na znaczeniu słów, ale na samej barwie głosu czarodzieja. Nigdy nie miała muzykalnego ucha, ale zawsze najlepiej zapamiętywała głosy… Do dziś potrafiła odtworzyć w myślach zachrypnięty głos Cathanariona… Dosyć, nie myśl o nim – skarciła się w duchu.

Uniosła gwałtownie głowę, gdy pośród potoku słów wyłapała swoje imię, i spojrzała na Kruka. Mężczyzna znów pocierał swoją bliznę, tak jak wczoraj, gdy rozmawiał z nią po walce z trollem. Tym razem jego wzrok spoczywał na Rivelli. Aria uśmiechnęła się wesoło, jak gdyby w odpowiedzi na słowa czarodzieja.

Wkrótce rozeszli się – każdy do zadeklarowanych zadań. Do grupy Astearii dołączyła przewodniczka z Południowych Dębów i jak się okazało, naoczny świadek zabójstwa Aramila. Kobieta przysłuchiwała się w milczeniu rozmowie Liadona i Tengira z Sedarą, ale szybko stwierdziła, że w słowach kobiety za dużo jest ogólników i niedomówień. Zapytana o szczegóły zjeżyła się i zdenerwowała, ale czarodziej skutecznie ją uspokoił.

Ona sama nie chciała o nic pytać Sedary, gdyż obawiała się, że znów może dojść do sytuacji podobnej jak w domu burmistrza. Zamiast tego wolała skupić się na tym by za bardzo nie opóźniać marszu. Nie była przyzwyczajona do przedzierania się przez leśne gęstwiny, a uniesienie spódnicy nie na wiele się zdało – i tak zahaczała o gałązki i krzaki… jednak jakoś sobie radziła.
Po długim marszu stanęli na końcu ścieżki. Aria wzięła głęboki wdech napawając się soczystym zapachem trawy i powoli wypuściła je z płuc. Uwielbiała ten zapach.

U stóp zielonego wzniesienia przycupnął niewielka chatka obrośnięta mchem. Po lewej Sedara wskazała im Krąg Druida. Zafascynowana Aria najpewniej ruszyła by w tamtą stronę, gdyby reszta jej towarzyszy nie była innego zdania – wszyscy skierowali się do domku druida. Aasimarka usłyszała nad sobą łopot skrzydeł i odruchowo wyciągnęła rękę, na której przysiadł zadowolony z siebie Mael.

- Widziałeś coś? – spytała zerkając na chowańca.
- Tylko drzewa – stwierdził lakonicznie, wzmacniając uścisk na jej ramieniu.
Tymczasem Liadon wdał się w ostrą dyskusję z nowym druidem Południowych Debów. Aria była zaszokowana nagromadzeniem złości w głosie Nivena oraz jego gniewnymi słowami. Dlaczego wszyscy w okolicy wybuchali złością kiedy pytali o druida?

- Może jednej z was uda się druida uspokoić? Myślę, że... Nilven z chęcią obejrzy osadę, która ma znaleźć się pod jego pieczą. A i poznać powinien przywódcę Południowych Dębów. A reszta z nas będzie się tu mogła rozejrzeć nie niepokojona – powiedział Tengir, podchodząc do nich. Aria chciała już coś powiedzieć, ale pierwsza odezwała się rudowłosa przewodniczka.

- Trochę to... – zaczęła Sedara, ale nie skończyła. Mael zerwał się gwałtownie do lotu, szybko znikając jej z oczu. Aasimarka z przerażeniem w oczach obserwowała jak osuwa się na ziemię, a z jej piersi sterczy strzała. Strzała o zielonych lotkach, którą Aria już dziś widziała. Jednocześnie kolejne strzały przecięły powietrze. Jedna trafiła druida.

- Podłe gnidy!! – Aria rozpoznała głos Amry. - Zabiję was wszystkich!!
Aasimarka postąpiła krok do przodu czując jak wzbiera w niej furia. Nawet jeśli Amra nie zabiła ojczyma to teraz na pewno odebrała komuś życie. I jeszcze im groziła.

Wyciągnęła dłoń w kierunku elfki i zainkantowała zaklęcie. Czuła jak magiczna energia przepływa przez jej ramię, podążając do czubków palców. Czuła jak pociski magicznej energii spływają z jej palców i mkną w kierunku Amry i jej jaguara.
Spróbuj tego – pomyślała uśmiechając się ironicznie.
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)
Penny jest offline  
Stary 02-06-2009, 10:58   #82
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
Smakowite śniadanie znikało szybko ze stołu, lecz Riviella nie tknęła nic. Siedziała tylko przysłuchując się rozmowie towarzyszy, właściwie nie do końca świadomie jakby była gdzieś indziej. Z tego stanu wyrwała ją jednak niezapowiedziana wizyta krasnoluda i kufel Portera przed nosem.

- Tak, tak kotku. Dziękuję. - posłała dłonią symboliczny całus w stronę krasnoluda w żadnym wypadku nie poważny. Była wyraźnie rozbawiona zachowaniem Dazzaana.

Uniosła kufel i zamoczyła usta w piwie, pijąc bez oporów. Jednak bardzo szybko okazało się że to były jedynie jałowe chęci. Skrzywiła się strasznie i otworzyła jedno oko bardziej od drugiego przyglądając się porterowi tak jakby kazano jej pić kwas.

- Co to za cholerstwo? Ah. - zapytała bardziej retorycznie po czym przyłożyła dłoń do gardła odstawiając piwo na stół. Do końca śniadania wyraźnie z trudem sączyła je małymi łyczkami.


Wyruszyli w końcu rozdzieleni na grupy, w swoje strony. Riviella miała ochotę na chatkę druida, wydała się jej najciekawszym miejscem z dostępnych do wyboru. Droga okazała się dość kłopotliwa bo las był gęsto zarośnięty, jednak nie sprawiała wielkich trudności. Elfka prześlizgiwała się z resztą osób gładko, zmierzając do celu podróży. Nie wdawała się w dyskusje, zresztą zdawało się jej że nie mają one sensu gdyż przewodniczka jest zupełnie niekompetentna w tej kwestii. Całą drogę więc milczała przyglądając się dziele natury.

Polanka okazała się za to bardzo przyjemna, choć aż dziwne iż tak nietknięta i błyszcząca mimo ostatnich wydarzeń które jakby nie patrzeć tu miały mieć początek. Zbliżyli się do pięknej chatki zamieszkałej już jednak przez Szarego Liścia. Riviella skłoniła się delikatnie i podała mu dłoń witając się, kątem oka jednak wpatrując w sylwetkę i starając się wyczuć czy nie emanuje od niego zła aura. Prawdę mówiąc elfka traktowała tak każdego za pierwszym razem, nawet członków swojej drużyny. Wykrywanie zła wszelakiej maści było kwestią spojrzenia w głąb duszy, a bogini obdarzyła ją właśnie taką umiejętnością już dawno temu. Po chwili rozmowa obrała niemiły charakter, aż chciało się zrobić w tył zwrot i odejść.

- Liadon spokojnie... - westchnęła po czym usiadła obok nie chcąc się mieszać.

Tengir także nie był zachwycony sytuacją podszedł i zaproponował by któraś z dziewczyn zajęła się oporem jaki stawiał druid. Riviella uniosła spojrzenie niechętnie.

- Trochę to... – Odezwała się Sedara ściszonym głosem, mając na uwadze słowa Tengira o sposobach uspokojenia Druida poprzez którąś z dziewczyn. Urwała jednak zdanie w połowie, ugodzona nagle strzałą w prawą pierś!..

Tengir zaskoczony tym przebiegiem wydarzeń, patrzył jak kobieta opada na ziemię.
Sytuacja ta była dość zaskakująca. Zwłaszcza, że opadanie znaczył szlak kropelek krwi.

-Niech to szlag.- pomyślał Tengir, wszak miał spytać z którego miejsca Amra strzelała ostatnim razem. Ale już nie było okazji zapytać. Czarnoksiężnik spojrzał na Riviellę wydając polecenie. –Zajmij się jej ranami.
Po czym odwrócił się w stronę pomylonej łuczniczki i zaczął wypowiadać słowa inkantacji Włóczni Eldrith.- Ech’Sahmet er’urab’ aes ‘ absami sem.
W dłoniach czarnoksiężnika uformował się wir krwistoczerwonej energii, wypchnięty wolą maga w postaci strugi. Która z hukiem przecinała powietrze uderzając w pozycję elfki.

-Zobaczymy czy będziesz taka odważna, gdy się okaże, że nie chroni cię przewaga zasięgu.- pomyślał czarnoksiężnik.

Sytuacja nie była najlepsza, druid także został trafiony. Paladynka zerwała się i przyklęknęła na jednym kolanie unosząc nieco Sedare, złamała strzałę i wyjęła ją pośpiesznie. W końcu nie mogła leczyć rany w której ciągle coś zalegało. Przyłożyła pośpiesznie dłoń do rany po strzale, licząc na to że zdoła odratować kobietę od śmierci. Czy dłoń zdąży rozjarzyć się niebieskim światłem? Tego nie wiedziała.

- Panie Nilvenie, proszę do mnie! Niech pan tu usiądzie! - krzyknęła w stronę druida wyciągając do niego drugą rękę zachęcająco.

-Obym sama zaraz nie dostała strzałą - pomyślała i nieco się spięła.


- Przyzywam moce światła by chronić to życie, by dać mu szanse na poznanie swego piękna. Niechaj ten ogień jeszcze nie gaśnie! - wypowiedziała w elfiej mowie zaklęcie lecznicze, czerpiące swą moc z boskich energii Sune.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 02-06-2009 o 23:01.
Kata jest offline  
Stary 02-06-2009, 11:45   #83
 
Raincaller's Avatar
 
Reputacja: 1 Raincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znany
Po odejściu od stołu Rulius udał się po lutnię. Przysiadł jeszcze na moment z plecakiem na kolanach sprawdzając czy aby czegoś nie brakuje, w końcu leżał on obok instrumentu cały dzień w kącie sali. Gdy wychodził z karczmy była już niemal pusta. Piękne zaścielone gwiazdami niebo nie pozwoliło mu przejść obojętnie tych kilku kroków dzielących go od stajni.


Oparty o ścianę gospody wpatrywał się w sklepienie niebieskie starając się dopatrzeć jakiś znaków, jak zwykle w takich chwilach na myśl przyszli mu rodzice, a szczególnie matka, która zawsze rozkoszowała się widokiem nieba. Lekka nostalgia zawładnęła jego umysłem, powoli spuścił głowę i otworzył wrota do sypialni - swojskie zapachy wyrwały go ze stanu rozmarzenia. Podszedł do miejsca, gdzie siano dawało się w miarę przyzwoicie ułożyć. Odpiął od plecaka zwijane posłanie i zaczął je rozkładać. Posłyszał jak Risha, o której obecności na śmierć zapomniał przewraca się na drugi bok. Skarcił się w myślach za hałas jaki robił. Gdy już ułożył się wygodnie na dopieszczonym skrawku łoża w stajni zapadła idealna cisza. Z gardła tropicielki wydobył się cichy, mrukliwy głos:
- Dobranoc.
Rulius uśmiechnął się po nosem i spojrzał w kierunku Rishy.
- Dobranoc. - wymruczał przekrzywiając głowę.
Dobranoc moja droga Risho... - powtórzył sobie w myślach, po czym usnął.

W nocy słyszał jeszcze jakieś dźwięki w stajni, jednakże, gdy tylko przypomniał sobie o Seraphie usnął bez rozmyślania na ten temat. Gdy się obudził stajnia była już pusta. Zarówno wojownik, który zapewne kładł się bardzo późno, jak również Risha wstali wcześniej, bard nawet nie słyszał jak wychodzili. Szybko poskładał posłanie i zawiązał porządnie plecak. Poprawił rapier przy boku, na ramie zarzucił kusza, a w dłoń pochwycił lutnie. Tak wyekwipowany wyruszył na polowanie na odrobinę czystej wody. W gospodzie wymyty i w miarę możliwości odświeżony zasiadł do śniadania. Milczał, gdyż wszystko co wymagało powiedzenia padło z ust Tengira. Jadł i spoglądał to na krzątającą się Katie, to na widocznie zachwyconą perspektywą wycieczki w teren Rishę. Po chwili do gospody wszedł Dazzaan, rozejrzał się i uniesieniem dłoni pozdrowił wszystkich, po czym w swoim stylu krzyknął.
- Piwo dla tej czwórki! – wskazał na Mago, Ruliusa, Liadona.i Riviellę.
Rozweselający trunek dołączył do śniadania, z którym walczył uparcie bard na przekór przeciętnemu uczuciu głodu.
- Rozmawiałem rano z Morvinem. Mam u Was spory dług wdzięczności, te piwo to tylko początek.
Na te słowa Rulius skłonił lekko głowę w geście podzięki za piwo, nie zaszczycił go jednak żadną odpowiedzą. Temat Morvina nie był jego ulubionym, szczególnie, że był to w końcu brat Katie, o której starał się mimo wszystko zapomnieć.

Rulius nie miał jakiś specjalnych życzeń co do tego dnia. Intrygowała go każda z opcji, nawet wizytacja burmistrza, którego jeszcze nie miał okazji poznać. Chatka druida cieszyła się jednak największym wzięciem. Wysłuchał kompanów sam zatapiając się w rozmyślaniach. Nie wierzył... Nie wierzył w winę Amry. Aż wstyd było wypalić z czymś takim przy śniadaniu, zwłaszcza po trudach poprzedniego wieczoru, jednak takie były fakty. Elfka chowana przez druida, znienawidzona przez osadników nie mogła zabić jedynego okazującego uczucie opiekuna. W dodatku ta bransoleta. Zapewne bardzo cenny przedmiot, może magiczny. Być może powód dla którego druid stracił życie... Posiadała ją obecnie elfka, co tłumaczyłoby to polowanie. Jednego Rulius był pewien, ktoś bardzo mocno skrzywdził tą kobietę. A zemsta nie kalkuluje strat, nie przelicza ofiar i nie rozbija się o koszty. Zemsta pcha przed siebie, ku ślepej sprawiedliwości. Nie znając Amry, tak oceniał ją w myślach bard, który nie ważył się na głos wypowiadać tych spostrzeżeń. Jadł w milczeniu, po śniadaniu ruszył za Rishą i Seraphem.

Po przekroczeniu palisady Rulius mógł z zachwytem podziwiać tropicielkę w swoim żywiole. Mknęła przez zarośla od czasu do czasu przykucając i sprawdzając ślady na ziemi. Szybko doprowadziła ich do wyraźnie zarysowanej ścieżki. Podążając najświeższymi śladami dotarli do swoistego rozwidlenia. Punkt od którego odchodziły pomniejsze ścieżki wydawał się całkowicie pozbawiony jakichkolwiek śladów. Frustracja Rishy podświadomie bawiła barda. Posłał rozbawiony uśmiech oddalającej się tropicielce, po czym usiadł z Seraphem przy wielkim pniu i zaczął bawić się zrywanymi liśćmi. Po jakimś czasie Risha wskazała im drogę naznaczoną jedynymi odnalezionymi śladami. O wiele wygodniejsza od poprzednich dróżka doprowadziła ich do małej chatki skrytej w leśnym zaciszu.

Ruszyli w kierunku domostwa. Dziwna cisza przyprawiała barda o gęsią skórkę, spoglądając na towarzyszy widział, iż oni także dalecy są od dobrego samopoczucia. Odwzajemnił więc skinienie głowy tropicielki, doszukując się otuchy w ich liczebności. Opancerzony wojownik sięgnął po miecz, bard nie wahał się zbyt długo i także pochwycił swoją broń. Każdy krok bliżej chaty napawał go coraz większą obawą. Powybijane szyby w oknach i wyłamane drzwi dopełniały idealnie obrazu niepokojącej niewiadomej. Na dodatek tuż przed domem uderzył ich odór zgnilizny. Setki much, których bzyczenie wyraźnie zakłóciło wszechogarniająca ciszę zapowiadało nieciekawy wystrój chaty. Rulius skupił się jednak na ścianach pokrytych dziwnymi, wydawałoby się wystruganymi nożem runami. Było ich strasznie dużo i chociaż potrafił skupić wzrok na kilku znakach, to nie mógł jednak z początku rozpoznać alfabetu z jakiego się wywodziły. Odpuścił czytanie i ruszył za pozostałymi do środka.

To co ujrzał przekroczyło najśmielsze obawy, wszystko było doszczętnie zniszczone. Jednak nie meble doprowadziły barda do granic wytrzymałości, a powód dla którego dom wypełniały setki owadów. Szczątki, rozszarpane i porozrzucane resztki ciał. Żyły, kości, serca, podziurawione wątroby, rozszarpane nerki czy jelita. Jednym słowem wszystko czego Rulius nie miał ochoty oglądać z bliska. Nie zdążył nawet dopatrzeć się reakcji pozostałych towarzyszy, gdyż jego żołądek zmusił go do natychmiastowej ewakuacji. Wybiegł niczym poparzony udając się za najbliższe drzewo. Tak wymęczone z rana śniadanie znalazło się na wolności, jednakże bard nie poczuł się wcale lepiej z tego powodu.

Oparty o drzewo ciągle spoglądał na runy pokrywające ściany i wyczekiwał, kiedy Risha i Seraph wyjdą na zewnątrz. Nie miał zamiaru ponownie zwiedzać tego miejsca. Niektóre litery wyryte na chacie przypominały mu pewne zapiski, które sporo czasu temu wpadły mu w ręce. Zapiski z pewnej demonicznej księgi będącej w posiadaniu jakiegoś napotkanego przez niego czarownika. Piekielny język... język demonów.

Po jakimś czasie tropicielka stanęła w drzwiach i skinęła lekko głową, bard nie miał ochoty silić się na uśmiechy, zresztą wyraźnie niczego takiego nie oczekiwała Risha, wszyscy byli tak samo zaskoczeni i zdegustowani znaleziskiem. Gdy zebrali się we trójkę tropicielka podzieliła się swoimi spostrzeżeniami odnośnie śladów odnalezionych w chacie. Obejrzeli znalezione wewnątrz włosy, ale dziewczyna nie brzmiała zbyt przekonująco wspominając o wiedźmie Annis, czy też nieumarłych upiorach. Wyraźnie nie wiedziała co za stworzenie pozostawiło je w domu, podążyła jednak za śladami, które w jej mniemaniu pozostawiła właśnie ta nieznana im istota. Bard wpatrywał się ciągle w rysy na ścianach. Po chwili wróciła Risha z informacjami o skaczącym potworze,który zniknął na drzewie. Rulius nie ukrywał zdziwienia unosząc brwi i spoglądając na wgłębienia w ziemi.

- To jedyny ślad, który może nas gdziekolwiek zaprowadzić - oznajmiła wyprutym z emocji głosem. - Znaleźliście coś jeszcze?
Rulius przyglądał się tropicielce, która pomimo poddenerwowania i napięcia wydawała się wracać powoli do siebie.
- Hmm... Te napisy wyryte na ścianie chaty. - wskazał ręką na domostwo. - Nie potrafię ich niestety odczytać, nie potrafię nawet powiedzieć z iloma alfabetami mamy tutaj do czynienia. Potrafię natomiast rozpoznać jeden z nich. Tylko nie pytajcie skąd znam akurat ten... - uśmiechnął się lekko do Rishy, chociaż wiedział, że takie błahe żarty nie są w stanie rozładować teraz napięcia. - Rozpoznaję litery pochodzące z języka demonów, bądź jak kto woli z języka piekielnego. Nawet one są same w sobie bardzo dziwnie zapisane, niemal każda litera jest inna... Pozostałych alfabetów nie jestem w stanie zliczyć. Być może przesadzam i jest ich tylko dwa, być może jednak mamy tu do czynienia z niezliczoną ilością języków, których nawet nie lada mędrzec nie potrafiłby rozróżnić.

Zrobił kilka kroków podchodząc do ściany. Spoglądając na koślawe litery demonicznego alfabetu próbował dopatrzeć się czegoś jeszcze, czegoś co pozwoliłoby zrozumieć co stało się w tym makabrycznym miejscu.
 
__________________
"Tylko silni potrafią bez obawy śmiać się ze swoich słabostek." - W.Grzeszczyk
Raincaller jest offline  
Stary 02-06-2009, 18:26   #84
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Jako Julia

- Dzień dobry? - Usłyszała nagle z boku Risha wraz z Seraphem i Ruliusem. Cała trójka zwróciła się dosyć mocno zaskoczona w tamtą stronę. Śmiałkowie, zajęci badaniem licznych śladów potwornej chatki, i rozmawiając między sobą, nie zauważyli nikogo do nich podchodzącego, co mogło w pewnych okolicznościach mieć wyjątkowo przykre skutki. Tym razem jednak nie był to na szczęście żaden tajemniczy i krwiożerczy potwór.

Parę metrów od nich stała sobie na trawie najspokojniej w świecie... jakaś dziewoja. Miała na sobie prostą, wiśniową sukienkę, jej długie jasne włosy były w drobnym nieładzie, w jednej dłoni zaś trzymała swoje własne butki, w drugiej z kolei kilka żółtych kwiatów. Spoglądała uważnie na osoby stojące przed nią, na jej ustach czaił się jednak cień ciepłego uśmiechu.


Pasowała do tego miejsca jak pięść do oka.

- Jesteście z miasteczka prawda? - Spytała z wyraźną nadzieją w głosie, wciąż pozostając, w jej mniemaniu, w bezpiecznej odległości jakiś pięciu, sześciu kroków.

Wybrała się sama na spacer po lesie, wnioskując ze zbieranych kwiatków??.

- Jestem Julia a wy... co tu tak śmierdzi? - Przytknęła dłoń z kwiatkami do ust, robiąc drobny kroczek w tył. Jej oczy zaczęły niespokojnie błądzić na zmianę po stojących przed nią osobach, oraz po chatce... .











***

Dialog(i) do odegrania przez pw
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 03-06-2009, 13:43   #85
 
Leonidas's Avatar
 
Reputacja: 1 Leonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znany
W karczmie nad ranem miało miejsce zebranie drużyny. Wszyscy pokrótce wymienili się doświadczeniami, a babcia Danusia w międzyczasie uleczyła rany towarzyszy. Wojak początkowo chciał iść do chaty zamordowanego druida jednak widząc, że zbiera się tam spora grupa uznał, że bardziej się przyda Rishie. Nie zwlekając za nadto drużyna rozdzielała się i trzy grupki rozeszły się w różne strony.
Było dokładnie tak jak się spodziewał Seraph – spacer po gęstym lesie nie należał do przyjemniejszych doświadczeń jeśli było się w pełnym rynsztunku. Ale wojak przez lata spędzone jako najemnik przywykł do trudów podróży to też ani razu towarzysze nie usłyszeli żadnego przekleństwa tu też uskarżania się. Starając się nie spowalniać za nadto druhów parł do przodu.
Moment gdy tropicielka straciła ślad wojak wykorzystał na chwilę odpoczynku. Siadł na pieńku i czekał co też wymyśli Risha w międzyczasie zastanawiając się czy gdyby przyszło mu samemu wracać do Dębów to czy by trafił. Prawdę powiedziawszy to chyba nie był do końca przekonany, że tak, ale z rozmyślań wyrwała go ich przewodniczka prowadząc ku nowemu tropowi.
Gdy zobaczyli domek i zaczęli się zbliżać do domku serce Serapha ogarnął dziwny niepokój. To miejsce było inne... groźne. Mimo to zbliżali się ku niemu niby ciągnięci niewidzialną nicią. Czy to ktoś może ich ku niemu ciągnie? W tym momencie chyba nikt z trójki nie zadawał sobie tego pytania. Niepewnie przekroczyli próg chaty. To co było w środku niewątpliwie zszokowało ich wszystkich w pierwszym momencie. Wojak zdecydowanie pierwszy raz był światkiem takiej masakry. Symbole które były wszędzie hipnotyzowały w specyficzny sposób. Seraph zdał sobie sprawię, że nie myśli i nie postępuje logicznie. Zdenerwował go ten fakt. Chwycił miecz i zaczął go wkładać w rękawice z zatrzaskami przy okazji odzywając się po raz pierwszy odkąd zobaczyli domek:
-Nawet nie dowiemy się ilu tu ludzi zginęło. - Gdy skończył mówić miał już miecz w dłoni, poczuł się dużo pewniej i przytomniej. Cokolwiek to było raczej już opuściło to miejsce, lecz ciągle mogło być w pobliżu. Ponieważ w środku na nic się nie przydał wojak wyszedł przed wejście i zaczął obserwować okolicę zaczynając od zlokalizowania Ruliusa.
Chwilę później Risha wyjaśniła im co tu mogło zajść czytając ze śladów. Aby zdobyć więcej informacji opuściła ich na moment. Gdy wróciła ledwo zdążyła podzielić się z nimi swoimi nowymi spostrzeżeniami gdy zza nich rozległ się głos gościa...
 
Leonidas jest offline  
Stary 03-06-2009, 13:51   #86
 
Aeth's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetny
Wspólny post mój, Raincallera, Leonidasa i Buki :)

Nawet, jeśli tropicielka była zaskoczona faktem, iż Rulius w ten czy inny sposób zaznajomiony był z alfabetem piekielnego, nie dała tego po sobie poznać - ot, zwyczajnie pokiwała w zrozumieniu głową, wciąż jednak była zamyślona i skupiona na układance. Niepowodzenie w odnalezieniu śladu mogącego ujawnić tożsamość tego potwora, monstrum czy jakiegokolwiek innego wynaturzenia, które Risha tylko z trudem mogła sobie wyobrazić, wyraźnie odbijało się na jej nastroju. Jako tropicielce, jej obowiązkiem było chronienie lasów przed takimi zwyrodnieniami natury. Kto sprawował pieczę nad tą puszczą, że dopuszczono się w niej tak brutalnego mordu? Druid. Do całkiem niedawna całkiem jeszcze żywy...
- Jeśli te lasy nie miały swoich opiekunów, mogło się do nich wedrzeć wszystko i nikt by nawet nie zauważył - powiedziała na głos z cierpkim wyrazem na twarzy. - Tutejszy druid musiałby wiedzieć, że pojawił się w okolicy jakiś nieznany przybysz, i być może byłby zdolny go przepędzić. Ale jeśli bestia przybyła tu już po jego śmierci, a Aramil sam sprawował nad tą puszczą pieczę, to nie było nikogo, kto mógły ich ostrzec - ruchem głowy wskazała na chatkę. - Trzeba się w Dębach dowiedzieć, kto tu mieszkał, ale dyskretnie. Wieści szybko się rozejdą, a dla dobra śledztwa lepiej uniknąć paniki. Dzisiaj mamy jeszcze czas, a ja chciałabym sprawdzić tamten ślad przy ścieżce. Tak czy inaczej, to wszystko działo się nie dawniej, niż dekadzień temu, więc gdziekolwiek ten potwór zniknął, zrobił to chyba skutecznie. Ciężko będzie go odnaleźć... - tu zawahała się na moment - jeśli nie trafimy na inną jego aktywność.

Wreszcie odezwał się Seraph:
-Z tego co mówisz to to coś skacze po drzewach, potrafi zadawać takie rany, rozniósł doszczętnie niemal cały dom zostawiając ślady dosłownie wszędzie. Obawiam się, że chodzenie po śladach nic na mnie da, on zapoluje wtedy na nas, z definicji śledząc go zawsze pozostaniemy za nim - a ja nie chce żeby to coś, czymkolwiek to jest miało nad nami przewagę większą niż ma teraz. Tu, o ile nie odczytamy runów chyba nic już nie znajdziemy, ślady, jeśli jakieś są, sugerowałbym pominąć, poznajmy przyczynę dla której to pojawiło się tutaj akurat teraz i dopiero wtedy zastawimy jakieś sidła na potwora.

Przez chwilę trwało milczenie - a w każdym razie milczała pogrążona w ponurych wizjach Risha. Wszystko jednak napotkało gwałtowny stop, kiedy do uszu zgromadzonych dobiegło prawie że radosne dziewczęce ćwierkanie. Tropicielka, odwróciwszy się powoli w kierunku roześmianej istotki, była przez moment zbyt zbita z tropu jej anielskim wręcz widokiem, by móc cokolwiek powiedzieć. Właściwie, odezwać się próbowała parokrotnie, ale za każdym razem przeszkadzała jej w tym sama dziewusia - kolejnym słowem czy gestem, które wydawały się wręcz parodiować powagę, jaka ogarniała wszystkich na tej polance...
Seraph słysząc głos zza siebie zerwał się energicznie lekko stawiając gardę. Mimo, że zobaczył drobną kobietę minimalnie tylko ją zmniejszył. Obserwował ją dokładnie, gotów w jednym momencie na nią ruszyć. Mimo, że sprawiała ona wrażenie istoty niemal całkowicie bezbronnej wojownik nie miał zamiaru jej zlekceważyć, to nie było miejsce w której chciałby sobie pozwolić na tego rodzaju błąd.

W końcu z ust dziewczyny padła jedna, krótka odpowiedź:
- To zapach zmasakrowanych do ostatniej kości ciał - rzuciła pozbawionym wyrazu głosem. Nie miała najmniejszego zamiaru bawić się w delikatne gładzenie po głowie, a już zwłaszcza, że dziewczę na mile wyglądało podejrzanie. - Dochodzi z tej chatki, o tam. Jeśli chcesz, możesz sama zobaczyć, ale nie radziłabym wchodzić do środka o bosych stopach.
Cóż... Wystrojona w sukienkę dziewczyna, z roześmianym i pełnym ufności obliczem, o zadbanym wyglądzie i w dodatku z butami, które trzymała w dłoniach, to nie był widok, którego można spodziewać się po samym sercu gęstej puszczy. A już tym bardziej, iż dziewczę pojawiło się znikąd - nawet szelest liści nie zdradził jej przybycia. "Nienaturalne" to pierwsze i najbardziej trafne słowo, jakie się Rishy nasuwało. I co więcej, czyżby dziewczyna nie odczuwała tego samego niepokoju, który spadł wcześniej na nich? Nie słyszała braku dźwięków? W takich więc okolicznościach czy mówienie jej, iż są z miasteczka, było rozsądne? Kto wie, jakim czartem mogła być pod maską tej porcelanowej laleczki...
Gdyby w ogóle miała czarne włosy, to tropicielka z miłą chęcią skutecznie by ją ogłuszyła...

Rulius pochłonięty odczytywaniem liter wyrytych na ścianie chaty dość późno zwrócił uwagę na nieoczekiwanego gościa. W zasadzie dopiero pierwsze słowa padające z ust panienki w wiśniowej sukni oderwały go od czytania. Zmierzył wzrokiem dziewczynę, oceniając dość bezczelnie jej prezencję, po czym rozbawiony nieco odpowiedzią Rishy skłonił się lekko przed przerażoną damą.
- Boso... racja. Nie polecam. Co prawda w normalnych okolicznościach chętnie usłużyłbym moim ramieniem, jednakże akurat w tej chwili jestem mocno niedysponowany. - uśmiechnął się ironicznie na wspomnienie biednego żołądka.
Pomimo ciężkiej i nieprzyjemnej atmosfery jaka otaczała to miejsce słowa Rishy rozbawiły wojownika. Jego usta ułożyły się w coś na kształt uśmiechu.
Ma dziewczyna łeb.. - pomyślał w duchu wojak. Odpowiedź tropicielki wyraźnie spodobała mu się. Z uwagą począł przyglądać się reakcji kobiety.

Ukradkowe, porozumiewawcze spojrzenie poszło od Rishy do Ruliusa i Serapha, kiedy blondynka spoglądała na chatkę. Bard ponownie uśmiechnął się, tym razem bez ironicznego grymasu. Wojak natomiast wzrokiem dał tylko znać, że rozumie i wrócił ze spojrzeniem na dziewczynę.

Do Juli najwyraźniej powoli zaczęła docierać powaga zaistniałej sytuacji, poparta do tego wyjątkowo brutalnymi słowami Rishy, na twarzy jasnowłosej bowiem zaszły wyraźnie widoczne zmiany. Dziewczyna pobladła, zniknął gdzieś drobny uśmiech na jej ustach, a w oczach pojawiły się narastające zły.
Równocześnie upuściła kwiatki i swoje butki, przykładając teraz trzęsące się dłonie do ust.
- Za... za... - Julia zaczęła się jąkać, oraz powoli cofać w tył - Zabiliście ich... - W końcu z siebie wydusiła.

Widząc reakcję dziewczyny Risha o mały włos nie złapała się za twarz i nie przejechała po niej dłonią w pełnym frustracji i niedowierzania geście. Nie powstrzymała się jednak przed kwaśnym wykrzywieniem się na ustach. Rulius wpatrywał się w tropicielkę wyraźnie rozbawiony. Nie dość, że mieli na głowie potworne, zwierzęce zabójstwo, to przypałętała się im jeszcze oskarżająca ich za ten czyn panikara. A wierzące w winę przypadkowych przechodniów na podstawie zerowych faktów panikary dopiero mogły im sprowadzić na głowy kłopoty. Skoro więc tropicielka zaczęła, to i ona powinna dziewusię powstrzymać. Chociaż widok jej gorzkich łez był dla niej po prostu śmieszny...
- Czym? - zadała płaczącej pytanie. - Tymi rękami? - podniosła dłoń. - W chatce jest milion śladów po pazurach, którym nasze ludzkie paznokietki nie mają co nawet do pięt sięgać. Widać je nawet stąd, jak się przyjrzysz. Tego, co zostało z ciał nie da się zrobić żadnym ostrzem, bo szczątki są zbyt drobne, wręcz posiekane. Więc nie, nie zabiliśmy nikogo - pełen oburzenia ton jasno sugerował, że oskarżenie było dla tropicielki kompletnie bezpodstawne. - Zjawiliśmy się tu kilka minut temu i pierwszy raz tę chatkę na oczy widzimy. W zasadzie może ty możesz nam powiedzieć, kto tutaj mieszkał.
Słowa te nie brzmiały jak pytanie, choć wypowiedziane były już bardziej łagodnym, jakby przygaszonym tonem. Było jasne, że skoro dziewusia mówiła w swych jąkaniach o "nich" to musiała chociaż po części wiedzieć, do kogo należał ten dom - bo na to, czy domyśliłaby się tego z "ciał" opisanych przez Rishę, tropicielka wolała nie stawiać. Gwałtowna reakcja dodatkowo przemawiała za tym, że dzieweczka albo musiała tych nieszczęśników znać, albo też wyjątkowo dobrze odgrywała swoją rolę.

Julia słuchając słów Rishy wciąż cofała się krok po kroczku w tył, wciąż również z dłońmi zasłaniającymi usta i potokiem łez zbierających się w jej oczach.
- Mordercy!! - W końcu wydobył się z niej wyjątkowo głośny ni to krzyk, ni to pisk, a Julia zrobiła "w tył zwrot", po czym rzuciła się do panicznej ucieczki.

W pierwszej chwili bard miał ochotę zerwać się za dziewczyną, żeby pochwycić ją i być może postarać się jakoś ją uspokoić. Szybko jednak wywietrzała mu taka idea i przystanąwszy obok Rishy zaczął jedynie energicznie klaskać.
- Brawo moja droga. Mówca z Ciebie przedni. - spoglądał na zadziwioną tym całym zajściem tropicielkę. - Szkoda tylko kochaniutka, że tak piękna mowa spełzła na marne.
Zachowanie i reakcja Julii świadczyły, że nie stanowi zagrożenia i, że faktycznie nie ma możliwości to ona była w jakimś stopniu odpowiedzialna za rzeź... chyba, że perfekcyjnie udaje toteż Seraph, będący ciągle w pogotowiu, rzucił się za nią krzycząc do towarzyszy:
-Jeśli ucieknie w las to odpuszczam!
- Niech sobie biegnie - rzuciła od niechcenia Risha, kiedy Seraph pognął za dzierlatką. - Życzę jej, by jej bose stópki zostawiły za sobą długi, charakterystyczny ślad.
Gwałtowna ucieczka dziewusi najwyraźniej nie zrobiła na tropicielce żadnego wrażenia - jeśli nie liczyć pełnego boleści westchnienia, które ze świstem opuściło jej płuca. Dziewczyna błagała chyba bogów o zlitowanie się nad nią i nie krzyżowanie jej dróg z rozhisteryzowanymi dziewczątkami, bo nie miała do nich absolutnie żadnej cierpliwości.
- Następnym razem ty z nią pogadasz - skierowała się w końcu w odpowiedzi dla Ruliusa. Potarła dłonią skroń. - Twoim zdolnościom dyplomatycznym ufam bardziej, niż moim. Ja bym ją, na przykład, najchętniej od razu zakneblowała, skoro słuchać i tak nie miała zamiaru.
Bard spoglądał na oddalającego się Serapha, który ruszył w pogoń za dziewczyną. Na słowa Rishy roześmiał się donośnie, wyraźnie lekceważąc wydarzenia w jakich przyszło mu uczestniczyć. Chociaż bardziej trafnym wnioskiem byłoby przypisanie takiego zachowania jego próbom uspokojenia się i rozładowania napięcia.
- Oj tam. Czasem knebel w zęby też dobry. - wyszczerzył zęby. - Poczekajmy co zdziała Seraph, może ją pochwyci i powtórzymy rozmowę. Jeśli nie to w przeciwieństwie do twoich zdolności dyplomatycznych w umiejętności tropienia nie wątpię. Znajdziemy ją. Chyba, że... - w tym momencie wyraźnie spoważniał. - Chyba, że ślady urwą się przed jakimś drzewem. Już chyba nic mnie nie zdziwi...
 
Aeth jest offline  
Stary 05-06-2009, 20:02   #87
 
Sonadora's Avatar
 
Reputacja: 1 Sonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemu
Noc minęła spokojnie, Carmellia nawet nie zauważyła kiedy Mago wrócił ze swojej nocnej wycieczki, obudziły ją słoneczne promienie przedzierające się przez rozchylone lekko okiennice. Rankiem ubrała się szybko i zeszła na wspólne śniadanie ze znajomymi. Na dole, w głównej izbie karczmy, było już dość tłoczno. W rogu pomieszczenia zebrała się spora grupka miejscowych myśliwych, którzy czekali na kapitana Dazzaana. Carmellia wlepiła w nich wzrok i po chwili wypatrzyła przystojną twarz Kavina. Uśmiechnęła się kiedy do niej podszedł i poprosił na bok. Wstała zgrabnie, on zasunął za nią krzesło. Kiedy odwróciła się do niego zauważyła pewien wyraz zakłopotania na jego twarzy, jej uśmiech nieco zbladł, uniosła brwi czekając co powie.
- Carmellio – powiedział cicho – niestety jestem zmuszony przełożyć nasze spotkanie na późniejszą godzinę, najlepiej tak na popołudniową. Przykro mi, ale nasz szanowny kapitan poprosił mnie bym pomógł w jakiejś delikatnej sprawie, a nie zwykłem mu odmówić. Mam nadzieję, że to zrozumiesz.
-Oh, naprawdę, nie szkodzi. Rozumiem, obowiązki wzywają. Coś czuję, że ta „delikatna sprawa” ma związek z tematem naszej rozmowy, więc pewnie później będziesz miał dla mnie więcej informacji – na jej oblicze wrócił uroczy uśmiech. W tej samej chwili drzwi gospody otworzyły się i do środka wkroczył krasnolud. Po krótkiej rozmowie przy stole towarzyszy dziewczyny kiwnął na łowców, którzy ruszyli za nim i wyszli. Pomachała jeszcze do Kavina i wróciła na swoje miejsce.
Ledwo odstawiła na blat kubek do stołu podeszła ruda dziewczyna, przysłana przez burmistrza przewodniczka. Szybko ustalili kto gdzie się udaje i wyruszyli w drogę.
***
Uśmiech nie znikał z twarzy tropicielki – cieszyła ją perspektywa opuszczenia miasteczka i wycieczki do lasu. Zanim się w niego na dobre zagłębili postanowiła trochę pogimnastykować Gwena. Gwizdała cicho, a jastrząb śmigał w podniebnych akrobacjach, bezbłędnie wykonywał każdy zwrot, a przy tym był prawie bezszelestny. Latanie między drzewami było trudniejsze, radził sobie mimo tego utrudnienia całkiem nieźle, składając skrzydła, i manewrując ogonem gdy je mijał. Jednak kiedy weszli głębiej w puszcze postanowiła dalej go nie męczyć. Krótkim świstem odesłała go, żeby leciał za nimi wyżej, ponad drzewami.
Delikatnie stąpała wąską ścieżką rozkoszując się bliskością natury. Słuchając opowieści Sedary – przewodniczki rozglądała się uważnie jednak nie zobaczyła nic godnego uwagi.
Po chwili, ku ogromnej uldze większości drużyny, męczącej się na zarośniętej ścieżynce, dotarli na miejsce. Nie zdążyła nawet rozejrzeć się po chatce i okolicy, gdy pojawiły się drobne kłopoty w postaci nowego druida, o którego pojawieniu się nikt nie miał pojęcia. Sam Nilven nie byłby większym problemem, może nawet byłby przydatnym źródłem nowych informacji, gdyby tak szybko się nie urażał i chciał z nimi współpracować.
Carmellia miała właśnie spróbować swoich sił w dyskusji i postarać się ułagodzić obrażalskiego druida kiedy powietrze przecięła strzała i z dużą siłą wbiła w pierś Sedary. Zakończona była zieloną lotką, zupełnie taką samą jak ta, którą wieczorem Liadon przekazywał Astearii. Kobieta upadła na ziemię, w tej chwili oberwał też Szary Liść.
Tropicielka błyskawicznie odwróciła się w stronę, z której przyleciały obie strzały. Na skraju lasu stała elfka znana już Carmelli z rysunku pokazanego przez burmistrza. Na cięciwę nakładała kolejną strzałę, u jej nóg czaił się olbrzymi dziki kot. Tu trzeba było działać szybko, Liadon strzelał już do kobiety, Tengir i Astearia słali w jej stronę śmiercionośną moc.
Carmellia szybko oceniała sytuacje, choć wiedziała, że ma małe szanse na powodzenie i jej plan jest bardzo ryzykowny, zdecydowała się spróbować. „Działaj kiedy masz okazję, żeby później nie żałować niewykorzystanych okazji” – w jej głowie zabrzmiał głos Aramirra, jej mistrza i bohatera. Ściągnęła z ramienia łuk, nałożyła strzałę i wystrzeliła w stronę czarnego jaguara. Chwilę później gwizdnęła przeciągle i mrużąc oczy zauważyła zdumioną minę elfki, gdy niesamowicie cicho, z zza jej pleców runął na nią jastrząb, nieduża, ale waleczna istota, dziobiąc zaciekle jej rekę i próbując wykorzystać moment zaskoczenia oraz siłę uderzenia by wytrącić jej z ręki broń.
 
Sonadora jest offline  
Stary 05-06-2009, 21:10   #88
 
Aveane's Avatar
 
Reputacja: 1 Aveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumny
Śniadanie było smaczne, jednakże brakowało mu do tego, co Mago jadał, gdy mieszkał jeszcze z rodzicami. A teraz bym nawet ich nie znalazł, skubańców - zaśmiał się w duchu. Wykorzystał jednak fakt, że karczma gościła sporo osób i spoglądał – chyba nawet za często – na krzątającą się w pobliżu Katie. Jego rozmyślania przerwał jednak zawsze głośny Dazzaan.
- Piwo dla tej czwórki! – wykrzyknął dowódca. Początkowo niziołek był szczerze zdumiony, dlaczego należy do tej czwórki, ale spostrzegł, że należy do niej również Rulius. I wszystko jasne… Niech ja go tylko złapię – zamknął oczy i westchnął ciężko. Okazało się po chwili, że jego przypuszczenia były słuszne – Morvin się wygadał. „Mały Akrobata” wziął piwo i bez słowa zaczął je pić. Przy przydziałach też nie brał aktywnego udziału. Skinął tylko głową, dając znak, że zostanie na miejscu.

Pierwszym celem wywiadu środowiskowego był burmistrz, odwiedzony poprzedniego dnia przez drużynową delegację. W drodze do jego posiadłości przez długi czas panowała cisza. Dopiero po kilku chwilach została przerwana westchnięciem i słowami niziołka.
- Powiedz mi, Babciu, co myślisz o tej całej sytuacji – jego głos był inny niż zazwyczaj, cichy, spokojny. - Myślisz, że naprawdę ta bransoleta była celem ataku?
- Możliwe. Elfka z jakiegoś powodu pożąda tego przedmiotu... ale nie wiem. Może to przypadek. A ty co o tym sądzisz?
- Jeśli mam być szczery - zawahał się na moment, szukając słów - to potrzebuje jej do kompletu ze swoją. Tylko nie wiem, po co. No i skąd ją ma.
- Tego żadne z nas nie wie i czuję, że nie dowiemy się tego od burmistrza – odrzekła pesymistycznie Babcia.
- Sądzisz, że jest tylko marionetką?
- Może. Miasteczka takie jak te potrafią skrywać wiele sekretów. A może burmistrz nic nie wie. Może Amra dowiedziała się czegoś od swojego nauczyciela? Któż to wie...
- Ktoś musi – Mago rozejrzał się wokół, jakby szukając kogoś, kto wyskoczy z listą odpowiedzi na zadane pytania. - Bez tego będziemy w kropce.
- Zapewne. Wydaje mi się, że wiele zależy od tego, co znajdą nasi towarzysze.
- No to co? Znajdźmy też coś i my, żebyśmy nie byli w tyle – niespodziewanie chłopak rozpromienił się, podskoczył radośnie i pognał w kierunku domku burmistrza, czekając jednak z zapukaniem w drzwi do chwili, gdy Babcia go dogoniła. Ach, ta młodzież - pomyślała Babcia, ale w głębi ducha miała nadzieję, że znajdą coś, co pomoże im rozwiązać zagadkę miasteczka.

Delikatne pukanie poniosła się echem po rezydencji burmistrza. Otworzyła im jakaś dziewczyna, najpewniej córka właściciela domu.
- My do burmistrza – rzekł przymilnie Mago.
- Czekajcie – rzuciła krótko mieszkanka, po czym zniknęła w głębi domu. Do uszu niziołka dobiegły niewyraźne słowa. Brzmiały jak „durna starucha” i „krzywy kurdupel”. Po chwili im oczom pojawił się gospodarz miasteczka.
- Miło mi was gościć – rzekł na powitaniu, po czym gestem zaprosił do środka i pokierował do swojego gabinetu. - Jestem Grigor Shemov i piastuję urząd Burmistrza Południowych Dębów. W czym mogę pomóc?
- Witaj, jestem Babcia Danusia i chciałam się panie dowiedzieć czegoś więcej o Południowych Dębach, bo nasi przyjaciele, którzy wczoraj pana odwiedzili - Babcia uśmiechnęła się nieco sztucznie - nie zdążyli wczoraj się o to zapytać. Poza tym niepodobnym, by gnolle atakowały miasteczko sam z siebie… Słyszałam też, że elfka, przybrana córka druida, interesowała się twoją bransoletą...
- Co konkretnie chcecie wiedzieć o naszym miasteczku? - powiedział spokojnie burmistrz.
- Zacznijmy od historii tego pięknego miasteczka? Jak dawno zostało założone? Czy trzymacie w mieście coś cennego? - Popatrzyła się znacząco na bransoletę. - Kiedy zaczęły się dokładnie wasze problemy? Wybacz, że cię tak przepytuję, ale opowieści twoich wczorajszych gości było nieco chaotyczne, a na dodatek skupiały się głównie na bitwie z gnollami.
Mężczyzna podrapał się po skroni, westchnął ciężko, po czym wstał i podszedł do małego kredensiku. Wyjął z niego trzy małe kieliszki i jakąś czerwoną nalewkę. Po chwili podał kieliszek starszej kobiecie i niziołkowi, a swój postawił na biurku. Następnie podszedł do jednej z biblioteczek. Chwilę przed nią stał i w końcu wyciągnął ciężką księgę, którą położył przed gośćmi. W końcu siadł na swym miejscu, wziął małego łyczka trunku, otworzył księgę i powiedział
- Zaraz postaram się znaleźć jakieś szczegółowe informacje o tym, jak długo istnieją Dęby. Mogę zapewnić, że długo. Wystarczy chyba fakt, iż moja rodzina piastuje urząd burmistrza Południowych Dębów od ośmiu pokoleń, prawda?
- I Pańska rodzina była jedyną, nazwijmy to, rodziną panującą? – spytał Mago, oglądając pobieżnie wzrokiem znawcy wnętrze gabinetu.
- Nie, raczej nie. A właściwie tak. No nie wiem jak to ująć. Może tak... Przed moim przodkami to była bardzo mała wieś, którą nazwałbym wręcz siołem. Mieli chyba tutaj wójta lub sołtysa, ale urząd burmistrza jest od zawsze mej rodziny, jeśli wiecie Państwo, o czym mówię.
- Domyślamy się - Babcia skrzywiła się upijając łyk trunku; mocnej wiśniówki pędzonej przez niziołki. - Jednak w pradziejach kryje się wiele tajemnic, ale co może nieco zaskakujące, kluczy do nich.
- O! Mam tutaj taki zapisek. Stanowisko burmistrza Południowych Dębów pojawiło się w Roku Wędrownego Wywerna, to jest w roku 1022 według Rachuby Dolin. Godność tę piastował Ilmir Shemov. Takie były początki mojej rodziny w Dębach.
- Bardzo ciekawe, bardzo ciekawe - Babcia lubiła stare dokumenty; przede wszystkim dlatego, że nie potrafiły kłamać jak ludzie. - Mogę go zobaczyć?
Burmistrz obrócił starą księgę w stronę kobiety. Chyba jednak nie na to kobieta liczyła, bowiem wszędzie widziała cyferki. Księga ta była bardzo szczegółowym spisem rachunkowym, traktujących o wydatkach.
- Kawał czasu – Mago pokiwał głową z podziwem. - A Pan od jak dawna piastuje urząd? - zmarszczył brwi. - Na jad skorpiona... Coś ostatnio leży u mnie kultura osobista. Jestem Mago – „krzywy kurdupel” wstał, choć wiele mu to nie dało, i ukłonił się lekko. Mężczyzna spojrzał na niziołka i uśmiechnął się, po czym z powagą skinął głową.
- Przejąłem ten urząd po ojcu, jakieś dwanaście lat temu. Ojciec nie żyje od dziewięciu.
- I co się w tym czasie działo? Jakieś problemy czy coś w tym stylu?
- Rozumiem... - wyszeptała sama do siebie Babcia, po czym zamknęła księgę. Słysząc pytanie Mago wtrąciła. - Często giną dzieci w okolicy?
- Tak jak już mówiłem wczoraj. Sęk w tym, że problemów nie było żadnych. Nigdy. No może poza takimi, jak cena za marchewki....- przerwał słysząc pytanie babci. Zrobił wielkie oczy i przez chwilę milczał. - Ja...Jakie dzieci?
- Idąc do ciebie spotkaliśmy kobietę, która krzyczała, że zginęło jej dziecko.
Mężczyzna zrobił wielkie oczy i zauważalnie przełknął ślinę.
- Jakie dziecko... Ja nic nie wiem. Na Lathandera, chyba, że znowu... W ciągu ostatnich kilku dni doszły nas wieści o zniknięciach. Staramy się to jednak zachować w tajemnicy. Nie chcemy paniki. Ale od kilku dni był spokój… - powiedział cicho Gregor.
- Zniknięcia? Dlaczego wcześniej nie było o tym mowy? – wypowiedź burmistrza przerwał Mago.
- Jakoś tak. Miałem zamiar o tym powiedzieć, jednak nastąpił atak, pana przyjaciele wybiegli walczyć, wtedy wpadła ta dzikuska. Tyle się działo... - Pokręcił głową.
- Dzikuska? Amra, znaczy się? – błyskawicznie zapytał niziołek, nie dając burmistrzowi chwili wytchnienia.
- Ile dzieci zniknęło... skoro to nie jest pierwsze? – dołożyła Babcia, jeszcze bardziej zasypując Shemova pytaniami.
- Tak właśnie ona. - odpowiedział niziołkowi po czym spojrzał na staruszkę - Jakie dzieci? Kiedy ja powiedziałem, że zaginęły dzieci?! Jeśli teraz zaginęło dziecko, to będzie to pierwszy taki przypadek. Dotychczas ginęli dorośli ludzie. A ile mam takich przypadków. Jakieś pięć. Jednak mogą one być niepowiązane, bo na przykład jedno z tych "zniknięć" dotyczy wioskowego pijaka. Może wpadł do jeziora i się utopił? Nic nie wiemy!
- Kto zaginął? Dokładnie byśmy prosili – powiedział akrobata z milutkim uśmiechem.
- Kto zaginął? Chce Pan dokładnie imiona i nazwiska?
- Przydałyby się. A także status społeczny oraz miejsce zamieszkania.
- To ważne, burmistrzu – dodała Babcia Danusia. - Cokolwiek was atakuje jest wystarczająco inteligentne, by dowodzić gnollami i planować atak. Gdybyśmy wczoraj nie poszli nad jezioro, miałbyś o wiele więcej ofiar...
- Chociażby Morvina – rzekł smutno jej towarzysz.
- Rozumiem. Dobrze. Oczywiście, osobiście się tym zajmę. Tak. Dajcie mi godzinkę i wam listę dostarczę, dobrze?
- Dobrze... Jest jeszcze jedna sprawa, o ile się zgodzisz. Chciałbym obejrzeć dokładniej twoją bransoletę... Albo chociaż o niej usłyszeć.
Jeśli wcześniej Mago i Aldana myśleli, że burmistrz zrobił wielkie oczy, to teraz już wiedzieli, że to było tylko preludium. To jak mocno wybałuszył oczy, można by przyrównać do żaby, którą za mocno się ścisnęło. Gregor popił nalewki i odpowiedział:
- Moja bransoletka? A po co ona pani?
- Bo ona może tu mieć kluczowe znaczenie – odpowiedział Mago zamiast Babci.
- Nie martw się, burmistrzu, moje nogi nie są na tyle młode by móc z nią uciec dalej niż do karczmy - zaśmiała się Babcia. - Mago ma rację, poza tym nasi towarzysze twierdzili, że właśnie bransoleta interesowała elfkę - tę, którą mamy znaleźć, by być bardziej precyzyjną.
- Ale… nie rozumiem, dlaczego wszyscy tak uparli się by zabrać tą bransoletkę?! Ona jest w naszej rodzinie od pokoleń! Dokładnie od ośmiu, jeśli chcą państwo wiedzieć. Pamiątka przekazywana z dziada pradziada, od pierwszego burmistrza. Coś jak symbol władzy, insygnia.
- To skąd Amra ma podobną?
Babcia uśmiechnęła się słysząc Mago. Dobre pytanie - pomyślała.
- Amra? Ma podobną? - spytał szczerze zdziwiony. - Nie mam pojęcia, jak to możliwe.
- Ale my musimy to wiedzieć. I wiedzieć, dlaczego chce ją zdobyć – mogłoby się to wydać komiczne, ale Mago spojrzał twardo na burmistrza. - Musimy.
- Jeżeli mamy rację, to narażasz siebie i swoją córkę, a także każdego, kto mieszka w Dębach na niebezpieczeństwo. Amra nie wygląda na osobę, która łatwo się poddaje. Mam rację?
- Ale ja nie wiem! Pytacie nie tego człowieka! – wykrzyknął, po chwili uspokoił się nieco i dodał. - Ja naprawdę nie wiem jak to możliwe, że ona ma podobną. Nigdy z nią nie rozmawiałem. Nawet wczoraj, jeśli mam być ścisły, bo nie zdążyłem.
- Wiemy, że nie wiesz, ale pozwól nam ją zbadać. Są rzeczy, na których znamy się lepiej. Jestem pewna, że co nieco słyszałeś o moich umiejętnościach, a i o Mago.
Niziołek wyciągnął otwartą dłoń do burmistrza i rzekł głosem, w którym było słychać, że nie czas teraz na sprzeciwy:
- Jeśli mamy pomóc, musimy sobie wzajemnie pomagać i ufać. Bez tego możemy równie dobrze wyjść i zająć się czymś innym.
- Ale... - Przełknął ślinę. - Rozumiem, że chcecie zbadać ją tu na miejscu, tak?
- Tak - powiedział cierpliwie.
- Tak – dodała Babcia.
Jeszcze chwilę się wahał, jednak w końcu, bardzo powoli zdjął ją z przegubu i położył na wyciągniętej dłoni niziołka. Ten poczuł zimny metal oraz fakt, że jest dość lekka.
Podał bransoletę Babci, uprzednio przyglądając się jej uważnie. Po wewnętrznej stronie widniała malutka rysa otoczona stopionym metalem.
- Co o tym myślisz, Babciu? – szepnął, wskazując uszkodzenie.
- Do diabła! - powiedziała cicho Babcia, oddając bransoletę burmistrzowi. - Nie jestem pewna. Przedmiot mógł mieć styczność z magią, a być może sam jest magiczny. Może też być stary, bardzo stary. Jestem niemal pewna, że Amra wie coś na ten temat i że będzie próbowała go dostać w swoje ręce. - Zamknęła oczy i zamyśliła się. Ciszę przerwało miauknięcie Łapy. - Tu jesteś - powiedziała staruszka podnosząc kotkę, po czym zwróciła się do Grigora - Obawiam się, że nie mam dla ciebie żadnej rady burmistrzu, poza jedną. Strzeż tego przedmiotu jak oka w głowie, a jeżeli nie jesteś pewien, czy jesteś w stanie go obronić - zawahała się - oddaj go komuś, komu ufasz.
Burmistrz włożył swoją własność na rękę i kiwnął głową. Długo trwało, nim odezwał się ponownie.
- Co ja mam więc zrobić? - rzekł to bardziej do siebie niż do rozmówców. Odpowiedział mu niziołek:
- Decyzja nie należy do nas. Proszę nam tylko powiedzieć, dlaczego Pan jej tak broni?
- Bo to moja rodzina pamiątka. Skarb. Jedyne, co zostało po dawnej świetności mej rodziny. Jedyne, co mam oprócz urzędu po ojcu. Po dziadku.
- Czyli jest tylko symbolem?
- Tylko? Symbole mają potężną władzę, Mago, jeżeli umiesz ich używać... – powiedziała Babcia.
- Wiem, Babciu - odrzekł. - Ale czy za symbol warto umierać?
- Za niektóre tak.
- Po co nieżywemu symbol? Jakikolwiek by on nie był – najniższy spośród rozmówców skwitował to podejście westchnięciem.
- Póki co jeszcze nikt nie umarł i nie musi - w głosie Babci była groźba, by nie kontynuować tego wątku. - Co do zaś twojego pytania, to jeżeli mogę ci coś doradzić, zapytałabym się dowódcę straży.
- Dobrze. Porozmawiam z nim. - rzekł beznamiętnie Gregor przysłuchujący się do tej pory dziwnej wymianie zdań między swoimi gośćmi. Dłuższą chwilę ciszy znów przerwała Babcia:
- Mam jeszcze jedno pytanie. Czy w okolicy są jakieś ruiny? Coś niezwykłego?
- Ruiny? - mężczyzna przez chwilę się zastanawiał - Nie. Na pewno nie ma w okolicy żadnych ruin.
- Jaskinie? Bagna? Jezioro już widziałam.
- Jaskinie pewnie się jakieś znajdą, ale o to musi Pani pytać myśliwych. Bagna z tego, co wiem, są na północny zachód od Dębów – głos burmistrza był wyzuty z emocji.
- Rozumiem. Wrócimy za godzinę po listę zaginionych – powiedziała, wstając. Również Mago podniósł się. – Teraz pójdziemy do świątyni Lathandera. Co ty na to Mago? – spojrzała się na hobbita.
- Jasne – odpowiedział, otwierając starszej kobiecie drzwi i wychodząc za nią z pokoju.

Podczas wizyty u burmistrza słońce wdrapało się trochę wyżej na niebie. Niziołek skierował swoje kroki w stronę cienia rzucanego przez pobliskie kramy.
- Jakie owoce szanowna Babcia sobie życzy? Rzecz jasna, ma się rozumieć i jest to pewne, ja płacę - rzucił z szelmowskim uśmiechem.
- Jak miło z twej strony - odpowiedziała Babcia. - Co do owoców to wybór zostawię tobie. Niziołki mają zacznie lepszy gust, jeżeli chodzi o jedzenie, niż ludzie.
- Bogowie musieli nam dać coś za ten marny wzrost - roześmiał się i zaczął przebierać owoce na pobliskim straganie, witając się uprzednio do kobiety stojącej przy nim.
- I jak ci idzie, mości hobbicie?- powiedziała Babcia po chwili przyglądania się, jak Mago starannie wybiera owoce.
- A jakoś, jakoś - odrzekł, nie odrywając się od pracy. Obserwowany przez szeroko uśmiechniętą właścicielkę kramu delikatnie odkładał na bok owoce, które nie przypadły mu do gustu. W końcu wybrał dwie gruszki – twardą dla siebie i bardziej miękką dla Babci.
- Ile za nie, droga pani?
- Po pensie, za sztukę paniczu.
- To ja wezmę jeszcze te dwie - wskazał na uprzednio przeglądane, które też były w dobrym stanie. Położył na dłoni sprzedawczyni srebrną monetę i dodał:
- Niech Waukeen ma Cię w swojej opiece i błogosławi na każdym kroku.
- A panicza niech Lathander co rano błogosławi swym spojrzeniem – odpowiedziała, poszerzając uśmiech i kłaniając się lekko. Jej klient odpowiedział uniesieniem dłoni.

I konsumując gruszki, ramię w ramię – Babcia Danusia i Mago – skierowali swoje kroki do świątyni.
 
Aveane jest offline  
Stary 06-06-2009, 23:11   #89
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
Atmosfera na Polanie Druida zmieniła się drastycznie. Zjawienie się Amry oraz jej błyskawiczne działania stawiały ją w coraz gorszym świetle. Wyglądało na to, że jest ona albo szalona albo niesamowicie zła, albo...może najzwyczajniej w świecie miała ochotę postrzelać sobie do żywych celów? Tą ostatnią możliwość odrzucali jednak wszyscy, bo jeśli byłaby to prawda, to słowo „szalona” nie oddawałaby w pełni stanu umysłowego elfki. Kto mógł mieć jednak pewność? Inna zaś sprawa nie ulegała wątpliwości. Amra była potwornie niebezpieczna, jej strzały zaś niosły śmierć. Niestety przekonała się o tym pewna młoda dziewczyna o rudych włosach. Strzała wbiła się głęboko w jej ciało przebijając płuco, które w chwile wypełniło się krwią. Nawet błyskawiczna reakcja Rivielli Shi’nayne i jej lecznicza magia nie była w stanie uratować rudowłosej, która umarła na kolanach paladynki. O tym, że strzały Amry są naprawdę niebezpieczne przekonał się także nowo przybyły druid. Ta strzała jednak nie wbiła się w jego ciało z taką siłą jak w ciało dziewczyny, dodatkowo zaś mężczyznę chroniło kilka warstw skór i futer z jego zbroi.

Liadon zareagował błyskawicznie. Jednym szybki ruchem dobył łuku i po szybkim wymierzeniu posłał dwie strzały w kierunku elfki. Niemal dokładnie pomiędzy tymi dwoma strzałami, Tengir uderzył całą swoją mocą skupioną w włóczni eldrith. Jak się okazało nie tak łatwo było zranić elfkę. Pierwszą strzałę wystrzeloną z łuku Liadona, która zmierzała prosto w jej głowę, uniknęła dzięki lekkiemu, wręcz oszczędnemu ruchowi głowy, sprawiając, że strzała przeleciała jakieś pół stopy od jej ucha. Następnie łuczniczka uskoczyła zgrabnie w bok omijając zarówno drugą strzałę elfa jak i włócznię eldrith. Pewnie mogła by się uśmiechnąć pod nosem gdyby nie parę zdarzeń, które wydarzyły się prawie że w tej samej chwili. Najpierw Carmellia strzeliła do czarnej pantery, która z bólu zawyła jak zwykły, domowy kot, Astearia zaś korzystając ze Sztuki wyczarowała cztery pociski czystej energii, które bezbłędnie trafiły w pierś Amry., powodując grymas bólu na jej twarzy. To jednak nie był dla niej koniec niespodzianek. Nagle zza jej pleców wyleciał jastrząb i z wielką zaciekłością zaatakował rękę, w której trzymała swą broń. Jastrząb imieniem Gwen chwycił szponami łęczysko i dziobiąc rękę właścicielki prawie wyrwał go z jej rąk. Kobieta jednak w ostatniej chwili złapała swój oręż drugą ręką i szarpnęła silnie. Gwen pewnie nie poddałby się łatwo, jednak kobieta uderzyła go silnie łukiem jakby to była maczuga. Poleciały pióra, a ptak już wzbijał się do lotu w przestworza, gdy elfka krzyknęła do swej pantery.

- Szpon, bierz go!

Całe szczęście dla Gwena, Szpon miał teraz poważne kłopoty. Dokładnie przy nim pojawił się znikąd olbrzymi, obślizgły wąż, który natychmiast próbował ugryźć panterę.


Ta jednak zdołała odskoczyć.

Jak się okazało nowemu druidowi nie obca była walka. Rviella jak i jej towarzysze doskonale widzieli i słyszeli, jak z okrzykiem wściekłości Nilven złamał zieloną lotkę, która sterczała mu z ramienia, po czym bez chwili ociągania zaczął szybko gestykulować i mocnym głosem wypowiadać inkantację zaklęcia przyzywającego - jak się okazało - ogromnego węża.

Amra nie zastanawiała się długo, wiedziała, że jej zwierzęcy przyjaciel ma marne szanse z tak ogromną bestią. Szybko dobyła dwóch strzał, z niewiarygodną prędkością oraz precyzją nałożyła obie na cięciwę i niemal bez mierzenia strzeliła obiema naraz w pysk węża przybijając mu dolną szczękę do drugiej i zabijając go na miejscu.

- I tak was wszystkich dopadnę! – krzyknęła elfka w kierunku piątki towarzyszy i Elvina po czym najzwyczajniej w świecie dała nogę w kierunku lasu, już po chwili będąc za wysokimi krzakami.

- No to już chyba wiemy, kto zabił mojego poprzednika – rzekł spokojnym głosem Druid, gdy już było pewne, że Amry nie ma w pobliżu – Myślę, że musimy porozmawiać, ale to nie jest dobre dla Was miejsce. – przerwał na chwilę, by spojrzeć awanturnikom w twarz.
- Ja będę bezpieczny w środku – wskazał na domek za plecami. – Przyda mi się też trochę odpoczynku. Wieczorem postaram się więc zawitać w Waszej mieścinie, wtedy porozmawiamy dobrze? – stwierdził bardziej niż zapytał, po czym dodał -. Pomóżcie mi tylko pochować tą biedaczkę. Zginęła na Druidzkiej Ziemi, niech tu zostanie więc pochowana...

***

Dzień był ładny i słoneczny, toteż gdyby nie wydarzenie poprzedniego wieczoru Południowe Dęby wyglądałyby na pewno uroczo. Mago babcia Danusia szli powoli i zajadali się soczystymi gruszkami, które niziołek nabył parę chwil wcześniej. Mieli na głowie wiele spraw, które trzeba było załatwić jak najprędzej, zbyt dużo pytań bowiem było jeszcze bez odpowiedzi i zbyt sporo tajemnic czekało jeszcze na odkrycie. W drodze po odpowiedzi swe kroki skierowali do świątyni Pana Poranku, gdzie bardzo spokojnym tempem doszli po nie całych dwóch kwadransach. Jedynymi śladami po tym, że jeszcze kilka godzin temu, było jakieś zbiorowisko ludzi przez przybytkiem, były dwa ułożone z kręgi kamienie a w ich środku resztki spalonego drewna i popiół. W samej zaś świątyni panował porządek i cisza. Na miękkich posłaniach pod kocami, leżało trochę ponad tuzin osób, a wśród nich Morvin, który podniósł się lekko, gdy usłyszał, że ktoś wszedł do świątyni, a gdy zobaczył kto, kiwnął głową w geście pozdrowienia. Wyglądał jakby miał zaraz zerwać się z łóżka, jakby się z jakiegoś powodu niecierpliwił. Przed ołtarzem w ciszy i skupieniu klęczała Maten, słysząc nowoprzybyłych odwróciła tylko głowę, by zobaczyć kto przybył. Widząc starszą kobietę i niziołka, wstała szybko i podeszła do nich. Dziewczyna miała podpuchnięte oczy, była też bardzo blada, mimo to ukłoniła się z pokorą przed staruszką i Mago po czym szepnęła.

- W czym Wam pomóc uniżona służka Pana Poranku?

Gdy dowiedziała się w czym rzecz poszła do drzwi, które znajdowały się obok posągu Lathandera i weszła do pokoju za nimi. Nie trwało długo i dziewczyna była już z powrotem.

- Matka Fiara będzie mogła państwa przyjąć za chwilkę. W tym czasie jeśli państwo chcą to zapraszam do modlitwy i kontemplacji. – powiedziała dziewczyna, ukłoniła się z szacunkiem i poszła znowu modlić się pod ołtarzem.

Chwilka o której mówiła Maten przedłużała się jednak nieznośnie. Dziewczyna oddawała się kontemplacji już dobry kwadrans, gdy nagle drzwi świątyni otworzyły się ponowni, a w nich stanął młody chłopiec. Odnalazł wzrokiem Babcie Dankę i Mago i podszedł do nich bardzo cicho.

- Przysłał mnie pan burmistrz. Miałem to pani i panu przekazać. – rzekł, podał im białą kopertę i wyszedł.


Babcia Danusia i Mago przełamali czerwoną pieczęć i przeczytali krótki list od Grigora Shemova. W pewnym momencie podeszła do nich Maten i zakomunikowała, że Matka Fiara już na nich czeka.

***

Gdzieś w lesie młoda dziewczyna uciekała przed mordercą, który mógłby przyprawić o zawał samą twarzą. Tak przynajmniej wyglądało to z boku, gdy Seraph pędził za dziewczyną, która oskarżyła ich o morderstwo. Mimo niemałej krzepy i wytrwałości mężczyzna musiał w końcu dać za wygraną. Bieganie po lesie w pełnej zbroi płytowej na pewno nie należało do czynności łatwych, zwłaszcza gdy było tak ciepło jak tego dnia. Zdenerwowany wojownik musiał więc wrócić do swoich towarzyszy z pustymi rękoma. Ci zaś stali w pewnej odległości od domku. Słońce było w zenicie, robiło się gorąco i duszno, a smród z domku robił się coraz bardziej dokuczliwy. Do tego to przedziwne uczucie grozy. Mimo, iż już nic nie mogło ich zaskoczyć, czuli się dziwnie. Cień na ich sercu ani przez chwilę ich nie opuszczał. Wręcz przeciwnie, było coraz gorzej. Coś wisiało w powietrzu, jakaś nie znająca imienia groźba.

Gdy tylko Seraph wrócił Risha postanowiła zbadać małą szopę, która stała w pobliżu. Wyglądała na nietknięta, była nawet zamknięta na skobel. Dziewczyna bez wahania weszła do środka. Szopa ta okazał się miejscem przechowywania najprzeróżniejszych narzędzi ogrodowych, jaki i skór małych zwierząt. W sumie więc nic ciekawego. Gdy wychodziła z szopy nagle coś wielkiego i strasznego runęło na nią z powietrza. Dziewczyna podskoczyła jak oparzona, nie krzyknęła jednak bo język stanął jej kołkiem w gardle, a serce niemal wyskoczyło jej z piersi. Dopiero po chwili dotarło do niej czego się przestraszyła. Tą ową przerażającą bestią była sowa, której Risha kiedyś nadała imię Margot. To był jej zwierzęcy towarzysz. Zachowywał się jednak dziwnie. Miał nastroszone pióra i fruwał wokół swej przyjaciółki, pohukując co chwilę. Sowa wyraźnie się czegoś bała. Nie była w tym uczuciu osamotniona.

Rulius został przy drzewie, nie chciał się zbliżać już do domku. Wciąż czuł sensacje żołądkowe, które kompletnie nie pozwalały mu się skupić. Nagle jego umysł stał się otępiały, coś zmąciło jego spokój. Fakt, wszyscy odczuwali to „coś” nienaturalnego, strasznego. Bard czuł jednak coś jeszcze, coś co sprawiło, że w jednej chwili zrobiło mu się nienaturalnie zimno. Wstrząsnęły nim dreszcze. Miał wrażenie, że nagle znalazł się w zimnej i ciemnej piwny. Zrobiło mu się ciemno przed oczami, zakręciło się w głowie, a całe ciało zadrżało przez chłód jaki zewsząd otaczał półelfa. Zawroty głowy nasiliły się jeszcze bardziej, głowa eksplodowała nieznośnym pulsującym bólem. A wszystko przez przeczucie. Przeczucie, że zdarzy się coś złego i okropnego, coś przez co Rulius już nigdy nie będzie miał spokojnego snu.

Co do zaś snu, to w krótką drzemkę zapadł odpoczywający pod drzewem Seraph. Gdy tylko przyszedł z nieudanego pościgu usiadł koło barda, by na chwilę odsapnąć. Nawet nie wiedział, kiedy ogarnęło go znużenie...

*~*

Ból i zimno. Wrzaski. Ogień i dym. Brak powietrza. Trzask łamanych kości i pękającej skóry. Ból w skroniach i w okolicy żeber. Krew. Zimno metalu na nadgarstkach i kostkach. Pobrzękiwanie łańcuchów. Wrzaski bólu, rozpaczy i szaleństwa. Jego wrzaski. Wszędzie porozrzucane kości. Przypalana skóra tak bardzo go boli, duszący i gryzący w oczy dym. Jego ręce łamane na kamieniach i jego krzyki, zrywana z ciała skóra. Obłąkańczy rechot. Przestraszone dziecięce oczy. Krew i rechot. Dzieci rozerwane na strzępy. Robaki żerujące na kościach. Toczące jego własne ciało. Dziki, opętańczy rechot.

- Uciekaj stąd człowieku, póki jesteś w stanie – przerażający szept i rechot....


*~*

Seraph otworzył nagle oczy totalnie rozbudzony. Czuł ciarki na plecach, pot spływał mu po czole i bardzo bolała go głowa. Wydawało się, że koszmar trwał godzinę albo i dwie, słońce zaś wskazywało, że kimnął się, może kilkadziesiąt sekund. Nie to było jednak ważne. Mężczyzna nie miał pewności, czy słyszał ten rechot jeszcze w koszmarze, czy może już na jawie. Co to mogło być? Do tego czuł niesamowite zmęczenie, tak jakby przez kilka godzin płynął pod w górę rzeki. Miast odpocząć, był wyczerpany.

Cała trójka spojrzała na siebie. Chyba najwyższy czas opuścić to przeklęte miejsce. Pohukiwanie Margot mogło znaczyć, że i ona się zgadza z tą myślą.
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."

Ostatnio edytowane przez Thanthien Deadwhite : 08-06-2009 o 11:41.
Thanthien Deadwhite jest offline  
Stary 07-06-2009, 16:13   #90
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
- I tak was wszystkich dopadnę.- krzyknęła Amra, a Tengirs przesunął dłonią po swych włosach dodając w myślach.- Powinna pomyśleć nad lepszymi okrzykami bojowymi.
Druid tymczasem potwierdził umiejętności szybkiego wyciągania wniosków z sytuacji...Co prawda, niekoniecznie były to właściwe wnioski.
- Co do miejsca pochówku tej dziewczyny, to jej rodzina powinna mieć decydujący głos.- Tengir zwrócił się do druida, następnie spojrzał na trójkę towarzyszek, szczególnie przyglądając się Rivielli. Nie rozumiał jej wcześniejszego zachowania rozumiał paladynki, bo na przykład Carmellia wykazała więcej pragmatyzmu. Przecież Tengir nie kazał Rivielli wskakiwać Nilvenowi do lóżka! Odrobiny uśmiechu i życzliwej perswazji, by uspokoić druida, nie można uznać za zamach na jej dobrą cześć.
Nilven spojrzał na Tengira mrużąc przy tym oczy.
- Tak. Oczywiście. - powiedział spokojnie, dało się jednak wyczuć w jego głosie, coś jak zmieszanie.
Następnie Tengir spytał.- Nilvenie, czy podczas porządkowania domu swego poprzednika, znalazłeś coś niezwykłego? Jakieś nietypowe zapiski, przedmioty, znaki?
Druid przez chwilę milczał zatopiony w myślach. W końcu rzekł powoli.
- Nic co byłoby dla mnie nie zwykłe. Notatki o florze i faunie, oraz o tym czym zajmował się na co dzień. Wyglądało tak, jakby wiedział, że zbliża się jego czas i przygotowywał notatki dla swego następcy.
- Wiesz chyba, że Aramil został zabity ze szczególnym okrucieństwem. A z tego co mówisz....Był potężnym druidem. Zatem jego morderca musiał być jeszcze potężniejszy. Nie spotkałem tu istoty, która byłaby fizycznie zdolna do czegoś takiego, wliczając w to Amrę.- odparł czarnoksiężnik.
- Tak, Aramil na pewno był potężny i mądry. Był też przy tym wiekowy. Bardzo wiekowy. Do tego trzeba pamiętać, że morderców mogło być więcej niż jeden. Ta elfka - tu wskazał brodą kierunek z którego strzelała - to Amra, tak? Aramil wspominał o niej. Na przykład jak szedł w jakąś daleką wędrówkę, żalił się, że ona nie poszła z nim, że po raz kolejny go zostawiła samemu sobie. Wnioskuje więc, że między nimi psuło się od długiego czasu.
-Właśnie...też doszedłem do tego wniosku. Amra jest tylko pionkiem, znacznie potężniejszych sił, które kryją się w okolicy.- odparł Tengir uśmiechając się złośliwie.- A Aramil nie zostawił żadnych wskazówek dotyczących owych sił. Mimo że zostawił wskazówki dotyczące innych swych obowiązków. Dziwne, prawda?
- Co więc sugerujesz... - przerwał na moment - magu. Wybacz, zapomniałem jak Cię zwą. - dodał po chwili wpatrując się w oczy Tengira.
- Ja? Sugeruję?- spytał pozornie zdziwionym głosem Tengir. Czarnoksiężnik w sumie sugerował wszystko, zaś druid uznał, że Tengir go o coś oskarża. Ciekawe. Nie dał jednak Tengir poznać po sobie, co myśli i przybierając maskę obojętności dodał.- Po prostu, z tego co wiem...wy druidzi macie własny tajemny język. Myślę że stary i mądry druid zostawił w twej chacie wskazówki, takie które można łatwo przegapić, gdy się tylko pobieżnie sprząta chatkę. Ale gdybyś ty, albo gdybyśmy pomogli ci dokładnie przeszukać chatkę...to może odkrylibyśmy owe ukryte informacje od Aramila...- następnie wzruszył ramionami.- A co do imienia. To się nim nie przejmuj. Przywykłem, że inni stale je zapominają. Możesz mi Tengir mówić.
W ten sposób czarnoksiężnik zasugerował, że „Tengir” niekoniecznie musi być jego imieniem. Zastanawiał się nieco, czy druid chwyci przynętę.
- Dużo wiesz Tengirze, albo przynajmniej wydaje Ci się, że masz taką wiedzę. Tu jednak masz rację. My druidzi posiadamy sekretny język. Jeśli więc Aramil zostawiłby jakąś wiadomość, zwłaszcza jeśli podejrzewał Amrę o działanie przeciw sobie...to zostawiłby tą wiadomość tak, żeby tylko inni jemu podobni mogli ją znaleźć i odczytać prawda? - wzrok mężczyzny gdy to mówił skupiony był na jednym miejscu. Wpatrywał się on w kamienny krąg. - Myślę, więc, że przeszukanie chatki przez...przez kogokolwiek nie będącego w moim bractwie mija się z celem. Mylę się?
Nie chwycił...z wdzięczności, grzeczności...Czy może był inny powód? W tej chwili Tengir nie miał czasu zgadywać.
-Wasze wewnętrzne druidzkie sprawy mnie nie interesują. Natomiast znalezienie i złapanie morderców Aramila już tak.- odparł Tengir wzruszając ramionami.- I ślady jakie pozostawili po sobie mordercy również leżą w kręgu mych zainteresowań. Poza tym, chyba wiesz co mówią...Lepsze dwie pary oczu niż jedna. Może i nie odczytam druidzkich zapisków, ale kto wie, może mnie lub mym towarzyszom uda się je znaleźć.
Mężczyzna uśmiechnął się i westchnął ciężko.
- Widzę, że łatwo nie odpuścicie. Dalej jednak uważam że przebywanie tutaj jest dla Was niebezpieczne. Wasza jednak w tym wola. Kiedy chcecie więc zrobić bałagan w moim nowym mieszkaniu? - zakończył z takim samym lekkim uśmieszkiem.
- Dla nas?- prawa brew Tengira uniosła się lekko, a czarnoksiężnik się uśmiechnął.- Jesteśmy najemnikami, niebezpieczeństwo jest wliczone w cenę naszych usług. A co do rozejrzenia się, to najlepiej kuć żelazo póki gorące.
Wzruszenie ramionami było jedynym komentarzem druida na słowa o niebezpieczeństwie wliczonym w cenę.
- Dobrze więc, jak chcecie. Zbadajcie mój domek, zbadajcie Polanę i co tam jeszcze chcecie. Acha, tylko nie przestraszcie się Kła, zjadł trochę i odpoczywa w moim pokoju. A co robimy z nią? - wskazał na martwą dziewczynę.
- Zabierzemy jej ciało ze sobą, gdy będziemy wracać...W Południowych Dębach jest świątynia Lathandera i myślę, że jej rodzina chciała, by właśnie kapłanki tego bóstwa ją pochowały.- Tengir potarł kark dłonią, spoglądając na martwą przewodniczkę.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 07-06-2009 o 16:15.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172