MJ bez namysłu wypuściła dwie serie pocisków z dzierżonej w obu dłoniach broni. Serce waliło jej tak mocno, że przez chwile miała wrażenie, iż wyskoczy z jej ciała. Nadmiar adrenaliny zdecydowanie nie szedł w parze z koncentracją i prawidłowym zogniskowaniem wzroku. Mimo szczerych wysiłków i maksimum skupienia, strzały wypuszczone przez dziewczynę chybiły.
- Kurwa mać... - zdążyła pomyśleć ze złością MJ, nim rozdzierający ból przeszył jej ciało a wzrok zaszedł na chwilę mgłą. Zamiast mieć oczy dookoła głowy i dobrze oszacować parametry, zbyt dużą wagę przyłożyła do celności. Co, jak się okazało, również na niewiele się zdało. Oberwała w prawą rękę. Czuła, jak pocisk przedziera się przez tkankę, miażdży ją, a potem wyrywa otwór po drugiej stronie kończyny. Przynajmniej kula przeszła na wylot. Gdyby utkwiła w ciele byłoby dużo gorzej. MJ zacisnęła zęby starając się godnie przyjąć zadany cios. W tym momencie usłyszała strzały z przeciwnej strony. Ktoś wyraźnie przyszedł im z pomocą. Strzały wybawcy okazały się skuteczne - przeklęty mutant zachybotał się pod naporem strzałów i runął jak długi, brocząc obficie krwią. Chwilowo nastał cenny i tak upragniony moment spokoju. MJ spojrzała na Tima stwierdzając z ulgą, że jest cały. Gorzej miał się "ten drugi". Dziewczyna zauważyła, że mocno oberwał w bok. Sądząc po brzegach rany i krwawieniu, kule nie znalazły ujścia na zewnątrz. "Kurwa. Czy jest z nami lekarz?!" - usłyszała z jego ust nim zdążyła coś powiedzieć.
- Powiedzmy - mruknęła MJ- Znam się nieco na pierwszej pomocy. Mam też przy sobie potrzebne narzędzia. Z tym, że niewiele mogę zrobić sama - wskazała na wiszącą bezładnie prawą rękę - Że też kurwa nie mogły trafić w lewą... A tak w ogóle, to jestem Mary Jane. W skrócie MJ. Dzięki za pomoc. - spojrzała na bok "drugiego".
W tym momencie usłyszała trzaski i wśród dymu i płomieni ujrzała męską sylwetkę zbliżającą się w ich kierunku. Dziewczyna odruchowo chwyciła lewą ręką leżącą na ziemi Berettę i uniosła ją na wysokość strzału. Nadchodzący nie zdradzał jednak objawów zmutowania. Szczerze mówiąc, prezentował się całkiem całkiem. Gdy podszedł wystarczająco blisko, dostrzegła kapelusz z rondem. - Szeryf? - pomyślała.
- Pastor Ringstean, do usług - przedstawił się przybyły, zdejmując z gracją nakrycie głowy - No cóż - pomyślała MJ. Jak dla niej koleś nie wyglądał na pastora, ale jak wiadomo, pozory mogą mylić. Zresztą, nawet jeśli podaje się za kogoś innego, nie jej sprawa. Ofertę pomocy przyjęła z wymuszonym uśmiechem.
- Dzięki, przyda nam się każda para rąk. Przede wszystkim wydostań z mojego plecaka apteczkę i opatrunki. Moja rana wymaga tylko zdezynfekowania i zawiązania bandażem lub przepaską elastyczną. Gorzej z tym tutaj - skinęła głową w stronę "drugiego" - Będziesz musiał wydobyć kule z jego boku. Gdzieś w torbie powinnam mieć pensetę lub jakieś szczypce. Jestem MJ.
Ostatnio edytowane przez Ribesium : 02-06-2009 o 16:59.
|