Przyszedł taki czas, że baron acz niechętnie musiał przyznać, iż cieszy się, że jego ojciec próbował uczynić z niego żołnierza. Dzięki ambicjom rodzica potrafił niezgorzej posługiwać się bronią palną i nie obcy mu był fechtunek bronią białą. Był sprawny fizycznie i całkiem nieźle pływał. Teraz zaś przyszła pora by zrobić użytek z tych umiejętności.
Lexinton w samotności zjadł śniadanie. Nic wielkiego. Jajka na bekonie i opiekane kromki chleba z dżemem. Po posiłku wezwał Johna i razem ze starym sługą udali się do pokoju myśliwskiego, by korzystając z gościnności lorda Ross przygotować się na następne spotkanie z bestią. Wybrali dwa najbardziej zdatne dwulufowe sztucery z zamkami kapiszonowymi o dużym kalibrze, a także dwa myśliwskie kordy ze zdobnymi rękojeściami z jelenich rogów. Jeśli uwzględnić do tego parę pistoletów pojedynkowych, to byli całkiem nieźle uzbrojeni.
Jim pozostawił sługę z poleceniem sprawdzenia i nabicia broni, oraz poszukania gończego z psem. Podczas nocnej akcji ratunkowej zauważył, iż Person jest w posiadaniu całkiem sporej sfory beagle’ów. Jeden, czy dwa tropowce bardzo by się przydały. Nie zrażał się tym, że obława nic nie dała. Liczył na to, iż w małej grupce uda im się coś znaleźć.
Póki co jednak udał się do Courtney, by sprawdzić, czy wszystko w porządku. Usiadł w fotelu czekając, aż John wszystko przygotuje. Dziewczyna poruszyła się powoli otwierając oczy.
Baron uśmiechnął się przysiadając na łóżku.
- Jak się czujesz ? – spytał odgarniając rudy loczek z jej czoła.
- Jakby mnie obili rózgami i wrzucili do pokrzyw – powiedziała cicho z westchnieniem znowu przymykając powieki
- Nie znoszę być chora i przykuta do łóżka!
Oczy Lexintona pociemniały z gniewu.
- Dorwę to bydlę, które Ci to zrobiło. Obiecuję.
Powiedział poważnie, zaraz potem jednak dodał znów się uśmiechając.
- Uratowałaś mi życie, jesteś bohaterką pani Davies. Courtney The Brave.
- Działałam instynktownie. Zupełnie się nie zastanowiłam co robię. Może jak bym to zrobiła uciekałabym z krzykiem gdzie pieprz rośnie - Zaśmiała się lekko i zaraz skrzywiła, czując jak ten ruch ponownie zaognia ból w boku.
- Co ani trochę nie umniejsza Twoich zasług. Może poprosić służbę, by Cię znieśli na dół, na taras. Przynajmniej będziesz coś widziała. Bo w tym pokoju jesteś jak na wygnaniu.
Courtney uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością:
- To doskonały pomysł. Dziękuje Ci, ale muszę się ubrać w coś stosowniejszego, nie mogę przecież prezentować się wszystkim w nocnej koszuli.
Faktycznie odzienie było zbyt lekkie.
- Mogę wyjść jeśli chcesz się przebrać.
zaproponował, ale jakby bez przekonania.
- Widziałeś wszystko co było do zobaczenia - powiedziała z kokieteryjnym uśmiechem
- po za tym, ktoś musi mi pomóc się przebrać... chyba że wolisz szukać Fiony, by mi pomogła...
Jim udał że się zastanawia :
- Jako gentelman nie mogę odmówić pomocy kobiecie. - stwierdził w końcu.
Stłumiła śmiech, pamiętając, że jest to dość bolesne:
- Proszę nie rozśmieszaj mnie, nie mogę się śmiać! Otwórz szafę i podaj mi tę białą koronkową suknię... Tak tę właśnie - Potwierdziła, gdy wyciągnął zwiewne odzienie.
Podając suknię Jim ze zgrabnie udaną nieśmiałością zauważył :
- Wydaje mi się że powinnaś najpierw zdjąć koszulę, ale mogę oczywiście się mylić.
Kobieta z uśmiechem patrząc na niego wyciągnęła rękę:
- Jim... skąd ta nieśmiałość? Pomożesz mi się jej pozbyć?
Ujął delikatnie jej dłoń, a potem drugą.
- Niezwłocznie. - powiedział chwytając za rękawy koszuli.
- I delikatnie... – dodała.
Cień przebiegł przez jego twarz :
- No tak ...
Na szczęście koszula miała tylko kilka sznureczków wiązanych z przodu więc rozpięcie jej nie stanowiło wielkiego problemu. Lexinton uniósł delikatnie dziewczynę i pomógł jej się wyswobodzić z odzienia.
Została naga tylko z białym opatrunkiem na ciele. Pomimo zakrywającego jej bok materiału prezentowała się niezwykle pięknie. Po prostu kobieta idealna.
Jim z żalem i ociąganiem pomógł jej założyć jedwabną bieliznę i koronkową suknię starając się nie urazić rany, a potem naciągnął na jej długie nogi pończochy i zawiązał podwiązki. Zabawne, często rozbierał kobiety, ale ich ubieranie było zupełnie nowym doświadczeniem. I musiał przyznać, ze w tym przypadku całkiem interesującym.
Gdy była już gotowa Courtney zarzuciła mu ramiona na szyję i pocałowała w policzek:
- Dziękuję panie baronie - powiedziała z uśmiechem.
- Zawsze do usług. Proszę byś miała ze sobą jakąś broń. Dopóki nie pozbędziemy się tej bestii. Będę spokojniejszy. No i przyda Ci się, gdyby ktoś widząc Cię w tej sukni czynił Ci niechciane awanse. - zakończył żartobliwie.
Nie chciał dziewczyny niepotrzebnie straszyć, ale sytuacja faktycznie nie była jeszcze opanowana.
- Myślisz, że to stworzenie ośmieliłoby sie podejść pod dom pełen ludzi? - zapytała z niedowierzaniem
- Po za tym jak ostatni raz miałam broń w ręce nie skończyło się to zbyt szczęśliwie. Nie będę więcej ryzykować!
- Bardziej ryzykujesz wychodząc bez broni. - zauważył trzeźwo.
- Po za tym temu stworzeniu nie przeszkodziło w ataku czworo ludzi. Po za tym nie wiemy czym było, ani czy nie jest ich więcej. Nieprawdaż ? Nie wiemy także, czy aby nie było wściekłe.
Przenosiny odbyły się nad wyraz sprawnie i już wkrótce Irlandka cieszyła się świeżym powietrzem na tarasie. Służba ustawiła dla jej wygody szezlong i stolik, na którym podano herbatę.
Wkrótce przyszedł John w towarzystwie łowczego trzymającego na smyczy tropowca.
- Widzę, że planujesz polowanie - dziewczyna popatrzyła z niepokojem na mężczyznę
- Chcesz upolować bestię, która na nas napadła?
- Nie mogę pozwolić, by na wolności krążyło coś, co może Cię skrzywdzić.
- Mój rycerz - Courtnej posłała mu całusa w powietrzu
- Może chcesz wstążeczkę do zbroi? - dodała wydymając lekko usta kokieteryjnie i specjalnie z przesadną zalotnością mrugając długimi rzęsami.
- Cokolwiek od Ciebie otrzymam, będę tą nosił z dumą i biada temu, kto po to sięgnie.
Odparł jak na rycerza przystało.
Patrząc na niego uniosła dół sukni i rozwiązała podwiązkę z maleńką białą różyczką, którą wcześniej osobiście zawiązał. Mrugnęła wesoło podając mu ten dość intymny detal kobiecego stroju.
- Proszę...
Przyjął z ukłonem ofiarowany fant i cytując króla Edwarda III "
- "Zrobię z niej najbardziej zaszczytną podwiązkę jaka kiedykolwiek istniała" - schował ją do kieszonki surduta na piersi.
Courtney roześmiała się spontanicznie i znowu pośpiesznie przyłożyła dłoń do rany.
- Lepiej już ruszę na łów. Moja obecność sprawia Ci ból. - stwierdził odbierając od Johna uzbrojenie.
- Przy odrobinie szczęścia uda się coś wytropić.
Posłała mu całusa:
- Powodzenia i wracaj: Z tarczą! Innej alternatywy nie dopuszczam!
- Postaram się. - stwierdził z angielską zdawkowością.
Trójka mężczyzn, nie licząc psa, udała się w kierunku lasu.