Wystraszeni flisacy uciekli, na odchodnym rzucając jeszcze jakieś groźby bez pokrycia. Edgar wyszedł z bramy, w której się chował i ruszył w stronę wygrażających pięściami towarzyszy. Gdy do nich podszedł, śmiali się do rozpuku. - Całkiem nieźle, biorąc pod uwagę to, że ledwie stoicie na nogach - powiedział, równocześnie w geście uznania powoli klaszcząc w dłonie. - Potrzebny Wam będzie ktoś, kto Was poprowadzi. Chodźmy do mnie, do Buraczanego Zaułka.
W jednym z zaułków trafili na przybytek, w którego cuchnącym i zadymionym podejrzanymi oparami wnętrzu nabyli kilka flaszek bimbru, który jednooki, bezzębny karczmarz zachwalał jako "pierdolnik niezwykłej mocy, lepsiejszy od krasnoludzkiego". Zaopatrzeni w zapas mogący wystarczyć na kilka nocy dotarli do kamienicy, w której Edgar miał swój pokój.
Z niejakimi problemami wspięli się na poddasze po stromych, chybotliwych i trzeszczących schodach. Na szczęście podczas tej karkołomnej czynności żadna z butelek nie ucierpiała. Edgar podszedł do drzwi, które pozostały niedomknięte po niespodziewanych odwiedzinach, otworzył je na oścież i dwornym ruchem ręki zaprosił zataczających się towarzyszy do wnętrza
Pokój był w opłakanym stanie. Woda z przewróconego wiadra rozlała się po podłodze, tworząc wielkie kałuże. Siennik był cały zalany wodą, przez co cuchnął starą kozą i zakisłym brudem. Przez otwarte okno wpadał do wnętrza gęsty, gryzący buchający z komina sąsiedniej kamienicy. Kap, kap, kap... Woda nadal ciekła z dziurawego dachu, tym razem rozbryzgując się wprost na podłodze.
- Witam w moich włościach - mruknął Edgar, przepuszczając chwiejących się mężczyzn. Gdy weszli do środka okazało się, że nie pozostało zbyt wiele wolnego miejsca. Nawet po to, aby położyć się i przespać. Towarzysze Edgara rozglądali się powątpiewająco po pokoiku, potem popatrzyli na stojącego w progu Edgara i wybuchnęli gromkim śmiechem.
- No, kurwa co? Lepsze to niż nic, nie? - odwarknął Edgar, starając się ukryć zakłopotanie. |