Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-06-2009, 22:28   #101
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Na widok Madeleine przynoszącej cenna książkę, wszelkie sny wywietrzały mu z głowy praktycznie natychmiast.
- Jesteś wspaniała – krzyknął trzymając w ręku stary wolumin. - Daj mi godzinę na wstępne przejrzenie jej.
- Dobrze, ile tylko potrzebujesz
– dziewczyna skinęła wychodząc. Piękna, grzeczna córeczka papy pastora.
A Edric wziął się za książkę wywołującą w nim dreszcz emocji. Okładka z czarnej skóry wydawała się znacznie nowsza niż reszta pozycji. Być może introligator oprawił książkę po pożarze, albo zastąpił oryginalną okładkę? Na niektórych kartach znajdowały się szkice przedstawiające rytuały przejścia do krainy faerie. Większa część została napisana po angielsku zmodyfikowaną kursywą gotycką, zwaną chancery hand, lecz zdarzały się fragmenty po łacinie i po francusku. Edric nie był pewien, ale dwa ostatnie rozdziały wydały się napisane inną ręką niż poprzednie. Całość zamykały dwie, zszyte zresztą, karty dziennika Fellowa. Interesujące wydały się zapiski na marginesach. Nie było żadnych wątpliwości - autorów było wielu - w tym przynajmniej jeden znający walijski, choć to co zapisał nie miało większego sensu. Być może, gdyby wczytać się w poszczególne rytuały, cóż, na to trzebaby poświecić znacznie więcej czasu i Sharpe postanowił, że przeanalizuje je szczegółowo podczas swojej rekonwalescencji.

Puk! Puk! Rozmyślania zostały przerwane stuknięciem w drzwi.
To pewnie Madeleine” - pomyślał. - Proszę, proszę, wejdź – powiedział głośno. Po chwili patrzył zdziwiony na młoda Fionę, pokojówkę Courtney.
- Dzień dobry, przepraszam, że przeszkadzam, ale pani Davies przysłała mnie z życzeniami zdrowia i nadzieją, że rana się zabliźnia – odezwała się niepewnie, jakby nie wiedząc, czy dobre słowa od osoby, która jakby nie było, postrzeliła Sharpe'a zostaną przyjęte.
- Dziękuję, madame Davies jest bardzo uprzejma – Edric szybko rozwiał jej wątpliwości. - Dziękuję i jej i tobie, Mam także nadzieję, że jej okaleczenia nie są groźne.
- Och, o to pan może
– uśmiechnęła się – sam zapytać panią Davies na tarasie. Moja pani tam odpoczywa i zaprasza, jeżeli rany panu pozwolą, na filiżankę herbaty.
To było niezwykle miłe z jej strony, toteż Edric odpowiedział skinąwszy:
- Przekaż, proszę, madame Davies, że zaraz przyjdę, tylko przygotuję się nieco.
Cóż, musiał się przynajmniej okryć szlafrokiem. Na pewno nie należał do rasy ekshibicjonistów i było mu trochę głupio bez formalnego stroju. Kiedy Fiona wyszła, szybko założył wdzianko, wziął ciężką, dębową kulę i powoli skierował w stronę tarasu.

Courtney była ubrana w koronkową biała suknię i leżała na szezlongu z książką na kolanach. Jednak zdawało się, że nie czyta, tylko patrzy z zamyśleniem na pałacowy ogród.
- Dzień dobry – ukłonił się lekko. - Dziękuję za miłe słowa. Fiona przekazała mi. Śpieszę donieść, że moja rana powoli się goi. Mam nadzieję, że także pani okaleczenia? - Czuć było w jego głosie niepokój.


Uśmiechnęła się, uniosła lekko i skinęła na młodego lokaja stojącego niedaleko:
- Proszę Zenonie przynieś z salonu fotel i podnóżek dla pana Sharpe'a. Nie może przecież stać z ranną nogą.
- Dziękuje, milady, i panu również, co prawda noga nie boli, ale rzeczywiście troszkę dziwnie się czuję, kiedy pani po ataku tego stwora, obolała leży, a ja stoję nad panią z tym szczudłem
- podniósł kulę - niczym strach na wróble.
Courtney pokiwała smętnie głową:
- Musi pan cierpieć, bo okazałam się zbyt porywcza... Bardzo pana przepraszam. Naprawdę mi przykro. Jeśli jest coś co mogłabym dla pana zrobić...? - Popatrzyła na mężczyznę pytająco.
- Może pani - skinął głową - nie przejmować się tą sytuacją i, jeśli dojdzie kiedyś do czegoś podobnego, niech pani zrobi dokładnie to samo. Praktycznie zawsze, będzie to słuszne działanie, a taki pech jak teraz to cóż, wyjątek, który potwierdza regułę.
- Lexington mówił to samo, dlatego kazał mi siedzieć na tarasie z tym czymś pod poduszką
- odsunęła oparcie i oczom mężczyzny ukazał się solidny pojedynkowy pistolet. - Uważa, że bestia gdzieś tu krąży i może ponownie zaatakować, więc wybrał się sam na nią zapolować.
- Cóż, wobec tego, dobrze, że jesteśmy w dwójkę. Pistolet jest przydatny, a moje szczudło także twarde, jakby owo coś chciało nas dostać
- podniósł śmiejąc się kulę i usiadł na fotel przyniesiony przez Zenona. - Dziękuję - powiedział mu. - Szczerze mówiąc, cieszę się, że tu przyjechałem, a pani?
- Zastanawiam się czy to był dobry pomysł
- Odruchowo potarła miejsce zranienia - Teraz praktycznie jestem uziemiona na tym szezlongu i całkowicie zależna od służby. Nie podoba mi się to szczerze mówiąc. No i przez to, zostałam wykluczona z tego co ewentualnie mogłoby się stać interesującego.
- Przykro mi madame i że pani miała ten nieszczęśliwy przypadek z tym stworem i ze, niestety, jest pani ograniczona swoja raną. Mogę tylko służyć chwilą rozmowy i zapewniam, że cieszę się z pani towarzystwa. Mam także nadzieję, że ciekawsze rzeczy nie ominą nas.
- Chyba marudzę
- uśmiechnęła się smętnie - Cóż, właśnie poznał pan jedną z moich słabości ... bardzo nie lubię chorować. Mam nadzieję, że ma pan racje i nie zanudzimy się na śmierć.

- Ech, przesadza pani, madame Davies. Ja się nie nudzę, nie planuję zanudzić i mam nadzieję, iż pani również zmieni zdanie, co do tej kwestii. A rozmawiać wolę o rzeczach milszych na przykład ... proszę powiedzieć coś o sobie
.
Roześmiała się i zaraz skrzywiła dotykając miejsca zranienia:
- Nie należę do osób, które mówienie o sobie uważają za świetną rozrywkę. Wolę raczej słuchać, co mają do powiedzenia inni. Zastanawiam się właśnie, kto projektował ogród earla. Jest bardzo interesujący.
- Niestety, jeśli chodzi o ogrody, to przyznam, że jestem totalnym laikiem i moje całe, powiedzmy, odczucie względem ogrodów, to po prostu podziw oraz radość. Wiem, że pani jest specjalistką wysokiej klasy i ma pani na swoim koncie poważne projekty w tym zakresie. Od dziecka pani lubiła sztukę ogrodową
?
Irlandka słysząc słowa mężczyzny wyraźnie się zarumieniła. Na jej delikatnej jasnej skórze było to bardzo widoczne:
- Skąd ma pan takie informacje? Zaprojektowałam wprawdzie kilka ogrodów, ale robię to raczej rekreacyjnie, jako rozrywkę w wolnym czasie. Choć muszę przyznać, że sprawia mi to wielką przyjemność. Co do zainteresowań ... zainspirowały mnie podróże, które odbyłam z mężem.
- Usłyszałem od kogoś, kto panią bardzo lubi i ceni i myślę, iż ta osoba dałaby się za panią pokroić. Proszę się nie gniewać, że nieco pozwoliłem sobie wypytać Fionę podczas drogi. Naturalną rzeczą byłem bowiem ciekawy osoby, która wyświadczyła mi taka uprzejmość, jak zaoferowanie powozu. Fiona nie zdradziła zbyt wiele, była bardzo dyskretna, ale wspomniała, że lubi pani ogrody i zajmuje się projektowaniem. Jeżeli to błąd, przyjmuje winę na siebie
- stwierdził poważnie.

Courtney popatrzyła na stojącą w pewnym oddaleniu i rozmawiającą z lokajem, całą w pąsach młodziutką pokojówkę.
- Och Fiona, jest bardzo romantyczna i czasami trochę wyolbrzymia pewne sprawy. Nie wiem co panu jeszcze naopowiadała, ale proszę założyć na to, co panu powiedziała, filtr z małymi oczkami i pewnie będzie pan miał prawdziwy obraz mojej postaci - powiedziała z uśmiechem.
- Nie docenia siebie pani, madame. Nie mówię tu tylko o urodzie - zastrzegł szybko - bo choć jest pani niezwykle atrakcyjną kobietą, to ma pani coś, czego brakuje wielu innym: serce i rozum. Myślę, że ludzie przebywający w pani towarzystwie to czują i jednych to przyciąga, a drugich, odrzuca - powiedział tonem wykładowcy przekonanego o swojej racji, ale jednocześnie z sympatią na twarzy. - Pani pokojówka należy do tych pierwszych, bo także ma serce we właściwym miejscu.
- Wprawia mnie pan w zakłopotanie
- Irlandka bezradnie rozłożyła ręce - Może po prostu zmieńmy temat?
- Oczywiście. Ma pani ochotę na mały wykład?
- Na jaki temat
? - Zapytała ostrożnie.
- Bynajmniej nie dotyczący osobiście pani, jeśli nie ma pani na to ochoty - powiedział wesoło. - Nie. Chodzi o sprawę związaną z naszymi poszukiwaniami. Otóż, jak pani wie, wszyscy zajmują się rozmaitymi sprawami związanymi z możliwością pomocy Lucy Person. Wszyscy mają teorie oraz pomysły. Panna Bearnadotte przeszukała bibliotekę earla i znalazła ciekawą pozycję. Oczywiście, opowiem później o niej wszystkim, ale jeżeli ma pani ochotę posłuchać teraz ... - spojrzał pytająco.

Oczy rudowłosej kobiety zabłysły. Temat wyraźnie ją zainteresował:
- Mam wielką ochotę posłuchać czegoś, co pomogłoby stworzyć światełko w tunelu, w którym chyba utknęły nasze poszukiwania ... proszę opowiadać.
- Cóż. A więc
... - Edric zaczął szczegółowo przedstawiać odkrycie Madeleine i swoje analizy. Opisawszy wszystko dodał - Wie pani, nie wierzyłem w te jakieś tam dziwaczne zjawiska. Jestem naukowcem, człowiekiem wiedzy, nie baśni, ale ... - przerwał na moment - ale teraz naprawdę, sam nie wiem. Niekiedy mam chwile zwątpienia oraz przekonania, że to jakaś sztuczka i jakieś brednie, ale czasem, czasem ów świat faerie, owe portale, jakby były prawdziwe. Chociaż - aż machnął ręką - nie mogą być prawdziwe. Nie mogą. To nie ma sensu. Ale jeśli, mimo, że nie mogą, jednak istnieją?
Courtney z uwagą słuchała słów Edrica, gdy skończył oparła się wygodnie na siedzeniu i powiedziała:
- To fascynujące! - Popatrzyła na niego uważnie. - Jeśli to przejście do innych światów... - pokręciła głową. - Naprawdę, trudno w to uwierzyć. Chyba mam zbyt racjonalny umysł, by łatwo pogodzić się z tak mało prawdopodobną teorią.
- Tak
- wzruszył ramionami - ja także nie wiem, co o tym myśleć. I jeszcze te dziwne sny. Ech, chyba jestem zbyt prozaiczny, chociaż, hm, może nawet troszkę chciałbym, żeby to wszystko okazało się prawdą.
-Jaki sen?
- Ech, właściwie nie ma co wspominać. To zaczęło się jeszcze w Londynie. Dziwna kobieta, dziwny głos, dziwna budowla, jakby zamek. Sala tronowa. Ta kobieta mówiła mi o zobowiązaniach mojej rodziny. A najgłupsze z tego wszystkiego, że pojawiła się tam we własnej osobie hrabina Lovelace
- mina Edrica przypominała totalny znak zapytania.
- Hmmm - Courtney podparła głowę i postukała się palcami w brodę - Może w takim razie powinien jej pan opowiedzieć ten sen?
- Wie pani, chyba zrezygnuję. To, nie wiem, jak to powiedzieć, ale krępuje mnie to całe otoczenie. Ani ze mnie lord, ani baronet, ani milioner. Przecież musiała pani zauważyć, jak wygląda całe zgromadzone tu towarzystwo. Dobrze czują się w swoim gronie i ich sprawa. Nie jestem specjalnie, jakby to, no, nie umiem tak podchodzić do ludzi, nawiązywać znajomości, być duszą towarzystwa, wie pani. Tym bardziej dotyczy to ludzi, którzy trzymają się ode mnie, z definicji, z daleka. Dotyczy to także hrabiny, zresztą, pewnie szczególnie hrabiny. Może to panią dziwi, ale głupio bym się czuł podchodząc oraz opowiadając jej o snach. No bo sama pani rozumie, co mógłbym rzec: pani, śniłem o pani, jak spotkaliśmy się w tajemniczym zamku? To nawet ja wiem, że brzmi to raczej jak forma jakichś niedorobionych zalotów, niż rzeczywisty fakt.
- Oj
- Pani Davies chwyciła się za bok, zwijając jednocześnie ze śmiechu i z bólu. - Ach proszę mnie nie rozśmieszać, to zbyt bolesne, ale ma pan rację. Sytuacja mogłaby być przekomiczna! Wyobrażam sobie minę hrabiny na takie dictum!
- No właśnie. Nawet komiczna mina oraz zdziwienie hrabiny, które rzeczywiście, mogą być wartością samą w sobie, nie przekonałyby jej o prawdzie. A szczególnie innych i, no cóż, może nie przejmuję się aż tak bardzo opiniami, ale właściwie nie miałbym ochoty się ośmieszyć. Tymczasem pewnie tym by się to zakończyło. Chyba przecież po takich zalotach, nie mógłbym powiedzieć żadnej myśli, pomysłu, planu nie będąc ocenionym przez pryzmat całej tej sytuacji. Dlatego raczej nie będę poruszał tego tematu i panią także proszę o dyskrecję. Ale skoro tak, to mnie bardziej zastanawiają słowa tej kobiety o jakichś zobowiązaniach mojego klanu
.

Courtney uspokoiła się podczas długiego wywodu pana Sharpe'a. Otarła łzy z oczu i powiedziała:
- Może powinien pan postudiować trochę historię swojego klanu? Może ma pan jakieś rodzinne dzienniki? Albo Biblię? Na jej stronach często zapisywano najważniejsze wydarzenia. Nie sądzę, by to zobowiązanie, jeśli istnieje, było czymś błahym, a wtedy pewnością zachował gdzieś jakiś ślad na ten temat.
- Nie, nie mam. Wszystko zostało na północy w Dunvagen, skąd pochodzi moja rodzina MacLeod. Mamy opowieść, podobną do tego, jak snują o swoich przodkach inne klany. Otóż, ponoć dawno, dawno temu, księżniczka faerie zakochała się w przystojnym szkockim młodzieńcu i została jego żoną. Wprawdzie król faerie nie chciał się zgodzić na ślub ukochanej córeczki z człowiekiem, ale wreszcie ubłagała go. Ostrzegł ją jednak, że kiedyś będzie musiała wrócić do swoich. Kiedy dziewczyna przystała na ten warunek, król zgodził się. Odbyły się zaślubiny, jakiś czas zaś potem młoda pani MacLeod powiła syna. W tym czasie ojciec zażądał powrotu córki do krainy faerie, na co ona musiała przystać. Wymogła wszakże na mężu, by zawsze przy ich synu ktoś był, żeby nigdy nie przebywał sam i nie płakał. Jej mąż wszystko to obiecał, ale zły los pokrzyżował plany. Bowiem opiekunka dziecka, która miała z nim przebywać, zasłuchała się w muzyce podczas uczty i nie zauważyła, ze dziecko zaczęło płakać. Księżniczka faerie usłyszała płacz w swoim królestwie, odwiedziła synka i zostawiła mu w darze flagę. Niestety, nie mogła po tym już przybyć znowu, ale owa flaga stała się symbolem klanu. Jeżeli klanowi groziłoby niebezpieczeństwo, należało flagę wyjąć machając ja trzy razy, a potem znowu ukryć. Tak rzeczywiście zrobiono podczas wojny z MacDonaldami i podczas pomoru bydła. Dwa razy flaga okazała się pomocna. Jednak po latach ktoś wydobył owa flagę chlubiąc się nią. Wtedy, jak powiedziała księżniczka, jeżeli dojdzie do takiej sytuacji, klan MacLeod tak zmaleje, że nie wystarczy nawet mężczyzn na obsadzenie jednej lodzi. To także jest prawdą, bo ponoć jest nas tylko sześciu przedstawicieli klanu i to nie wystarczy do utworzenia pełnej ośmioosobowej osady. Ale niewątpliwie ciekawa legenda … przepraszam
– nagle przerwał, czy nie znudziłem panią? Proszę mi powiedzieć, jeżeli tak.
- Och nie! - Pokręciła przecząco głową - Proszę opowiadać dalej. Uwielbiam takie historie. Legendy, w których zawsze jest jakieś ziarno prawdy. Może właśnie o to chodzi? Może zobowiązanie klanu ma coś wspólnego z tą księżniczką? Czy ma pan tę flagę?

- Nie. Jest na zamku. Przynajmniej tak wspominano, kiedy byłem dzieckiem. Wprawdzie urodziłem się w Edynburgu, ale kiedy byłem niemowlęciem, rodzice przeprowadzili się do Cambridge. Nie znam Szkocji i niewiele wiem o szczegółach, Interesowałem się takimi sprawami raczej jako etnolog, niż ze względu na rodzinną pamiątkę. Nie wiem, czego dotyczy zobowiązanie, może zresztą nikt nie wie. To dawne czasy i sądzę, że tylko ze względu na prowadzonaą przez nas sprawę, przypomniały mi się. Chociaż, jeżeli niekiedy wierzę, że Lucy naprawdę odwiedziła faerie, to dlaczego by nie miało się zdarzyć tak kiedyś? Haha
! - roześmiał się nagle, ale zaraz spoważniał - Jeżeli to prawda, to cóż, mogę tylko powiedzieć, że nigdy nie czułem się kim innym, niż człowiekiem, nawet, jeżeli według legend MacLeodowie mają w sobie trochę krwi elfiej przekazanej przez księżniczkę pięknego ludu.
- To piękna historia. Więc istnieje też zamek? Odwiedzi go pan kiedyś? Ktoś w nim mieszka
? - Pani Daves wyraźnie bardzo zainteresowała się historią Edrica.
Można było dostrzec skrępowanie mężczyzny.
- Nie wiem dokładnie. Zapewne jakiś mój daleki kuzyn. Może kiedyś faktycznie odwiedzę go, a zamek istnieje nad jeziorem Lochalsh. Bylem kiedyś w pobliżu, ale, ale nie wiem, dlaczego nie odwiedziłem go. Mój ojciec nie utrzymywał kontaktów z rodziną i nie znam krewnych.
- Szkoda... rodzina jest ważna... Gdybym jakąś miała, bardzo chciałabym ją poznać
.... - w ostatnich słowach rudowłosej Irlandki można było wyczuć głęboko skrywany smutek.

- Każdy ma swoje doświadczenia. Mnie kształtowało moje wychowanie oraz praca. Praktycznie ciągła, nie pozostawiająca miejsca na sprawy rodzinne. Ale zmieniamy się, może także moje nastawienie się odmieni. Ale, proszę wybaczyć szczerość, milady, nawet jeżeli nie ma pani rodziny obecnie, to, widząc smutek w pani oczach, szczerze życzę, żeby odnalazła ja pani w przyszłości. Któż wie, czy za rogiem nie czai się coś, co panią miło zaskoczy. Wręcz właściwie nawet spowoduje, że nie będzie pani mogła poznać samej siebie. Nie wiem, co pani skrywa, jaki ból, jak długo, ale mimo wszystko, przyszłość przed panią. Wiem, że to banał w ustach wielu osób, ale ja naprawdę w to wierzę i wierzę w panią. Szczerze mówiąc, nawet nie wiem dlaczego, bo przecież prawie się nie znamy - nagle zastanowił się.
Uśmiechnęła się smutno:
- I znowu schodzimy na sprawy personalne... Jak mówiłam nie lubię i nie chcę mówić o sobie - machnęła dłonią. - Zostawmy to i porozmawiajmy o czymś bardziej odpowiednim dla konwersacji miedzy osobami, które jak słusznie pan zauważył, praktycznie wcale się nie znają. Może o pogodzie?
- Pogoda, niestety – rozłożył ręce – jest dla mnie tematem tabu. Po prostu, naprawdę nie umiem rozmawiać o niczym. Nigdy nie przepadałem za miejscami, gdzie mógłbym tak dyskutować. Za spotkaniami towarzyskimi, rautami, piknikami. Dlatego, jeżeli pani ma ochotę, to wybierzmy jakikolwiek temat, od przyszywania guzików do pracy w przemysłowej tkalni, czy cokolwiek innego, ale choć trochę konkretnego. I proszę wybaczyć, jeśli panią uraziłem. Nie miałem takiego zamiaru i jeżeli cokolwiek mówiłem, to dlatego, że naprawdę tak sądzę.
Courtney uśmiechnęła się i powiedziała ze szczerością w głosie;
- W pełni przyznaję panu rację. Moja propozycja była przecież żartem.
Przekręciła lekko głowę, a jej rozpuszczone rude loki przelały się przez ramię i spłynęły falą, aż do pasa. Popatrzyła figlarnie na mężczyznę.
- Z jednej strony mówi mi pan, że powinnam cieszyć się z życia, a z drugiej sam traktuje je pan tak bardzo poważnie.
- To bardzo
- podniósł po profesorsku palec, jakby wykładał coś przed uczennicą - proste, im więcej takich ponuraków, jak ja, się zmieni w osoby weselsze, tym milej będzie na świecie. Chyba bowiem wszyscy pragniemy radości. Sam raczej wątpię w swoją przemianę w wesołka. Dlatego sprytnie podpuszczam wszystkich innych, zachęcając do uśmiechu jak najszerszego.
- Ja lubię się śmiać, nawet bardzo. Niestety, akurat teraz jest to dla mnie raczej bolesne
- dotknęła dłonią zranionego boku - ale kiedy wyzdrowieję, spróbuję pana wyleczyć z ponuractwa.
Mrugnęła do niego wesoło.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 04-06-2009 o 22:59.
Kelly jest offline