Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-06-2009, 22:28   #101
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Na widok Madeleine przynoszącej cenna książkę, wszelkie sny wywietrzały mu z głowy praktycznie natychmiast.
- Jesteś wspaniała – krzyknął trzymając w ręku stary wolumin. - Daj mi godzinę na wstępne przejrzenie jej.
- Dobrze, ile tylko potrzebujesz
– dziewczyna skinęła wychodząc. Piękna, grzeczna córeczka papy pastora.
A Edric wziął się za książkę wywołującą w nim dreszcz emocji. Okładka z czarnej skóry wydawała się znacznie nowsza niż reszta pozycji. Być może introligator oprawił książkę po pożarze, albo zastąpił oryginalną okładkę? Na niektórych kartach znajdowały się szkice przedstawiające rytuały przejścia do krainy faerie. Większa część została napisana po angielsku zmodyfikowaną kursywą gotycką, zwaną chancery hand, lecz zdarzały się fragmenty po łacinie i po francusku. Edric nie był pewien, ale dwa ostatnie rozdziały wydały się napisane inną ręką niż poprzednie. Całość zamykały dwie, zszyte zresztą, karty dziennika Fellowa. Interesujące wydały się zapiski na marginesach. Nie było żadnych wątpliwości - autorów było wielu - w tym przynajmniej jeden znający walijski, choć to co zapisał nie miało większego sensu. Być może, gdyby wczytać się w poszczególne rytuały, cóż, na to trzebaby poświecić znacznie więcej czasu i Sharpe postanowił, że przeanalizuje je szczegółowo podczas swojej rekonwalescencji.

Puk! Puk! Rozmyślania zostały przerwane stuknięciem w drzwi.
To pewnie Madeleine” - pomyślał. - Proszę, proszę, wejdź – powiedział głośno. Po chwili patrzył zdziwiony na młoda Fionę, pokojówkę Courtney.
- Dzień dobry, przepraszam, że przeszkadzam, ale pani Davies przysłała mnie z życzeniami zdrowia i nadzieją, że rana się zabliźnia – odezwała się niepewnie, jakby nie wiedząc, czy dobre słowa od osoby, która jakby nie było, postrzeliła Sharpe'a zostaną przyjęte.
- Dziękuję, madame Davies jest bardzo uprzejma – Edric szybko rozwiał jej wątpliwości. - Dziękuję i jej i tobie, Mam także nadzieję, że jej okaleczenia nie są groźne.
- Och, o to pan może
– uśmiechnęła się – sam zapytać panią Davies na tarasie. Moja pani tam odpoczywa i zaprasza, jeżeli rany panu pozwolą, na filiżankę herbaty.
To było niezwykle miłe z jej strony, toteż Edric odpowiedział skinąwszy:
- Przekaż, proszę, madame Davies, że zaraz przyjdę, tylko przygotuję się nieco.
Cóż, musiał się przynajmniej okryć szlafrokiem. Na pewno nie należał do rasy ekshibicjonistów i było mu trochę głupio bez formalnego stroju. Kiedy Fiona wyszła, szybko założył wdzianko, wziął ciężką, dębową kulę i powoli skierował w stronę tarasu.

Courtney była ubrana w koronkową biała suknię i leżała na szezlongu z książką na kolanach. Jednak zdawało się, że nie czyta, tylko patrzy z zamyśleniem na pałacowy ogród.
- Dzień dobry – ukłonił się lekko. - Dziękuję za miłe słowa. Fiona przekazała mi. Śpieszę donieść, że moja rana powoli się goi. Mam nadzieję, że także pani okaleczenia? - Czuć było w jego głosie niepokój.


Uśmiechnęła się, uniosła lekko i skinęła na młodego lokaja stojącego niedaleko:
- Proszę Zenonie przynieś z salonu fotel i podnóżek dla pana Sharpe'a. Nie może przecież stać z ranną nogą.
- Dziękuje, milady, i panu również, co prawda noga nie boli, ale rzeczywiście troszkę dziwnie się czuję, kiedy pani po ataku tego stwora, obolała leży, a ja stoję nad panią z tym szczudłem
- podniósł kulę - niczym strach na wróble.
Courtney pokiwała smętnie głową:
- Musi pan cierpieć, bo okazałam się zbyt porywcza... Bardzo pana przepraszam. Naprawdę mi przykro. Jeśli jest coś co mogłabym dla pana zrobić...? - Popatrzyła na mężczyznę pytająco.
- Może pani - skinął głową - nie przejmować się tą sytuacją i, jeśli dojdzie kiedyś do czegoś podobnego, niech pani zrobi dokładnie to samo. Praktycznie zawsze, będzie to słuszne działanie, a taki pech jak teraz to cóż, wyjątek, który potwierdza regułę.
- Lexington mówił to samo, dlatego kazał mi siedzieć na tarasie z tym czymś pod poduszką
- odsunęła oparcie i oczom mężczyzny ukazał się solidny pojedynkowy pistolet. - Uważa, że bestia gdzieś tu krąży i może ponownie zaatakować, więc wybrał się sam na nią zapolować.
- Cóż, wobec tego, dobrze, że jesteśmy w dwójkę. Pistolet jest przydatny, a moje szczudło także twarde, jakby owo coś chciało nas dostać
- podniósł śmiejąc się kulę i usiadł na fotel przyniesiony przez Zenona. - Dziękuję - powiedział mu. - Szczerze mówiąc, cieszę się, że tu przyjechałem, a pani?
- Zastanawiam się czy to był dobry pomysł
- Odruchowo potarła miejsce zranienia - Teraz praktycznie jestem uziemiona na tym szezlongu i całkowicie zależna od służby. Nie podoba mi się to szczerze mówiąc. No i przez to, zostałam wykluczona z tego co ewentualnie mogłoby się stać interesującego.
- Przykro mi madame i że pani miała ten nieszczęśliwy przypadek z tym stworem i ze, niestety, jest pani ograniczona swoja raną. Mogę tylko służyć chwilą rozmowy i zapewniam, że cieszę się z pani towarzystwa. Mam także nadzieję, że ciekawsze rzeczy nie ominą nas.
- Chyba marudzę
- uśmiechnęła się smętnie - Cóż, właśnie poznał pan jedną z moich słabości ... bardzo nie lubię chorować. Mam nadzieję, że ma pan racje i nie zanudzimy się na śmierć.

- Ech, przesadza pani, madame Davies. Ja się nie nudzę, nie planuję zanudzić i mam nadzieję, iż pani również zmieni zdanie, co do tej kwestii. A rozmawiać wolę o rzeczach milszych na przykład ... proszę powiedzieć coś o sobie
.
Roześmiała się i zaraz skrzywiła dotykając miejsca zranienia:
- Nie należę do osób, które mówienie o sobie uważają za świetną rozrywkę. Wolę raczej słuchać, co mają do powiedzenia inni. Zastanawiam się właśnie, kto projektował ogród earla. Jest bardzo interesujący.
- Niestety, jeśli chodzi o ogrody, to przyznam, że jestem totalnym laikiem i moje całe, powiedzmy, odczucie względem ogrodów, to po prostu podziw oraz radość. Wiem, że pani jest specjalistką wysokiej klasy i ma pani na swoim koncie poważne projekty w tym zakresie. Od dziecka pani lubiła sztukę ogrodową
?
Irlandka słysząc słowa mężczyzny wyraźnie się zarumieniła. Na jej delikatnej jasnej skórze było to bardzo widoczne:
- Skąd ma pan takie informacje? Zaprojektowałam wprawdzie kilka ogrodów, ale robię to raczej rekreacyjnie, jako rozrywkę w wolnym czasie. Choć muszę przyznać, że sprawia mi to wielką przyjemność. Co do zainteresowań ... zainspirowały mnie podróże, które odbyłam z mężem.
- Usłyszałem od kogoś, kto panią bardzo lubi i ceni i myślę, iż ta osoba dałaby się za panią pokroić. Proszę się nie gniewać, że nieco pozwoliłem sobie wypytać Fionę podczas drogi. Naturalną rzeczą byłem bowiem ciekawy osoby, która wyświadczyła mi taka uprzejmość, jak zaoferowanie powozu. Fiona nie zdradziła zbyt wiele, była bardzo dyskretna, ale wspomniała, że lubi pani ogrody i zajmuje się projektowaniem. Jeżeli to błąd, przyjmuje winę na siebie
- stwierdził poważnie.

Courtney popatrzyła na stojącą w pewnym oddaleniu i rozmawiającą z lokajem, całą w pąsach młodziutką pokojówkę.
- Och Fiona, jest bardzo romantyczna i czasami trochę wyolbrzymia pewne sprawy. Nie wiem co panu jeszcze naopowiadała, ale proszę założyć na to, co panu powiedziała, filtr z małymi oczkami i pewnie będzie pan miał prawdziwy obraz mojej postaci - powiedziała z uśmiechem.
- Nie docenia siebie pani, madame. Nie mówię tu tylko o urodzie - zastrzegł szybko - bo choć jest pani niezwykle atrakcyjną kobietą, to ma pani coś, czego brakuje wielu innym: serce i rozum. Myślę, że ludzie przebywający w pani towarzystwie to czują i jednych to przyciąga, a drugich, odrzuca - powiedział tonem wykładowcy przekonanego o swojej racji, ale jednocześnie z sympatią na twarzy. - Pani pokojówka należy do tych pierwszych, bo także ma serce we właściwym miejscu.
- Wprawia mnie pan w zakłopotanie
- Irlandka bezradnie rozłożyła ręce - Może po prostu zmieńmy temat?
- Oczywiście. Ma pani ochotę na mały wykład?
- Na jaki temat
? - Zapytała ostrożnie.
- Bynajmniej nie dotyczący osobiście pani, jeśli nie ma pani na to ochoty - powiedział wesoło. - Nie. Chodzi o sprawę związaną z naszymi poszukiwaniami. Otóż, jak pani wie, wszyscy zajmują się rozmaitymi sprawami związanymi z możliwością pomocy Lucy Person. Wszyscy mają teorie oraz pomysły. Panna Bearnadotte przeszukała bibliotekę earla i znalazła ciekawą pozycję. Oczywiście, opowiem później o niej wszystkim, ale jeżeli ma pani ochotę posłuchać teraz ... - spojrzał pytająco.

Oczy rudowłosej kobiety zabłysły. Temat wyraźnie ją zainteresował:
- Mam wielką ochotę posłuchać czegoś, co pomogłoby stworzyć światełko w tunelu, w którym chyba utknęły nasze poszukiwania ... proszę opowiadać.
- Cóż. A więc
... - Edric zaczął szczegółowo przedstawiać odkrycie Madeleine i swoje analizy. Opisawszy wszystko dodał - Wie pani, nie wierzyłem w te jakieś tam dziwaczne zjawiska. Jestem naukowcem, człowiekiem wiedzy, nie baśni, ale ... - przerwał na moment - ale teraz naprawdę, sam nie wiem. Niekiedy mam chwile zwątpienia oraz przekonania, że to jakaś sztuczka i jakieś brednie, ale czasem, czasem ów świat faerie, owe portale, jakby były prawdziwe. Chociaż - aż machnął ręką - nie mogą być prawdziwe. Nie mogą. To nie ma sensu. Ale jeśli, mimo, że nie mogą, jednak istnieją?
Courtney z uwagą słuchała słów Edrica, gdy skończył oparła się wygodnie na siedzeniu i powiedziała:
- To fascynujące! - Popatrzyła na niego uważnie. - Jeśli to przejście do innych światów... - pokręciła głową. - Naprawdę, trudno w to uwierzyć. Chyba mam zbyt racjonalny umysł, by łatwo pogodzić się z tak mało prawdopodobną teorią.
- Tak
- wzruszył ramionami - ja także nie wiem, co o tym myśleć. I jeszcze te dziwne sny. Ech, chyba jestem zbyt prozaiczny, chociaż, hm, może nawet troszkę chciałbym, żeby to wszystko okazało się prawdą.
-Jaki sen?
- Ech, właściwie nie ma co wspominać. To zaczęło się jeszcze w Londynie. Dziwna kobieta, dziwny głos, dziwna budowla, jakby zamek. Sala tronowa. Ta kobieta mówiła mi o zobowiązaniach mojej rodziny. A najgłupsze z tego wszystkiego, że pojawiła się tam we własnej osobie hrabina Lovelace
- mina Edrica przypominała totalny znak zapytania.
- Hmmm - Courtney podparła głowę i postukała się palcami w brodę - Może w takim razie powinien jej pan opowiedzieć ten sen?
- Wie pani, chyba zrezygnuję. To, nie wiem, jak to powiedzieć, ale krępuje mnie to całe otoczenie. Ani ze mnie lord, ani baronet, ani milioner. Przecież musiała pani zauważyć, jak wygląda całe zgromadzone tu towarzystwo. Dobrze czują się w swoim gronie i ich sprawa. Nie jestem specjalnie, jakby to, no, nie umiem tak podchodzić do ludzi, nawiązywać znajomości, być duszą towarzystwa, wie pani. Tym bardziej dotyczy to ludzi, którzy trzymają się ode mnie, z definicji, z daleka. Dotyczy to także hrabiny, zresztą, pewnie szczególnie hrabiny. Może to panią dziwi, ale głupio bym się czuł podchodząc oraz opowiadając jej o snach. No bo sama pani rozumie, co mógłbym rzec: pani, śniłem o pani, jak spotkaliśmy się w tajemniczym zamku? To nawet ja wiem, że brzmi to raczej jak forma jakichś niedorobionych zalotów, niż rzeczywisty fakt.
- Oj
- Pani Davies chwyciła się za bok, zwijając jednocześnie ze śmiechu i z bólu. - Ach proszę mnie nie rozśmieszać, to zbyt bolesne, ale ma pan rację. Sytuacja mogłaby być przekomiczna! Wyobrażam sobie minę hrabiny na takie dictum!
- No właśnie. Nawet komiczna mina oraz zdziwienie hrabiny, które rzeczywiście, mogą być wartością samą w sobie, nie przekonałyby jej o prawdzie. A szczególnie innych i, no cóż, może nie przejmuję się aż tak bardzo opiniami, ale właściwie nie miałbym ochoty się ośmieszyć. Tymczasem pewnie tym by się to zakończyło. Chyba przecież po takich zalotach, nie mógłbym powiedzieć żadnej myśli, pomysłu, planu nie będąc ocenionym przez pryzmat całej tej sytuacji. Dlatego raczej nie będę poruszał tego tematu i panią także proszę o dyskrecję. Ale skoro tak, to mnie bardziej zastanawiają słowa tej kobiety o jakichś zobowiązaniach mojego klanu
.

Courtney uspokoiła się podczas długiego wywodu pana Sharpe'a. Otarła łzy z oczu i powiedziała:
- Może powinien pan postudiować trochę historię swojego klanu? Może ma pan jakieś rodzinne dzienniki? Albo Biblię? Na jej stronach często zapisywano najważniejsze wydarzenia. Nie sądzę, by to zobowiązanie, jeśli istnieje, było czymś błahym, a wtedy pewnością zachował gdzieś jakiś ślad na ten temat.
- Nie, nie mam. Wszystko zostało na północy w Dunvagen, skąd pochodzi moja rodzina MacLeod. Mamy opowieść, podobną do tego, jak snują o swoich przodkach inne klany. Otóż, ponoć dawno, dawno temu, księżniczka faerie zakochała się w przystojnym szkockim młodzieńcu i została jego żoną. Wprawdzie król faerie nie chciał się zgodzić na ślub ukochanej córeczki z człowiekiem, ale wreszcie ubłagała go. Ostrzegł ją jednak, że kiedyś będzie musiała wrócić do swoich. Kiedy dziewczyna przystała na ten warunek, król zgodził się. Odbyły się zaślubiny, jakiś czas zaś potem młoda pani MacLeod powiła syna. W tym czasie ojciec zażądał powrotu córki do krainy faerie, na co ona musiała przystać. Wymogła wszakże na mężu, by zawsze przy ich synu ktoś był, żeby nigdy nie przebywał sam i nie płakał. Jej mąż wszystko to obiecał, ale zły los pokrzyżował plany. Bowiem opiekunka dziecka, która miała z nim przebywać, zasłuchała się w muzyce podczas uczty i nie zauważyła, ze dziecko zaczęło płakać. Księżniczka faerie usłyszała płacz w swoim królestwie, odwiedziła synka i zostawiła mu w darze flagę. Niestety, nie mogła po tym już przybyć znowu, ale owa flaga stała się symbolem klanu. Jeżeli klanowi groziłoby niebezpieczeństwo, należało flagę wyjąć machając ja trzy razy, a potem znowu ukryć. Tak rzeczywiście zrobiono podczas wojny z MacDonaldami i podczas pomoru bydła. Dwa razy flaga okazała się pomocna. Jednak po latach ktoś wydobył owa flagę chlubiąc się nią. Wtedy, jak powiedziała księżniczka, jeżeli dojdzie do takiej sytuacji, klan MacLeod tak zmaleje, że nie wystarczy nawet mężczyzn na obsadzenie jednej lodzi. To także jest prawdą, bo ponoć jest nas tylko sześciu przedstawicieli klanu i to nie wystarczy do utworzenia pełnej ośmioosobowej osady. Ale niewątpliwie ciekawa legenda … przepraszam
– nagle przerwał, czy nie znudziłem panią? Proszę mi powiedzieć, jeżeli tak.
- Och nie! - Pokręciła przecząco głową - Proszę opowiadać dalej. Uwielbiam takie historie. Legendy, w których zawsze jest jakieś ziarno prawdy. Może właśnie o to chodzi? Może zobowiązanie klanu ma coś wspólnego z tą księżniczką? Czy ma pan tę flagę?

- Nie. Jest na zamku. Przynajmniej tak wspominano, kiedy byłem dzieckiem. Wprawdzie urodziłem się w Edynburgu, ale kiedy byłem niemowlęciem, rodzice przeprowadzili się do Cambridge. Nie znam Szkocji i niewiele wiem o szczegółach, Interesowałem się takimi sprawami raczej jako etnolog, niż ze względu na rodzinną pamiątkę. Nie wiem, czego dotyczy zobowiązanie, może zresztą nikt nie wie. To dawne czasy i sądzę, że tylko ze względu na prowadzonaą przez nas sprawę, przypomniały mi się. Chociaż, jeżeli niekiedy wierzę, że Lucy naprawdę odwiedziła faerie, to dlaczego by nie miało się zdarzyć tak kiedyś? Haha
! - roześmiał się nagle, ale zaraz spoważniał - Jeżeli to prawda, to cóż, mogę tylko powiedzieć, że nigdy nie czułem się kim innym, niż człowiekiem, nawet, jeżeli według legend MacLeodowie mają w sobie trochę krwi elfiej przekazanej przez księżniczkę pięknego ludu.
- To piękna historia. Więc istnieje też zamek? Odwiedzi go pan kiedyś? Ktoś w nim mieszka
? - Pani Daves wyraźnie bardzo zainteresowała się historią Edrica.
Można było dostrzec skrępowanie mężczyzny.
- Nie wiem dokładnie. Zapewne jakiś mój daleki kuzyn. Może kiedyś faktycznie odwiedzę go, a zamek istnieje nad jeziorem Lochalsh. Bylem kiedyś w pobliżu, ale, ale nie wiem, dlaczego nie odwiedziłem go. Mój ojciec nie utrzymywał kontaktów z rodziną i nie znam krewnych.
- Szkoda... rodzina jest ważna... Gdybym jakąś miała, bardzo chciałabym ją poznać
.... - w ostatnich słowach rudowłosej Irlandki można było wyczuć głęboko skrywany smutek.

- Każdy ma swoje doświadczenia. Mnie kształtowało moje wychowanie oraz praca. Praktycznie ciągła, nie pozostawiająca miejsca na sprawy rodzinne. Ale zmieniamy się, może także moje nastawienie się odmieni. Ale, proszę wybaczyć szczerość, milady, nawet jeżeli nie ma pani rodziny obecnie, to, widząc smutek w pani oczach, szczerze życzę, żeby odnalazła ja pani w przyszłości. Któż wie, czy za rogiem nie czai się coś, co panią miło zaskoczy. Wręcz właściwie nawet spowoduje, że nie będzie pani mogła poznać samej siebie. Nie wiem, co pani skrywa, jaki ból, jak długo, ale mimo wszystko, przyszłość przed panią. Wiem, że to banał w ustach wielu osób, ale ja naprawdę w to wierzę i wierzę w panią. Szczerze mówiąc, nawet nie wiem dlaczego, bo przecież prawie się nie znamy - nagle zastanowił się.
Uśmiechnęła się smutno:
- I znowu schodzimy na sprawy personalne... Jak mówiłam nie lubię i nie chcę mówić o sobie - machnęła dłonią. - Zostawmy to i porozmawiajmy o czymś bardziej odpowiednim dla konwersacji miedzy osobami, które jak słusznie pan zauważył, praktycznie wcale się nie znają. Może o pogodzie?
- Pogoda, niestety – rozłożył ręce – jest dla mnie tematem tabu. Po prostu, naprawdę nie umiem rozmawiać o niczym. Nigdy nie przepadałem za miejscami, gdzie mógłbym tak dyskutować. Za spotkaniami towarzyskimi, rautami, piknikami. Dlatego, jeżeli pani ma ochotę, to wybierzmy jakikolwiek temat, od przyszywania guzików do pracy w przemysłowej tkalni, czy cokolwiek innego, ale choć trochę konkretnego. I proszę wybaczyć, jeśli panią uraziłem. Nie miałem takiego zamiaru i jeżeli cokolwiek mówiłem, to dlatego, że naprawdę tak sądzę.
Courtney uśmiechnęła się i powiedziała ze szczerością w głosie;
- W pełni przyznaję panu rację. Moja propozycja była przecież żartem.
Przekręciła lekko głowę, a jej rozpuszczone rude loki przelały się przez ramię i spłynęły falą, aż do pasa. Popatrzyła figlarnie na mężczyznę.
- Z jednej strony mówi mi pan, że powinnam cieszyć się z życia, a z drugiej sam traktuje je pan tak bardzo poważnie.
- To bardzo
- podniósł po profesorsku palec, jakby wykładał coś przed uczennicą - proste, im więcej takich ponuraków, jak ja, się zmieni w osoby weselsze, tym milej będzie na świecie. Chyba bowiem wszyscy pragniemy radości. Sam raczej wątpię w swoją przemianę w wesołka. Dlatego sprytnie podpuszczam wszystkich innych, zachęcając do uśmiechu jak najszerszego.
- Ja lubię się śmiać, nawet bardzo. Niestety, akurat teraz jest to dla mnie raczej bolesne
- dotknęła dłonią zranionego boku - ale kiedy wyzdrowieję, spróbuję pana wyleczyć z ponuractwa.
Mrugnęła do niego wesoło.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 04-06-2009 o 22:59.
Kelly jest offline  
Stary 08-06-2009, 01:27   #102
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
post napisany we współpracy z Hellian i behemotem, oraz w uzgodnieniu z woltronem.

Zdjęła suknię i wręczyła ją Somersetowi, po jej twarzy błądził delikatny uśmiech, ale nie patrzyła na barona, tylko przyglądała się tajemniczemu jezioru. Zadrżała, nie z zimna, lecz z napięcia. Oczekiwała ważnych wydarzeń. Niecierpliwiła się.
A potem przez moment popatrzyła na Somerseta. Mina mężczyzny spełniła jej oczekiwania. Zbliżyła się do niego i musnęła wargami gładką skórę policzka.
Kochała wodę, a tego lata jeszcze nie pływała - jeszcze jedna fatalna cecha tej wyspy, trudno było znaleźć akwen, którego temperatura pozwalała na kąpiele. Elfie jezioro było jednak cudownie ciepłe. Włoszka z rozkoszą zanurzyła się w jego toni. Zmywała z siebie wizytę u staruszki, rodzinne tajemnice i myśli o niekochającym jej mężczyźnie. Tylko raz obejrzała się na barona Somerset, ale ten nie zdradzał chęci wejścia do wody. Roześmiała się serdecznie na tę angielska powściągliwość, zachłystując jednocześnie słodka wodą. Czuła się wspaniale.
Oczywiście długa koszulka utrudniała jej ruchy, najpierw zatrzymała się by związać ja w supeł, ale to niewiele pomogło, w końcu zrezygnowana pozwoliła jej opaść całkowicie. Kosztowne, gandawskie koronki poszły na dno.
Człowiek był stworzony do pływania. Woda tak nagle i niepohamowanie wpływała nastrój. Wysiłek połączony z pieszczotą - miała wrażenie, że mogłaby tak płynąć bez końca. Opamiętała się na środku jeziora. Zawróciła powoli, jeszcze grzejąc się w słońcu, jeszcze nie patrząc na brzeg i zostawionego tam mężczyznę. Całkowicie wolna.

***

Baron Sommerset stał na brzegu jeziora, rozmarzonym wzrokiem ślizgając się po tafli wody. Musiał nad czymś głęboko się zastanawiać, bowiem Virgila zauważył dopiero, gdy ów był bardzo blisko. Zaraz jednak zamyślenie ustąpiło koncentracji i skupieniu, powitał mężczyznę:
- Cieszę się, że widzę Pana w dobrym zdrowiu. Mam nadzieję, że reszta gości również dochodzi do siebie? - zapytał o zdrowie reszty uczestników nocnej eskapady.
Windermare z pewnym zdziwieniem spoglądał to na Włoszkę, która zupełnie odważnie, by nie rzec lekkomyślnie wypływała na środek porośniętego trzcinami jeziorka, to na barona, którego spojrzenie niejasno balansowało pomiędzy natchnieniem poety, a naiwnym oczarowaniem trzynastolatka. Oba wrażenia uleciały jednak gdy Sommerset zobaczył Virgila i w tej nieco krępującej sytuacji pogodnie do niego zagaił jakby trzymana przez niego cześć kobiecej garderoby była typowym i zupełnie naturalnym elementem jego wyposażenia.
- Musiałby Pan sam zapytać każdego z osobna gdyż wszyscy wydają się jeszcze przebywać w swoich pokojach – odparł po czym spojrzał bez skrępowania na pływającą w oddali Olimpię w negliżu – Czy panna Grisi wypłynęła na środek jeziora w poszukiwaniu służącej Pana Fellow? Czy też starsza Pani okazała się niespecjalnie rozmowną i postanowiliście Państwo... zażyć kąpieli?
Baron był zadowolony z przyjętej formy, być może obecna sytuacja mogła wydać się niezręczna lub wręcz dwuznaczna, ale korzystając z zdobyczy kultury Brytyjskiej arystokracji mogli udawać, że nic szczególnego się nie dzieje.
- W rzeczy samej, Pani Bally okazała się mniej pasjonującym rozmówcą, za to szczodrym. - zawahał się, nie wiedząc czy powinien pokazywać mężczyźnie rodzinną pamiątkę Olimpii.
- Dała nam obraz, pannie Grisi by być precyzyjnym. - pokazał nietypowe dzieło. Dyskretnie przemilczał bukiet żółtych kwiatów.
- Teraz zaś odpoczywamy, Olimpia pływa, a ja wypatruje agresywnego folkloru. - zapewnił, choć wspominając jego niedawne marzycielskie spojrzenie, można było wątpić czy zauważyłby folklor gdyby ów ugryzł go w kostkę.
- Rzeczywiście – odparł i wraz z baronem powiódł rozbawiony wzrok w kierunku płynącej żabką Olimpii, która zdawała się idealnie wkomponowywać w nastrojowość tego miejsca. Goplana można by rzec. Gra, gra i gra... obejrzała się na nich. Baronet widział jak przyjęta rola pryska niczym mydlana bańka, a Włoszka przyjmuje swój stały nieodgadniony wyraz twarzy. Już słyszał te cierpkie słowa w jej ustach. Zastanawiał się tylko ile z nich skierowanych będzie do niego, a ile do wydającego się niczego nie spodziewać barona – Proszę wobec tego wzmóc czujność – rzekł biorąc do ręki dagerotyp i przyglądając się wizerunkowi dwojga ludzi – Myślę, że lada moment zaznamy agresywnego folkloru.

Wiedział, że Olimpię rozdrażni jego obecność, a już w szczególności fakt, że tak bezpardonowo ogląda coś co zapewne Włoszka uznaje za swoją intymność. I bynajmniej nie chodziło tu o jej falujące popiersie. Para ludzi jakby nie spojrzeć na dagerotyp, patrzyła prosto w oczy oglądającego. Trudny, ale i dość powszechnie obecnie stosowany efekt. Dotyczył jednak malarstwa, a nie fotografii srebrem. Nie znając się jednak na tym specjalnie Virgil przeszedł na tym fakcie do porządku dziennego. Uśmiechniętą dziewczynę wydawało mu się, że kojarzył jako jedną z sióstr Grisi, ale młode, wręcz dziewczęce rysy twarzy uniemożliwiły mu stwierdzenie jednoznacznie, którą jeśli w ogóle. Mężczyzny nie znał. Mógł to być każdy z oczarowywanych przez śpiewaczki baronów Sommersetów. Olimpia zdawała się genialnie reżyserować swoją sztukę, a on z przyjemnością obserwował jak bardzo nie robiąc zupełnie nic, denerwował ją wbijając zimną szpulę rzeczywistości w tę jej bajkę o elfach. Czemu go to bawiło? Chyba z mściwej satysfakcji... Niebo, jakby czując klimat włoskiej opery, spowił gęsty całun chmur.

***

Kiedy się odwróciła na brzegu stał dodatkowo Virgil. Miał minę jakby oglądał przedstawienie. Nie pomogło wyciszenie sprzed kilku sekund, ani piękno angielskiej przyrody, w Olimpii odezwał się od dawna powstrzymywany gniew. Skierowany również przeciw baronowi. O ile powściągliwość była cechą do zaakceptowania, to absolutnie nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Somerset nie wymógł na baronecie, żeby ten się oddalił.
Wyszła z wody.
- Suknia – powiedziała do angielskiego arystokraty tonem jakby mówiła do służącego. Baron początkowo niezrażony oschłością jej głosu i nagością w stylu rzymskiej Diany, podszedł, by pomóc damie otrzeć się z wody pomagając zdjętym z siebie frakiem, ale uraczony jej lodowatym spojrzeniem zatrzymał się, po prostu wręczając Włoszce jej garderobę. Włożyła ją sama, bardzo szybko, ignorując haftki i zapięcia i fakt, że była mokra. Żaden się nie odwrócił. Wilhelm po części dlatego, że nadal pozostawał pod wpływem oczarowania jakie wokół siebie roztaczała, a po części dlatego, że zaskoczyła go jej postawa. Virgil natomiast dlatego, że doskonale rozumiał zasady prowokacji stosowanej przez kobiety. Wychodząc półnago z wody sama rzuciła wyzwanie.
Odezwała się gdy suknia ściśle przylegała już do jej mokrej skóry. Jeszcze udawało się jej mówić spokojnym tonem.
- Podobało się Panom? – Oczywiście nie czekała na odpowiedź.
- Baronie - zwróciła się do swego towarzysza - powinien pan sprawdzić zawartość spodni. Obawiam się, że coś zostawił pan w Egipcie.
Do Virgila nie chciała się odzywać. Nie wyszło.
- Nie waż się tak uśmiechać. I bez tego nigdy nie wyrównamy rachunków. Gdybyś miał choć resztkę przyzwoitości natychmiast wyjechałbyś do Londynu.
Odwróciła się i odeszła w stronę rezydencji earla.
Wilhelm patrzył przez chwilę zbity z tropu za odchodzącą Olimpią. Żółte kwiaty w jego dłoni zdawały się poddawać jego więdnącemu entuzjazmowi, smętnie teraz powiewając na wzmagającym się wietrze. Spojrzał pytająco na baroneta. Ten jednak się nie odezwał. Czuł się spełniony. Jak nastolatek, który wlał do należącej do dziewczyny filiżanki z herbatą, atrament. Popsucie tym dwojgu sielanki było przyjemną częścią południa. Nadal się uśmiechając oddał Sommersetowi dagerotyp i już miał ruszyć w przeciwnym do Olimpii kierunku gdy nagły rozbłysk zatrzymał wszystkich w miejscu. Na ułamek sekundy wstrzymali oddech oczekując na oczywisty grzmot, którego bliskość powinna przełożyć się na poziom dźwięku... nic jednak nie nastąpiło. Olimpia tylko na krótko spojrzała w stronę obu mężczyzn jakby tylko po to, by upewnić się, że nic się jej nie przewidziało. Potem nie oglądając się na nich pędem ruszyła w stronę polany, gdzie nastąpiło wyładowanie. Cały gniew uleciał z niej w jednej chwili gdy serce poczęło łomotać jej szybciej. Zarówno Wilhelm jak i Virgil nie czekali. Czy to z troski o pannę Grisi, czy z ciekawości, pobiegli w jej ślady. Zatrzymali się we trójkę dopiero na skraju zarośli. Otoczoną paroma brzozami polanę porastała rzadka acz wysoka trawa i można by rzec cały dywan żółtych kwiatów przypominających kaczeńce. Wiejący tu mocno wiatr stopniowo uspokajał się, a chmury zaczęły przepogadzać.
- Uderzył tu... Widziałam... Jestem tego pewna – W ciszy przerywanej tylko grą świerszczy, pierwsza odezwała się Olimpia.
Przez chwilę żaden jej nie odpowiedział, jakby obaj nie byli pewnie, czy nie powinni spodziewać się drugiego uderzenia.
- Z tej odległości powinien nas co najmniej ogłuszyć – słusznie zauważył baron – a nie było słychać zupełnie nic. Może to nie był piorun... Może słońce się od czegoś odbiło...
- Nie – odparł Virgil biorąc głęboki wdech – Czuje Pan Panie Sommerset? Ozon. To był piorun.
- Rzeczywiście – mruknął Sommerset, ale po chwili się skrzywił – ale jest coś jeszcze. Coś jakby...
- Zmokły pies? -
spytał Virgil i wyjął zabrany z rezydencji pistolet Fellowa. Załadował go kulami, po czym z uniesioną do góry lufą wszedł na polanę.
- Rozejrzyjmy się więc gdzie uderzył piorun. Wtedy będziemy pewni.
Olimpii nie trzeba było zachęcać, a i Wilhelm zapomniawszy już o zajściu nad jeziorem, chciał znaleźć coś na potwierdzenie tak niebywałego zjawiska. Nadal kurczowo trzymając obraz i kwiaty, ruszył za Włoszką w trawiaste zarośla pragnąc mieć ją na oku. Po chwili rozdzielili się, by łatwiej było szukać. Nie trwało to też długo. Olimpia pierwsza odnalazła cel ich poszukiwań. Sama nie była pewna, czego się spodziewać. Serce jednak przy każdym kroku waliło jej jak szalone. Zawahania jednak nie dawała po sobie poznać. Do czasu gdy odgarnąwszy szerokie liście łopianu, nie ujrzała leżącego w trawie psa. Pysk miał wykrzywiony jakby warczał na coś, a nieruchome źrenice wpatrywały się w nią złowrogo. Krzyknęła i odskoczyła do tyłu. Obaj mężczyźni pobiegli w jej stronę i ostrożnie zajrzeli we wskazane przez nią miejsce. Pies był martwy. Skundlony owczarek nizinny na oko. Przednie łapy pokrywały obfite skrzepy krwi. Poza tym wokoło nie było nic co by mogło wskazywać na to skąd ten zwierzak mógł się tu wziąć. Służba przeszukała nocą całą polanę, niczego nie znajdując jednak.
Zapach ozonu był tu bardziej intensywny nawet od zapachu psiego futra. Wilhelm obszedł truchło dookoła.
- Nigdzie nie ma śladów krwi – skwitował – tak jakby ktoś go tu przyniósł.
- Tak też pewnie było. Musiał wykrwawić się gdzieś indziej. I jeśli się nie mylę, to ma dwie rany postrzałowe.
- Tylko skąd w takim razie wziął się piorun Panowie? -
Olimpia zdawała się wcale nie oczekiwać od nich odpowiedzi.
- Szczerze rzekłszy... nie mam pojęcia – odparł Sommerset
Virgil tylko zmrużył oczy, lecz się nie odezwał. Zbierające się nad truchłem, muchy bzyczały coraz głośniej i coraz nachalniej siadały na skórze trojga ludzi.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 09-06-2009, 11:39   #103
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Edric Sharpe, Ada Lovelace, Madleine Bearnadotte



Popołudnie w siedzibie Earla Ross wyjątkowego się ciągnęło, bowiem nie działo się nic, a przynajmniej godnego uwagi gości Persona. Służba zajmowała się swoimi obowiązkami, jedynie, co jakiś czas zakłócając spokój gości pytaniami o toczy czegoś im nie trzeba. Odpowiedzią brzmiała zwykle „nie, niczego nie potrzebuję” lub „nie, dziękuje bardzo”, szczególnie, że Edric i pani Davies mieli opieką w postaci własnej służby – Sharpem zajmowała się Madleine, a nad zdrowiem i samopoczuciem Courtney czuwała jej służka Fiona – zaś Ada Lovelace, gdy w końcu odespała noc, była na tyle zdrowa, że nie potrzebowała niczyjej pomocy.
Cała czwórka, która została w domu zjadła wspólnie obiad. I choć zdawać by się mogło, że nie było lepszego tematu do wspólnej rozmowy niż wczorajsze wydarzenia, to nie poruszono go i rozmawiano o polityce. Ada Lovelace i Courtney odkryły ze zdziwieniem, że ich poglądy są w gruncie rzeczy podobne: kobiety powinny mieć więcej praw i niezależności. Również Madleine, choć nie tak zdecydowanie jak jej rozmówczynie, poparła ten postulat. Edric okazał się, przynajmniej w oczach zebranych dam, mężczyzną nad wyraz nowoczesnym i tolerancyjnym, ponieważ również poparł panie. To z jego ust padły słowa, który wywołały uśmiech wśród kobiet, a które brzmiało następująco: „Znam wielu ograniczonych mężczyzn, którzy się tym chwalą i żadnej kobiety, która robiłaby z tego zaletę”. Nie dało się jednak ukryć, że zgromadzeni mieli ochotę porozmawiać o czymś zupełnie inny…
Po obiedzie Edric i Courtney udali się do swoich sypialni. Zmęczenie w końcu wzięło górę i oboje ziewając udali się na górę do swoich pokoi. Zasnęli szybko, gdy tylko położyli głowy na poduszkach.
Madleine i Ada Lovelace zdecydowały się kontynuować poszukiwania ksiąg pana Fellowa w księgozbiorze Persona. Propozycja padła z ust pani Bearnadotte, która widząc, że Ada nie ma co z sobą zrobić opowiedziała o stary woluminie, który znalazła w bibliotece.

*

Dopiero harmider, jakiego narobił powrót pozostałych gości obudził Edrica i Courtney, a Madleine i Adę wywabił z biblioteki Persona. Czwórka ta szybko, bo gdy tylko doszła do schodów i spojrzała w dół, przekonała się, dlaczego powstało takie zamieszanie – Suttonowi udało się upolować bestię! Ogromne cielsko psa z dwoma ranami postrzałowymi leżało na środku holu Persona. Mina

Robet Virgil, Olimpia Emmanuella, Wilhelm i James

- Szczerze rzekłszy... nie mam pojęcia – odparł Sommerset na pytanie rzucone w powietrze przez Olimpię. Rzeczywiście żadne z nich nie wiedziało, nie miało najmniejszego pojęcia skąd mogło przybyć martwe ciało psa i jakim cudem ludzie Persona z psami gończymi mogliby przegapić truchło.

Cielsko zwierzęcia było duże, nieco większe od doga niemieckiego. Pysk miał wykrzywiony jakby warczał na coś, a nieruchome źrenice wpatrywały się w nich złowrogo. Miał też dwie rany, wyraźnie postrzałowe, dokładnie tam – na ile Virigil był to w stanie stwierdzić – gdzie Sutton i Windermare trafili wczoraj. Virgil nie miał jednak żadnych wątpliwości, że ciało które mieli przed sobą należy do stworzenia, które zaatakowało ich wszystkich.

-Co robimy? – zapytała się Olimpia.
- Myślę, że trzeba wrócić do rezydencji Persona po pomoc. Sami go – Somerset wskazał cielsko – nie przeniesiemy.
- Nie sądzę by był to dobry pomysł – odpowiedział Somersetowi Virigil. – Wolałbym nie tracić kolejnego tropu, dlatego proponuję by ktoś - popatrzył się znacząco na Somerseta - udał się po pomoc, a by ktoś inny pozostał przy ciele i go pilnował.
- Czy jnie sądz… - Olimpia przerwała, ponieważ coś poruszyło się z gęstych krzakach po lewej. Obaj panowie jak na zawołanie stanęli przed kobietą, a Virgil wyjął przedziwny, jak zauważył Somerset, pistolet. Na ich szczęście z krzaków wyszedł James Sutton i trzech służących Persona uzbrojonych w sztucery i myśliwskie kordy.
Zaskoczony spojrzał na psa, potem na was. Nim zdążył jednak cokolwiek powiedzieć Olimpia uprzedziła go mówiąc:
- No i problem rozwiązał się sam. Miło pana widzieć, baronie Lexinton.

Wszyscy

Zamieszanie, jakie zapanowało w domu Persona było wielkie, bowiem każdy chciał zobaczyć bestię z bliska. Jedynie niektóre służące trzymały się z daleka, jakby bojąc się, że stworzenie ożyje i zaatakuje zebranych; nic takiego jednak nie nastąpiło. Chaos opanował dopiero pan Hunt, który pojawił się niespodziewanie, i jego pytanie:
- A co tu do diabła się dzieje?
Obok zaskoczonego Hunta stał, równie zaskoczony, pan John Ribaud Weelton-Morris z walizką w lewej i obrazem w prawej ręce.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 09-06-2009 o 11:45.
woltron jest offline  
Stary 09-06-2009, 15:33   #104
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Proszę znać swoje miejsce, Hunt - ton głosu baroneta był zimny i niemal obojętny, a spojrzenie jakim obdarzył konstabla wyrażało głęboką pogardę.
Zaczynał mieć już dość tych wszystkich zbiegów okoliczności, pustych domysłów i nachalnie wciskanej mitologii. Czy to bezgłośny piorun przelał czarę goryczy, czy też niedorzeczność wszystkich zebranych przypadków, które go spotkały w ciągu ostatnich dni, baronet miał już powyżej dziurek w nosie krążenia po omacku.
Po chwili odwrócił wzrok od funkcjonariusza i zwrócił się do wszystkich wskazując na truchło.
- To jest bestia o ognistych oczach, która nas zaatakowała wczoraj w nocy. Pies proszę Państwa. Zwyczajny pies, którego podrzucił na polanę ktoś kto usilnie pragnie byśmy uwierzyli, że szaleństwo panny Lucy to sprawa elfów. Nie mam jednak osobiście pomysłu jak tą osobę schwytać. No może poza tym, by faktycznie uwierzyć w to, że choć elfów nie widać, to wydarzenia, które miały tu miejsce i dziwne przedmioty, które bez przesady można nazwać artefaktami, wskazują jednak na ich bytność - zaśmiał się sucho i wzruszyła ramionami z rezygnacją - Tak więc chętnie wysłucham Państwa pomysłów. Ze swojej strony mogę dodać, że ciało tego psa znaleźliśmy na polanie. Niedaleko miejsca gdzie został on postrzelony, a znalezisku temu towarzyszyło wyładowanie elektryczne, bez charakterystycznego grzmotu. Jeśli chodzi o mnie to jedyne wytłumaczenie jakie widzę, to czysty przypadek, ale... No właśnie. Ponadto mogę dołączyć też poniższy pistolet. Broń sprzed paru dekad na oko i bez wątpienia własność poprzedniego właściciela. Jeśli ktoś mi wyjaśni, jak działa, będę pod wrażeniem.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 10-06-2009, 19:19   #105
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
"Pies! Dziwaczny pies, ale jednak zwykły. Trochę wyrośnięty, ale zwykły" – zastanawiał się. Niby postrzały się zgadzały, ale bez kpin, ktoś tu robił sobie dowcipy. Pies, jakikolwiek by nie był, nie mógł się zjawić po uderzeniu pioruna, niczym królik z kapelusza magika cyrkowego.

Wtedy zaczęło się wystąpienie baroneta, które Edrica zwyczajnie zatkało. Nie spodziewał się takiego chamstwa ze strony niby kulturalnego szlachcica.
- Panie Hunt – powiedział spokojnie, kiedy Virgil wreszcie przestał mówić – nie jest ładnie kląć przy damach. Ale jestem przekonane, że panie rozumieją naturalny niepokój spowodowany całą tą sytuacją i nie mają jakiegokolwiek żalu. Przecież jest pan tu osobą urzędową, odpowiedzialną za bezpieczeństwo okolicznych mieszkańców – uśmiechał się, żeby Hunt wiedział, iż nie ma nic złego na myśli. - Chyba wszyscy jesteśmy zdenerwowani. Jak pan widzi, ja byłem tak zestresowany, że przez przypadek postrzeliłem się w nocy pistoletem w lesie nieopodal. Próbowałem ścigać tego psa, a tu, jak widać, ktoś nas wyręczył. Dlatego proszę wybaczyć te słowa Sir Robertowi Virgilowi baronetowi Windermare – wręcz przeliterował tytuł grubianina. - Pan rozumie, mości Hunt, nawet najdostojniej urodzonemu mogą się wyrwać niekiedy słowa, których powinien żałować i za które powinien przepraszać.
 
Kelly jest offline  
Stary 11-06-2009, 02:55   #106
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Elfy rzeczywiście nie istniały. Aż uśmiechnął się, choć bardzo nieznacznie, czując jak wraca na ziemię, pod wpływem oburzenia Pana Sharpe'a. Przypominało mu te najlepsze aspekty niejednokroć zdemoralizowanego życia odsuwając na dalszy tor wyższe uczucia, którym, ku niezadowoleniu baroneta, zdarzało się kiełkować w jego zepsutym sercu. Na powrót czuł się w swojej skórze i ciele podporządkowanym egoistycznym i wyuzdanym instynktom. Tymczasem Pan Sharpe w dość ciekawy sposób zakończył lekcję dobrych manier.

- Żałować i przepraszać Panie Sharpe? - powtórzył rozbawiony – Dopuścił się Pan właśnie obrazy innego dżentelmena w szerokim gronie składającym się z dobrze urodzonego towarzystwa, a w szczególności z dam, które słusznie raczył Pan zauważyć. W swojej ignorancji, którą, zważywszy na Pana ubiór, zachowanie i sposób wypowiadania się, w głębi duszy nazywa Pan zapewne wyższością nad londyńskim towarzystwem i słodko żyje w swoim małym światku iluzji, nie ogarnia Pan, że porównanie dżentelmena, jak to Pan miło, choć troszkę przesadnie, ujął, najdostojniej urodzonego, z konstablem z podlondyńskiej wsi, jest dużym nietaktem. Prawda? Nie wspominam już o sprowadzaniu ich do tego samego poziomu w towarzystwie - przestał się uśmiechać i podszedł do Pana Sharpe'a bardzo blisko spoglądając na niego bez wyrazu - Powinienem zażądać od Pana satysfakcji. Nie zrobię tego jednak po pierwsze ze względu na owe damy, które w większości przeszły tu już wystarczająco wiele bez pańskich prostackich prowokacji. A po wtóre nawet gdybym to uczynił to czułbym się bardzo niezręcznie gdyż ze względu na pańską dość rozmemłaną naturę, miałbym nieprzeparte wrażenie, że czynię wyrzuty kobiecie.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 11-06-2009 o 03:13.
Marrrt jest offline  
Stary 11-06-2009, 08:49   #107
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Edric wzruszył ramionami:
- Kilka niewyszukanych inwektyw i zasłanianie się damami, hm ... mało interesujące – uznał obojętnie - cóż mnie to obchodzi, za kogo mnie lub się pan uważa? Możesz mieć szanowny baronecie opinie rozmemłane, jak pan to ujął, czy nierozmemłane. To naprawdę pańska sprawa i pan po prostu mnie nimi nie może dotknąć, bo są dla mnie nieistotne. Podobnie jak chęć czy niechęć do wyzwania mnie lub prowokacyjne słowa. Nieudolna próba obrazy oraz średnio zabawny pokaz pseudo-wyższości normalnie nie zasługiwałyby na zainteresowanie. Toteż, gdyby próbował mnie pan ustawiać tak jak mości Hunta, machnąłbym na to ręką, puszczając owo grubiaństwo mimo uszu. Ale zachował się pan niezwykle nie w porządku wobec osoby znacznie starszej od pana i o tyle niżej urodzonej, że nie mogła odpowiedzieć, jak pan na to zasługuje. Dlatego zareagowałem. Noblesse oblige, przynajmniej mnie tak uczono. Natomiast teraz byłbym wdzięczny Sir Robercie Virgilu baronecie Windermare, gdyby po prostu dał pan sobie spokój przestając wylewać złośliwości. Nie chciałbym mieć zepsutego miłego dzionka poprzez wysłuchiwanie pańskich obelg, ani nie życzyłbym tego nikomu innemu.
Edric przesunął się nieco, żeby ładujący mu się niemal na nos baronet nie zasłaniał widoku.
 
Kelly jest offline  
Stary 11-06-2009, 13:12   #108
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Ponownie uśmiechnął się widząc jak Pan Sharpe płochliwie odstępuje i próbuje zakończyć podjęty temat. Uwielbiał podobne rozmowy. Uwielbiał patrzeć jak mający się za szlachetnych ludzie, wypowiadali się w podobny sposób. Odświeżające.
Z niejakim zdziwieniem spojrzał jednak na oficera, a i ten mocno zszokowany prowadzoną wymianą zdań na chwilę zbaraniał nagle i odruchowo obejrzał się w wiszącym na ścianie lustrze, jakby w obawie, że zamiast młodego czarnowłosego mężczyzny, zobaczy zgrzybiałego starca.
- Oh doprawdy... Proszę się nie fatygować w tłumaczeniu mi motywów tej... rycerskiej?... interwencji. Ani tym bardziej nie postarzać dla potrzeb chwili „jego mości” Edwarda Hunta. I bez tego Panie Sharp szlachectwo, o którym tak ochoczo Pan prawi i którym się Pan szczyci, w pańskich ustach nabiera wynaturzonego i niesmacznego, by nie rzec owenowskiego znaczenia. By jednak uczynić zadość Pana prośbie, powiem Panu, iż to budujące obserwować jak po tym gdy w tych paru, argumentach, złamał Pan więcej zasad dobrego wychowania i przyzwoitości niż można by zliczyć, nadal uważa się Pan za szlachetnego obrońcę uciskanego stróża prawa. Muszę przyznać, że gdyby nie drażniąca zniewieściałość, lubiłbym Pana ze względu na tę stronę pańskiej natury. Jest z nią Panu bardzo twarzowo.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 11-06-2009, 14:44   #109
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
"O rany, toż on gada jak najęty. Niczym kataryniarz, który nie może zatrzymać kręcenia korbką. Czy on ma męskość w gardle, że podnieca go własne nawijanie" – zastanowił się i jeszcze raz powiedział tak, jak się tłumaczy wyjątkowo upartemu studentowi.

- Panie baronecie, p r z e s z k a d z a pan – wyartykułował dobitnie, żeby do niego dotarło. - Czy naprawdę nie mógłby się pan zwyczajnie zamknąć? Jeżeli ma pan jakiś osobisty problem, to są ludzie, którzy wysłuchują takich spraw. Naprawdę proszę mi uwierzyć, że nie interesuje mnie pańskie grubiańskie pohukiwanie, inwektywy oraz lubienie czy nielubienie, bo niby dlaczego miałby mnie obchodzić jakiś niewychowany osobnik.
 
Kelly jest offline  
Stary 11-06-2009, 15:52   #110
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Baronet w rzeczy samej wyglądał na rozbawionego rosnącą irytacją szkota, który belfrowskim spojrzeniem starał się chyba dodać sobie jakiejś formy autorytetu.
- Very sharp Mister Sharpe! – zaśmiał się niemal towarzysko - Zawsze mieć pierwsze i ostatnie słowo. Trochę to prymitywne, nawet jak na erystykę Schopenhauera. W połączeniu jednak z paroma, okraszonymi mentorskim tonem, argumentami ad personam zapewne działa na pańskich zwyczajowych rozmówców, prawda?
Tak czy inaczej jeśli Panu przeszkadzam, to nikt nie wzbrania Panu opuścić tego pomieszczenia, choć z drugiej strony zważywszy na mizerną wielkość pańskiego ego powinniśmy jakoś dojść do porozumienia i zająć się właściwą sprawą, o której nota bene nie raczył się Pan wypowiedzieć jeszcze mimo tylu wymienionych uprzejmości.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172