Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-06-2009, 21:17   #9
Kr1s3
 
Kr1s3's Avatar
 
Reputacja: 1 Kr1s3 nie jest za bardzo znany
Post Pierwsza akcja

Po rozstaniu się ruszyłem do pobliskiej wioski. Nie chciałem zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. Zatrzymałem się w gospodzie "U moczymordy". W środku gościło mnóstwo pijaków i zabawowiczów.
[Idealne miejsce do ukrycia się] - pomyślałem.
Wykupiłem niewielki pokój o dosyć skromnych warunkach. Jednak po 10 latach spędzonych w surowych warunkach bractwa można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że jest on nawet "przytulny". Po krótkim rozpakowaniu się, ukryciu "niecodziennych" rzeczy i przygotowaniu niezbędnych zabezpieczeń pokoju przystąpiłem do odpoczynku. W przeciwieństwie do zwykłych ludzi, my, asasyni nie śpimy tylko trwamy w tak zwanym "pół-śnie - medytacji" co pozwala nam być w każdej chwili być gotowym do ataku oraz wbrew pozorom pozwala nam dobrze wypocząć, wyciszyć umysł i wyostrzyć zmysły przed prawdpoodobną akcją.
[Jedna z najważniejszych zasad asasyna, jak mawiał nasz mentor to zawsze być gotowym do walki] - pomyślałem.
Trwałem w letargu dość niedługo, zresztą życie w bractwie przyzwyczaiło mnie do wczesnych wstawań i treningu.
"Dzień" rozpocząłem od standardowych ćwiczeń - rozciągań i ćwiczeniu zmysłów. Potem przyszła pora na ćwiczenie fechtunku jednak musiałem z przykrością stwierdzić, że mój jakże niezwykle "przytulny" pokój jest za mały.
-No cóż, przejdę się na spacer. - powiedziałem.
Wziąłem cały rynsztunek [kolejna zasada asasyna - nigdy nie zostawiał swojego ekwipunku, to Twój największy przyjaciel!] i poszedłem. Stwierdziłem, że idealnym miejscem na wczesny ranny trening, gdy nadal jest jeszcze ciemno okaże się sad jabłeczny. Ćwiczenia nie zajęły dłużej niż 2h. Postanowiłem napić się ze źródła. Nagle usłyszałem ledwie wyczuwalny chód.
[Jak dobrze, że jestem już po ćwiczeniach] - pomyślałem.
Stwierdziłem, że ktokolwiek to jest, nie może się równać ze mną, dlatego też udałem, że nic nie słyszę. Zrozumiałem swój błąd za późno - przecież żaden normalny człowiek nie potrafi tak się skradać. Obróciłem się i zamachnąłem pospiesznie wyciągniętym sztyletem... Lia miała niezwykłe szczęście. Miałem mokre ręcę i tylko dzięki temu nadal żyła. Moje ostrze minęło jej tętnicę szyjną o dosłownie 0,5 cm.
-Lia?!
-Ares!
Już mieliśmy się uściskać gdy nagle otrzymałem silnego liścia w twarz.
-Za co? - spytałem z oburzeniem.
-Jak to za co? To tak się teraz witamy? Sztyletem?! - krzyknęła.
-Ale, Lia. Wybacz. - jąkałem się zawstydzony. - Ale to nie moja wina. Jak zawsze jestem przygotowany do walki, a ty... gdzie umówiony sygnał ostrzegawczy co?!
-Jak kto gdzie? W dupie! Głuchy jesteś?
-Nic nie słyszałem. - powiedziałem zakłopotany.
-Eh. Nie ważne. Ważne jest to, że mamy zadanie.
-Co jest celem? - spytałem już spokojny.
-Nie co, tylko kto. Książę.
-Że co?! - niemal nie zadławiłem się własną śliną.
-To nie jest misja zabójcza. Mamy go tylko odnaleźć i przyprowadzić do Armisa, ten naszprycuje go jakimiś ziołami i księżulek będzie chodził jak w zegarku.
-No dobra, bierzmy się do roboty.
Zebrałem cały rynsztunek i wyruszyliśmy do stolicy. Podróż trwały dobre 2 tygodnie. Może jestem przeświadczony, ale Lia chyba mnie podrywała. No cóż, w każdym razie spotkaliśmy się z Ashganem na cmentarzu za miastem w bezchmurną noc. Szybko wymieniliśmy przyjazne gesty i zabraliśmy się do roboty, w końcu, byliśmy profesjonalistami.
Ashgan miał już plan działania. Krusk miał narobić lekkie zamieszanie, Lia miała pójść po księcia, a ja z Ashganem mieliśmy ubezpieczać drogę ewakuacji. Jednak nawet najlepszy plan może się popsuć. Okazało się że księcia nie było w jego komnacie. Lia przeszukała wszystkie korytarze. Po prostu zniknął.
-To dziwne, widziałam szaty księcia oraz maść taką jaką używają zakonnicy. - szepnęła Lia.
-Zabieramy się stąd. Natychmiast! - krzyknął Krusk jadąc z oddali na koniu.
-Nie znaleźliśmy ich jeszcze. A jeżeli dotrą do miasta i opowiedzą wszystko królowi? Pierwsze podejrzenie padnie na Zakonników. - zasugerował Ashgan.
-Nie byłoby nam to na rękę, ale nie możemy teraz szwędać się po lesie. Niebawem zaczną szukać księcia. I na pewno zaczną od tego miejsca. Znajduje się najbliżej wieży. - nerwowo tłumaczyłem naszą niezbyt udaną akcję.
-Nie pleć głupstw. Dobrze wiedzą, że książę to dusza towarzystwa. Pamiętacie ile razy huczało w pałacu od plotek, że zabawił u jakiejś panny nawet dwa dni, nic nie mówiąc o tym ojcu? - Ogarnęła całą sytuację Lia. - -Zbierajmy się stąd. Nie chcę spędzić w tym przeklętym więzieniu ani dnia więcej.
-Czego się tak denerwujesz, Lie, jeżeli by nas nakryli, to znamy przecież skuteczny sposób, aby ich uciszyć na wieki - zażartowałem.
Nagle Krusk w ciężkim rynsztunku zeskoczył ze swego konia tuż przed nami.
-Zabijanie strażników królewskich nie leży w naszym interesie. Wygnanie to byłby najmniejszy z naszych problemów. Rada dopilnowałaby, abyśmy nigdy nie zrobili tego ponownie. W końcu dla zdrajców jest tylko jedna kara. - zabrzmiał Krusk niezwykle przejęty tym, że narobił troszkę więcej zamieszania niż oczekiwaliśmy.
-Przeszukajcie ostatni raz ten obszar, a jeżeli niczego nie znajdziecie, odjeżdżamy. - rozkazałem.
-Tak jest, panie Nailo! - zakrzyknęła dziarsko Lia, ironicznym przezwiskiem, którego u niej bardzo nie lubiłem.
Już mieliśmy ruszyć w stronę najbliższych krzaków gdy nagle usłyszeliśmy strzał strażników. Nikt już nie czekał na komendę. Wszyscy natychmiast rzucili się do swoich szkap i odgalopowali jak najdalej. W końcu jedna z najważniejszych zasad bractwa brzmi: ["Nigdy nie daj się złapać i nie zdradź swojej tożsamości]"
 
__________________
R3$p3cT i$ 3v3rYtHiNg!
Kr1s3 jest offline