Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-06-2009, 23:16   #125
Aeth
 
Aeth's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetny
Moment, w którym symbol rozbłysł jasnym, pokrzepiającym serca blaskiem, przeszywającym świętością tchnieniem Rosalithe, był dla kapłanki jedynym w swoim rodzaju zjednoczeniem z przekraczającymi zakres jej świadomego pojmowania siłami. Mogła je czuć, mogła je widzieć i doświadczać, mogła spamiętać każde doznanie, jakie powodował w jej wnętrzu ten strumień nadprzyrodzonego promienia, ale nigdy nie byłaby w stanie pojąć całkowitej istoty jego boskiej świetności. Nie była dla niej, by ją rozumiała, nie była dla niej, by nią władała - jeśli była dla niej w jakimkolwiek zakresie, to tylko po to, by móc skierować jej niebiańską potęgę w stąpające po tej ziemskiej powierzchni nieszczęścia. Nie w zasięgu bogów było trzymanie nad nimi pieczy - a w zasięgu śmiertelników, dla których stanowić mogły być albo nie być. Vivienne w pokorze przymknęła więc oczy i z modlitwą na ustach poddała się mocy swej Pani. Kiedy ponownie je otworzyła, powitały ją pustka i zalegająca w uszach cisza. To jedyne, co zostało z wypędzonych ku wieczności nieumarłych.
Tajemnicza mgła wycofała się jak skarcony pies, lecz jak dużo mieli czasu, nim ponownie przedrze się przez ich obronę?
- Nikomu nic się nie stało? - głos dziewczyny przerwał chwilowe milczenie. Na moment wszyscy mogli odetchnąć z ulgą, lecz nie wolno było tracić cennego czasu - zbyt szybko mógł im zostać ponownie odebrany. Kapłanka z troską zwróciła się więc przede wszystkim do nimfy, bowiem uleczenie wszelkich ran było teraz kluczowe, lecz gdy poczyniła w jej kierunku pierwszy ruch, sama złapała się za własny bok. Pomimo wciąż sterczącej z ciała strzały, Vivienne zupełnie zapomniała o ranie. Zanim jednak zdołała się jej przyjrzeć, zza pleców usłyszała:
- Brawurowy plan Vivienne, aczkolwiek wolałbym byś nie narażała, aż tak bardzo swego życia, to stresuje mojego pająka.
- Jak na zestresowanego, spisał się brawurowo - przez twarz kapłanki przemknął delikatny uśmiech. - A nawet, jeśli przez nerwy straci panowanie nad jedną parą nóg, to ma do dyspozycji jeszcze trzy. Miałeś zatem rację, wybierając pająka. O kucyka poproszę przy innej okazji - zażartowała. Dobry nastrój Raetara ponownie zaraził i kapłankę. Ale przecież cóż lepszego w czarnej godzinie pokrzepiało strudzone serca, niż odrobina humoru?
- Dziękuję za twą pomoc - skinęła mu potem głową. Jeśli nie podzieliliby swoich wysiłków, cała karczma mogła paść, nim w ogóle zdołaliby się do niej dostać. Nie rozwiązywało to, co prawda, całego problemu - w zasadzie ledwie tylko go muskało - lecz dawało przynajmniej szansę, by przygotować się na następną falę. Plany i propozycje Taeliora rysowały się w tym względzie najbardziej obiecująco.
- Może ściana lodu nie powstrzyma całkowicie zombie, ale powinna ochronić nas przed mgłą - powiedziała w odpowiedzi Vivienne. - Jeśli zabarykadujemy się z wszystkimi na piętrze, będą nas od zombie dzielić schody. To powinno im utrudnić wspinaczkę, a dodatkowo możemy zawalić je meblami, czymkolwiek, tak, żeby nie mogły przejść. Ścianę lodu można postawić wtedy tuż przy wejściu na piętro, jako ostatnią barierę. Chyba, że byłbyś w stanie wytworzyć dwie - spojrzała pytająco na półelfa. - Jedną na dole, jedną tutaj. Przed nami cała noc, ale o ile nie dopuścimy do siebie mgły i będziemy trzymać zombie z daleka, powinniśmy do świtu dotrwać. Jeśli tylko podejdą za blisko, potęga mej Pani przyjdzie nam z pomocą.
Kapłanka nie uśmiechała się już, kiedy to mówiła. Na jej obliczu nie dałoby się dostrzeć ani cienia poprzedniej pogody ducha, a w jej głosie dosłyszeć ani grama wcześniejszej żartobliwości. Poważna, opanowana i spokojna, wypowiadała się łagodnie i powoli, jak gdyby to słowa kierowały nią, a nie ona kierowała słowami. Patrząc na nią niełatwo dałoby się powstrzymać myśl, iż niejeden już raz znajdować się musiała w takim niebezpieczeństwie; jakby nie było to dla niej nic nowego. Nie drżały jej ręce, nie wahała się mowa, oczy nie zdradzały rosnącej wewnątrz paniki. Rodzić wręcz mogło się pytanie, czy to bliskość boskiego wsparcia dawała jej taką siłę, czy też to właśnie ona, ta siła, skierowała dziewczynę na kapłańską ścieżkę. W obecnej chwili jedynie pot na czole, bladość wywołana upływem krwi i wystająca z boku, groteskowa w świetle tych wrażeń strzała świadczyła o grobowym znaczeniu zaistniałej sytuacji. A to był przecież dopiero początek...
Na wspomnienie o Tawroku, spojrzenie Vivienne skierowało się na okno, przy którym czuwał ogromny pająk.
- Powinniśmy zebrać ich wszystkich tutaj - kapłanka popatrzyła po twarzach zebranych. - Sami w tej mgle nie mają szans, nie przez całą noc. Tak długo, jak będziemy poruszać się po dachach, możemy dotrzeć do nich w miarę bezpiecznie. Mam nadzieję, Reatarze, że razem ze mną narazisz w tej eskapadzie życie. W twoim towarzystwie pająk może nieco się rozluźni - posłała starcowi pogodny uśmiech. - Będę gotowa, jak tylko zrobię coś z tą strzałą...
Gdy jednak przyjrzała się jej dokładnie zrozumiała, że w pojedynkę nie byłaby w stanie nic zdziałać. Nic, w każdym razie, pożytecznego...
- Taeliorze, obawiam się, że twoja pomoc będzie mi niezbędna - zwróciła się do półelfa. Niezręczność sytuacji postanowiła rozpatrzeć kiedy indziej - chociaż niezręczność była być może tylko po jej stronie. Myśli i rozważania na temat sposobu bycia mężczyzny nie przedarły się chyba przez bezpieczną osłonę jej umysłu, i nikt poza nią nie był świadomy z ich zaistnienia. A braku okazania szczerej wdzięczności Taelior z pewnością nie mógł się po niej spodziewać.
Przygotowanie do operacji trwało krótko - tyle, ile wymagało ściągnięcie płytowego napierśnika i wypowiedzenie w myślach modlitwy o rychłe powodzenie. Nietrudno było zdawać sobie sprawę, że wyciągnięcie strzały przysporzy dziewczynie sporego bólu, ale mimo tego zwykły, ludzki strach nie ominął jej całkowicie. Powodzenie wymagało bowiem poszerzenia rany za pomocą skalpela, a na to kapłanka przygotowana nie była... Rana, co prawda, do poważnych nie należała, strzała bowiem uniknęła zahaczenia o poważne organy, ale mimo wszystko - blady uśmiech, który wykwitł na twarzy dziewczyny sam za siebie mówił, że jego właścicielka wolałaby znajdować się teraz w innej sytuacji. Zacisnęła jednak zęby, wstrzymała oddech, zwarła dłonie w pięści - i tylko na moment jej gardło opuścił zduszony jęk. A wraz z nim, wyszarpnięty z jej ciała grot. Niestety, magia przywołana modlitwą tym razem zawiodła i musiał wystarczyć jedynie zwykły opatrunek. Po skończeniu, Vivienne, dysząc ciężko, lecz z pełnią ulgi, na moment bezwładnie oparła się o ścianę. Zagadkowy uśmiech błąkał się w kącikach jej ust.
- Dziękuję - rzekła do Taeliora.
I wtedy rozległo się:
- Pomocy!
W jednej chwili znikła cała aura chwilowego bezpieczeństwa. Poderwana na alarm, kapłanka podeszła do okna, i wystarczyło tylko szybkie wyjrzenie, by wszystkie mięśnie na jej ciele napięły się w gotowości do działania. Badawcze spojrzenie spoczęło na Reatarze. Vivienne nie musiała w zasadzie mówić, jakie korzyści mogły przyjść im w udziale, jeśli elfka Tagosai znajdzie się w po ich stronie barykady. I to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Jedynie ich barykada mogła bowiem w jakimkolwiek stopniu stanowić ochronę przeciwko hordom nieumarłych istot...
- Trzymaj swych przyjaciół blisko, lecz wrogów - bliżej - wyszeptała, wymieniając ze starcem spojrzenie. Tylko chwilę zajęło jej jednak przejście od myśli do działań. Wskoczyła na pająka, włożyła w dłoń miecz i za moment już stała elfce prosto na drodze.
- Rzuć wszelką broń, jaką posiadasz - powiedziała stanowczym, choć spokojnym tonem. Widziała, jak przerażona była kobieta i wiedziała, tak samo, jak i ona, jak niewielkie szanse miała w pojedynkę z napierającymi zewsząd zombie, lecz wcześniejsze zderzenia z Tagosai nie pozwalały Vivienne zapomnieć o pozorach. Co, jeśli przyjmą ją do środka, a ona postanowi wyrżnąć ich wszystkich przy najbliższej okazji? Stąpać należało ostrożnie. Dlatego też wydawać się mogło, że coś zmieniło się w wyglądzie dziewczyny, że wyraz jej twarzy nabrał jakiegoś nowego blasku, jakiejś większej wyrazistości, wręcz magnetyzmu, ale jak dostrzec mogłaby to elfka, wszak pierwszy raz widząca kapłankę na oczy? Głos dziewczyny, gdy odezwała się znowu, brzmiał niemal jak pieśń:
- Nie stanie ci się krzywda, jeśli i ty nie skrzywdzisz nas. Nie znamy cię, tak samo ty nie znasz nas, a jednak gotowa byłaś odebrać nam życia bez mrugnięcia okiem. Pomożemy ci, ale musimy mieć pewność, że możemy ci zaufać. W przeciwnym razie możemy zakończyć twe cierpienia, zanim na dobre się zaczną - tu spojrzała za plecy kobiety, na gromadzące się za nią ściany zombiech. - Twoje bezpieczeństwo za nasze - zakończyła. Na próżno było w jej głosie szukać śladów gniewu.
I chociaż była pewna i w swej pewności niezachwiana, myślami była w czterech ścianach powyżej. Raetar i inni na pewno mieli jakieś sztuczki mogące utrzymać elfkę w ryzach...
 

Ostatnio edytowane przez Aeth : 05-06-2009 o 23:20.
Aeth jest offline