Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2009, 15:25   #227
Latilen
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Tymczasem

Minęło kilka dni. Caspian czuł, że tak było, choć nad chatą słońce nigdy nie zachodziło. Gdy pragnął pogrążyć się w nocy, zachodził do któregoś z obrazów - pokoi. Im głębsza noc, tym więcej lat swojego życia poświęcił, aby spełnić czyjąś prośbę. Im chłodniejsza barwa i kolorystyka, tym gorsze duszę błąkały się po bezdrożach tamtego małego świata. Więcej smutku, przerażenia, żałości, nienawiści. Niemało takich obrazów wisiało na ścianie, choć starał się unikać tego typu interesantów.

- Zimno tu.
Caspian nawet nie usłyszał kroków Carla. Siedział tak już od kilku dni patrząc przez okno na polankę ciągle oblaną słońcem.




- I ciemno. - gość podszedł bliżej. Caspian nawet na niego nie spojrzał. - Jadłeś coś?
Ponownie zero reakcji. Tylko poły rezcheustanej koszuli unoszące się wolno świadczyły, że ten oto tu siedzący bez ruchu jeszcze żyje.
- Na Theusa, Caspian! - Carlo potrząsnął drugim mężczyzną. - Otrząśnij się!
Zamarł z kolejnym słowem pomiędzy wargami. Caspian nie protestował, pozwolił się podnieść na nogi, postawić w świetle, którego tak unikał od kilku dni. Jego ciemne mahoniowe włosy rozjaśniły się do koloru młodych kłosów zboża. Gość starał się złapać spojrzenie Caspiana, ale kiedy zobaczył te puste studnie, wściekł się. Trzasnął go w twarz.
- Ile ty do ciężkiej cholery masz lat? - ochrypły głos ranił ściany pokoju, które zdawały się lekko falować. Było zimno i ciemno. - Gratuluję. Cały dom przepełniony jest twoją pustką i nieszczęściem. Może od razu rozwieś krzyże - cmentarz jak się patrzy.
- On odszedł.

Postanowił nie mówić swojego "a nie mówiłem", które co jakiś czas wypływało podczas ich długiej przyjaźni. Tylko dlaczego to Carlo zwykł mieć rację, skoro był śmiertelny, a Caspian żyj już ponad 200 lat i kolejne 200 mu się szykowało.
- Nigdy tego nie popierałem. - ograniczył się do reprymendy i skrzyżował ramiona na piersi. - Zresztą dziwię się, że tyle z tobą wytrzymał. Jesteś sukinsynem.
Potarł czoło.
- Więc nie zachowuj się jak zraniona panienka. Za jakieś 60 lat znów się pojawi kolejna osoba, która będzie cię kochać.
Aż się skrzywił, przypominając sobie, że w tym wypadku "kochać" ma wymiar również fizyczny.
- Zostaw mnie. - Caspian usiadł z powrotem chowając się w cieniu.
Carlo westchnął. Odkąd znał Caspiana , to zawsze ktoś mu towarzyszył: pamiętał jeszcze dość dobrze Różę, Rozaurę i -jakjejtambyło- Klementynę. Gniotło go bardzo, że Orfeusza sam tu przyprowadził, ale skąd miał wiedzieć jak to się skończy? Nie podejrzewał, że wiekowy Caspian, którego nie ruszały żadne kobiece próby podbicia jego serca uwiedzie młody uczeń jego najlepszego przyjaciela. Nigdy też nie widział Caspiana tak przybitego.
- Nie wiem, czym on się różni...
- Nie rozumiesz.
- cichy, zmęczony głos zwielokrotniły ściany, które zdawały się odpychać gościa - taki niemy komunikat "wynoś się". Carlo udał, że nic nie zauważył.
- Nie, nie rozumiem! - prawie krzyknął i usiadł na przeciwko Caspiana zasłaniając mu okno. - Dałeś się omotać smarkaczowi, przywiązałeś się do niego, ale nigdy nic dla niego nie zrobiłeś. - zaczął się zastanawiać, dlaczego broni Orfeusza, którego nigdy nie szanował po tym, jak odkrył tą ich "małą" tajemnicę. - Może sobie zdał sprawę, że musiało być więcej takich jak on? Że nie wygra z tym domem? Z twoim charakterem? Że on się zestarzeje, a ty jeszcze przez wiele setek lat tu będziesz?

Caspian pochylił się do przodu i schował twarz w dłoniach. - Nie rozumiesz.
Jak grochem o ścianę. "Poddaję się" Carlo spojrzał w sufit, szukając tam rozwiązania. Oczywiście nic nie znalazł.
- Przyniosę ci coś do jedzenia.
Wstał i skierował się do kuchni.
- Coś było nie tak. Przyszedł jak zwykle z głupią wymówką, ale potem nagle odsunął się. - Caspian przesunął palcami po ustach, próbując przypomnieć sobie ten ostatni pocałunek. - Coś było w tym pocałunku ta żałość, chęć pamięci... a potem dom widział, że wyrzucił znacznik.

Carlo zamarł w drzwiach. Starał się nie dopuścić do świadomości opowieści o "pożegnaniu", bo to źle działało na jego żołądek. Ale...
- Wyrzucił znacznik? - niemożliwe. Zdarzyło im się kilka razy pokłócić - Orf miał paskudny charakter, Caspian serce niczym zimny głaz - ale wyrzucenie znacznika oznaczało, że Orf tu nie będzie mógł więcej wrócić. Chociaż ludzie z wioski znają pokrętną drogę do tej chatynki, więc mógłby... Nie, to znaczyło, że już tu nie chce wrócić.
- Dobrze widzę, że samo jedzenie nie załatwi sprawy. Dobre wino, pójdę po nie zaraz.

Zupełnie gdzie indziej

- Ofr? - Miranda wsunęła się cicho do pokoju.
Chłopak leżał na wznak z otwartymi oczami, ale nie poruszał się. Patrzył, przyglądał się swoim zabandażowanym dłoniom.
- Dobrze się czujesz? - usiadła na brzegu łóżka i odgarnęła jego jasne włosy z czoła.
- Bywało lepiej. - poddał się delikatnej pieszczocie. - Ron wrócił?
- Tak. Kiddy, młodszy z rudzielców, również.
- uśmiechnęła się delikatnie - Fryderyk powiedziała, że dużo się działo w związku z twoją kuzyneczką i tą całą dziewczyną - żeglarz.
Streściła pokrótce burdę w domu Czarnej Róży.
- Pojawił się też Słonecznik.




Orf podparł się na łokciach. "Tylko nie ona." Odrzucił głowę do tyłu.
- Niedobrze.
Miranda zmarszczyła brwi.
- Spokojnie, prawie zginęła podczas potyczki z Margot.
Orf westchnął. Usiadł.
- Może chodzić? - zapytał sięgając po buty.
- Już tak. Jest słaba, ale podobno...
- Więc jest bardzo źle.
- "dzięki ci Theusie, że dałeś mi coś, czym mogę zająć myśl." Orf założył koszulę, Miranda pomogła mu z kilkoma guzikami u szyi.
- Czy przeszkadzam? - Ron wpadł jak burza przez drzwi.
- Daj spokój, nigdy nie dotknąłbym twojej kobiety. - Orf uśmiechnął się szeroko, pokazując swoje śnieżnobiałe zęby. Zawinął szybko rękawy, zebrał resztę ubrań.
- Dobrze, czy ta stara stajnia jeszcze stoi koło domu Deriusza? - spytał Rona, kiedy schodzili po schodach na parter.
- Masz tam znacznik? - Ron roześmiał się i poklepał go po plecach. Zawsze mnie zadziwiałeś stary.
- Chcesz się przenieść sam? To nie jest najlepszy pomysł, twoje ręce... - usta Mirandy utworzyły dziubek zmartwienia.
- Spotkałem kiedyś Słonecznik. - Orf odwrócił się i zarzucił na siebie swój płaszcz - dowiedziałem się wtedy po raz pierwszy, że niektóre kobiety muszą mieć kogoś, kto daje im polecenia. Poznałem też Różę - zapiął na ramieniu pas ze szpadą. - I wiem, że osłabiona będzie kąsać jeszcze mocniej. Ma na usługach kilku magów - żeby móc się szybko przenieść do Castille, Mointagne, Avalonu i Vendel. Miasta portowe głównie.
- Ale skąd będzie wiedzieć do którego miasta się przeniosą?
- Miranda podparła się pod boki i złapała Orfa za rękaw, żeby jej nie uciekł zanim nie odpowie na pytanie.
Ron wymienił z nim dwuznaczny szeroki uśmiech.
- Ile ci dała? - jasnowłosy zapytał łapiąc po drodze jeszcze pomarańczę.
- E nie tak dużo, ale same antyki.
- RON! -
Miranda wiedziała, że mężczyzna jej życia jest sprzedajny, ale żeby oddawać duszę Czarnej Róży? - JAK MOGŁEŚ?
- O daj spokój Mirando.
- Orf pogłaskał ją po policzku. - Nic nowego. Sama byś te dziewczyny sprzedała, gdybym to nie ja je tu sprowadził.
Już nie czekał na jej reakcję.
- To jak, stoi ta szopa czy nie? Nie chciałbym wylądować w ścianie.
Ron starając się ugłaskać swoją damę, machnął potakująco tylko ręką w stronę Orfeusza.

Dalej...

Niestety Złotozębny mylił się. Szopa już nie istniała. Dzięki Theusowi, zwały kamieni zaraz obok niej, zmurszałej i zarośniętej, nikt nie tknął. Orf otrzepał bordowy płaszcz z kurzu i ruszył w stronę starego domu, któremu groziło zawalenie.
- Deriusz! - krzyknął, wchodząc przez próg. - To ja, Orfeusz!
Odpowiedziała mu cisza. Jasnowłosy westchnął. ON tu z pewnością był. Zdziwaczał pewnie jeszcze bardziej. Zamknięty w piwnicy, konstruował kolejny wynalazek, którego nigdy nie uda mu się sprzedać. Orf uderzył kilka razy mocno w drzwi.
- DERIUSZ!! - to tyle jeśli chodzi o pukanie. - DO DIABŁA JESTEŚ TU?

Chrobot. Szelest. Coś upadło. Syk. Klapa w podłodze uniosła się powoli.
- Ofr? To ty?
- No daj spokój, ja się nie zmieniam aż tak.
- uśmiechnął się pomagając wyjść z piwnicy swojemu staremu znajomemu. Może nie był zawodowym najemnikiem jak Margot, ale życie na ulicy pozwoliło mu poznać wielu ludzi, którym gotów był powierzyć swoje życie.
- Potrzebuję pomocy.
Poklepali się po plecach, a Deriusz zaprowadził Orfa do kuchni, która stanowiła najczystsze miejsce w domu. Choć i tak pozostawiała wiele do życzenia.
- Herbaty?
- Niestety spieszy mi się.
- Orf podrapał się po szyi i aż się skrzywił. Obejrzał bandaże na dłoniach, były zakrwawione. Westchnął.
- Widzę, że nie dbasz o siebie. - Deriusz podrapał się po nosie.
- Ostatnio jakoś nie ma czasu. Słuchaj, muszę się przenieść do Castille i to natychmiast.
Deriusz nalał sobie herbaty.
- Po co, jeśli mogę wiedzieć?
- Bo moja kuzynka i dziewczyna, która zakochała się w moim kuzynie tam niedługo będą. I muszę je znaleźć zanim zrobi to Słonecznik, którą wysłała Czarna Róża.

Orf zastanawiał się czy to cokolwiek mówiło przyjacielowi.
- Nie patrz tak na mnie, jakbym w ogóle się stąd nie ruszał. - Deriusz prychnął.
- A ruszasz się? - Orf uśmiechnął się bezczelnie i zajął się przewiązywaniem bandaży.
- Ale ty wiesz, że tam nadal chcą cię dorwać za tamtą głośną kradzież? - Deriusz rzucił w stronę jasnowłosego buteleczkę. - To zatrzyma krwawienie. Zatrzymaj sobie, bo po spotkaniu z tym sławnym zbrojnym ramieniem Róży, z pewnością nie tylko twoje ręcę będą się nadawały do wymiany. Zresztą, dlaczego ich Celestin nie obroni?
Orf natarł dłonie i sprawnie zawijał z powrotem bandaże.
- Bo dał się zamknąć w jakimśtam artefakcie.
- Żartujesz? -
Deriusz zamrugał intensywnie.
- No właśnie nie. - Orf wzruszył ramionami. "Chętnie bym się z nim zamienił. Przynajmniej już nigdy nie groziło by mi spotkanie z Caspianem. Żebym przynajmniej mógł go nienawidzić!" - Nie mają czasu na zabawę w Hide&Seek ze Słonecznikiem.
- A ty masz? zresztą skąd u ciebie takie pokłady "dobrej woli"?
- usiadł przy stole. - Zawsze mi się wydawało, że nie lubicie się ze swoją kuzynką.
- To źle ci się wydawało. Nie ma drugiej osoby którą bym tak nienawidził
- Orf spojrzał prosto w oczy Deriusza. Czysta odraza z nienawiścią z domieszką gniewu. - Ale to nie dla niej, to dla Moiry.
- Tej ukochanej Celestina? A co ładna? -
złośliwy uśmiech wykwitł na ustach wynalazcy.
Orf spojrzał przez okno na pola pełne kłosów pszenicy.
- Ona ma szansę. Ma szansę, żeby on ją kochał. Jest uparta i twarda. Sprowadzi Celestina z powrotem na ziemię, zaciągną się na jakiś statek. Potem kupią dom, będą mieli dzieci i razem się zestarzeją.

"Nie musi biec za cieniem, on jej się nie wymyka przez palce. Nie musi go ciągle łapać jak motyla w siatkę, aby zaraz potem wypuścić. Nie czuje, że on i tak będzie żył dalej, nawet jeśli się zniknie, umrze. Bo czym jestem dla Caspiana? Jeszcze jednym obrazkiem, który czasem się odkurzy. Który ściemnieje od słońca i będzie nadawał się na opał do kominka. Nawet nie zauważy, że nie wpadam znów z głupią wymówką, tylko żeby go zobaczyć, wyciągnąć z tego ponurego domu. Nie będzie się musiał wstydzić, że chcę go dotknąć, poczuć jego miękkie wargi na moich, zanurzyć się w jego włosach. Myślałem, że jeśli będę przy nim, ta niewidoczna ściana chłodu między nim a mną zniknie. Że sam wyciągnie kiedyś ręce, żeby mnie złapać. Nigdy tego nie zrobił. Możliwe, że nigdy tego nie zrobi. Teraz już nie musi się mnie wstydzić. Zapomni o mnie jak zapomina się o świętach sprzed 10 lat i dalej będzie żył zawieszony w tym swoim cholernym domu Nigdziewszędzie na raz."

- Coś ty taki dziwny. Zakochałeś się? - Deriusz zbliżył swoją twarz do twarzy przyjaciela próbując ściągnąć jego uwagę i myśli zza okna. Orf uśmiechnął się blado.
- Niestety bez wzajemności. Dobra to co robimy, żeby mnie jednak nie wsadzili do paki zanim nie policzę się ze Słonecznikiem?

Kilka godzin później był już gotowy. We włosy Deriusz wtarł mu chyba z kilogram węgla. Kolor ma się trzymać dzięki jakiemuś specyfikowi własnej roboty. Orf w duszy modlił się, żeby mu tylko włosy nie wypadły, a będzie dobrze. Potem zaaplikowano mu krople, które zmieniły kolor jego tęczówek.
- Nie oślepnę od tego? - zapytał wpatrując się w lustero niedowierzająco.
- No wiesz! Nie zaaplikowałbym ci tego, jakby nie było sprawdzone.
- Na czym, na kurach?

Orf dostał po głowie grubą książką.
- Dobra dobra, już! Przecież wiem, że jesteś geniuszem! - roześmiał się, podnosząc ręce do góry w geście poddańczym.
Deriusz jeszcze okręcił mu ręce bandażem nasączonym lekarstwem i pożyczył szablę swojego ojca.
- Tylko nie zgub.
- Schowam do kieszeni w materii, kiedy nadejdzie straż.
- pokiwał głowę ze zrozumieniem Orf. Też przywiązywał się do cennych rzeczy.
- No to jesteś gotowy, ruszajmy.

Przeszli przez portal. Zaułek tuż przy gwarnej ulicy. Orf wziął głęboki wdech. Castille, rozgrzane słońcem, płynące winem, podbite Castille. Uwielbiał ten kraj.
- Czekam na ciebie pod "Rozbitym Kuflem".
Ofr przytaknął na słowa przyjaciela. "Jeśli będzie co zbierać". I ruszył w tłum, żeby znaleźć te dwie wariatki, artefakt zanim zrobi to Słonecznik.

Kilka godzin później

Przeniosły się. Teraz to już zaliczyły upadek, bo miękkie nogi i zwrócenie obiadu okazało się smutną koniecznością. A to dopiero połowa drogi! Chyba będą to odchorowywać cały następny dzień. Szlag by to! Margot siedziała oparta o ścianę i głośno dyszała.
- No to jesteście na miejscu. Dzieciaki będą gdzieś w porcie. Jakbyście mnie pytały, to już dziś się nigdzie nie przenoście. Jeśli zemdlejecie w korytarzu, nikt was nie uratuje, a szkoda by było takiej ładnej wdówki. - Samuel uśmiechnął się znacząco do Moiry i zniknął.
- Niech go szlag. - Margot wstała z miejsca. - Ale skurczybyk może mieć rację. Kiedy ostatnio gadałaś z Celestinem?

Starałam się zignorować komentarz dotyczący "wdówki" za wszelką cenę. Szło mi marnie, więc postanowiłam całą swoją uwagę skoncentrować na Margot. Tja, też sobie cel obrałam. Wreszcie dotarło do mnie pytanie białowłosej. Uniosłam jedną brew.
- A kiedy ostatnio pozwoliłaś mi się zbliżyć do lustra? - spytałam drwiąco. Kiedy ja właściwie rozmawiałam z Celestinem? A tak pod drzewem, a potem był ten dziwny .. sen? Co to w ogóle było? To się w ogóle wydarzyło? Na wszelki wypadek postanowiłam o incydencie nie wspominać, Margot w końcu nie musiała wiedzieć wszystkiego.
- To ja mam pilnować, żeby żona wykonywała to, co do niej należy? - prychnęła i podała ci lustro.

Po drugiej stronie lusta

Coś gryzło Celestina. Gdzieś pod skórą wił się jakiś robal nieufności. Ile by uwagi monteńczyk nie poświęcił słowom Resmusa, nieprzyjemne uczucie się nasiliło. Może to to, że co i rusz gdzieś były dusze wrośnięte w materię - w całości zasymilowane? Nie. Może materia go po prostu nie lubiła? Też nie. Szybciej ten, który zwał się domorosłym Władcą Świata w lustrze. Zaburzenia uwalniały dusze, co psuło spokój. Zaburzeniem był on, Celestin we własnej materialnej osobie.
- Mówiłeś, że kto jest Panem i Władcą?
- Nie mówiłem.
- Rasmus przymknął powieki.
- A kto jest? - Celestin udawał idiotę.
- Chcesz go spotkać? Mogę cię do niego zabrać.
Nie, dalej coś tu nie grało.
- Chętnie, to fruwanie jest nie dla mnie. - uśmiechnął się i spojrzał w dół. Lecieli właśnie nad rzeką i mostem, na którym stał jego ojciec. Machał rękami, jakby chciał zwrócić uwagę syna. Ostrzec go.

Ojciec chciał go ostrzec? Ale przed czym? Przed niebezpieczeństwem lotu, skrzydeł czy Rasmesa?
- Celestinie? - usłyszał przytłumiony głos z kamienia.
- Moira? - uśmiechnął się ciepło, zatrzymując się w powietrzu. - Zaczynałem się o was...
- Dał ci kamień?! -
wściekły głos Rasmesa pozwolił przynajmniej wywnioskować, przed czym tak nachalnie niedokładnie starał się go ostrzec ojciec.
- To nie jest najlepszy moment. - rzucił do Moiry, starając się nie dać sobie wyrwać kamienia. Rasmes za wszelką cenę chciał zdobyć przedmiot.
- Porozmawiamy kiedy indziej... - niestety nie zdążył skończyć "..., dobrze?" jak miał w zamiarze, gdyż czarodziej od siedmiu boleści uprzytomniał sobie, że najłatwiej by było po prostu pozbawić skrzydeł Celestina. Tak też zrobił.

Monteńczyk zdążył jeszcze pomyśleć, że przynajmniej wpadnie do wody, a nie rozpłaszczy się o ziemię, gdyż mogłoby to wyglądać dość nieestetycznie. Tafla okazała się jednak twarda jak kamień, jeśli uderza się o nią ze sporej wysokości. Zapamiętać na przyszłość.
"Ciekawe, czy można się nauczyć pływać w przeciągu kilku chwil?" Przeszło mu przez myśl, kiedy szedł na dno, nie mogąc poruszyć choćby palcem.

 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Latilen : 07-06-2009 o 15:28.
Latilen jest offline