-Nie wierć się tak pacanie! To tylko złamanie. Ile ty masz lat?! -Opatrywał właśnie jedną z ,,ofiar” startu. -Jak się nie posłuchało komunikatu to teraz się nie szarp! - Facet miał na oko trzydzieści parę lat, a rzucał się po stole jak pięciolatek. –Lukas! Przynieś mi więcej bandaży! -Zaraz Sir, czekamy na dostawę z magazynu. Projektanci tej sali nie przewidzieli tylu idiotów ze złamanymi kończynami - zaśmiał się pod nosem. Co racja, to racja – pomyślał. Jareth rozejrzał się po sali. Była całkiem duża. Dookoła stały stoły na których siedzieli, bądź leżeli, to zależało od rodzaju obrażeń, cywile – jak miał to w zwyczaju nazywać ludzi. Od stolika do stolika biegały pielęgniarki i lekarze, a przez drzwi ciągle wchodzili nowi. Co jakiś czas dowożono kolejnego pacjenta. Czekając na bandaże usiadła sobie na krześle które stało zaraz obok niego gdy nagle do pomieszczenia weszła kobieta z zakrwawioną koszulą i niosąca coś na rękach. Krew zauważył od razu – łatwo zobaczyć wielką czerwoną plamę na białej koszuli – jednak minęła chwila, nim zdał sobie sprawę z tego co kobieta niosła na rękach. To była dziewczynka. Na oko sześć, siedem lat. Boże – pomyślał. - Pomóżcie mojej córce – wychrypiała kobieta – ona, przewróciła się...
Od razu, gdy tylko zauważył dziewczynkę rzucił się w stronę kobiety. Po drodze zaczepił jakąś pielęgniarkę żeby mu pomogła. -Zabierz ją stąd i wypytaj ją o szczegóły – powiedział pielęgniarce - I przyślij mi kilka osób do pomocy. NATYCHMIAST! Podbiegł do stołu na którym położono dziewczynkę. Akurat w tym momencie doszło jeszcze dwóch lekarzy i kilka pielęgniarek. -Podajcie jej morfinę i starajcie się zatamować krwotok. Trzeba będzie ja szyć i to dużo. W momencie w którym reszta próbowała uporać się z krwotokiem, Jareth przygotowywał się do szycia. Żeby tylko się udało – powiedział sobie w myślach. -Do dzieła - powiedział i zabrał się za szycie. |