Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-06-2009, 01:27   #102
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
post napisany we współpracy z Hellian i behemotem, oraz w uzgodnieniu z woltronem.

Zdjęła suknię i wręczyła ją Somersetowi, po jej twarzy błądził delikatny uśmiech, ale nie patrzyła na barona, tylko przyglądała się tajemniczemu jezioru. Zadrżała, nie z zimna, lecz z napięcia. Oczekiwała ważnych wydarzeń. Niecierpliwiła się.
A potem przez moment popatrzyła na Somerseta. Mina mężczyzny spełniła jej oczekiwania. Zbliżyła się do niego i musnęła wargami gładką skórę policzka.
Kochała wodę, a tego lata jeszcze nie pływała - jeszcze jedna fatalna cecha tej wyspy, trudno było znaleźć akwen, którego temperatura pozwalała na kąpiele. Elfie jezioro było jednak cudownie ciepłe. Włoszka z rozkoszą zanurzyła się w jego toni. Zmywała z siebie wizytę u staruszki, rodzinne tajemnice i myśli o niekochającym jej mężczyźnie. Tylko raz obejrzała się na barona Somerset, ale ten nie zdradzał chęci wejścia do wody. Roześmiała się serdecznie na tę angielska powściągliwość, zachłystując jednocześnie słodka wodą. Czuła się wspaniale.
Oczywiście długa koszulka utrudniała jej ruchy, najpierw zatrzymała się by związać ja w supeł, ale to niewiele pomogło, w końcu zrezygnowana pozwoliła jej opaść całkowicie. Kosztowne, gandawskie koronki poszły na dno.
Człowiek był stworzony do pływania. Woda tak nagle i niepohamowanie wpływała nastrój. Wysiłek połączony z pieszczotą - miała wrażenie, że mogłaby tak płynąć bez końca. Opamiętała się na środku jeziora. Zawróciła powoli, jeszcze grzejąc się w słońcu, jeszcze nie patrząc na brzeg i zostawionego tam mężczyznę. Całkowicie wolna.

***

Baron Sommerset stał na brzegu jeziora, rozmarzonym wzrokiem ślizgając się po tafli wody. Musiał nad czymś głęboko się zastanawiać, bowiem Virgila zauważył dopiero, gdy ów był bardzo blisko. Zaraz jednak zamyślenie ustąpiło koncentracji i skupieniu, powitał mężczyznę:
- Cieszę się, że widzę Pana w dobrym zdrowiu. Mam nadzieję, że reszta gości również dochodzi do siebie? - zapytał o zdrowie reszty uczestników nocnej eskapady.
Windermare z pewnym zdziwieniem spoglądał to na Włoszkę, która zupełnie odważnie, by nie rzec lekkomyślnie wypływała na środek porośniętego trzcinami jeziorka, to na barona, którego spojrzenie niejasno balansowało pomiędzy natchnieniem poety, a naiwnym oczarowaniem trzynastolatka. Oba wrażenia uleciały jednak gdy Sommerset zobaczył Virgila i w tej nieco krępującej sytuacji pogodnie do niego zagaił jakby trzymana przez niego cześć kobiecej garderoby była typowym i zupełnie naturalnym elementem jego wyposażenia.
- Musiałby Pan sam zapytać każdego z osobna gdyż wszyscy wydają się jeszcze przebywać w swoich pokojach – odparł po czym spojrzał bez skrępowania na pływającą w oddali Olimpię w negliżu – Czy panna Grisi wypłynęła na środek jeziora w poszukiwaniu służącej Pana Fellow? Czy też starsza Pani okazała się niespecjalnie rozmowną i postanowiliście Państwo... zażyć kąpieli?
Baron był zadowolony z przyjętej formy, być może obecna sytuacja mogła wydać się niezręczna lub wręcz dwuznaczna, ale korzystając z zdobyczy kultury Brytyjskiej arystokracji mogli udawać, że nic szczególnego się nie dzieje.
- W rzeczy samej, Pani Bally okazała się mniej pasjonującym rozmówcą, za to szczodrym. - zawahał się, nie wiedząc czy powinien pokazywać mężczyźnie rodzinną pamiątkę Olimpii.
- Dała nam obraz, pannie Grisi by być precyzyjnym. - pokazał nietypowe dzieło. Dyskretnie przemilczał bukiet żółtych kwiatów.
- Teraz zaś odpoczywamy, Olimpia pływa, a ja wypatruje agresywnego folkloru. - zapewnił, choć wspominając jego niedawne marzycielskie spojrzenie, można było wątpić czy zauważyłby folklor gdyby ów ugryzł go w kostkę.
- Rzeczywiście – odparł i wraz z baronem powiódł rozbawiony wzrok w kierunku płynącej żabką Olimpii, która zdawała się idealnie wkomponowywać w nastrojowość tego miejsca. Goplana można by rzec. Gra, gra i gra... obejrzała się na nich. Baronet widział jak przyjęta rola pryska niczym mydlana bańka, a Włoszka przyjmuje swój stały nieodgadniony wyraz twarzy. Już słyszał te cierpkie słowa w jej ustach. Zastanawiał się tylko ile z nich skierowanych będzie do niego, a ile do wydającego się niczego nie spodziewać barona – Proszę wobec tego wzmóc czujność – rzekł biorąc do ręki dagerotyp i przyglądając się wizerunkowi dwojga ludzi – Myślę, że lada moment zaznamy agresywnego folkloru.

Wiedział, że Olimpię rozdrażni jego obecność, a już w szczególności fakt, że tak bezpardonowo ogląda coś co zapewne Włoszka uznaje za swoją intymność. I bynajmniej nie chodziło tu o jej falujące popiersie. Para ludzi jakby nie spojrzeć na dagerotyp, patrzyła prosto w oczy oglądającego. Trudny, ale i dość powszechnie obecnie stosowany efekt. Dotyczył jednak malarstwa, a nie fotografii srebrem. Nie znając się jednak na tym specjalnie Virgil przeszedł na tym fakcie do porządku dziennego. Uśmiechniętą dziewczynę wydawało mu się, że kojarzył jako jedną z sióstr Grisi, ale młode, wręcz dziewczęce rysy twarzy uniemożliwiły mu stwierdzenie jednoznacznie, którą jeśli w ogóle. Mężczyzny nie znał. Mógł to być każdy z oczarowywanych przez śpiewaczki baronów Sommersetów. Olimpia zdawała się genialnie reżyserować swoją sztukę, a on z przyjemnością obserwował jak bardzo nie robiąc zupełnie nic, denerwował ją wbijając zimną szpulę rzeczywistości w tę jej bajkę o elfach. Czemu go to bawiło? Chyba z mściwej satysfakcji... Niebo, jakby czując klimat włoskiej opery, spowił gęsty całun chmur.

***

Kiedy się odwróciła na brzegu stał dodatkowo Virgil. Miał minę jakby oglądał przedstawienie. Nie pomogło wyciszenie sprzed kilku sekund, ani piękno angielskiej przyrody, w Olimpii odezwał się od dawna powstrzymywany gniew. Skierowany również przeciw baronowi. O ile powściągliwość była cechą do zaakceptowania, to absolutnie nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Somerset nie wymógł na baronecie, żeby ten się oddalił.
Wyszła z wody.
- Suknia – powiedziała do angielskiego arystokraty tonem jakby mówiła do służącego. Baron początkowo niezrażony oschłością jej głosu i nagością w stylu rzymskiej Diany, podszedł, by pomóc damie otrzeć się z wody pomagając zdjętym z siebie frakiem, ale uraczony jej lodowatym spojrzeniem zatrzymał się, po prostu wręczając Włoszce jej garderobę. Włożyła ją sama, bardzo szybko, ignorując haftki i zapięcia i fakt, że była mokra. Żaden się nie odwrócił. Wilhelm po części dlatego, że nadal pozostawał pod wpływem oczarowania jakie wokół siebie roztaczała, a po części dlatego, że zaskoczyła go jej postawa. Virgil natomiast dlatego, że doskonale rozumiał zasady prowokacji stosowanej przez kobiety. Wychodząc półnago z wody sama rzuciła wyzwanie.
Odezwała się gdy suknia ściśle przylegała już do jej mokrej skóry. Jeszcze udawało się jej mówić spokojnym tonem.
- Podobało się Panom? – Oczywiście nie czekała na odpowiedź.
- Baronie - zwróciła się do swego towarzysza - powinien pan sprawdzić zawartość spodni. Obawiam się, że coś zostawił pan w Egipcie.
Do Virgila nie chciała się odzywać. Nie wyszło.
- Nie waż się tak uśmiechać. I bez tego nigdy nie wyrównamy rachunków. Gdybyś miał choć resztkę przyzwoitości natychmiast wyjechałbyś do Londynu.
Odwróciła się i odeszła w stronę rezydencji earla.
Wilhelm patrzył przez chwilę zbity z tropu za odchodzącą Olimpią. Żółte kwiaty w jego dłoni zdawały się poddawać jego więdnącemu entuzjazmowi, smętnie teraz powiewając na wzmagającym się wietrze. Spojrzał pytająco na baroneta. Ten jednak się nie odezwał. Czuł się spełniony. Jak nastolatek, który wlał do należącej do dziewczyny filiżanki z herbatą, atrament. Popsucie tym dwojgu sielanki było przyjemną częścią południa. Nadal się uśmiechając oddał Sommersetowi dagerotyp i już miał ruszyć w przeciwnym do Olimpii kierunku gdy nagły rozbłysk zatrzymał wszystkich w miejscu. Na ułamek sekundy wstrzymali oddech oczekując na oczywisty grzmot, którego bliskość powinna przełożyć się na poziom dźwięku... nic jednak nie nastąpiło. Olimpia tylko na krótko spojrzała w stronę obu mężczyzn jakby tylko po to, by upewnić się, że nic się jej nie przewidziało. Potem nie oglądając się na nich pędem ruszyła w stronę polany, gdzie nastąpiło wyładowanie. Cały gniew uleciał z niej w jednej chwili gdy serce poczęło łomotać jej szybciej. Zarówno Wilhelm jak i Virgil nie czekali. Czy to z troski o pannę Grisi, czy z ciekawości, pobiegli w jej ślady. Zatrzymali się we trójkę dopiero na skraju zarośli. Otoczoną paroma brzozami polanę porastała rzadka acz wysoka trawa i można by rzec cały dywan żółtych kwiatów przypominających kaczeńce. Wiejący tu mocno wiatr stopniowo uspokajał się, a chmury zaczęły przepogadzać.
- Uderzył tu... Widziałam... Jestem tego pewna – W ciszy przerywanej tylko grą świerszczy, pierwsza odezwała się Olimpia.
Przez chwilę żaden jej nie odpowiedział, jakby obaj nie byli pewnie, czy nie powinni spodziewać się drugiego uderzenia.
- Z tej odległości powinien nas co najmniej ogłuszyć – słusznie zauważył baron – a nie było słychać zupełnie nic. Może to nie był piorun... Może słońce się od czegoś odbiło...
- Nie – odparł Virgil biorąc głęboki wdech – Czuje Pan Panie Sommerset? Ozon. To był piorun.
- Rzeczywiście – mruknął Sommerset, ale po chwili się skrzywił – ale jest coś jeszcze. Coś jakby...
- Zmokły pies? -
spytał Virgil i wyjął zabrany z rezydencji pistolet Fellowa. Załadował go kulami, po czym z uniesioną do góry lufą wszedł na polanę.
- Rozejrzyjmy się więc gdzie uderzył piorun. Wtedy będziemy pewni.
Olimpii nie trzeba było zachęcać, a i Wilhelm zapomniawszy już o zajściu nad jeziorem, chciał znaleźć coś na potwierdzenie tak niebywałego zjawiska. Nadal kurczowo trzymając obraz i kwiaty, ruszył za Włoszką w trawiaste zarośla pragnąc mieć ją na oku. Po chwili rozdzielili się, by łatwiej było szukać. Nie trwało to też długo. Olimpia pierwsza odnalazła cel ich poszukiwań. Sama nie była pewna, czego się spodziewać. Serce jednak przy każdym kroku waliło jej jak szalone. Zawahania jednak nie dawała po sobie poznać. Do czasu gdy odgarnąwszy szerokie liście łopianu, nie ujrzała leżącego w trawie psa. Pysk miał wykrzywiony jakby warczał na coś, a nieruchome źrenice wpatrywały się w nią złowrogo. Krzyknęła i odskoczyła do tyłu. Obaj mężczyźni pobiegli w jej stronę i ostrożnie zajrzeli we wskazane przez nią miejsce. Pies był martwy. Skundlony owczarek nizinny na oko. Przednie łapy pokrywały obfite skrzepy krwi. Poza tym wokoło nie było nic co by mogło wskazywać na to skąd ten zwierzak mógł się tu wziąć. Służba przeszukała nocą całą polanę, niczego nie znajdując jednak.
Zapach ozonu był tu bardziej intensywny nawet od zapachu psiego futra. Wilhelm obszedł truchło dookoła.
- Nigdzie nie ma śladów krwi – skwitował – tak jakby ktoś go tu przyniósł.
- Tak też pewnie było. Musiał wykrwawić się gdzieś indziej. I jeśli się nie mylę, to ma dwie rany postrzałowe.
- Tylko skąd w takim razie wziął się piorun Panowie? -
Olimpia zdawała się wcale nie oczekiwać od nich odpowiedzi.
- Szczerze rzekłszy... nie mam pojęcia – odparł Sommerset
Virgil tylko zmrużył oczy, lecz się nie odezwał. Zbierające się nad truchłem, muchy bzyczały coraz głośniej i coraz nachalniej siadały na skórze trojga ludzi.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline