Haradan z pewnym zdziwieniem przyjął zabiegi Płomyka. Nie było to co prawda nieprzyjemne, ale jej dłoń to już była przesada. Nie myślał w tej chwili o takich rzeczach i w zasadzie nie miał na to ochoty, co wcale nie przeszkadzało kocicy i jego własnemu przyrodzeniu, które żyło własnym życiem. Z drugiej strony kobiety dawno nie miał. Właśnie, kobiety, a nie pół zwierzaka. Płomyk wstała jednak niespodziewanie i zniknęła, zostawiając go samego, no, prawie samego. Gnom władował się do pomieszczenia, wygłaszając jakże błyskotliwą uwagę i nie ruszając Tarfura ani na jotę. Za to odgłosy, które się nagle pojawiły, podniosły go błyskawicznie i spodnie zakładał niemal w biegu. Ale i tak było już za późno, gdy wpadli do pomieszczenia, w którym wcześniej przebywała druidka, okazało się już zupełnie puste. Były tylko ślady walki. Haradan zaklął cicho, spoglądając na Mac'Baetha. -Nie jest tu bezpiecznie, miejmy nadzieję, że udało się jej uciec. W końcu nie ma ani jej ani tego jej zwierzęcia. Nie wyglądała na dziewczynkę, poradzi sobie.
Pogładził trzonek topora, z którym wolał się teraz nie rozstawać. -Spotkałem starego... znajomego. Nie wiem ilu tu jest graczy, ale stanowczo za dużo. Musimy się trzymać razem i nie rozdzielać. Gdzie jest Rasgan?
Wszedł do spopielonego pokoju, rozglądając się po jego wnętrzu nieco dokładniej. Magia, jak zwykle, była dla niego po prostu nie zrozumiała i nie potrafił odczytać co tu mogło się stać. Wyglądało jakby ktoś rzucił kilka kul ognia. -Widzisz tu coś, gnomie? Bo jak dla mnie nie ma tu pożytecznych wskazówek. No i jeszcze Płomyk zniknęła. Cholera mnie trafi w tej pieprzonej bajce za chwilę.
Warknął i splunął na ziemię, wychodząc z pokoju. -Będę u siebie, poczekam aż się coś wyjaśni. Nawet chodzenie po korytarzach jest tu śmiertelnie niebezpieczne. |