Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-06-2009, 17:59   #234
Wellin
 
Reputacja: 1 Wellin ma wyłączoną reputację
Świątynia wiatrów, Kosaten Shiro, Zamek Rozdroży, terytorium Klanu Żurawia; zima, rok 1113, 13 dzień miesiąca Togashi

- Żadne przeprosiny nie są konieczne, Asahina Si-Xin-san. – usiłujący opanować zaskoczenie Hiroshi oddał ukłon głębszy nieco od ukłonu shugenja. Z jednej strony czuł ulgę z wyjścia z niezręcznej sytuacji a z drugiej... o co tu chodziło? - Czynisz mi honor swymi przeprosinami, ale nie są potrzebne.

Hiroshi, będąc Feniksem miał nieraz miał do czynienia z shugenja. I nigdy nie zdarzyło mu się słyszeć w ich ustach takich słów, zwłaszcza wypowiadanych takim tonem. Nigdy. Wobec kogokolwiek. A teraz on sam był ich celem. Młodszy bushi miał tylko nadzieję, że konsternacja nie odbija się rażąco na twarzy.

Jeżeli Shugenja, co nieczęste, popełniał nietakt wobec bushi, zazwyczaj nie czuł się winny i nie przepraszał wylewnie. Jeśli w ogóle. W końcu taka była kolej rzeczy. Żaden chłop przy zdrowych zmysłach nie oczekiwałby przeprosin od samuraja. W podobny sposób bushi nie spodziewa się przeprosin ze strony shugenja. Pomijając oczywiste przypadki gdy bushi góruje statusem wynikającym np. z zajmowanej pozycji. Której to młody Feniks oczywiście nie miał.

Mrugając, Hiroshi otrząsnął się po raz kolejny. Ten dzień był zbyt pełen niespodzianek – a on sam ciągle zapominał o tym co ważne. Właśnie zrobił to po raz kolejny, stwierdził besztając się w myślach. Rozważania na temat przyczyn zachowania Si-Xin można było odłożyć na później. Na przykład na wieczór. Teraz znacznie bardziej palącym problemem był jego ciężki, bolesny oddech.

Tylko jak powiedzieć uzdrowicielowi, żeby zaprzestał uprzejmości i zadbał o swoje zdrowie?!?

- Bardzo szlachetne to... - shugenja zabrakło oddechu, co zamaskował kaszlnięciem. Trenowany w dojo Shiba bushi rozpoznał objawy zmęczenia po wyczerpującej magii nakładające się na odniesione obrażenia - z Twojej strony, panie.

Pomimo zmęczenia i ran, Asahina mówił już równym głosem, choć pogłębione rysy twarzy zdradzały stojący za tym wysiłek.

Po chwili wahania Hiroshi zdecydował, że on sam nie może w grzeczny sposób zaproponować odpoczynku, leczenia czy transportu do Kosaten Shiro – mógł jednak znaleźć kogoś komu pozycja na to pozwalała.

- Asahina Si-Xin san, czy nie byłoby mądrą decyzją złożyć wyrazy szacunku mnichom? i przeprosić ich za naruszenie spokoju świętego miejsca? – zapytał, obserwując zmartwionym wzrokiem zagniecenia kimona na piersi starszego samuraja - Mnisi mają na pewno bandaże, zioła i wszystko co potrzeba by zająć się ranami. I będzie tam także miejsce na odpoczynek nim znajdę lektykę... – Hiroshi odwrócił wzrok – ...lub wóz, którym będzie można przewieźć rannego do Kosaten Shiro. Albo gdziekolwiek znajduje się jego dom.

Starszy shugenja milczał przez dłuższą chwilę, zatem młodzieniec zabrał się do działania. Podnosząc się z klęczek Hroshi spojrzał na sylwetkę kryjącą się za Tori. Patrząc na niepewną, przerażoną twarz, Shiba wskazał końcówką nagamaki ziemię obok siebie – Chłopie. Chodź tutaj. – rozkazał ostro.

Chłop półchodem, półbiegiem pokonał niewielki dystans jaki dzielił go od obu samurajów. Pokłonił się im głęboko, doskonale ukrywając niechęć do swojego się tu znalezienia. Nawet wprawny w obserwacji ludzi Asahina miał nielada problem ze spostrzeżeniem prawdziwych uczuć podbiegającego Daiichi. A ten klął w myślach, klął świat, dwójkę kompletnie tu niepotrzebnych i fatalnie nie na miejscu samurajów, klął drogę, klął Yagumo, Bunzo z jego po dziesięciokroć przeklętą zapalczywością i przeciekającą łodzią, pana Kakeru oraz jego cholerne karłowate drzewko warte roczną ilość ryżu dla jednej chłopskiej rodziny.... wszystko. Daiichi wył niemal klątwy na wszystko co wlazło mu w oczy przez ostatnie kilka godzin a nade wszystko, na swoje niezdecydowanie i własną głupotę.

"NIC dobrego z tego nie wyniknie. NIC!"

Kiedy Hiroshi już miał wydać zgiętemu wpół chłopu instrukcje, za rękaw delikatnie uchwyciła go dłoń Asahiny.

- Za pozwoleniem, Shiba-dono.

Niepewien o pozwolenie na co miałoby chodzić, Hiroshi widząc spokojne i opanowane spojrzenie starszego mężczyzny z pewną ulgą skinął głową. Uzdrowiciel najwyraźniej miał plan.

- Chłopcze - zwrócił się do heimina kapłan - jak mniemam przywiozłeś ze sobą pewien pakunek, który miałeś przekazać temu oto - lekki gest dłonią wskazał nieprzytomnego, który, jakby zdając sobie sprawę, że o nim mowa, lekko zachrapał.

Nie trzeba było być spostrzegawczym, by dostrzec jak heimin zadygotał z wrażenia na te słowa.

- Chciałbym cię prosić, mój miły, byś go tu przyniósł i pozostawił. - Głos Si-Xina był łagodny choć dało się w nim usłyszeć twardą nutę. - Masz moje słowo, że nic ci się nie stanie, a tu - na dłoni mężczyzny pojawiły się dwa miedziaki - jest coś, co powinno wystarczyć by odpędzić głód zaglądający w oczy twojej rodzinie. Nie próbuj jednak uciekać. Jeśli to zrobisz, spadnie na ciebie i twoje dzieci potworna klątwa.

Daichi znieruchomiał, najwyraźniej niepewien, czy najpierw ma pobiec po 'pakunek' czy też odebrać zapłatę. Spojrzawszy przytomniej na Hiroshiego i trzymane przezeń nagamaki, potem na padłego jego ofiarą Bunzo, podjął decyzję i pobiegł ku wózkowi.

Chłop wkrótce już ukazał się ich oczom. Dźwigał niewielki kosz, Sprawność Feniksa w posługiwaniu się nagamaki albo słowa shugenja i jego obietnica zapłaty - albo jedno i drugie - wystarczyły, by pojawił się z powrotem, wbrew sobie.

Bo teraz, po słowach shugenja na temat pakunku nawet Hiroshi widział wyraźnie perlisty pot jaki wystąpił na czoło półczłowieka. I pot ten nie miał nic wspólnego z dźwiganym przez niego koszem. Chłop postawiwszy rzecz przed dwoma samurajami, cofnął się szybko, nerwowo zerkając na broń trzymaną przez Hiroshiego. Asahina spoglądał na kosz w milczeniu, nie uczynił jednak nawet jednego ruchu w jego stronę, a kiedy Hiroshi chciał postąpić ku przedmiotowi by ukazać jego zawartość kapłanowi, ten powstrzymał go bardzo ostrym ruchem ręki.

- Odwiń rękawy, chłopcze i wystaw przed siebie ręce - rzekł shugenja

Daiichi zmartwiał, słysząc to polecenie. Jego najgorsze obawy najwyraźniej miały się zaraz ziścić! Wiedział, że za kradzież może stracić rękę w najlepszym, a głowę w najgorszym wypadku, natomiast słysząc polecenie shugenja począł gorączkowo zastanawiać się, co mógłby robić nie mając ŻADNEJ dłoni?

Nie mając pomysłu jak uniknąć kary, bardzo powoli i wyraźnie się trzęsąc, począł podwijać rękawy...

Hiroshi na ten widok nie zdołał opanować zatchnięcia się ze zdumienia. Ramiona chłopa na jego oczach zaczęły krwawić z licznych śladów ugryzień. Ciemna, czarna niemal krew (zmieszana z czymś najwyraźniej) powoli spływała ku dłoniom, po palcach, skapywała z cichym plaskiem na ziemię, tłustymi, wielkimi kroplami.

Daiichi spojrzał podejrzliwie na wojownika i swego niedoszłego kata. Ten zachowywał się conajmniej dziwnie. Spoglądał na jego ręce tak, jakby pierwszy raz ręce na oczy widział. Trochę podobnie do tego, jak niedawno spoglądał na czarownika - niczym cielę w malowane wrota. Na wszelki wypadek Daichi odwrócił dłonie, przyglądnął się im zmieszany reakcją samuraja, lecz pomimo skrupulatnych oględzin, nie znalazł na nich nic szczególnego. Ot, blizna po cepie, parę psich ugryzień, trochę zadrapań po ostatniej pracy w polu...

- Wszystko w porządku, Shiba-dono? Zbladłeś. - rozległ się głos Asahiny. - Chłopcze - kapłan odezwał się do heimina - zdejmij wieko z kosza i pokaż co masz tam w środku.

Wezwany nie wahał się szczególnie, rad mieć to już z głowy i znaleźć się jak najdalej od tego dziwnego towarzystwa, z bu bądź i bez nich. Raz, dwa, wieko było zdjęte, a ramiona zanurzyły się w koszu wyciągając na wierzch...

Potężnego węża.

Stworzenie owinęło się wokół jednego z ramion półczłowieka, z zaciekłością zatapiając długie niczym mały palec Hiroshiego zęby jadowe nieco nad jego łokciem. Głowa zwierzęcia ledwo zmieściłaby się na dłoni Hiroshiego, zaś całkowite milczenie tak gryzionego, jak i gryzącego był wręcz upiorne.

Z trudem przełykający Hiroshi spoglądnąwszy na twarz chłopa, zobaczył iż jest ona jedynie wykrzywiona wysiłkiem, jaki ten musiał włożyć by dźwignąć odpowiednio wysoko... drzewko bonsai? Czy ten półczłowiek był ślepy!?

Jakby czując pełne niedowierzania spojrzenie, głowa węża na moment odwróciła się w stronę młodego bushi i shugenja. Żółte, pałające inteligencją i świadomością gadzie oczy zwróciły się na chwilę w stronę obserwujące dwójki by powrócić do kąsania ofiary.

Hiroshi mimowolnie cofnął się o pół kroku. Teraz już potrafił docenić co czuły ptaki zamierające w bezruchu pod hipnotycznym spojrzeniem węża. Nieruchomym, bezdusznym, pozbawionym choćby drobiny uczuć. Gadzim. Jakkolwiek straszne potrafiły być węże, wraz z ich martwym spojrzeniem, były tylko zwierzętami, pozbawionymi rozumu czy świadomości. Jednak ta sama bezbrzeżna bezduszność połączona ze jasno widoczną w oczach >tego< gada świadomością i inteligencją tworzyła istotę, której Hiroshi nie potrafił określić inaczej niż za pomocą słowa „zło”.

Daichi patrzył na wgapiającego się w niego samuraja z konsternacją. Następnie ze strachem obejrzał się za siebie. Pusto. Na co ten samuraj się tak rozdziawia? Najpierw bije, potem się gapi, potem grozi, a teraz stoi z otwartą szczęką i znowu się gapi. I cały przerażony. Ha, jednak się boją! Tylko czego? Przecież nie koszyka! A ten drugi tylko się patrzy na pierwszego! Gdyby tylko miał wolne ręce, Daichi poskrobałby się po głowie. O co tu do wszystkich Oni i Fu-Lenga chodziło? Po chwili zdecydowawszy, że to nie na jego głowę podniósł bonsai nieco wyżej z nadzieją, że dotknięci po głowie panowie-samuraje w końcu zrobią co mają zrobić i puszczą go wreszcie. Miał tylko nadzieję, że shugenja nie kłamał co do krzywdy i pieniędzy.

Hiroshi patrzył z osłupiałym niedowierzaniem jak gad wspinał się coraz wyżej po, krwawej, broczącej czarną posoką ruinie ramienia rybaka kąsając raz za razem. W ciągu kilku sekund łeb węża dotarł na wysokość twarzy półczłowieka. Widząc jak przymierza się do uderzenia mogącego wykłuć oczy lub przebić kłami jadowymi szyję młody bushi wyrwał się z bezruchu. Wiele widział, wiele przeżył, ale patrząc na złe błyski wężowych oczu po prostu nie mógł stać obojętnie i pozwolić gadowi zatopić kłów w oczach półczłowieka.

Nim jednak Shiba Hiroshi zdążył zrzucić pokrowiec z nagamaki do końca, na pięści zaciśniętej wokół broni poczuł nacisk delikatnej dłoni kapłana, która pewnym ruchem odsunęła jego broń spoza zasięgu drugiej dłoni - tej, która miała dobyć ostrza i wyprowadzić cios.

- Shiba-dono, za Twoim pozwoleniem, chciałbym tą sprawą zająć się sam.

Młody bushi wciąż wpatrzony w maltretowanego chłopa mógł tylko zacisnąć zęby i skinąć głową. Odwracając się w stronę shugenja i jego łagodnego, spokojnego spojrzenia wysiłkiem woli rozluźnił napięte mięśnie i wypuścił wstrzymywane w płucach powietrze.

- Hai, Asahina Si-Xin-dono. – powiedział spokojniejszym już, kontrolowanym głosem. Ten dzień obfitował w chwile słabości. Dobry bushi winien okazywać dyscyplinę, tymczasem on... Hiroshi odgonił od siebie te myśli. Na wstyd będzie na to czas później.

Shugenja upewniwszy się, że bushi pójdzie za jego radą, podziękował skinieniem głowy i odwrócił się w stronę półczłowieka, który - bardzo rozsądnie - widząc zmagania panów samurajów przy broni odsunął się o parę kroków.

- Podejdź - rzekł spokojnie. Półczłowiek, nierad, musiał usłuchać wezwania. Shugenja odebrał odeń drzewko, na co wąż błyskawicznie począł odwijać się z ramienia półczłowieka, wyraźnie dążąc do przeniesienia się na Asahinę!

- Nazywam się Asahina Si-Xin i jest mym zamiarem zwrócenie Cię tam, gdzie przynależysz - formalnie przemówił shugenja, kłaniając się trzymanej roślinie.

Daichi rozdziawił usta, po czym przytomnie je zamknął i skłonił się drzewku głębiej. A może trzymającemu je? Ciężko było to orzec. Wąż znacznie spokojniej oplótł shugenja, ułożywszy swą głowę na jego ramieniu. W tej pozycji, co z niepokojem zauważył Hiroshi, niewiele potrzeba było by paskudnie wyglądające kły jadowe wbiły się w osłoniętą jedynie wysokim kołnierzem szaty szyję Si-Xin-dono. Ten jednak nie czynił stworzeniu żadnych wstrętów, miast tego zwróciwszy się karcąco do chłopa:

- Jesteś głupcem, który nie wie z czym igra! Powzięty przez was zamiar sprowadził na Ciebie klątwę i jeśli mnie nie wysłuchasz, stracisz władzę w ręce, rybaku, a potem umrzesz. Tu masz obiecane bu, a oto co zrobisz. Po pierwsze, zabierzesz tego nieszczęśnika do mnichów i powierzysz go ich pieczy. Daję Ci jeszcze jedno bu, które im przekażesz wraz z moją uniżoną supliką o ich opiekę nad nim. Po drugie, natychmiast jak wrócisz do domu, zajmiesz się swoją drugą córką i zaprowadzisz ją do medyka. Nie poprzestaniesz na tym!! W jej intencji zapalisz kadzidełko w każdej kapliczce Ebisu jaką mijałeś po drodze od domostwa pana Kakeru do swojego domu, w swoim domu zapalisz kadzidełko tam, gdzie stało drzewko, a potem zapalisz je na każdej kapliczcze Ebisu, jaką mijałeś idąc z domu tutaj! Rozumiesz, nieszczęsny głupcze? Kiedy to już zrobisz, każdego poranka przez siedem dni, masz mnie odnajdywać i prosić o rytuał oczyszczający.

Chłop potakiwał donośnie i posłusznie, nie ociągając się i potwierdzając każdą otrzymaną instrukcję. Hiroshi widział jednak wyraźnie, że jego powaga i skrucha dotyczą raczej sytuacji w jaką wdepnął, niż klątwy o której mówił mu shugenja. Nie zmieniało to jednak faktu, że pokłonił się do ziemi, podziękował grobowo poważnym i chropawym głosem i natychmiast zajął się konfratrem, jak mu polecono.

Shugenja skinął głową, ułagodzony, i kiwnął na Feniksa, ruszając w drogę powrotną. Kiedy odeszli już kawałek, Shiba przełknął donośnie ślinę i zapytał, nienawidząc lekkiego zająknięcia się w swoim głosie:

- Czy... nie lepiej bym ja poniósł drzewko, panie?

Asahina przystanął, spojrzał nań. Znad jego ramienia uniosła się gadzia głowa, wysunął rozdwojony język. Syk węża pełen był złości, a pionowe źrenice wpatrywały się w bushi.

- Co właściwie widzisz, Shiba Hiroshi-dono? - zapytał zaintrygowany kapłan.

Hiroshi poczuł się, jakby ktoś uderzył go w brzuch. No tak. To było w pewien sposób naturalne pytanie, biorąc pod uwagę wydarzenia ostatnich chwil. Poczuł pot na karku, gdy gorączkowo szukał słów. Si-Xin ubiegł go.

- Gomen-nasai, panie, znowu moja bezmyślność i pytanie wprost. Przepraszam. Widzisz, drzewko, jakie trzymam w dłoniach, pozostaje w rodzinie pana Kakita Kakeru od wielu pokoleń. Dawno temu, daimyo przodka pana Kakeru, otrzymał je w prezencie. To starania jego wasala utrzymały drzewko przy życiu i umożliwiły mu rozkwit, zaś delikatność i dyskrecja tego samuraja spowodowały, iż to jego daimyo okrył się chwałą za taką dbałość o otrzymany prezent. Daimyo z wdzięczności ofiarował drzewko swemu słudze i jego rodzinie, gdzie pozostawało odtąd.

Podjąwszy dalszy marsz, przeszli parę kroków w milczeniu. Hiroshi czekał, niepewny czy to koniec opowieści. Jak się okazało, słusznie.

- Kilkanaście pokoleń temu, inny przodek pana Kakeru, natknął się w swoim domu na węża. Gad słabował i szukał schronienia w najcieplejszym miejscu w całym domostwie. Traf chciał, że najbardziej nasłonecznione było miejsce, w którym znajdowało się drzewko. Służba chciała ubić gada, lecz pan domu zabronił. Rzekł, że rozpoznał w wężu jednego ze sług Pani Ebisu, i pielęgnował go własnoręcznie, bo służba bała się podejść do rozdrażnionego i zaniepokojonego gada. Słyszałem opinie, że pan Kakeru musiał po prostu jakoś obłaskawić stworzenie, by móc należycie zajmować się drzewkiem - kapłan uśmiechnął się - ale jakkolwiek by nie było, wąż dożył spokojnej starości i zmarł przy bonsai, przy którym go znaleziono. Nie zdziwiłbym się, gdyby w tej ziemi, w której tkwią korzenie tej sosny, były jego kości. Mówią, że pani Ebisu to Fortuna heiminów, lecz faktem jest, że zdarzenie, o którym Ci opowiadam, Shiba-dono, miało miejsce w czasach wielkiej plagi i z całego klanu, to ziemie przodka pana Kakeru i jego plony pierwsze podniosły się z choroby.

Asahina zamilkł, a spoglądając na Feniksa zdawał się czekać na komentarze.

Słuchający każdego słowa Hiroshi skinął głową.

- Jeżeli więc wąż był sługą Ebisu, a dobra fortuna jaką przyniósł rodzinie pana Kakeru trwała długo po jego śmierci... – młody bushi przerwał na chwilę - Możliwe, że śmierć ciała nie oznaczała końca. Być może wąż pozostał z rodziną. Możliwe iż jako jej strażnik, bądź jako część obudzonego Kami bonsai. A być może po prostu śmierć nie znaczyła wiele dla sługi Pani Ebisu i wąż po dziś dzień wygrzewał się w najbardziej słonecznym, najcieplejszym miejscu domu rodziny pana Kakeru.

Hiroshi spoglądał z respektem na umięśnione, łuskowate zwoje gada, żółte, pełne złości oczy i ostre, pełne jadu kły.

- A raczej wygrzewał się do momentu gdy jego wypoczynek został zakłócony.
 

Ostatnio edytowane przez Wellin : 11-01-2010 o 23:48.
Wellin jest offline