Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-06-2009, 12:09   #99
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Araia lubiła walkę.

Lubiła zimny szczęk zderzającej się broni, przyśpieszone bicie serca i wrażenie, że wszystko staje się prostsze, a świat kurczy do niej i tych, którzy stoją przed nią. Ujęła Zahir oburącz leworęcznym chwytem i pozwoliła jego ostrzu zalśnić w świetle pochodni żałując, że nie stoją oświetleni promieniami słońca, które pozwoliłyby jej puścić odblask prosto w oczy nabiegających przeciwników. A gdy już nabiegli – skoczyła. Skoczyła, wybijając się z nisko ugiętych nóg jak zwolniona sprężyna. Zahir ciął na ukos, od góry wgryzając się w gruby kark jednego z orków, przechodząc pomiędzy kręgami, rozcinając tętnice i mięśnie. A ona, zanim jeszcze głowa spadła na ziemię, odskoczyła w tył, wyrównując linię obrony.

I wtedy zaczął się prawdziwy taniec.

Obryzgani krwią swojego towarzysza orkowie rzucili się na nią jednocześnie. Ograniczona ścianą z jednej i toporem krasnoluda z drugiej strony, nie mogła walczyć tak efektywnie jak chciałaby. To prawda – Araia nie lubiła walki w szyku. Wolała atakować niż bronić, wolała komfort swobody ruchu niż wspierających się o siebie tarcz. Półelfka nie walczyła jak Brog – stylem ciężkiej piechoty. Ruchliwa, agresywna i zacięta, walczyła bardziej jak partyzant, wykorzystujący każdy z możliwych sposobów, by zniszczyć wroga. Gdyby mogła wbiłaby im miecz w plecy. Gdyby mogła poderżnęłaby im gardło podczas snu. Gdyby mogła sypnęłaby im piachem prosto w oczy. Nie mogła jednak, więc tańczyła.

Gdy cios jednego z nich rzucił ją niemal o ścianę, a drugi skierował ostrze topora prosto na jej twarz, odruchowo zrobiła zastawę mieczem, wiedząc jednak, że mając uszkodzoną rękę na nic się ona zda. Spod naramiennika buchał pulsujący strumień krwi i Araia czuła, że nie minie wiele czasu, nim wykrwawi się całkowicie. Mimo to zacisnęła mocniej dłonie na rękojeści Zahira. Cios nie padł jednak. Z prawego oka orka sterczała obscenicznie strzała wypuszczona z łuku Marthy. Półeflka nie traciła czasu na podziękowania, odepchnęła się od ściany i z mieczem w lewej ręce rzuciła się na ostatniego z przeciwników, zasypując go gradem ciosów. Nie odwróciła głowy, wyłapując z odgłosów walki jęk Luriena, widząc kątem oka, jak chwieje się lekko. Nie upadł. To wystarczyło.

Gdy wszyscy, którzy powinni być martwi martwymi się stali, Araia z jakimś nienaturalnym spokojem wytarła ostrze Zahira i schowała je do pochwy. Podeszła do ściany, trzymając się za ramię. Oparła się o nią ciężko i osunęła, ostrożnie siadając na ziemi, powoli, by nie naruszyć rany. Oddychała szybko, płytko, przez mocno zaciśnięte zęby, wyraźnie bojąc się, że jeśli otworzy usta, to wyrwie się z nich krzyk. Próbowała jedną ręką rozpiąć sprzączki naramiennika, ale rzemień ciągle wymykał się jej z okrwawionych i drżących palców, a misternie zdobione zapięcie wydawało się niemożliwe do uchwycenia. Potargane kosmyki włosów wymykające się z ciasno splecionego węzła, nie mogły ukryć łez, które - gdy adrenalina przestała głuszyć ból – zaczęły spływać po jej policzkach. Nie mogły ukryć także tego, że normalnie jasna skóra półelfki teraz wydawała się prawie przezroczysta.

Skupiona na nieuchwytnej sprzączce, podniosła wzrok na kucającego obok niej Eliota dopiero, gdy odsunął jej ręce i sam rozpiął zapięcie, ściągając naramiennik. Widząc jego zachlapaną krwią twarz, zmarszczyła lekko brwi. Zasychające już i ciemniejące w ponurą czerwień smugi w migotliwym oświetleniu pochodni wyglądały jak pękający strup, spod którego jednak nie błyskało posoką żywe mięso, ale biel nieuszkodzonej skóry. Cios Gruha musiał połamać mu żuchwę, a chłopak musiał wykorzystać jedną z leczniczych mikstur. Araia na własny użytek przyjęła za prawdziwe najbardziej prawdopodobne rozwiązanie.

Gdy wraz z naramiennikiem i podpinką od jej ramienia niemalże odpadł kawałek ciała zacisnęła usta w wąską, białą linię. Duży kawał mięsa, utrzymywany jedynie przez trochę skóry i wąski splot mięśni. Cios orka niemal odsłonił kość. Chyba. Wypływająca z rany nieprzerwanym strumieniem krew skutecznie utrudniała określenie głębokości rany, jednocześnie niezwykle wyraźnie ostrzegając, że tym razem sprawa jest poważna.

Na szczęście Martha odsunęła zaniepokojonego Eliota – delikatnie choć zdecydowanie.

-Znasz się na leczeniu? – spytała, wyjmując ze swojego plecaka opatrunek i delikatnie przykładając do rany. - Poradzę sobie, robiłam to już wiele razy. Chociaż brak medyka z prawdziwego zdarzenia może się kiedyś źle skończyć, zwłaszcza po wykorzystaniu przez nas mikstur. Eliocie, przytrzymaj to tak proszę.

Mag pomagał jak tylko mógł tropicielce. Pomagał Arai. Była wdzięczna im obojgu. Dlatego, gdy Eliot spytał się, czy naprawdę wszystko z nią w porządku, skinęła głową i wygięła lekko usta w czymś, co przy odrobinie dobrej woli mogło zostać uznane za uśmiech. Patrzyła jak Martha wyjmuje niewielką buteleczkę, wypełnioną czerwonym jak krew płynem i polewa nią ostrożnie brzegi rany. Gdy we flakoniku została może połowa zawartości, podała go wojowniczce.

-Wypij resztę, ból się zaraz powinien zmniejszyć. Będę musiała to porządnie zabandażować teraz. Gdy stąd wyjdziemy a mikstura nie podziała w pełni dobrze, zaszyję ranę i poprawię opatrunek. Nie mamy tu zbyt wiele czasu do zmarnowania.

Araia ponownie skinęła głową i jednym haustem wypiła resztę płynu. To samo mrowienie, które czuła w ramieniu, czuła teraz w ustach, przełyku, żołądku – rozchodzące się ciepłą falą po całym ciele. Gdy Martha obwiązywała jej rękę, zaczął mówić Eliot:

- Nieźle nam poszło. Przyznam, ze lepiej niż się spodziewałem, kiedy zobaczyłem atakujący tuzin orków - pokręcił głową niepewnie, lecz szybko dodał. - Naprawdę świetnie się spisaliście. Ale wolałbym nie powtarzać tego eksperymentu – Półelfka nie patrzyła na młodego maga. Słyszała jego głos, czuła ucisk dłoni przytrzymujący opatrunek, nie patrzyła jednak na niego. Wyprostowana i spięta wpatrywała się wprost przed siebie. Prawie wprost przed siebie. Dokładnie na elfa. - Śmiech Tashy może nie zadziałać kolejny raz. zresztą, na tego wodza musiałem próbować podwójnie, żeby poszło. - Wyglądał jak posąg, siedząc nieruchomo na ziemi i po prostu pozwalając się opatrywać czarodziejce. Jego twarz nie wyrażała niczego, jego oczy nie wyrażały niczego, jedynie szczęki zwarły się mocno, uwypuklając zarys twarzy. - A te orki są dziwnie odporne na magię, albo, co prędzej, uczyniła je takimi bliskość zaklęć. Może zresztą to właśnie te katakumby obłożone czarami zmieniają siłę czarów. – On nie płakał. On nie. Posągi przecież nie płaczą, prawda? Posągi nie zniżają się do animalnych zachowań. Posągi są ponad to. Szczególnie te obramowane złocistym światłem - Chociażby ta sprawa z wielbicielem naszej czarodziejki. Ten czar, choć dość prosty, jeżeli zadziałał, to nie miał prawa puścić poza fizycznym, bezpośrednim atakiem na niego. - Posągów nie da się zranić. Jedynie ciało posągu może czuć ból. Araia wpatrywała się w jego twarz, czekając na drgnienie, grymas, który przełamie tą kamienną skorupę opanowania. - Kula ognista na rodzinę powinna zadziałać na niego mniej więcej na zasadzie, ze to przykre, ale widocznie zasłużyli na to. Oczywiście później, zmiana nastawienia mogłaby być gwałtowna, ale najwcześniej po jakiejś godzinie. – Chciała się przez nią przebić. Chciała zobaczyć... kogo właściwie? Człowieka pod elfią maską? Mężczyznę pod zastygłą zbroją samokontroli? Jak głupio. Jak bardzo po ludzku. Nieodparcie. - Tymczasem się narobiło, uff, dobrze, że wyszliśmy z tego jako tako. Poza ramieniem nigdzie cię nie trafili? - zapytał naraz niespokojny Eliot. Araia popatrzyła na niego z dziwnym wyrazem twarzy.

- Nic mi nie jest - powiedziała cicho jednocześnie jakby z lekkim zdziwieniem i satysfakcją. Wstała i ostrożnie poruszyła ramieniem, sprawdzając na ile będzie mogła sobie pozwolić w najbliższym czasie. Nie było źle. Prawa ręka była lekko zdrętwiała i jakby znieczulona. - Dziękuję, Ler'kala – skłoniła się przed tropicielką lekko, elfim zwyczajem. - Dziękuję, Eliot – powtórzyła gest przed magiem.

Pobieżnie wytarła naramiennik z krwi i założyła go ponownie – tym razem jednak nie zacisnęła mocno pasków, bojąc się uszkodzić ranę. Jeszcze raz sprawdziła, czy zbroja nie uszkodzi jej rany. Było dobrze.

Przesunęła spojrzeniem po otoczeniu. Już spokojna, już opanowana. Przetarła dłonią twarz ścierając z niej wysychające już ślady łez, w zamian pozostawiając krwawy ślad na jednym z policzków. Pomieszczenie cuchnęło – metalicznym zapachem przelanej juchy, smrodem tego, co wypłynęło z rozchlastanych ostrzami żołądków i jelit, płonącego łuczywa i spalonego mięsa. Zwykły odór pozostały po walce.
Blade usta drgnęły lekko.
Lubiła go.
Skoro wdychała go z każdym oddechem znaczyło, że żyła. Był nieodmiennym potwierdzeniem zwycięstwa, nieodmiennym powodem do świętowania.
Dlatego oddychała głęboko.
Raz za razem.

Trupy orków gęsto zaścielały posadzkę. Spalone, zwęglone, pocięte, podziurawione. Lekko szturchnęła butem głowę, którą sama odcięła kilka chwil temu. Ta przetoczyła się stopę lub dwie i wytrzeszczyła na nią nieruchome oczy, wyszczerzyła zęby we wściekłym grymasie. Araia podniosła wzrok na Luriena, którego Erytrea właśnie kończyła opatrywać, na Broga stojącego w głębi komnaty i Falkona wręczającego Marthcie naszyjnik. Na pocałunek, który tropicielka spontanicznie wycisnęła na jego policzku. Odruchowo popatrzyła na uśmiechającego się Eliota, który właśnie skończył przenosić ich torby do wnętrza komnaty i cicho zamykał za sobą drzwi i elfa, tego przeklętego złocistego elfa, który pozwalał dotykać się człowiekowi.

* * *

Zmęczona walką i upływem krwi nie wdawała się w długie dyskusje.

- Jeśli nie są uzbrojeni po zęby i da się uch zaskoczyć – możemy walczyć. Jeśli Martha i Eliot, którzy znają ich język, uznają, że da się z nimi ułożyć – możemy negocjować. Choć teraz, kiedy zabiliśmy tylu ich braci, nie wydaje mi się to możliwe. Chyba, że ich zastraszymy, wykorzystując dodatkowy argument Falkona – wskazała na trzymaną przez mężczyznę głowę okra. - Jednak szczerze mówiąc, orki to nie nasz problem. Nie po to tu przyszliśmy. I o tym też musimy pamiętać. Nawet jeśli zdecydujemy się wyrżnąć ich do ostatniej nogi – powiedziała brutalnie.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 18-06-2009 o 17:08.
obce jest offline