Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-06-2009, 11:14   #91
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Skutek czaru na tyle zaskoczył czarodziejkę, nie przywykłą do takich publicznych oznak uwielbienia, że zamurowało ją na chwilę i nie zdążyła wydać orkowi – poprzez usta Marthy – jakiegokolwiek polecenia. Prawdę mówiąc, pomysł z rzuceniem zauroczenia był dość spontaniczny i nie zdążyła zaplanować, jak wykorzysta efekt, jeśli zaklęcie się powiedzie. Nie sądziła, że oczarowanie tak silnie podziała na orka – co, swoją drogą, świadczyło o nikłej sile jego woli. Już otwierała usta, by poprosić Marthę o przetłumaczenie polecenia, kiedy Eliot uczynił najbardziej nierozważną rzecz, na jaką w tej chwili mógł się zdobyć – a przecież jako mag, powinien zdawać sobie sprawę z tego, jakie to przyniesie konsekwencje. Piekło rozgorzało po raz drugi na oczach czarodziejki, płomienie rozszalały się, wysysając życie z topniejących ciał – widok, który z pewnością nawiedzać ją będzie w nocnych koszmarach. Widok, a przede wszystkim swąd, wywołujący zawroty głowy, mącący myśli. Oraz krzyki konających w męczarniach. Chwilę potem płomienie znikły, niczym wessane przez pustkę, Erytrea zaś ujrzała przed sobą rozwścieczoną gębę Gruha, ślepia płonące nienawiścią i bólem, a przede wszystkim – żądzą mordu.

Nigdy jeszcze nie była tak przerażona, jak w tej chwili, i ze strachu nie była w stanie się ruszyć. To Ezymander był tym odważnym i śmiałym. Ona... ona nigdy nie była dotąd w sytuacji, w której musiałaby walczyć o życie. Patrzyła na orka w osłupieniu, widząc śmierć w jego obliczu, gdy wtem odepchnęła ją Araia. Blasfemar pisnął z dezaprobatą, rozdrażniony nerwowymi ruchami swej pani, które przerwały mu smaczną i zasłużoną drzemkę. Nietoperz wygramolił się spod szaty, dającej ciepłe, przyjemne schronienie, i poderwał pod sklepienie jaskini, popiskując.


Ten jeden gwałtowny gest półelfki jednakże nie tylko uratował magini życie, lecz także ocucił jej umysł, przywrócił jej wewnętrzną równowagę. Może nie była waleczną kobietą, niemniej była kobietą zdecydowaną, a to w sytuacji, wymagającej szybkich decyzji, zawsze było pomocne. Teraz też wzięła się szybko w garść i z opanowaniem, które jej towarzysze zdążyli już poznać, sięgnęła po magię. Raca, którą praktycznie rzuciła orkowi w twarz, była ostatnim, co zobaczył na ziemskim padole. Poeci i bardowie mawiają, że śmierć to rozbłysk światła...

Nie było czasu na poezję. Walka – ta prawdziwa, na śmierć i życie – zawsze jest jej pozbawiona. Araia i Lurien doskoczyli do Broga, stając po obu stronach krasnoluda i wspierając go w boju. We trójkę stanowili niejako linię obrony, nie dopuszczając orków do przejścia. Brog stanowił jej serce, wysunąwszy się do przodu, zaś elf i półelfka osłaniali go z flanki. Od wejścia dzieliło ich parę metrów, ze trzy, może cztery, dlatego czarodziejka i Martha miały dostateczne pole do ostrzału. Magini odetchnęła głęboko, koncentrując się ponownie, a chwilę potem w stronę ranionego przez tropicielkę orka wystrzeliły magiczne pociski – niczym strzały pomknęły z jej palców, odprowadzane świstem tych wypuszczonych przez Marthę. Wycelowały jednocześnie, obie w tego samego przeciwnika – zdawał się przywódcą, jeśli padnie, być może orki, nie nawykłe do współpracy, staną się mniejszym zagrożeniem.


Ork chwiał się za każdym razem, gdy został ugodzony magicznym pociskiem, lecz od razu wracał do pionu i walczył dalej. Martha miała więcej szczęścia od czarodziejki – jedna z jej strzał trafiła go w drugie ramię, kolejna przebiła rękę ze wzniesionym mieczem. Warknął z bólem, wyraźnie osłabiony ranami, które obie mu zadały, po czym wycofał się, wykrzykując jakieś rozkazy. W mgnieniu oka pozostałe orki zwarły szyki, nacierając wspólnie na Broga i resztę i spychając ich w stronę drzwi. Erytrea rzuciła szybkie spojrzenie w górę, by odszukać Blasfemara. Był bezpieczny, w ferworze walki nikt nie zwracał uwagi na ciemną kulkę, trzepoczącą skrzydełkami ponad głowami walczących. Kobieta sięgnęła do umysłu swego chowańca, wysyłając go do przodu, ponad orkami, by sprawdził, jakie tajemnice kryją za sobą następne przejścia i która droga prowadzi do wyjścia. Zwierzątko z wyraźnym zadowoleniem ruszyło w głąb jaskini, oddalając się od nieprzyjemnego dudnienia, jego pani tymczasem – z twarzą niezmąconą emocjami – uniosła znów dłoń, wymierzając kolejne pociski w napierających przeciwników.
 
__________________
"Umysł ludzki bardziej jest wszechświatem niż sam wszechświat".
[John Fowles, Mag]

Ostatnio edytowane przez Suarrilk : 12-06-2009 o 12:36. Powód: Wstawienie zdjęć i dwóch fragmentów o Blasfemarze.
Suarrilk jest offline  
Stary 07-06-2009, 17:02   #92
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Obudził się na białej, lodowej pustyni, ale on zupełnie nie odczuwał zimna. Wszędzie rozciągało się pustkowie rozświetlone odległym słońcem, ale ono także było dziwne: Świeciło, ale nie jego promienie nie ogrzewały. Przed chwilą był w jaskini, a teraz nie. Może zbyt mocno oberwał w głowę? Może po uderzeniu ma jakieś zwidy, ponieważ jednak od takiego założenia, trudno rozpocząć jakieś racjonalne działanie, przetarł oczy rozglądając się wokół. Pusto, tylko gdzieś daleko na horyzoncie majaczył chyba zarys jakiegoś budynku. Skoro nie było nic poza tą budowlą… cóż, trzeba było iść w tym kierunku. Dziwne, ale zmęczenia także nie odczuwał, jakby … nie potrafił powiedzieć.


Nagle usłyszał za sobą głos:
- Jeszcze nie możesz tam dojść. Nie jesteś gotowy – dźwięczny, łagodny ton pięknej dziewczyny ze snów.
- O czym ty mówisz? Kim jesteś? - Odwrócił się nagle zaskoczony.
- Mam na imię Livia... - patrzyła uważnie na Eliota. - Jestem uwięziona, tylko ty odpowiedziałeś na moje wołanie...
- O czym ty mówisz? Uwięziona? Gdzie, co się dzieje? Odpowiedziałem na twoje wołanie? Nie rozumiem, ale jak mogę pomóc? Nie lubię, jak się kogoś więzi. Chcę być uczciwym poszukiwaczem przygód i jeżeli mogę pomoc kobiecie w nieszczęściu, to zrobię to
– może zabrzmiało to śmiesznie i prostolinijnie, ale naprawdę wierzył w te słowa.
Wskazała na odległą budowlę:
- To moje więzienie - Objęła się rekami w geście samotności, przez chwilę Eliotowi wydawało się, jakby zobaczył ją śpiącą w innym miejscu.


- Mogę porozumiewać się tylko za pomocą magii. Szukałam kogoś, kto zdoła mnie zobaczyć, usłyszeć... ty mnie usłyszałeś... jesteś inny.... wrażliwy... chcesz słuchać.... - Uśmiechnęła się do chłopaka i podeszła bliżej. Jej słowa były … naprawdę miłe. Dla innych, poza Marthą, był smarkaczem, dla Marthy, bliskim kolegą, ale łuczniczka jakoś wolała trzymać się ogólnie z daleka. Szkoda. I szkoda, że identycznie robiła Araia.

Wyciągnął do niej rękę. Nie sądził, że rozumie, co się dzieje, ale jako czarodziej nauczył się, iż świat ma wiele dziwów. Ta dziewczyna była jednym z nich.
- Ale jak ci mogę pomóc? Powiedz, proszę. Jestem czarodziejem, wprawdzie nie jakimś uczonym. Raczej uczniem, ale mimo wszystko, może mam jakąś szansę. Więzienie to podła sprawa - wzdrygnął się - zwłaszcza jeżeli jest na takim pustkowiu i jest magiczne. Słyszałem o takim na Wybrzeżu Mieczy. Nazywa się Czarowięzy i ponoć spośród tych, co się tam dostali, nikt nie wychodzi ... przynajmniej nikt o kimś takim nie słyszał. Brrr, wrogowi nie chciałbym sprawić takiego losu, a ty? Co mógłbym zrobić?
- Kiedy tu dotrzesz, wtedy dowiesz się wszystkiego. Teraz jeszcze nie czas. Musisz się dużo nauczyć. Zdobyć nowe doświadczenia, zanim ruszysz na lodowiec. To niebezpieczne miejsce
- chwyciła wyciągniętą rękę i przyłożyła ją sobie do policzka. - Teraz po prostu pozwól mi z tobą rozmawiać. Widywać Cię. Nie czuję się wtedy taka samotna...
- Oczywiście, skoro tak twierdzisz, zaufam ci
- skinął poważnie głową, chociaż nie wydawał się do końca przekonany. Jakby jego natura buntowała się przeciwko słowom "później", "więcej doświadczenia". - Kim jesteś? Jakim cudem znalazłaś się w tym więzieniu? I ... jeżeli chcesz ze mną rozmawiać, to ja także - uśmiechnął się. - Przyjaciół nigdy za wiele. Bo przecież jesteś dla mnie przyjaciółką, prawda - zwrócił się nagle, jakby słowne potwierdzenie miało dla niego niemałą wagę.
Pokiwała twierdząco głową patrząc mu w oczy. Młody mag widział w nich szczerość i radość:
- Nigdy nie miałam przyjaciela - dotknęła drugą ręką jego włosów. - Mają dziwny kolor...
- To dlatego, że, no wiesz, po prostu lubiłem kiedyś barwic włosy. Myślałem, ze podkreślę w ten sposób swoja inność, co było śmieszne, ale poza tym, naprawę cieszyłem się nową barwą. Jakiś czas temu zabarwiłem je na czerwono i tak zostało, dopóki w osadzie górniczej, skąd przyszliśmy do kopalni, ludzie, przede wszystkim dzieci, poczęli się patrzeć na mnie, niczym na jakoweś dziwadło. Pomyślałem, ze co było dobre dla nastolatka, może niekoniecznie odpowiada poważnemu wiekowi 21 lat i dlatego myślę, ze raczej nie będę już barwił. włosy stopniowo odrosną w naturalnym brązie.
- Nigdy nie zmieniałam koloru swoich włosów
- dotknęła długiego ciemnego pasma, które owinęło się wokół jej dłoni jak żywe stworzenie - Nigdy nie pozwolono mi ich też obciąć, dlatego są takie długie. Chciałabym mieć złote włosy...
- Złoty blond? Co kto lubi, ale moim zdaniem, masz bardzo ładne włosy, choć zawsze bardziej podobały mi się brunetki. Mogę być więc, eee ... naprawdę po prostu nie powinnaś. Masz ładne włosy, a co do długości, hm, myślę, ze wiele kobiet oddałoby majątek, żeby mieć takie jak ty
.

Włosy Livii były długie prawie do ud. wijące się lekko i bardzo gęste. Słysząc słowa Eliota dziewczyna uśmiechnęła się i obróciła wokół własnej osi, a włosy i suknia wirowały wokół niej. Zaśmiała się radośnie:
- Myślisz, że mogłabym Ci się spodobać - zapytała kokieteryjnie, zatrzymując ponownie przed chłopakiem.
Skinął głową:
- Myślę, że mogłabyś każdemu mężczyźnie. Powiedz, proszę, gdzie jesteś. Widzimy się kolejny raz i nie wiem, po prostu nie wiem, dlaczego, gdzie, jak ...
- Już Ci mówiłam, że jestem uwięziona, ale oni mogą pętać tylko moje ciało. Mój umysł wędruje swobodnie. Uczę się dopiero, jak to kontrolować, ale wiem, że mogę przebywać tam, gdzie jest magia i mogę się pokazywać tobie, bo mocno nią emanujesz i ... to trudno wyjaśnić, ale ... w jakiś sposób mnie przyciągnąłeś do siebie
... - zarumieniła się lekko. - Teraz, kiedy masz mój kamień jesteśmy jakby związani ze sobą.
Posmutniała.
- Jeśli... gdybyś kiedyś stwierdził, że nie chcesz mnie widywać ... wystarczy, że go wyrzucisz ... ja ... nie pojawię się już wtedy więcej ...
- No przepraszam
- zaperzył się - za kogo ty mnie masz? Trzeba by być rzeczywiście kamieniem bez uczuć, żeby zablokować uwięzionej niewieście jedyną drogę kontaktu ze światem, a póki co, jestem powszechnie posądzany wyłącznie o brak głowy, ale nie o brak serca. Choć moim zdaniem, jedno i drugie tkwi na swoim miejscu. Wiem, że mówiłaś, iż jesteś uwięziona, ale kim są owi "oni" i może można ci jednak pomóc. Ja to ja, może rzeczywiście jestem jeszcze zbyt słaby, ale pozostali w drużynie są mądrzy i doświadczeni. Jest tam także jedna czarodziejka, która wprawdzie niewiele mówi, ale udowodniła już, że potrafi rzucić całkiem niezłym pomysłem. Gdybyś wskazała jakąś drogę, może moglibyśmy ci pomóc?

Dziewczyna złapała dłoń Eliota i przytuliła do swego policzka:
- Przepraszam. Nie chciałam Cię urazić, jeśli zgubisz kamień przypadkiem też będzie mi trudno zbliżyć się do Ciebie, chyba, że miejsce będzie tak nasycone magia jak tutaj.
Popatrzyła na niego i dodała:
- Dotrzecie do mnie w końcu. Widziałam mapę w tamtej sali na górze, miejsce w którym się znajduję, jest jednym z tych, które musicie odwiedzić. Zostawcie je jednak na koniec. Droga do niego jest niebezpieczna i ono samo jest dobrze chronione.
- Skoro tak twierdzisz ... dobrze, ale które to miejsce?
- Już mówiłam przecież. Jesteśmy na lodowcu.
- Myślałem, myślałem, że to może, może taka wizja
- dodał trochę zawstydzony, że nie wpadło mu do głowy, że ten lodowiec, to prawdziwe miejsce. - Ale nawet, jeżeli wspólnie nie możemy cię jeszcze uwolnić, może mamy jakąś inną możliwość ci pomóc? Przyznam, iż czuję się teraz strasznie bezradny - pokręcił głową - ale nie mniej mi przykro, że pozostajesz w tak strasznych warunkach. Hm, kim naprawdę jesteś? Dlaczego uwięziono cie i kto to zrobił?
- Nie grozi mi bezpośrednie niebezpieczeństwo. Po prostu, nie wolno mi opuścić tego miejsca. Zresztą, sama nigdy nie pokonałabym lodowca. Jestem tylko bardzo samotna. To, że mogę z tobą rozmawiać, wiele dla mnie znaczy
.
Uścisnęła jego rękę:
- Co do mnie ... od dziecka byłam przysposabiana, by zostać kapłanką Selune, ale dwa lata temu porwano mnie ze świątyni i sprowadzono tutaj. Nie widziałam moich porywaczy. Z tego, co usłyszałam, w jakiś sposób potrzebują mojej mocy - bezradnie wzruszyła ramionami - ale nie wiem dokładnie, o co chodzi... Z nikim się nie widuję. Od dwóch lat jesteś pierwszym człowiekiem, z którym mogę rozmawiać ...
- To rzeczywiście dziwne i straszne. Hm, to wiesz, będzie mi miło, jeżeli od czasu do czasu utniemy pogawędkę. Ale, ale ... pamiętam, że miałaś skrzypce
– przypomniał sobie. - Mogłabyś coś zagrać?

Livia uśmiechnęła się i wyciągnęła dłonie. W jednej pojawiły się skrzypce, w drugiej smyczek. Dziewczyna przyłożyła instrument do ramienia i zamknęła oczy. Na jej twarzy pojawił się wyraz skupienia, a potem przytknęła smyczek do strun i popłynęła melodia...

- No no - skinął klaszcząc rękami, jak każdy widz po wspaniałym występie. - Jeżeli nie porwano cię dlatego, by słuchać twojej muzyki, to oświadczam, że ci dziwacy nie wiedzą, co to znaczy piękno. Wprawdzie sam na muzyce, no cóż, nie potrafię grać, natomiast co do śpiewu ... no, nieważne, ale potrafię docenić. Jesteś prawdziwym wirtuozem. Nie wiedziałem, że kapłanki Selune ćwiczą granie na skrzypcach. Z jakiego kraju pochodzisz?
Używała jego rodzinnego chońdanskiego. Może była więc jego rodaczką z Cormyru?
- Z Vast - uśmiechnęła się do młodego maga. - Cieszę się, że podobało ci się. Kocham skrzypce. Kapłanki Selune pozwalały mi grać, ile chciałam. Mówiły, że moja muzyka to najlepszy hołd dla Srebrnej Pani - ponownie posmutniała. - Ale teraz nie mam dla kogo grać ...
- Wprawdzie widownia jednoosobowa to dość niewielka publiczność, ale grasz pięknie i uradowałaś mnie swoją sztuką. Chętnie posłucham kolejny raz, kiedy tylko będziesz chciała, no, chyba, że podczas walki, albo czegoś takiego. Naprawdę, bardzo mi się podobało i znalazłaś w mojej osobie wiernego widza. Ponadto, jakby nie było, skoro kapłanki Selune wspominały, że to hołd dla bogini, to ona sama zapewne słyszy dźwięki
.

Livia skinęła mu głową z wdzięcznością.
- Dziękuję.
Potem jakby skupiła się na czymś odległym i przez chwile była nieobecna. Potem popatrzyła ma Elota i powiedziała:
- Teraz jednak musisz już wracać. Twoi towarzysze Cię potrzebują bardziej niż ja - położyła instrument na lodzie i podeszła do chłopaka. Delikatnie przyłożyła dłonie do jego podbródka. - Nie wiem, czy mogę pomóc w ten sposób, ale spróbuję - zamknęła oczy i skupiła się na modlitwie. Jej dłonie były drobne, delikatne i emanowało z nich ciepło. Gdy otworzyła oczy, Eliot zauważył, że emanowały jakby srebrzystym blaskiem.
- Czy zadziałało przekonasz się, jak powrócisz do przytomności.
- Do zobaczenia
... - próbował wymówić jej imię, ale niebo, lodowa pustynia i ciemnowłosa dziewczyna nagle rozwiały się przekształcając w ciemny sufit jaskini, a cisza północnej krainy w krzyki walczących i rzężenie orków.
 
Kelly jest offline  
Stary 07-06-2009, 23:07   #93
 
falkon's Avatar
 
Reputacja: 1 falkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znany
Widząc jak Araia odbija się od orka zbaraniał. Zastanawiał się jak można być tak wielka kupą mięsa? Widywał różne orki, ale ten był wyjątkowo przerośniętym okazem. Już chciał rzucić się na niego z rapierem, niosąc pomoc wojowniczce, ale stało się coś, co zaskoczyło go zupełnie. Czarodziejka zauroczyła najwidoczniej tego tępego wielkoluda. Szedł w jej kierunku jak zwiedziony zapachem świeżego mięsa pies, zahipnotyzowany jej głosem i osobą. ~No to mamy orka na własność, całkiem fajnie~ pomyślał.

Obracając głowę w kierunku drzwi zauważył postać Broga idąca w głąb pomieszczenia ~Brog na sto tysięcy połamanych sztyletów co ty robisz, trzeba to pomieszczenie sprawdzić~ chciał krzyknąć, ale było już za późno, zauważył biegnących do krasnala orków, którzy tym razem mieli uzbrojenie. Wyjął czym prędzej kuszę i zaczął ładować, kiedy Eliot krzyknął, że rzuca czar. ~No to teraz będzie jazda. Oby tarcza krasnala naprawdę była magiczna~ zdążył jeszcze pomyśleć zanim kula ognia zrobiła to, co do niej należało czyli spaliła wszystko, co mogła w tamtym pomieszczeniu.

Z okrów zostało jedynie śmierdzące wspomnienie. Niestety okazało się równocześnie, że zauroczonemu orkowi bardziej zależało na swojej, właśnie zwęglonej rodzinie, niż na względach czarodziejki. Momentalnie stanął przy Eliocie, częstując go solidnym ciosem w twarz. Mag nakrył się kopytami jak rasowy koń. Jeżeli miałby coś napisane na podeszwach butów bez problemu można by to było odczytać podczas jego swobodnego lotu w kierunku podłogi. Jasne było iż taki cios pozbawił go przytomności – kogo by nie pozbawił? Falkon doskoczył do Eliota, za plecami usłyszał krzyk Araii
– Falkon wyciągnij Eliota!
Dokładnie to właśnie miał zamiar zrobić. Trochę przeszkodziła mu strzała, którą Martha przyszpiliła szatę czarodzieja do podłogi, ale nie przejął się specjalnie, że rozrywa odrobinę jego odzienie: Życie było ważniejsze no i ktoś z walczących przez przypadek mógłby go nadepnąć, albo jakoś inaczej przez przypadek uszkodzić. Złapał maga za ubranie, zarzucił na ramię i przeniósł do pomieszczania gdzie była reszta poza Brogiem i Lurienem. Położył na podłodze i sprawdził czy ma rozciętą głowę. Nie wyglądało to groźnie: Guz i trochę potłuczone plecy. Oczywiście twarz zalana krwią i najpewniej zwichnięta szczęka. ~Nie pogada przez pewien czas, ale żyje~ pomyślał.
- MŁODY!! słyszysz mnie? Eliot, czy wiesz gdzie jesteś?!? - krzyczał, ale mag nie reagował.
Falkon uznał, że lepiej pomóc Brogowi: On jeszcze żyje... chyba...!

Kiedy zajmował się Eliotem do pomieszczenia z walczącymi krasnoludem i elfem dołączyła Araia. Słyszał, że wałka wre na całego. Doskoczył do drzwi, przyklęknął na jedno kolano, załadował kuszę i strzelił w kierunku jednego z orków, ten akurat był już ranny. Falkon liczył że może trafi go w głowę lub szyję i skróci jego "cierpienie" do minimum.
 
__________________
play whit the best, die like a rest :)
falkon jest offline  
Stary 08-06-2009, 21:47   #94
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Sytuacja naszych poszukiwaczy nie wyglądała najlepiej gdy dziesięciu orków, ponaglanych rozkazami swego dowódcy, naparło na trójkę obrońców. Choć Brog, który zdążył już dojść do siebie, mimo naporu czterech przeciwników nie ustąpił pola nawet na krok, nie miał wielkich szans na dłuższe powstrzymywanie wszystkich ciosów. W końcu jeden z potężnych orczych toporów spadł na jego głowę, na szczęście zakutą w porządną stal. Hełm wytrzymał, ale krasnolud znowu poczuł lekkie zamroczenie. To jednak nie powstrzymało go przed wyprowadzeniem kolejnego ciosu. Z wściekłością natarł na wrogów, jednego walnął tarczą w szczękę, posyłając mocą uderzenia na klepisko kilka kroków dalej, drugiego waląc z całych sił, praktycznie rozciął swoim toporem na pół.
Tymczasem walczący u jego boku Araia i Lurien, starli się każde z trójką zwalistych przeciwników. Na niekorzyść naszych bohaterów przemawiał fakt, że nie mieli zbyt wiele miejsca dla rozwinięcia swego specyficznego stylu walki. Ich szczęściem było to, że przeciwnik był raczej nieruchawy i mało lotny. Orki waliły jakby na oślep, nie przykładając się wyraźnie do celowania, ale nawet takie machanie, gdy wrogów jest zdecydowanie więcej w końcu musi się zakończyć trafieniem.

Lurien, który szybkim ruchem swego rapiera natarł na jednego z nich wbijając mu broń w łączenie pancerza na ramieniu, zdołał dzięki swej zwinności uniknąć ciosu drugiego i nawet lekko ranić go w rękę trzymanym w lewicy sztyletem. Nie zdołał już jednak uchylić się przed trzecim, który w tym momencie zaszedł go lekko z tyłu i uderzył z całej siły. Elf jęknął i zachwiał się lekko, nie upadł jednak. Przeciwnik nie docenił dość nędznie wyglądającego pancerza Luriena. Elficka zbroja, choć nadszarpnięta przez czas i kilometry spełniła swoje zadanie i ocaliła mu życie. Był jednak otoczony przez wrogów i kolejny ich coś mógł okazać się śmiertelny. Na szczęście z pomocą przybyła mu stojąca niedaleko czarodziejka. Z jej rozłożonych palców popłynął strumień energii, prosto w plecy orka, który zranił elfickiego wojownika. Pod wpływem magicznej mocy drobnej kobiety zachwiał się kilka razy po czym zwalił do tyłu jak kłoda. Podskoczył do niego Falkon i szybkim ruchem noża skrócił nędzny żywot.

Z drugiej strony Araja radziła sobie wprost nadzwyczajnie. Zwinnym wyskokiem w górę, zaskoczyła zwalistych oponentów, którzy jakby na chwilę zamarli w bezruchu. Dziewczyna nie zmarnowała tego efektu. Jej ostry jak brzytwa miecz ze świstem przeciął powietrze i płynnym ruchem oddzielił głowę stwora od reszty tułowia. Obryzgani posoką towarzysza pozostali dwaj wrogowie natarli na półelfkę krzycząc z wściekłości. Jeden z nich zdołał dosięgnąć jej ramienia rozcinając skórę i mięsień. Nagły ból lekko wytrącił ją z równowagi, zachwiała się. Zobaczyła wzniesiony w górę topór i z przerażeniem zdała sobie sprawę, że za sekundę spadnie na jej głowę. Zasłoniła się odruchowo mieczem, ale uderzenie nie nastąpiło... w oku orka tkwiła strzała wypuszczona przez stojącą z tyłu tropicielkę. Stwór zachwiał się, topór wypadł mu z nagle zdrętwiałych palców i upadając trafił w stopę trzeciego z przeciwników Arai. Potem na ziemię zwalił się zabity ork.

Powracający do przytomności Eliot, na odgłosy walki poderwał się gwałtownie. Ze zdziwieniem odnotował, ze mimo morderczego ciosu Gruha, szczeka nie boli go zupełnie, a więc jednak leczenie Livii poskutkowało! Nie było jednak czasu zastanawianie się nad umiejętnościami młodej kapłanki. Chłopak szybko zorientował się w sytuacji i ocenił, ze najważniejsze będzie wyeliminowanie przywódcy. Jak ocenił, był nim stojący z tyłu ranny ork. Z wściekłością pokrzykiwał na resztę i w wielkim kolorowym pióropuszu wyglądał na dowódcę. Dłonie Eliota szybko wykonały magiczne ruchy, a usta wypowiedziały tajemną inkantę. Przez chwilę młody mag czekał w napięciu na efekt swego czaru, by w końcu z rozczarowaniem stwierdził, że zaklęcie nie zadziałało. Postanowił się jednak nie poddawać i ponownie wzniósł ręce do czaru...

Nagle potężny orczy dowódca upadł na ziemię i zaczął dziwnie charczeć i porykiwać. Gdyby ktoś podejrzewał orki o poczucie humoru, być może właśnie tak wyglądałby niekontrolowany napad śmiechu w ich wykonaniu. Nikt jednak z naszych bohaterów nie zastanawiał się co spowodowało to dziwne zachowanie orka. Dla nich ważne było tylko to, że takie zachowanie przywódcy całkowicie zniszczyło morale przeciwników. Teraz bez wielkiego trudu pokonali resztę, która pozostała przy życiu.
Gdy walka się zakończyła wojownicy popatrzyli sobie w oczy. To współdziałanie stworzyło jakąś specyficzna więź między nimi. Brog pomasował się po głowie, myśląc o tym, że wytrzymałe krasnoludzkie kości to naprawdę wielka zaleta. Araia z obawą popatrzyła na ranę na ramieniu, spory kawał mięsa zwisał bezwładnie na kawałku skóry. To nie był przyjemny widok.
Lurien nie mając już dłużej siły stać na nogach upadł na kolana. Czuł jak po plecach spływa mu mokra ciepła struga.

Tymczasem Blasfemor, który w czasie walki wybrał się na zwiedzanie okolicy. Powrócił do czarodziejki. Z tego zrozumiała z jego przekazu przejście z prawej strony prowadziło do sieci jaskiń, w której znajdowały się kolejne orki. Przejście na wprost wiodło do rozległej pieczary, częściowo wypełnionej wodą i mającej bezpośrednie połączenie z powierzchnią, przez liczne otwory w stropie. Według obrazu stworzonego przez nietoperza, nie było tam żadnych istot. Gdy Erytrea podzieliła się tą relacja z pozostałymi, Falkon ostrożnie podszedł do pierwszych drzwi i zamknął je na znajdujący się od środka skobel. Potem podszedł do następnych i z ciekawością rozejrzał się po jaskini przez, która być może nareszcie wydostaną się na zewnątrz: Była ogromna, a przebijające się gdzie nie gdzie przez powałę promienie słońca, dawały nadzieję, że być może dotarli do końca wycieczki przez skalny labirynt.

 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 08-06-2009 o 22:16.
Eleanor jest offline  
Stary 08-06-2009, 23:43   #95
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Orki padły, gdy ostatnie ciosy wydarły z nich życie. Erytrea nie zatrzymała się, by kontemplować właśnie przeżyte sceny, by rozważać, jaką więzią walka spoiła ich grupę i co to oznacza dla nich w przyszłości. Będzie na to czas później. Czas, by oddać się refleksji, a także – by porozmawiać z towarzyszami. Teraz były sprawy o wiele pilniejsze. Kobieta obrzuciła wzrokiem rany wojowników, szybko dochodząc do wniosku, iż cięcie, biegnące wzdłuż kręgosłupa elfa, jest najgroźniejsze. Zresztą, Brog najwyraźniej doznał lekkiego wstrząsu, z którego szybko powinien wyjść, zaś do Arai już zbliżał się Eliot, który jakimś cudem zdawał się cały i zdrowy. Potem zapyta, jak to możliwe, postanowiła kobieta.

Podeszła do Luriena z niejaką niepewnością, nie znając elfich obyczajów i nie chcąc zrobić czegoś, co mogłoby obrazić Freawyna.
- Obejrzę ranę, nie ruszaj się, proszę – powiedziała niezbyt głośno, przyklękając za jego plecami. Wyglądało na to, że zawdzięczał życie wyłącznie magicznej zbroi. Magini nie skomentowała tego faktu – na pewno sam dobrze zdawał sobie z niego sprawę, wszak to on otrzymał cios, czuł, jak był potężny. Erytrea nie mogła jednak nic zrobić, dopóki ranę przykrywała łuskowa zbroja. Wstała i przesunęła się przed oblicze wojownika.
- Obawiam się, że będę musiała zdjąć ten pancerz. Postaram się to zrobić jak najdelikatniej. Nie ruszaj się zbyt gwałtownie, w przeciwnym wypadku rana zacznie mocniej krwawić, a to się może źle skończyć.
Zamilkła, przyglądając się krytycznie opancerzeniu elfa. Nie znała się na tym, więc z zażenowaniem stwierdziła, że właściwie nie wie, jak się zabrać do jej zdejmowania. Lurien najwyraźniej dostrzegł jej konsternację, uniósł nieznacznie dłoń i wskazał sznurowanie z boku zbroi. Rozsupłała je, po czym pomogła mu ściągnąć pancerz przez głowę. Przez cały ten czas elf nie wydał z siebie żadnego dźwięku ani też nie skarżył się na nic, zdało się jej jednak, że pobladł, a jego szczęki zacisnęły się mocno. Ze wszystkich sił jednak starał się nie okazywać ni bólu, ni jakiejkolwiek emocji. Czarodziejka była wdzięczna przynajmniej za to, że bez protestu poddał się jej medycznym zabiegom. Uwagę kobiety przyciągnęła na chwilę sama zbroja – ku jej zaskoczeniu, okazała się niezwykle lekka – Erytrea nie należała do mocarnych kobiet, lecz nawet jej szczupłe ramiona były w stanie utrzymać zbroję, unieść ją w górę, gdy ściągała pancerz przez głowę elfa. Zupełnie, jakby zdejmowała skórznię. Wyczuła też, że lekkość związana była z magią. Jeśli dołączyć do tego niezwykłą wytrzymałość, której dowodem było to, że Lurien pozostał żywy i przytomny, łatwo było stwierdzić, że to bardzo cenna zbroja. Erytrea odłożyła ją ostrożnie, następnie pomogła Freawynowi zdjąć koszulę – i zawahała się. Lurien podniósł na nią wzrok.
- Znasz się na tym? – spytał. Po raz pierwszy się zmieszała.
- Prawdę mówiąc, nie kształciłam się w dziedzinie medycyny – odparła wymijająco. Elf skinął głową.
- Opisz mi ranę – zażądał. Obejrzała rozcięcie z prawej strony kręgosłupa elfa.
- Nie jest bardzo głęboka, ostrze weszło na jakiś centymetr, ale cięcie ciągnie się na około dwadzieścia – rzekła. – To był niebezpieczny cios, tkanka jest zmiażdżona.
- Masz jakieś mikstury? – Elf przemawiał zdawkowymi, krótkimi zdaniami, oszczędzając oddech. Erytrea przytaknęła i sięgnęła do swej torby, wyjmując dwie fiolki. Co jak co, ale na eliksirach znała się naprawdę nieźle. Podała jeden flakon Lurienowi.


- Wypij. To eliksir leczniczy. Ma ziołowy smak, więc może być trochę gorzki. Na samo cięcie wyleję mocniejszą miksturę – wyjaśniła, odkorkowując drugą buteleczkę. Chłodny płyn złagodził ból, który musiał szarpać raną, lecz elf i teraz nie zdradził żadnych uczuć. Opatrzyła ranę bandażem, stosując się do wskazówek Freawyna, który miał w tej kwestii większe doświadczenie, i pomogła elfowi się ubrać, nie do końca przekonana, czy powinien zakładać pancerz z powrotem.
- Może ocierać ranę. Ale nie znam się na tym aż tak dobrze. Pozostawiam to twojej decyzji.
Zapięła torbę na rzemień i wstała akurat w chwili, gdy Blasfemar powrócił ze swego zwiadu. Nietoperz zatoczył krąg nad głową magini, po czym przysiadł na jej ramieniu, a czarodziejka opowiedziała towarzyszom, co ujrzał. Pozostawiła im rozważenie dalszych poczynań. Oczywistym było, że zechcą się stąd jak najszybciej wydostać. W jaki sposób, w tej chwili nie przychodziło jej do głowy. Być może któreś z nich miało kotwiczkę w bagażu? Może udałoby im się wspiąć w górę po linie... Erytrea czuła się bardzo zmęczona. Ile to już błąkali się pod ziemią? Czas płynął tu zupełnie inaczej, straciła rachubę. Zdawało jej się chwilami, iż upłynęła wieczność. Po raz pierwszy wzięła udział w walce, po raz pierwszy musiała bronić życia swojego i towarzyszy. Ifryt i niebezpieczne bestie, pułapki i pożoga, owiane tajemnicą jaskinie, pełne magicznego, ale tak bardzo nierealnego blasku i piękna...

Zauważyła spojrzenie Arai. Półelfka, zacisnąwszy zęby, rzuciła pytająco:
- Lurien?
- Wyliże się
- odparła czarodziejka poważnie, znużonym głosem.
- Mam mikstury... Jeżeli są mu potrzebne, to...
Erytrea uśmiechnęła się uspokajająco, choć jej uśmiech był słaby, uniosła tylko kąciki ust.
- Dziękuję. Na szczęście, wystarczyły moje.
Usiadła na chwilę, czując, że bardzo trudno będzie jej wstać.
 
__________________
"Umysł ludzki bardziej jest wszechświatem niż sam wszechświat".
[John Fowles, Mag]

Ostatnio edytowane przez Suarrilk : 09-06-2009 o 07:57. Powód: Drobna pomyłka z imieniem :P
Suarrilk jest offline  
Stary 10-06-2009, 12:41   #96
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Zdecydowanie lubił ten styl walki. Osłaniany z obu flank mógł spokojnie skupić się na walce z przeciwnikiem, bez obawy otoczenia. Orkom brakowało wyraźnie umiejętności. Po dwóch ciosach na rympał jego zielony przeciwnik wziął zamach zza łba zupełnie się odsłaniając. Może i Brog nie był najszybszym krasnoludem na kontynencie, ale wystarczyło mu wigoru, by zasunąć płaskim ciosem topora przez gardło bydlaka. Nim zielonoskóry zdążył opuścić miecz już miał do połowy odrąbany łeb.
Posoka trysnęła z przeciętych tętnic plamiąc całego krasnoluda najbardziej pożądaną cieczą. Orczą krwią. Niczym podlana życiodajną wodą roślina krasnolud nabrał życia z animuszem rzucając się na kolejnego przeciwnika. Cios w klingę wbił ostrze kolejnego orka w ziemię, a kopnięcie wyrwało oręż z łap. Nie obracając topora tępym końcem Brog rąbnął przeciwnika w szczękę łamiąc ją natychmiast. Płynnym ruchem przejechał ostrzem topora przez pierś stwora na ukos, by zakończyć jego plugawy żywot ciosem między żebra.
Już zabierał się za kolejnego, gdy banda podała tyły uciekając w popłochu. Krasnolud nie zamierzał ich ścigać. Po ciosie w głowę nie czuł się na siłach. Dyszał ciężko spoglądając na plecy uciekających orków.
- Świńskie ścierwa. – splunął w ślad za nimi.
Obrócił się w stronę towarzyszy natychmiast dostrzegając ranę Arai i domyślając się rany Luriena.
Pokręcił niezadowolony głową. Elfy nie nadawały się do walki w szyku, były za miękkie. Trudno było je wprawdzie trafić, ale wystarczyło tylko trochę je zmacać, a zaraz padały na glebę, jak ten tu.
Lecz trzeba im przyznać, że dzielnie stawały w razie potrzeby. Brog chciał nawet przez chwile huknąć przyjacielsko Luriena w plecy, by okazać wdzięczność, ale na szczęcie dla elfa powstrzymał się.
Widząc jak Erytrea zajmuje się rannymi podszedł do patrzącego do wnętrza jaskini Falkona i także ciekawie zajrzał.
- Tam jest niżej. – wskazał paluchem w kąt jaskini.
- Powinienem dosięgnąć. Prześwit mały, ale mam kilof. Raz dwa go poszerzę.
Spojrzał za siebie na towarzyszy.
- Możemy się stąd zabrać. Chyba że macie ochotę dokończyć orki ? – spytał szczerząc zęby w uśmiechu.
Nagle coś sobie przypomniał.
- Falkon w tej orczej pieczarze co ją Eliot sfajczył był kuferek. Może warto by do niego zajrzeć ? Co chłopcze ?
Brogowi zapaliły się chciwe ogniki w oczach.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 12-06-2009, 00:54   #97
 
falkon's Avatar
 
Reputacja: 1 falkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znany
Walka nigdy nie była jego dominująca domeną, zawsze wolał stać z boku i nie rzucać się w jej wir. Do tego stworzeni są wojownicy – zwiadowcy sprzątają po walce. Jak jednak mógł stać i bezczynnie patrzeć, kiedy jego towarzysze byli o krok od spotkania ze swoim bogiem? Po nie udanym strzale z kuszy, wyjął sztylet i skradając się do jednego z orków przybliżył mu możliwość zasmakowania szybkiej śmierci. ~Krtań rzadko się regeneruje~ pomyślał wysuwając sztylet z tętniącej jeszcze krwią orczej szyi. Kiedy ostatni z orków wydał z siebie charczenie śmierci, kiedy wszystko się uspokoiło, widział że każdy z walczących ma już dość.

Araia stała w lekkim szoku, jakby gotowa na przyjmowanie kolejnej partii przeciwników, ale czy na pewno? Widział że rana, której doznała nie wygląda powierzchownie. Elf mimo niemałych zdolności wojennych wydawał się być na skraju wyczerpania. Jedynie tylko Brog jak to krasnal, był jeszcze pełen wigoru bojowego. Falkon sądził, że chyba jest krasnoludowi trochę żal, że już nie ma z kim walczyć.
I taki właśnie moment nazywają zwiadowcy „sprzątaniem”, i nie koniecznie chodzi tu o zmywanie krwi z ubrania czy podłogi, raczej sprzątanie rzeczy wartościowych należących do to tych, co już nie stoją o własnych siłach.

Kiedy drużyna zajęła się opatrywaniem ran Falkon przeszukał dowódcę, sądząc iż ci mają zawsze najwięcej do ukrycia. Znalazł przy nim sakiewkę z dwudziestoma sztukami złota i dość dobrze wykonany oburęczny miecz, który na pewno był więcej wart niż taki zwykły, wykonany u kowala w pobliskiej wiosce. Falkon podszedł do zwęglonej skrzyni, jak mówił Brog o kupce czegoś bliżej nieokreślonego w kącie jaskini. ~Raczej nic z niej już nie wyjmiemy~ pomyślał patrząc na zwęglone i stopione w jedną bryłę resztki. Sprawdzając jaskinię dalej, zauważył kolejną skrzynię, lekko tylko osmoloną, zamkniętą na kłódkę. Znalazł wprawdzie klucz, leżący w miejscu gdzie kula ognia spaliła pierwszych przeciwników, ale klucz ten raczej nie nadawał się już do użycia. Temperatura wytworzona podczas czaru Eliota zamieniła go w całkowicie bezwartościowy kawałek metalu.
Falkon korzystając ze swoich „uniwersalnych kluczy” bez problemu jednak otworzył skrzynię. Znalazł w niej trzy spore sakiewki. Zajrzał z ciekawością, w jednej było złoto, w dwóch większych srebro. Sądząc po ciężarze i objętości doszedł do wniosku, że zawierają jakieś sto sztuk złota i trzy razy tyle przeliczając oczywiście na sztuki na srebra. Dorzucił znalezioną przy dowódcy sakiewkę do tych ze skrzyni, a potem przeszukując głębiej, zauważył wśród różnego rodzaju starych ubrań, wisior i sztylet. Widząc że Brog patrzy jak podnosi sztylet i chowa za pasek zapytał lekko zaczepnym tonem:
- Masz coś przeciwko? Ty masz i tak większy topór!
Wstał z pozycji klęczącej i podążył w kierunku towarzyszy.
Skierował się do Marthy, zobaczył jak opatruje ranę Araii, poczekał aż skończy, a potem podszedł do niej i powiedział:
- Proszę, to skromne świecidełko dla pięknej kobiety.
Uśmiechnął się zakładając dziewczynie wisior z kłów niedźwiedzia na szyi.

Potem odsunął się i zwracając do wszystkich dodał:
- Wy tu sobie odpocznijcie, a ja idę sprawdzić to pomieszczenie za zamkniętymi drzwiami. Jak nie wrócę za piętnaście minut.... czekajcie kolejne piętnaście.
Podszedł do drzwi, otworzył je i delikatnie zamknął za sobą. Przed sobą zobaczył korytarz. Zaczął się ostrożnie, praktycznie bezszelestnie skradać. Na jego końcu znajdowały się kolejne drzwi. Podchodząc do nich bliżej, coraz wyraźniej słyszał odgłosy rozmów w orczym. Najprawdopodobniej przynajmniej kilkunastu orków znajdowało się za nimi. Spojrzał przez dość spora szparę w drewnie. Przy ognisku siedziało kilku orków, kilku chodziło po grocie. Na pewno naliczył piętnastu dorosłych wojowników, lecz zdawał sobie sprawę, że jest ich tam dużo więcej. Falkon delikatnie zablokował zamek, choć w sumie zdawał sobie sprawę, że i tak bez problemu wyważą te drzwi, nie wyglądały zbyt solidnie.

Wrócił do towarzyszy, przekazał im czego zdołał się dowiedzieć o drugim końcu korytarza.
- W skrzyni jak już wiecie, bo Brog pewnie wam przekazał, znalazłem złoto i srebro. Podzielcie je według uznania.
Podszedł do ciała dowódcy orków, podniósł jego dwuręczny miecz, wziął zamach i szybkim cieciem pozbawił ciało głowy.
- A to jaki atut podczas ewentualnej rozmowy z orkami. - wyjaśnił widząc ich dziwne miny. Potem zapytał jeszcze:
- To co robimy? Idziemy z nimi rozmawiać? Zrobić z nimi to co z tymi tu? Czy wychodzimy drzwiami numer dwa licząc na szybkie wydostanie się z kopalni?
Ale ja raczej średnio chcę mieć za swoimi plecami bandę orków. I sugeruje zastanowić się skąd ta banda tępych zielonoskórych miała tyle złota. Albo im ktoś zapłacił za odstraszenie górników, albo napadli na kogoś bogatego, choć z ich finezją to byłby raczej dar losu.
 
__________________
play whit the best, die like a rest :)
falkon jest offline  
Stary 12-06-2009, 11:21   #98
 
Joann's Avatar
 
Reputacja: 1 Joann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumny
Zamilkła w zasadzie, gdy przeszli już przez nieszczęsny most i zagłębiali się dalej w tunele starej kopalni. Nie wiedziała co się z nią nagle stało, ale wolała się trzymać z tyłu i przez jakiś czas nie dołączać do rozmów czy czegokolwiek innego. Czy było to dziwne? Może, ale Martha wydawała się pochłonięta swoimi własnymi myślami i nawet optymista mógłby nie przypuszczać, że w pełni odbiera wszystkie bodźce z otoczenia. Ale tropicielka widziała i czuła wystarczająco wiele, by wyrwać się w odrętwienia w odpowiedniej do tego chwili - gdy pojawiła się gromada orków. Błyskawicznym ruchem wyjęła strzałę i napięła łuk, wypuszczając pocisk. Na jej twarz powróciło skupienie i jakiś rodzaj zawziętości, który towarzyszył przez całą walę, chociaż jedyny odgłosami dochodzącymi z jej strony były ciche sapnięcia i dźwięk puszczanej cięciwy. A orki padały.



Wszystko skończyło się tak nagle, jak się zaczęło. Martha powoli opuściła łuk, rozglądając się dookoła, jakby widząc tą jaskinię po raz pierwszy. Może i tak było, kto wie? Szybko się otrząsnęła, sprawdzając najpierw czy sama jest cała. Potem przewiesiła łuk przez plecy, spoglądając po innych. Eliot podniósł się sam, najwyraźniej nic mu nie było! Ranny był elf, ale do niego doskoczyła Erytrea. Brog chyba też był cały. Została więc tylko Araia, a tropicielka doszła do wniosku, że faktycznie chyba to ona na ranach zna się najlepiej. Nie było to dobrą wróżbą na przyszłość, bowiem jej żołnierskie bardziej wyszkolenie nie było najwyższych lotów. Zajęła się wojowniczką, wspomagając się miksturą.

Gdy skończyła, niespodziewanie podszedł do niej Falkon, wieszając na jej smukłej szyi wisior. Zaskoczona dziewczyna uśmiechnęła się do niego, biorąc podarek w dłoń i przyglądając mu się bliżej.
-Dziękuję.
Bez zastanowienia, bardziej pod wpływem impulsu, cmoknęła mężczyznę w policzek, wciąż się do niego uśmiechając. Potem jednakże spojrzała w górę, wypatrując czegoś, czego nie dało się zobaczyć.
-Chyba powinniśmy ruszać. Gdzieś nad nami wyczuwam już Metysta. Nie możemy być daleko od powierzchni!
Skinęła głową Brogowi, jakby całkiem zgadzając się z jego punktem widzenia.
-Z orkami wolałabym walczyć dalej tylko w ostateczności, tu może być nawet całe wielkie plemię! Tyle złota, musieli zrabować karawan. A te nie jeżdżą po okolicy bez solidnej ochrony.
Wzrokiem jeszcze poszukała aprobaty u pozostałych, dłużej zatrzymując spojrzenie na elfie.
-Lepiej oszczędzajmy mikstury. Zajmę się twoją raną, gdy wyjdziemy z tego miejsca, jeśli oczywiście jedna mikstura nie pomoże jej tak do końca.
Zerknęła jeszcze na monety w sakiewkach, po chwili sięgając po nie i chowając do swojej sakwy.
-Podzielimy po równo, gdy już będziemy bezpieczni.
Nie chciała tracić tu więcej czasu. Zdjęła z pleców łuk i czekała, aż wszyscy przejdą dalej. Do poszerzania przejść się nie nadawała, ale tyły mogła ubezpieczać bez problemu.
 
Joann jest offline  
Stary 12-06-2009, 12:09   #99
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Araia lubiła walkę.

Lubiła zimny szczęk zderzającej się broni, przyśpieszone bicie serca i wrażenie, że wszystko staje się prostsze, a świat kurczy do niej i tych, którzy stoją przed nią. Ujęła Zahir oburącz leworęcznym chwytem i pozwoliła jego ostrzu zalśnić w świetle pochodni żałując, że nie stoją oświetleni promieniami słońca, które pozwoliłyby jej puścić odblask prosto w oczy nabiegających przeciwników. A gdy już nabiegli – skoczyła. Skoczyła, wybijając się z nisko ugiętych nóg jak zwolniona sprężyna. Zahir ciął na ukos, od góry wgryzając się w gruby kark jednego z orków, przechodząc pomiędzy kręgami, rozcinając tętnice i mięśnie. A ona, zanim jeszcze głowa spadła na ziemię, odskoczyła w tył, wyrównując linię obrony.

I wtedy zaczął się prawdziwy taniec.

Obryzgani krwią swojego towarzysza orkowie rzucili się na nią jednocześnie. Ograniczona ścianą z jednej i toporem krasnoluda z drugiej strony, nie mogła walczyć tak efektywnie jak chciałaby. To prawda – Araia nie lubiła walki w szyku. Wolała atakować niż bronić, wolała komfort swobody ruchu niż wspierających się o siebie tarcz. Półelfka nie walczyła jak Brog – stylem ciężkiej piechoty. Ruchliwa, agresywna i zacięta, walczyła bardziej jak partyzant, wykorzystujący każdy z możliwych sposobów, by zniszczyć wroga. Gdyby mogła wbiłaby im miecz w plecy. Gdyby mogła poderżnęłaby im gardło podczas snu. Gdyby mogła sypnęłaby im piachem prosto w oczy. Nie mogła jednak, więc tańczyła.

Gdy cios jednego z nich rzucił ją niemal o ścianę, a drugi skierował ostrze topora prosto na jej twarz, odruchowo zrobiła zastawę mieczem, wiedząc jednak, że mając uszkodzoną rękę na nic się ona zda. Spod naramiennika buchał pulsujący strumień krwi i Araia czuła, że nie minie wiele czasu, nim wykrwawi się całkowicie. Mimo to zacisnęła mocniej dłonie na rękojeści Zahira. Cios nie padł jednak. Z prawego oka orka sterczała obscenicznie strzała wypuszczona z łuku Marthy. Półeflka nie traciła czasu na podziękowania, odepchnęła się od ściany i z mieczem w lewej ręce rzuciła się na ostatniego z przeciwników, zasypując go gradem ciosów. Nie odwróciła głowy, wyłapując z odgłosów walki jęk Luriena, widząc kątem oka, jak chwieje się lekko. Nie upadł. To wystarczyło.

Gdy wszyscy, którzy powinni być martwi martwymi się stali, Araia z jakimś nienaturalnym spokojem wytarła ostrze Zahira i schowała je do pochwy. Podeszła do ściany, trzymając się za ramię. Oparła się o nią ciężko i osunęła, ostrożnie siadając na ziemi, powoli, by nie naruszyć rany. Oddychała szybko, płytko, przez mocno zaciśnięte zęby, wyraźnie bojąc się, że jeśli otworzy usta, to wyrwie się z nich krzyk. Próbowała jedną ręką rozpiąć sprzączki naramiennika, ale rzemień ciągle wymykał się jej z okrwawionych i drżących palców, a misternie zdobione zapięcie wydawało się niemożliwe do uchwycenia. Potargane kosmyki włosów wymykające się z ciasno splecionego węzła, nie mogły ukryć łez, które - gdy adrenalina przestała głuszyć ból – zaczęły spływać po jej policzkach. Nie mogły ukryć także tego, że normalnie jasna skóra półelfki teraz wydawała się prawie przezroczysta.

Skupiona na nieuchwytnej sprzączce, podniosła wzrok na kucającego obok niej Eliota dopiero, gdy odsunął jej ręce i sam rozpiął zapięcie, ściągając naramiennik. Widząc jego zachlapaną krwią twarz, zmarszczyła lekko brwi. Zasychające już i ciemniejące w ponurą czerwień smugi w migotliwym oświetleniu pochodni wyglądały jak pękający strup, spod którego jednak nie błyskało posoką żywe mięso, ale biel nieuszkodzonej skóry. Cios Gruha musiał połamać mu żuchwę, a chłopak musiał wykorzystać jedną z leczniczych mikstur. Araia na własny użytek przyjęła za prawdziwe najbardziej prawdopodobne rozwiązanie.

Gdy wraz z naramiennikiem i podpinką od jej ramienia niemalże odpadł kawałek ciała zacisnęła usta w wąską, białą linię. Duży kawał mięsa, utrzymywany jedynie przez trochę skóry i wąski splot mięśni. Cios orka niemal odsłonił kość. Chyba. Wypływająca z rany nieprzerwanym strumieniem krew skutecznie utrudniała określenie głębokości rany, jednocześnie niezwykle wyraźnie ostrzegając, że tym razem sprawa jest poważna.

Na szczęście Martha odsunęła zaniepokojonego Eliota – delikatnie choć zdecydowanie.

-Znasz się na leczeniu? – spytała, wyjmując ze swojego plecaka opatrunek i delikatnie przykładając do rany. - Poradzę sobie, robiłam to już wiele razy. Chociaż brak medyka z prawdziwego zdarzenia może się kiedyś źle skończyć, zwłaszcza po wykorzystaniu przez nas mikstur. Eliocie, przytrzymaj to tak proszę.

Mag pomagał jak tylko mógł tropicielce. Pomagał Arai. Była wdzięczna im obojgu. Dlatego, gdy Eliot spytał się, czy naprawdę wszystko z nią w porządku, skinęła głową i wygięła lekko usta w czymś, co przy odrobinie dobrej woli mogło zostać uznane za uśmiech. Patrzyła jak Martha wyjmuje niewielką buteleczkę, wypełnioną czerwonym jak krew płynem i polewa nią ostrożnie brzegi rany. Gdy we flakoniku została może połowa zawartości, podała go wojowniczce.

-Wypij resztę, ból się zaraz powinien zmniejszyć. Będę musiała to porządnie zabandażować teraz. Gdy stąd wyjdziemy a mikstura nie podziała w pełni dobrze, zaszyję ranę i poprawię opatrunek. Nie mamy tu zbyt wiele czasu do zmarnowania.

Araia ponownie skinęła głową i jednym haustem wypiła resztę płynu. To samo mrowienie, które czuła w ramieniu, czuła teraz w ustach, przełyku, żołądku – rozchodzące się ciepłą falą po całym ciele. Gdy Martha obwiązywała jej rękę, zaczął mówić Eliot:

- Nieźle nam poszło. Przyznam, ze lepiej niż się spodziewałem, kiedy zobaczyłem atakujący tuzin orków - pokręcił głową niepewnie, lecz szybko dodał. - Naprawdę świetnie się spisaliście. Ale wolałbym nie powtarzać tego eksperymentu – Półelfka nie patrzyła na młodego maga. Słyszała jego głos, czuła ucisk dłoni przytrzymujący opatrunek, nie patrzyła jednak na niego. Wyprostowana i spięta wpatrywała się wprost przed siebie. Prawie wprost przed siebie. Dokładnie na elfa. - Śmiech Tashy może nie zadziałać kolejny raz. zresztą, na tego wodza musiałem próbować podwójnie, żeby poszło. - Wyglądał jak posąg, siedząc nieruchomo na ziemi i po prostu pozwalając się opatrywać czarodziejce. Jego twarz nie wyrażała niczego, jego oczy nie wyrażały niczego, jedynie szczęki zwarły się mocno, uwypuklając zarys twarzy. - A te orki są dziwnie odporne na magię, albo, co prędzej, uczyniła je takimi bliskość zaklęć. Może zresztą to właśnie te katakumby obłożone czarami zmieniają siłę czarów. – On nie płakał. On nie. Posągi przecież nie płaczą, prawda? Posągi nie zniżają się do animalnych zachowań. Posągi są ponad to. Szczególnie te obramowane złocistym światłem - Chociażby ta sprawa z wielbicielem naszej czarodziejki. Ten czar, choć dość prosty, jeżeli zadziałał, to nie miał prawa puścić poza fizycznym, bezpośrednim atakiem na niego. - Posągów nie da się zranić. Jedynie ciało posągu może czuć ból. Araia wpatrywała się w jego twarz, czekając na drgnienie, grymas, który przełamie tą kamienną skorupę opanowania. - Kula ognista na rodzinę powinna zadziałać na niego mniej więcej na zasadzie, ze to przykre, ale widocznie zasłużyli na to. Oczywiście później, zmiana nastawienia mogłaby być gwałtowna, ale najwcześniej po jakiejś godzinie. – Chciała się przez nią przebić. Chciała zobaczyć... kogo właściwie? Człowieka pod elfią maską? Mężczyznę pod zastygłą zbroją samokontroli? Jak głupio. Jak bardzo po ludzku. Nieodparcie. - Tymczasem się narobiło, uff, dobrze, że wyszliśmy z tego jako tako. Poza ramieniem nigdzie cię nie trafili? - zapytał naraz niespokojny Eliot. Araia popatrzyła na niego z dziwnym wyrazem twarzy.

- Nic mi nie jest - powiedziała cicho jednocześnie jakby z lekkim zdziwieniem i satysfakcją. Wstała i ostrożnie poruszyła ramieniem, sprawdzając na ile będzie mogła sobie pozwolić w najbliższym czasie. Nie było źle. Prawa ręka była lekko zdrętwiała i jakby znieczulona. - Dziękuję, Ler'kala – skłoniła się przed tropicielką lekko, elfim zwyczajem. - Dziękuję, Eliot – powtórzyła gest przed magiem.

Pobieżnie wytarła naramiennik z krwi i założyła go ponownie – tym razem jednak nie zacisnęła mocno pasków, bojąc się uszkodzić ranę. Jeszcze raz sprawdziła, czy zbroja nie uszkodzi jej rany. Było dobrze.

Przesunęła spojrzeniem po otoczeniu. Już spokojna, już opanowana. Przetarła dłonią twarz ścierając z niej wysychające już ślady łez, w zamian pozostawiając krwawy ślad na jednym z policzków. Pomieszczenie cuchnęło – metalicznym zapachem przelanej juchy, smrodem tego, co wypłynęło z rozchlastanych ostrzami żołądków i jelit, płonącego łuczywa i spalonego mięsa. Zwykły odór pozostały po walce.
Blade usta drgnęły lekko.
Lubiła go.
Skoro wdychała go z każdym oddechem znaczyło, że żyła. Był nieodmiennym potwierdzeniem zwycięstwa, nieodmiennym powodem do świętowania.
Dlatego oddychała głęboko.
Raz za razem.

Trupy orków gęsto zaścielały posadzkę. Spalone, zwęglone, pocięte, podziurawione. Lekko szturchnęła butem głowę, którą sama odcięła kilka chwil temu. Ta przetoczyła się stopę lub dwie i wytrzeszczyła na nią nieruchome oczy, wyszczerzyła zęby we wściekłym grymasie. Araia podniosła wzrok na Luriena, którego Erytrea właśnie kończyła opatrywać, na Broga stojącego w głębi komnaty i Falkona wręczającego Marthcie naszyjnik. Na pocałunek, który tropicielka spontanicznie wycisnęła na jego policzku. Odruchowo popatrzyła na uśmiechającego się Eliota, który właśnie skończył przenosić ich torby do wnętrza komnaty i cicho zamykał za sobą drzwi i elfa, tego przeklętego złocistego elfa, który pozwalał dotykać się człowiekowi.

* * *

Zmęczona walką i upływem krwi nie wdawała się w długie dyskusje.

- Jeśli nie są uzbrojeni po zęby i da się uch zaskoczyć – możemy walczyć. Jeśli Martha i Eliot, którzy znają ich język, uznają, że da się z nimi ułożyć – możemy negocjować. Choć teraz, kiedy zabiliśmy tylu ich braci, nie wydaje mi się to możliwe. Chyba, że ich zastraszymy, wykorzystując dodatkowy argument Falkona – wskazała na trzymaną przez mężczyznę głowę okra. - Jednak szczerze mówiąc, orki to nie nasz problem. Nie po to tu przyszliśmy. I o tym też musimy pamiętać. Nawet jeśli zdecydujemy się wyrżnąć ich do ostatniej nogi – powiedziała brutalnie.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 18-06-2009 o 17:08.
obce jest offline  
Stary 12-06-2009, 15:21   #100
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Porykiwania zwalonego na podłogę wodza orków były zapewne odpowiednikiem śmiechu. Eliotowi bynajmniej nie było wesoło. Zaryzykował mocno nie widząc innego wyjścia, ale taka zabawa przypominała randkę z tygrysem. Jednak widać było gołym okiem, że to właśnie na dowodzeniu stojącego z tyłu szefa opiera się potęga orczej bandy. On, jego rozkazy, charyzma, zdolność do zmuszania zwykłych wojaków do najwyższego wysiłku, wreszcie strach, który wzbudzał w swoich podwładnych sprawiały, że stwory stawały na głowie, by pokonać drużynę. Owszem, Araia była szybka, Brog silny, elf sprawny, a łuk Marthy dźwięczał cięciwą nie od parady, ale wydawało się, ze siła złego na jednego. Krwawiące ramię Arai i okaleczenie Luriena stanowiły początek osłabiający ich drużynę z każdą kroplą upływającej krwi ... a czerwony strumień płynął, powoli wprawdzie, lecz nieprzerwanym rytmem, który nasilał się, gdy ich ciała podejmowały wysiłek.


Krew, huk, Araia w środku tego wszystkiego. Martha obok puszczająca z zapamiętaniem złowrogą strzałę, Brog, Falkon, Lurien uwijający się w tłoku, usiłujący zabijać, nie będąc samemu zabitymi. Jakaś ręka odcięta toporem krasnoluda poszybowała w bok. Strumień purpurowej juchy buchnął z otwartego ramienia okrutnego stwora zachlapując oczy jego towarzysza. To dało czas na kolejny cios. Czyj? Eliot nawet nie widział. Szalone zamieszanie. Ruch, odskok, krzyk, nagły ryk przechodzący w rzężenie wraz z upadkiem kolejnego orczego ciała. Do tego smród. Potworny smród spalenizny, który unosił się w całej jaskini przebijając nawet ohydny zaduch i cuchnący zapach orczych ciał.

Rozpacz oraz strach, dwaj towarzysze każdej bitwy wpuszczali mu do żył kolejne dawki adrenaliny przejmującej powoli we władanie ciało czarodzieja. Ręce niczym palce cyrkowego kuglarza czy iluzjonisty poruszały się błyskawicznie plotąc silny czar przy jednoczesnej inkantacji tajemnych słów. Mgnienie, które wydało mu się stuleciem. Tak, jest! I co? Nic! Ta szalona, zielonoskóra bestia okazała się odporna. Nie! Co robić? Ręce kolejny raz jeszcze szybciej rozpoczęły znany sobie ruch, usta zaś nie mówiły, ale wręcz wystrzeliwały formułę czaru. Znów nic! Nic? Czego, czego ten ork jest tak odporny? Ale zaraz ... chwila ... chwila ... chwila ... herszt naraz potrząsnął głową. Potem jeszcze raz i znowu. Podwładni, którym ciągle wydawał rozkazy jakby spojrzeli niepewnie na niego. Przekrwione oko szefa bandy mrugnęło, a pokryte brodawkami palce chwyciły własny pysk, jakby miały zamiar go zamknąć, jakby chciały nie wypuścić tego, co żąda, domaga się wyjścia z przepastnego gardła. Jednakże uścisk wielgaśnych rąk ciągle słabł i wreszcie ork, nawet tak silny jak on, nie wytrzymał natężenia wpływającej na mroczny, pokręcony umysł magii i wybuchł rykiem wypuszczając nagromadzone powietrze. A potem jeszcze i jeszcze. Wreszcie padł zwalając się na podłogę i rycząc walił nogami i pięściami w ciemną podłogę jaskini. Pluł, charczał śmiejąc się zapewne i przeklinając, gdyż w całym zamieszaniu mag nie potrafił rozpoznać bełkotliwych, zniekształconych słów. Nie potrafił powiedzieć nic, rozkazać jak prawdziwy herszt, przywrócić dyscyplinę swoim podwładnym, którzy pozbawieni silnego przywództwa dawali tyły i ginęli. Patrzył zapewne nic nie rozumiejąc na pogrom swoich wojaków, dopóki czyjś cios nie sięgnął także jego.

Ale Eliot nie patrzył na wycinanie niedobitków. Przyskoczył do rannej Arai. Chciał pomóc ... cierpiała. Widział to. Zaciśnięte wargi i drżące palce, które nie potrafiły samodzielnie rozplątać sznurka.
~ Dzielna dziewczynka ~ pomyślał i właściwie nie spodziewał się czego innego. Nie znał się na leczeniu, choć chciałby, szczęśliwie Martha wyręczyła go w tej potrzebie. Był tylko pomocnikiem, który brak umiejętności mógł co najwyżej nadrabiać entuzjazmem. Martha, piękna, miła dziewczyna, uśmiechnięta i niebezpieczna. Lubił ją! Bardzo ... i wcale się nie zdziwił, że ów spryciarz Falkon dał jej prezent. Dziewczyna warta była każdej chwili, każdego słowa, każdego daru. Jakże dobrze, ze nic jej się nie stało. Uf, ja dobrze ... naprawdę dobrze. Odruchowo się uśmiechnął.

* * *

Eliot nie wypowiadał się przed innymi. Jego uwagi nie były mile widziane przez niektórych członków drużyny, ale tak się złożyło, ze jego opinia pokrywała się z innymi. Przed chwilą Erytrea zaproponowała wyjście na powierzchnię, a Eliot skinął głową, że przychyla się zdania czarodziejki.
- Nie wiemy, ile tam orków jest i nawet latający przyjaciel naszej magini, nie jest w stanie ocenić, czy nagle nie otworzą się jakieś drzwi i nie wypadnie kolejny tuzin. Owszem, to są orki – powiedział dobitnie, jakby to słowo wyjaśniało wszystko. Właśnie szczerze mówiąc w jego pojęciu wyjaśniało i to dawało się odczuć – ale mamy już rannych, a ja wykorzystałem już sporą część posiadanej magicznej energii. Na jedną bitwę może jeszcze starczy, ale później? A co, jeżeli będziemy musieli jeszcze walczyć na powierzchni z jakąś bandą. Według mnie najważniejsze jest wyjść stąd oraz poinformować krasnoludy, że pod bokiem zainstalowali się nieproszeni goście. Oni sobie poradzą lepiej niż my.

Potem zaś podszedł do krasnoluda zwracając się po cichu:
- Obiecuję Brog, że jeśli kiedykolwiek będę w zasięgu twojego topora i krzykniesz mi, żebym padł, albo stanął na głowie lub zrobił fikołka, uczynię to nie pytając co, jak, dlaczego. Wierzę, że znasz się na machaniu tą bronią. Ale jak powiem: „Wracaj, rzucam czar”, to naprawdę zrób to co mówię, bo nie krzyczę po to, żeby sprawić sobie przyjemność, tylko, że tak naprawdę trzeba. Tam miało pójść coś innego, niż ognista kula, coś, co podziałałoby i na tych i na następną grupę.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 12-06-2009 o 15:51.
Kelly jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172