Bełt chybił. Srał to pies. Kusze nigdy nie były jego specjalnością. Za to jedno poszło jak planował, zwrócił na siebie uwagę tej hołoty, a zwłaszcza wielkiego skurwiela z dwoma tasakami. Co on kurwa, ork?! Przecież tym można było machać tylko jak w rzeźni przy szlachtowaniu mięsa, bo próba czegokolwiek innego kończyła się obcięciem łba. Sobie samemu. Idiota. I jeszcze jakiś kretyn mu jebnął w ranną nogę. Imrak zawył z bólu, ale nawet nie zwolnił. Zastawiać się pałką?
Głośny rechot krasnoluda rozbrzmiał na polu tej rzezi, gdy wyszarpywał topór z rany przeciwnika, rozchlapując na boki jego krew.
Ci zdebileni frajerzy na prawdę bronili swojego szefa! Cóż za lojalność w tej miejskiej kupie gnoju! Może po prostu nie znali jego, Imraka? Jego zakrwawiony już topór rozdawał razy na lewo i prawo, a tarcza przyjmowała ciężkie razy pałką, która jednak sama w sobie była w opinii krasnoluda bronią żadną. Bo i co to za broń, która trafiając nie zabija, ba, nawet nie leje się po niej krew najczęściej? Machnął tarczą, trafiając w kolano tego co mu blokował przejście. Topór już nie trafił, ale khazad naparł i po prostu odepchnął przeciwnika na bok, zostawiając go tym, których miał za plecami.
W końcu stanął przed tym, do którego się przedzierał. Ten przynajmniej miał broń. Wyszczerzył do niego paskudnie swoją brzydką mordę i wciąż rechocząc rzucił się na niego, ot, tak, na wprost. Khazad dawno doszedł do wniosku, że najprostsza taktyka jest zazwyczaj najbardziej skuteczna, a ciągły atak sprawia, że przeciwnik się gubi. Zazwyczaj. Ten skurwiel był duży. Imrak uniósł tarczę nieco w górę, ale miał zamiar po prostu zagłębić w drabie swój topór zanim tenże ruszy swoimi wielkimi łapami z przerośniętymi sztylecikami. |