Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-06-2009, 15:21   #100
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Porykiwania zwalonego na podłogę wodza orków były zapewne odpowiednikiem śmiechu. Eliotowi bynajmniej nie było wesoło. Zaryzykował mocno nie widząc innego wyjścia, ale taka zabawa przypominała randkę z tygrysem. Jednak widać było gołym okiem, że to właśnie na dowodzeniu stojącego z tyłu szefa opiera się potęga orczej bandy. On, jego rozkazy, charyzma, zdolność do zmuszania zwykłych wojaków do najwyższego wysiłku, wreszcie strach, który wzbudzał w swoich podwładnych sprawiały, że stwory stawały na głowie, by pokonać drużynę. Owszem, Araia była szybka, Brog silny, elf sprawny, a łuk Marthy dźwięczał cięciwą nie od parady, ale wydawało się, ze siła złego na jednego. Krwawiące ramię Arai i okaleczenie Luriena stanowiły początek osłabiający ich drużynę z każdą kroplą upływającej krwi ... a czerwony strumień płynął, powoli wprawdzie, lecz nieprzerwanym rytmem, który nasilał się, gdy ich ciała podejmowały wysiłek.


Krew, huk, Araia w środku tego wszystkiego. Martha obok puszczająca z zapamiętaniem złowrogą strzałę, Brog, Falkon, Lurien uwijający się w tłoku, usiłujący zabijać, nie będąc samemu zabitymi. Jakaś ręka odcięta toporem krasnoluda poszybowała w bok. Strumień purpurowej juchy buchnął z otwartego ramienia okrutnego stwora zachlapując oczy jego towarzysza. To dało czas na kolejny cios. Czyj? Eliot nawet nie widział. Szalone zamieszanie. Ruch, odskok, krzyk, nagły ryk przechodzący w rzężenie wraz z upadkiem kolejnego orczego ciała. Do tego smród. Potworny smród spalenizny, który unosił się w całej jaskini przebijając nawet ohydny zaduch i cuchnący zapach orczych ciał.

Rozpacz oraz strach, dwaj towarzysze każdej bitwy wpuszczali mu do żył kolejne dawki adrenaliny przejmującej powoli we władanie ciało czarodzieja. Ręce niczym palce cyrkowego kuglarza czy iluzjonisty poruszały się błyskawicznie plotąc silny czar przy jednoczesnej inkantacji tajemnych słów. Mgnienie, które wydało mu się stuleciem. Tak, jest! I co? Nic! Ta szalona, zielonoskóra bestia okazała się odporna. Nie! Co robić? Ręce kolejny raz jeszcze szybciej rozpoczęły znany sobie ruch, usta zaś nie mówiły, ale wręcz wystrzeliwały formułę czaru. Znów nic! Nic? Czego, czego ten ork jest tak odporny? Ale zaraz ... chwila ... chwila ... chwila ... herszt naraz potrząsnął głową. Potem jeszcze raz i znowu. Podwładni, którym ciągle wydawał rozkazy jakby spojrzeli niepewnie na niego. Przekrwione oko szefa bandy mrugnęło, a pokryte brodawkami palce chwyciły własny pysk, jakby miały zamiar go zamknąć, jakby chciały nie wypuścić tego, co żąda, domaga się wyjścia z przepastnego gardła. Jednakże uścisk wielgaśnych rąk ciągle słabł i wreszcie ork, nawet tak silny jak on, nie wytrzymał natężenia wpływającej na mroczny, pokręcony umysł magii i wybuchł rykiem wypuszczając nagromadzone powietrze. A potem jeszcze i jeszcze. Wreszcie padł zwalając się na podłogę i rycząc walił nogami i pięściami w ciemną podłogę jaskini. Pluł, charczał śmiejąc się zapewne i przeklinając, gdyż w całym zamieszaniu mag nie potrafił rozpoznać bełkotliwych, zniekształconych słów. Nie potrafił powiedzieć nic, rozkazać jak prawdziwy herszt, przywrócić dyscyplinę swoim podwładnym, którzy pozbawieni silnego przywództwa dawali tyły i ginęli. Patrzył zapewne nic nie rozumiejąc na pogrom swoich wojaków, dopóki czyjś cios nie sięgnął także jego.

Ale Eliot nie patrzył na wycinanie niedobitków. Przyskoczył do rannej Arai. Chciał pomóc ... cierpiała. Widział to. Zaciśnięte wargi i drżące palce, które nie potrafiły samodzielnie rozplątać sznurka.
~ Dzielna dziewczynka ~ pomyślał i właściwie nie spodziewał się czego innego. Nie znał się na leczeniu, choć chciałby, szczęśliwie Martha wyręczyła go w tej potrzebie. Był tylko pomocnikiem, który brak umiejętności mógł co najwyżej nadrabiać entuzjazmem. Martha, piękna, miła dziewczyna, uśmiechnięta i niebezpieczna. Lubił ją! Bardzo ... i wcale się nie zdziwił, że ów spryciarz Falkon dał jej prezent. Dziewczyna warta była każdej chwili, każdego słowa, każdego daru. Jakże dobrze, ze nic jej się nie stało. Uf, ja dobrze ... naprawdę dobrze. Odruchowo się uśmiechnął.

* * *

Eliot nie wypowiadał się przed innymi. Jego uwagi nie były mile widziane przez niektórych członków drużyny, ale tak się złożyło, ze jego opinia pokrywała się z innymi. Przed chwilą Erytrea zaproponowała wyjście na powierzchnię, a Eliot skinął głową, że przychyla się zdania czarodziejki.
- Nie wiemy, ile tam orków jest i nawet latający przyjaciel naszej magini, nie jest w stanie ocenić, czy nagle nie otworzą się jakieś drzwi i nie wypadnie kolejny tuzin. Owszem, to są orki – powiedział dobitnie, jakby to słowo wyjaśniało wszystko. Właśnie szczerze mówiąc w jego pojęciu wyjaśniało i to dawało się odczuć – ale mamy już rannych, a ja wykorzystałem już sporą część posiadanej magicznej energii. Na jedną bitwę może jeszcze starczy, ale później? A co, jeżeli będziemy musieli jeszcze walczyć na powierzchni z jakąś bandą. Według mnie najważniejsze jest wyjść stąd oraz poinformować krasnoludy, że pod bokiem zainstalowali się nieproszeni goście. Oni sobie poradzą lepiej niż my.

Potem zaś podszedł do krasnoluda zwracając się po cichu:
- Obiecuję Brog, że jeśli kiedykolwiek będę w zasięgu twojego topora i krzykniesz mi, żebym padł, albo stanął na głowie lub zrobił fikołka, uczynię to nie pytając co, jak, dlaczego. Wierzę, że znasz się na machaniu tą bronią. Ale jak powiem: „Wracaj, rzucam czar”, to naprawdę zrób to co mówię, bo nie krzyczę po to, żeby sprawić sobie przyjemność, tylko, że tak naprawdę trzeba. Tam miało pójść coś innego, niż ognista kula, coś, co podziałałoby i na tych i na następną grupę.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 12-06-2009 o 15:51.
Kelly jest offline