Chwilę mijały a na zamglonym moście pojawiła się jakaś istota.
Kall'eh wstrzymał oddech. Nie chciał, żeby to był jakiś chodzący trup. Na przykład ten drow co go rzekomo
Nizzre zadźgała.
Tym widmem okazał się
Szamil. Na szczęście. Wyłonił i się rozejrzał. Dziwnie spojrzał na
Isendira. Nic dziwnego... Macał między korzeniami...
Po dłuższej chwili pokazała się cała reszta.
Zadanie zakończone. Lekki uśmiech pokazał się na jego facjacie. Uśmiech triumfu.
Poczęstował Szamila gorzałą. Sama mina, oczy pół-elfa wskazywały, że się mu podobała. Nawet szybko zaczęło go łapać. Sam zaproponował krasnoludowi starą dwarfską przyśpiewkę.
-Znam taką, starą krasnoludzką piosenkę. Szamil przełknął ślinę.
Kall'eh też. To mogło być przegięcie.
-Javohl, javohl, ich liebe alkohol.
Elf pstryknął palcami i wycelował palec wskazujący w
Kall'eha.
-Przyłącz się. Javohl, javohl, ich liebe...
Lasem uniosła się pieśń. Niezbyt miarowa i niezbyt upojny dla uszu. Cóż reszta będzie musiała to przeżyć.
Dalsza ich droga szła do wioski goblinskiej. O zgrozo. Te małe, nie umyte, parchate, prawie jak gnomy. Takie wyliniałe i śmierdzące. O nie, on sam pachnie dobrze. Gobliny zawsze śmierdzą.
Całą dyskusja nie miała sensu. On idzie do jaskinie. Nic po nim we wiosce gdzie chaty się rozpadają a błoto wlewa się do kuchni. O nie nie nie nie....
-
Ja, Nizzre i Is spróbujemy się czegoś dowiedzieć od kurdupli a Wy skoczycie do jaskini. No chyba, że ktoś ma coś przeciwko...
-
Ja się zgadzam – powiedziała od razu
Nizzre.
-
Ja tysz... - jeszcze szybciej powiedział
Kall'eh