Dziwna ta burza, pomyślał Doctus*, słuchając grzmotów bez specjalnego, widocznego zainteresowania, ale i wcale ich nie lekceważąc. Środek grudnia kojarzył się gołowąsowi raczej z zamarzniętymi pod nosem wydzielinami, niż z podobnymi wybrykami atmosferycznymi matki natury. Swoją drogą, w personifikowaną matkę naturę nie wierzył. Druidzka Magna Mater była dla niego typowym zabobonem, tłumaczącym w obrzydliwie uproszczony sposób skomplikowane mechanizmy, jakimi były zjawiska pogodowe. Zresztą, jak większość nauk druidów... Roderick- Lambert przyjrzał się z uwagą skryptowi, krzywiąc wargi w parodii uśmiechu na charakter pisma chłopa i jego lakoniczny język. Jednak istotnie, przyznać musiał, że na tle Nysde, Karbul wypadał nad wyraz dobrze z samej racji obcowania ze słowem pisanym.
- Quid pro quo- odpowiedział mężczyźnie na prośbę, nim ten się oddalił.
Zapoznał się z treścią kartki, by znać dokładnie stanowisko Karbula i móc je, w razie konieczności, interpretować podług własnej opinii.
Kojarzone przez chłopów z krogulczymi, w istocie nieco szponiaste, a zarazem delikatne dłonie chłopaka zwinęły z wprawą papier, schowały go do jednej z licznych, wszytych w fałdy szaty kieszeni. Skryba zajął swoje miejsce, patrząc na ciągle przybywających członków kolegium. By nie siedzieć bezczynnie wsadził do ust niewielki fragment korzenia. Przegryzł go, uwalniając w pomieszczeniu ostry aromat podobny do zapachu imbiru. Żuł korzeń, nie odzywając się i mierząc obecnych niechętnym spojrzeniem
* Doctus ( łac. Uczony. Tytuł, który Lambert sam sobie nadał.) |