Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-06-2009, 15:12   #101
Judeau
 
Judeau's Avatar
 
Reputacja: 1 Judeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znany
Lurien nie czuł bólu, gdy topór rozrywał jego ciało, wbijał zielonkawe, opalizujące łuski jego rodowego pancerza w mięśnie, łamał żebra, odbijał płuca i nerki. Jedynie zimny dreszcz i pot wstępujący na twarz powiedział mu, że właśnie stało się coś bardzo, bardzo złego. Oczywiście wiedział o tym już w momencie gdy dał się minąć orkowi i zajść od pleców. Co za szkolny błąd. Za takie rzeczy płaci się krwią... lub życiem. Uśmiechnął się pod nosem uświadamiając sobie, że nie jest w stanie poruszyć nogami, nagle rozchwianymi jak wierzbowe liście. „Koniec...?” Nie był w stanie się obronić przed kolejnymi ciosami, które spadną na niego go za dłużące się w nieskończoność ułamki sekund. Co za głupia śmierć. Chwilę po tym gdy wróciło w niego życie, los postanawiał odebrać je na dobre... Akurat gdy zaczynało mu na nowo zależeć. Jakie to przewrotne, ironiczne... Lurien dziesiątki lat temu nauczył się traktować śmierć jak przyjaciółkę, jednak czuł się rozczarowany figlem jakiego mu płatała. Czyżby pisane mu było umrzeć jak żył przez ostatnie lata? Jak bezimienny włóczęga obalony przypadkowym ciosem w nic nie znaczącej walce, gdzieś na końcu świata? Gdyby tylko Droga Matka to widziała... Tak wiele zawstydzających ją rzeczy zrobił, ale żadne nie mogło równać się z hańbą którą teraz miał teraz przynieść... jak dobrze, ze nikt nigdy się o tym nie dowie...
...
Czemu ten przeklęty cios nie nadchodził?
Ze wściekłością zbił na boki uderzenia dwóch orków z przodu i zerknął za siebie.
„Jak śmiesz mnie tak upokarzać, ohydna bestio! Kończ to szybko, jeśli takie twoje przeznaczenie!” - pomyślał
Znieruchomiał, gdy zobaczył zwierzę leżące na ziemi doskakującego do niego z nożem człowieka.
Obrazy lat przeszłych, gdy wojował jako część organizmu swojego oddziału, stanęły mu przed oczami. Pamiętał cudowne uczucie więzi z braćmi, kiedy momentami czuł jakby byli przedłużeniem jego woli, jakby ich ciała były połączone, stanowiąc jedną żywą, kolektywną istotę... Gdy walczyli bez strachu ufając absolutnie, że towarzysze... część siebie samego... czy raczej –ja- sam, będą mieli nad nim pieczę. Nie ma uczucia wspanialszego i bardziej intymnego ponad takie połączenie dusz w tańcu życia i śmierci. Pamiętał jak był cząstką większej całości, pamiętał jak błachr wydawało mu się wówczas zaśnięcie na polu bitwy... cóż, wobec całości, znaczy że mała cząstka przestanie istnieć? Tych uczuć niższe rasy nigdy nie będą w stanie pojąć i nigdy z obecnymi towarzyszami nie stanie się jednością, jednak, być może, nauczy się im choć ufać.
Długa głownia rapiera wirowała między twarzami wrogów praktycznie bez udziału świadomości elfa, trzymając orków na dystans, jak śliski wąż unikając wszelkich prób zbicia, przechwycenia, wyrastając nagle przed twarzami gdy tylko któryś z oponentów chciał ruszyć choć o centymetry w inną stronę niż elf miał życzenie. Lurien nie pamiętał co się działo przez ostatnie sekundy. Jego ciało wiedzione pamięcią lat ćwiczeń działo samo. Jego nogi były z puchu, lewa ręka ciążyła jakby trzymał w niej kowadło, ale jeszcze nie wszystko stracił, a teraz gdy wrogów było tylko dwóch...
Lurien zbierał siły. Obserwował ich. Spokojnie czekał na jeden błąd, jedno rozkojarzenie. Nie na próżno. Charchot wodza rozbił ich koncentracje. Jeden z orków tylko zerknął, ale drugi całkiem odwrócił głowę, nie czując się zagrożony biernym stylem walki elfa. Rapier minął od góry jego miecz i sztych zagłębił się czysto w jego skroni. Ork tylko drgnął, oczy wywróciły się, ukazując białka, po czym zwalił się jak drewniana lalka z uciętymi sznureczkami. Drugi z orków ryknął i rzucił się na niego, tylko by cofnąć się sekundę potem krwawiąc z płytkiej rany na nodze. Elf uśmiechnął się podle i rozłożył broń na boki okazując wrogowi zupełne lekceważenie. Ork zawył w amoku i zaszarżował.
Słabe, głupie stworzenia. Tak łatwo było je sprowokować.
Gwałtowne, krótkie pchnięcie zostawiło kolejną ranę w prawym udzie wroga, elf uskoczył z większym trudem niż dawał poznać, przed dwoma wściekłymi ciosami i krótko pchnął trzeci raz. Noga w końcu się poddała. Ork upadł na kolana krwawiąc z trzech ran na udzie i jednej na ramieniu. Zawył ponownie, próbując wybić się w szalonej furii ze zdrowej nogi, tylko po to by przyjąć szybkie cięcie na twarz. Tym razem wycie niosło sobą tyleż złości co bólu. Przycisnął dłonie do twarzy próbując zatrzymać płyny wylewające się z przeciętego oka. Dopełniło się. Zabrudzona krwią klinga wyszła tyłem jego ciała.
Elf wziął kilka głębokich oddechów lustrując otoczenie. Bitwa była wygrana. Śmierć zaśpiewała wrogom pieśń o przytłaczającej porażce! Wir w głowie. Może nie aż tak przytłaczającej. Walcząc z nudnościami i nagłą słabością usiadł na niewielkim wywyższeniu terenu. Miejsce szelejących emocji zajmował coraz bardziej szalejący ból. Czuł jak cała lewa strona ciała tępieje, czuł roztrzaskane żebra i ostry ból uszkodzonej nerki tuż pod nimi. Przez mgłę popatrzył na dwuręczny topór który zadał mu ranę. Gdyby nie ostatni „podarunek” jaki wziął sobie od Drogiej Matki, leżałby tutaj zamiast tych bestii, wypatroszony jak ryba.
Jakaś kobieta nad nim... Czarodziejka? Nie widział za dobrze, obraz dwoił mu się a w głowie szumiało. Ledwo słyszał jej słowa, z jeszcze większym trudem odpowiadał. Miał tylko nadzieję, że jego głos nie drgał tak wyraźnie dla ludzkich uszu jak dla jego własnych. Ciemne widmo braku przytomności nachodziło coraz bliżej a ból niemal zmusił go do krzyku, gdy zdejmowała z niego pancerz.
Magia mikstury zdziałała cuda. Nie chcąc się nadwerężać pozostał nieruchomy, choć wszelkie oznaki rany nikneły jak zły sen po przebudzeniu w letni poranek. Ulga działała wręcz narkotycznie. Powoli nałożył zbroje łuskową, delektując się lekko tętniącymi plecami i popatrzył na towarzyszy.
Krasnolud wydawał się szczęśliwy i nawet bardziej energiczny niż przed walką. Wyglądał jakby dopiero się rozgrzewał, choć walczył z większą liczbą wrogów niż elf... nawet biorąc pod uwagę pancerz za jakim się krył, było to imponujące. Wygięcie hełmu wyraźnie świadczyło, że przyjął cios, który jego samego pewnie poważnie by okaleczył. Lurien nie zdziwiłby się, gdyby Brog wieczorem zachodził na głowę kiedy to ktoś uderzył go w twardą czaszkę, prawie rozpoławiając stalowy kask. Freawyn nabierał szacunku dla sprawności bojowej krasnoluda. Ten krępy wojownik może nie raz ocalić im wszystkim życie...
A drugiej strony Araia wyglądała nienajlepiej. Konieczność walki w szyku musiała ograniczać ją znacznie bardziej niż jego. Rana którą Eliot Gromośpiewca i Martha o Smukłym Ciele starali się złożyć wyglądała na bolesną i wcale nie dużo mniej groźną niż jego własna. Napotkał wzrok półkrwistej. Znów wbijała w niego to spojrzenie palące żywym ogniem... widział ślady po łzach na zastygłej w bezruchu twarzy. Jej wzrok nagle go uderzył. Ból, zaciętość... i więcej. Dużo więcej. Nadal nie rozumiał wojowniczki, ale pierwszy raz niepokój wkradł się przez ten brak zrozumienia w jego serce. Dotychczas szukał w jej oczach tylko informacji o stanie zdrowa, gotowości do walki, o morale, ale w jednej chwili wiele się zmieniło. Nagle, wzrok ten zaczął palić całkiem dosłownie...
Chrobot rozcinanej krtani przerwał ich kontakt spojrzeń. Dzięki Bogom.

- A to jaki atut podczas ewentualnej rozmowy z orkami. – Lurien z aprobatą popatrzył na człowieka, którego imienia znów nie mógł sobie przypomnieć. Jego dalsze słowa zaniepokoiły elfa nieco. Całe plemię? Jak to możliwe? Tak blisko wioski i nikt im o tym nie powiedział...

- Nie jesteśmy w najlepszej dyspozycji do konfrontacji z kolejnymi wojownikami wroga. Nie jest to też nasze zadanie. Wypełniliśmy misję tak dobrze, jak było to w naszej mocy, kontrakt został dopełniony. Nie ma tu nic więcej co nas dotyczy. Odejdźmy.
 
__________________
"To bez znaczenia, czy wygrasz, czy przegrasz, tak długo jak będzie to WYGLĄDAŁO naprawde fajnie"- Kpt. Scundrel. OotS
Judeau jest offline